Forum Byliśmy żołnierzami...
Forum byłych żołnierzy MSV, którzy wyszli przez otwarte drzwi
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Zapis archiwalny Vyprawy VII - Genesis
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Byliśmy żołnierzami... Strona Główna -> V-Sesje
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
harvezd
Ten, o którym Seji mówi, że jest fajny



Dołączył: 16 Lis 2005
Posty: 1485
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: stont kleeckam

PostWysłany: Pią 17:04, 25 Lis 2005    Temat postu: Zapis archiwalny Vyprawy VII - Genesis

Zapis Vyprawy VII - Genesis, sporządzony przeze mnie na kilka dni przez Wielkim Padem. Obejmuje 90% sesji. Na samym końcu w osobnym poscie znajdziecie podsumowanie utraconej części i opis jak to się miało potoczyć dalej. Zapis to 270 stron w Wordzie - będę wrzucał w postach po 20 stron.

Vyprawa VII - Genesis - Sesja otwarta
Autor: Harvezd Odpowiedzi: 353. Dodaj

Zasady:
1. Jest to sesja otwarta- każdy może dołączyć i wziąć w niej udział. Jednakże w przypadku chęci dołączenia w stanie zaawansowanej rozgrywki prosiłbym o uprzedzającego Vmaila z zarysem działań- by nie tworzyć postów bez sensu i komplikujących fabułę w nieodpowiednią stronę.
2. Jest to sesja moderowana- jestem w niej Mistrzem Gry i moje decyzje są niepodważalne. Jest to niezbędne w celu zapewnienia integralności i liniowości fabuły. Roszczę sobie prawo do edycji, lub kasacji wpisów, lub ich elementów niepasujących do konwencji/fabuły.
3. Jest to sesja bezofftopowa- wszystkie posty (komentarze, pytania, narzekania i inne problemy) nie stanowiące opisu działań i rozwoju sytuacji należy umieszczać w temacie "Vyprawa VII - offtopic".
4. Jest to sesja opisowa- posty należy konstruować tak, by tworzyły opis sytuacji połączony z działaniem twojej postaci. Jeżeli jesteś tu nowy, spójrz w temat "V-Imperium rzucone na kolana...Valkiria Prime w płomieniach... - Vyprawa VI" by zobaczyć jak przebiega sesja.
5. Jest to sesja realistyczna- na ile można być realistycznym w świecie s-f. Oznacza to, że niemile widzianym jest wypadanie nieuzbrojonym żołnierzem na oddział mechawojowników i kładzenie wszystkich pokotem. Zajebiście Wielkie Spluwy (TM) też nie są mile widziane.
6. Jest to sesja dla wszystkich- więc należy stosować ograniczenie max 2 postów na dzień. 2 posty dziennie. To wcale nie tak mało. Jeżeli integralność fabuły ma zostać zachowana, to należy stosować to ograniczenie. Max 2 posty na 24 godziny (od północy do północy).
7. Jest to sesja wymagająca logiki w postach- dlatego w pierwszym swoim wpisie, zaznaczcie kim jesteście, gdzie się znajdujecie i co planujecie.
8. Jest to sesja dla przyjemności- so enjoy...


W niezabardzo odległej galaktyce za bliżej nieokreślony czas...

<wielkie złote litery na tle gwiazd>

WYPRAWA VII

-GENESIS-

Minęły dwa lata od walk między dwoma najpotężniejszymi ludzkimi siłami - Imperium Valkirii, a Konfederacją Planet. Nastał okres względnego spokoju. Valkiria Prime, przez którą przetoczyła się fala zniszczeń, została odbudowana. Odnowiono stolicę, tworząc ją wyższą, wznioślejszą, potężniejszą, imponującą- po prostu NoVą. Odbudowa planety stała się idealnym narzędziem w rękach władz, do pokazania siły drzemiącej w Imperium, wytrzymałości jego narodu oraz zdolności do podnoszenia się z upadku.
Wielu żołnierzy, którzy wykazali się wtedy męstwem na polu walki, dostało awanse. Wrócili do jednostek i pomogli odbudować oraz reorganizować armię. Na wyższych stołkach trwała polityczna gra- rosnąca rzesza Kontradmirałów i Komandorów, najpotężniejszych ludzi w Imperium, zaczęła walczyć o wpływy, przekonywać do swojej wizji Imperium oraz realizować swoje tajemnicze cele. Każdy widział w drugim potencjalnego rywala, a wszystkie chwyty w drodze do władzy były dozwolone. Imperator, ze swego Mrrocznego Trronu obserwował to wszystko i potajemnie pociągał za sznurki. Nova - odbudowana stolica - poprzecinana była gęstą siecią intryg.

Konfederaci wycofali się w cień- ani nie zacieśniali stosunków politycznych, ani nie okazywali wrogości. Po "aferze" - jak się to zwykło określać na Polterii - Wielkiego Admirała Rekarda, Konfederaci pomogli Imperium w odbudowie, zapłacili horrendalne odszkodowania i nabrali wody w usta. Nie wyjaśniono roli Rekarda, celu psionika- klona Imperatora- ani prawdziwych motywów Straży Konfederacji- agencji wywiadowczej realnie sprawującej władzę, którego działania maskował marionetkowy Senat Konfederacji. Wywiad Valkirii, mimo istnienia zakamuflowanej komórki w stolicy wroga, nie potrafił przebić się przez zabezpieczenia. Tajemnice sprzed dwóch lat pozostały nierozwikłane. Wiadome było tylko jedno- ktoś wysoki stanowiskiem w Konfederacji interesował się badaniami nad rozwojem i kontrolą mocy PSI prowadzonych w Imperium.

W obliczu tak jawnego zagrożenia szpiegowskiego, V-Sztab podjął decyzję o zaprzestaniu badań nad tzw. "Projektem Akira". Bow, w której w wyniku tych eksperymentów przebudziła się niespotykanie silna moc PSI, została poddana "wyciszeniu". Jej moce zostały odcięte- pozostawały w niej, lecz poza zasięgiem. Jej związek z Kontradmirałem Aethanem zaowocował przyjściem na świat córeczki, małej Bawette, oczka w głowie rodziców, obiektu obserwacji V-Sztabu i wrogich sił wywiadowczych. Liczono na to, iż w małej przebudzi się, chociaż cząstka mocy rodziców. Sama Bow, dzięki poświęceniu i pracy, została wyniesiona do rangi Cenzora Imperialnego. W związku z natłokiem pracy obojga rodziców, związek powoli zaczął ewoluować. W złą stronę...

<litery blakną> <najazd na Valkirię Prime> <szalone zbliżenie na jedną z willi>

Popołudnie było takie piękne. Słońce radośnie oświetlało ogród i taras, śmiało zaglądając także do wnętrza domu. Kwiaty, jakby ucieszone dawno niewidzianym błękitem nieba radośnie otwierały swe kielichy, pozwalając pieścić ich wnętrza świetlistym promieniom.
Postawiłam koszyczek z Bawettą na tarasie w lekkim półcieniu. Niech sobie pośpi na świeżym powietrzu. Pocałowałam córeczkę w czółko, uśmiechnęła się przez sen. Wyglądała tak bezbronnie i niewinnie. Za nic nie pozwoliłabym jej skrzywdzić. Jeszcze raz spojrzałam na ogród, ale nie zauważyłam niczego podejrzanego. Weszłam do domu, choć nikłe poczucie zagrożenia ciągle we mnie kołatało. "Chyba jestem przewrażliwiona" pomyślałam.
Poszłam na drugą stronę domu i wyjrzałam przez kuchenne okno. Aethan właśnie nadjeżdżał. Znowu się spóźnił. Tym razem "zaledwie" o godzinę. Ciągle mi robił takie numery i już powoli nie wiedziałam, czy bardziej go kocham, czy nienawidzę.
-Gdzieś był?-powitałam go złym głosem.
-W pracy-odpowiedział chłodno.
-Tak? Miałeś wrócić ponad godzinę temu.
-Byłem zajęty. Wiesz dobrze, że taka praca czasem wymaga też i nadgodzin.
-Jasne. Kochanie, ja nie jestem aż tak głupia, jak sobie wyobrażasz, więc proponuję wymyślić coś sensowniejszego... - miałam naprawdę dość jego tłumaczeń. Nie wierzyłam w ani jedno.
-Nie no... Dziewczyno, nie rób scen... Szpiegów będziesz za mną wysyłać?
-Dlaczego nie? Po raz kolejny spóźniasz się do domu bez przyczyny. I jak mam to niby tolerować? - Nienawidziłam jego głupich tekstów.
-A gdzie miałbym chadzać?
-A skąd ja mam wiedzieć? Może do jakiejś obcej baby! Poza tym masz dziecko! I mnie! - zaczęłam krzyczeć - Przypomnij sobie, co mi obiecywałeś jeszcze całkiem niedawno!
-Ooo... - ironicznie się uśmiechając... - Czyżbyś była zazdrosna?
-A nie mam prawa? Jesteś mój i tylko mój!
-Przez co muszę Ciebie i małą utrzymywać, co się wiąże z pracą. Logiczne? - spojrzał na mnie jak na idiotkę.
-A ja niby nie pracuję? I mam wrażenie, że zarabiam więcej od Ciebie... -spytałam jadowicie
-Taa... Licząc wszystkie dowody wdzięczności, to rzeczywiście...
-Zatem?
-Co nie zmienia faktu, że wymiatasz z konta wszystkie pieniądze na styk.
-Proszę? Z tego co pamiętam nie kupiłam sobie niczego od pół roku. Wszystko wydajesz ty.
-No to nie wiem, na co wydajesz te pieniądze.
-Ja NIE WYDAJĘ ! To ty wydajesz nie wiem na co!
-Mówiłem Ci, żebyś nie robiła scen. Wydaję pieniądze z funduszu reprezentacyjnego, a nie twoje, mała- teraz przesadził. Niczym innym nie mógł mnie doprowadzić do większej wściekłości.
-To wydawaj pieniądze funduszu, a nie domowe. A co do scen - jeśli ich nie chcesz, to zachowuj się przyzwoicie - starałam się mówić zimno, ale spokojnie.
-Sama się zachowuj!
-I jeśli jeszcze raz powiesz do mnie mała, to wylecisz z tego domu -nie wiem, co we mnie kazało mi to powiedzieć.
-Choćby dzisiaj...Mała - uśmiechnął się wrednie.
-To idź pożegnać Bawettę i wynoś się - gdyby jad z moich słów mógł się zmaterializować, wypaliłby dziury na dwa metry - Albo Ci ją przyniosę...
-Sam potrafię znaleźć własną córkę!
-Ale ja nie chcę żebyś chodził po MOIM domu.
Poszłam na taras, gdzie niedawno zostawiłam maleńką. Schyliłam się, żeby podnieść koszyczek i nagle dotarło do mnie, że go tam wcale nie ma.
-AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!
-Co, córeczka bardziej podobna do tatusia? - spytał jadowicie.
-Nie ma jej! - krzyknęłam z rozpaczą.
Szybko wybiegł za mną.
-Nie ma jej.. - powtarzałam z płaczem - Nie ma...
Czułam, że cała się trzęsę.
-Co zrobiłaś z małą?
-Nie ma jej... - chyba dostałam porządnej histerii.
Chyba mu przeszła wściekłość na mnie, bo zaczął mnie przytulać. Przez łzy widziałam jego białą z przerażenia twarz.
-Nie ma jej.. - przytuliłam się do niego.
-Spokojnie, trzeba coś zrobić... Dowiedzieć się - mówiła łagodnie. Nagle głos mu stwardniał - Znajdą ją.
-Nie ma jej... - do niczego innego nie byłam zdolna.
-Trzeba zawiadomić wywiad - powiedział, puszczając mnie. Wszedł do domu i zaczął łączyć się z Kschem.
-Kris... Odbierz, chyba nie jesteś w non-stopie.... - mruczał.
-Tak, kontradmirale? - głos był, ale obrazu nie było.
-Odpuść sobie, porwali nam córkę.
-CO? PORWALI?
-Tak jest, proszę Cię, zmobilizuj jakieś siły zróbże coś... Przecież on nie mógł uciec daleko, jest na planecie
-Ok, już kieruję się do jednostki, na razie jestem poza nią. Bez odbioru - powiedział i rozłączył się.
Słyszałam ich rozmowę, ale treść do mnie nie dotarła.
-I co? - pytam słabo.
-Skurwiel... Zabiję go... Musiał mieć bardzo cichy ścigacz, że go nie słyszałaś. Ksch już rozsyła ludzi po całej planecie... Zablokuje porty lotnicze, stacje...
-To nic nie da... - powiedziałam nagle. Taki dziwny przebłysk intuicji.
-Nie martw się, musi dać. Sami nic nie zrobimy.
Przytuliłam się do niego, ciągle płacząc. Objął mnie delikatnie.
-Spokojnie... spokojnie... cicho... - szeptał.
-Jest taka bezbronna... - podniosłam wzrok na Aethana - Nie pozwól, by stała jej się krzywda...
-Nie pozwolę, choćbym miał trupem paść...
Posadził mnie na fotelu.
-Zostań w domu, czekaj na telefon z wywiadu - powiedział - A ja pojadę do bazy i samemu zmontuję grupę pościgową.
-Nie zostawiaj mnie teraz, proszę...- bardzo się bałam.
-Muszę jej szukać...
-Pomogę Ci. W końcu jestem żołnierzem - nie mogłam siedzieć bezczynnie.
-W takim stanie? Proszę Cię, zostań w domu.
-W opłakanym, to fakt. Ale w służbie czynnej - usiłowałam się uśmiechnąć. Nie wyszło.
-Zostań tu, to naprawdę najlepsze wyjście. Nie wiadomo kiedy zniknęła.
-Poszukajmy śladów w ogrodzie - musiałam coś zrobić.
-Po lasach przecież nie będziemy szukać, od tego są GPSy.
-Musieli ją porwać jak się kłóciliśmy, bo wcześniej byłam z nią niemal cały czas. Poza tym słyszałabym coś.
-Chodźmy - chyba też nie chciał tylko siedzieć.
Wziął mnie za rękę i poszliśmy na taras. Znowu to okropne poczucie zagrożenia, tym razem silniejsze.
-Dwóch porywaczy... - mruknął na widok śladów butów.
-Tak, tędy poszli - wskazałam las.
-Weszli od strony lasu...
-...i tam poszli.
Chwila milczenia.
-To nie byli zwykli ludzie - powiedziałam.
-Co? Kto to był? Czy to...
-Nie umiem tego określić, ale coś tu jest nie tak... Mam takie dziwne uczucie...
-God fuckin´ damn it! - zaklął szpetnie- Psionicy!
-Chyba tak. A ja jestem bezsilna...
-To nie są przelewki... Skontaktuj się z Yaahoozem.
-Wiem - powiedziałam cichutko. Moje moce od dawna spały, nic nie mogłam zrobić.
-...a ja jadę do bazy. Jeśli spadnie jej jeden włos z głowy...
-Poczekaj, może pojadę z Tobą.
-Skontaktuj się z admirałem!
Wybiegł z domu w pośpiechu łapiąc płaszcz

<białe litery na zielonej planszy> <leci jakaś klimatyczna muzyczka a lektor czyta przejętym głosem>

Minęły dwa miesiące od porwania. Ani piekielnie wzmożone działania Wywiadu, nadzorowane przez Kontradmirała Kscha, ani manipulacje medialne Kontradmirała Aethana, ani nawet merytoryczne zabiegi Admirała Yaahooza, czy też urządzenia najwyżej jakości technicznej, dostarczone przez Admirała Artuta, nie były w stanie odpowiedzieć na pytania: "Kto?", "W jakim celu?" i "Dokąd?" uprowadził dziewczynkę. Jedyny ślad - ulotne podświadome przekonanie - wskazywał na inspirację konfederacyjną. Sprawa była jednak zbyt delikatna, by móc ryzykować otwarty konflikt. Skupiono się na działaniach wywiadowczych. Siatka szpiegów pracowała dzień i noc.

<spokojna muzyka przechodzi stopniowo w marszową>

W międzyczasie doszło również do poważnego kryzysu gospodarczego. 4. Flota Graniczna Konfederacji zajęła tzw. Sektor Krythos- niezamieszkałą gromadę gwiazd - pod pretekstem odkrycia tam złóż rudy selenitu i chęci przyłączenia rudonośnych obszarów. Problem polegał na tym, że w rejonie owej gromady funkcjonowała mała Imperialna kopalnia karna. Imperium nie za bardzo interesowało się jej działalnością, ale na pierwszy sygnał o wkroczeniu na te tereny sił Konfederacji ogłosiła, że Sektor został zajęty przez nie i o żadnej aneksji ze strony wroga nie może być mowy. Nastąpiła szalona wymiana not dyplomatycznych, natychmiast obie strony nałożyły embargo na rudę. Imperium posłało do Sektora Krythos trzy niszczyciele, by broniły wysuniętej placówki i zdeponowały na planecie garnizon szturmowców. Obie strony znalazły się w sytuacji patowej. Zmieniło się to dopiero po interwencji Gildii Handlowej, której dwa transportowce przewożące granit w ramach rutynowego rejsu handlowego zniknęły w rejonie systemu. Konfederacja była zdenerwowana nie na żarty- natychmiast wstrzymała wszelki handel z obiema stronami do momentu wyjaśnienia. Pod presją galaktycznej i wewnętrznej opinii publicznej, obie strony musiały zasiąść do rokowań. W sąsiadującym z Krythos sektorze, na neutralnej planecie Drakonii zwołano Galaktyczną Konferencję Wolnego Handlu. Przybyć na nią mieli przedstawiciele Imperium Valkirii, Konfederacji Planet, Gildii Handlowej, a także obserwatorzy z ramienia mniejszych organizacji planetarnych - Gromady Światów Możliwych, Sektora Inkluzji, Konsorcjum Avatarskiego, Republiki k20, a nawet delegacja protosska. O przybyciu Xenomorfów nikt nie myślał, ale każda ze stron przyleciała ze swoją flotą reprezentacyjną- tak na wszelki wypadek. Ze strony Imperium wysłano trzy w pełni napakowane wojskiem i myśliwcami niszczyciele, Odyna, Thora i Lokiego. Delegacją dowodził Admirał Yaahooz, z którym przybyła liczna świta, m.in. Kontradmirałowie Aethan, Bow, Ksch i Harvezd oraz szerokie grono Komandorów, pułkowników i niższych szarży. Kto by tam pamiętał każdego kapitana. Imperium miało ich sporo.

<kamera powoli najeżdża na księżyc Drakonii, gdzie widać dziesiątki pojazdów różnej wielkości, które stoją na jego orbicie> <ktoś kładzie rękę na pilocie i zatrzymuje film>

Żołnierze, po tym przydługim wstępnie, przechodzimy do szczegółów. Sprawy, jak możecie wywnioskować, nie układają się pomyślnie. Valkiria nie może sprowokować żadnych zamieszek, bo galaktyka patrzy. Przybywamy by pokojowymi metodami dojść do porozumienia z Konfederatami- Imperium zbyt cierpi z braku dostaw wielu surowców oferowanych przez Gildię. Admirał Yaahooz oraz inni najwyżsi oficerowie udadzą się promem z orbity księżyca na powierzchnię planety w asyście oddziału szturmowców i skrzydła myśliwców- na tyle każdej z sił wyrazili zgodę gospodarze. Oddziały pozostaną poza miastem, podczas gdy delegacje spotkają się w Hali Obrad by znaleźć wyjście z obecnej sytuacji.

<play> <obraz rusza przenosząc się do wnętrza okrętu flagowego floty reprezentacyjnej Valkirii- Odyna>

Harvezd. Pokład Odyna.

24 XI 2004 20:24 CET
Harvezd

"Źlę się czuje" - pomyślał Kontradmirał poprawiając marynarkę munduru galowego. Kołnierz drapał w szyję, w kroku było ciasno, piło pod pachami, no i uciskało z boku. Spojrzał na szafę, gdzie spoczywał cceramiczny pancerz i czerwony płaszcz RedOgów. "Nie ta okazja" - westchnął. Przypiął do boku paradny blaster i wyszedł z kajuty. Na zewnątrz stało dwóch szturmowców, pilnujących jego pomieszczenia
-Spocznijcie, chłopcy.Miejcie na niego oko. Wrócę niebawem- dodał z uśmiechem.
Windą wjechał na wyższy pokład. Idąc wzdłuż iluminatorów rzucił okiem na inne statki. Na księżycu, zza którego wystawała niebieska powierzchnia Drakonii, stały liczne statki. Od vatarskich korwet pościgowych, przez konfederacyjne niszczyciele, na protosskim lotniskowcu kończąc. O tak... Na Konferencję Wolnego Handlu zlatywała się powoli cała galaktyka.
Kontradmirał szedł korytarzem kierując się w stronę kajuty Admirała. Odwzajemnił szturmowcom pozdrowienie i oparł się o ścianę przy drzwiach. Zjawił się wcześnie- nie było sensowne - ani rozsądne - poganiać Admirała.


Nocturn

24 XI 2004 20:28 CET
Nocturn

Nocturn jak codzień obudził się zlany potem. Kilka długich sekund pozwoliło oddzielić mu sen od jawy i skontatować, że znajduje się w jednej z oficerskich kajut na Odynie. Usiadł na skraju łóżka, oddychając ciężko. Moc wróciła a wraz z nią koszmary. Komandor przeklinał te zdolności, które już raz zrujnowały mu życie - niegdysiejsza operacja pomogła je uśpić, ale dwa lata temu, podczas inwazji P-Konfu, lekka iskra mocy na powrót obudziła się do życia. Potem było już tylko gorzej, a kolejna operacja mogła skończyć się tragicznie dla oficera. Nocturn wstał i natychmiast udał się do łazienki, gdzie prysznic pozwolił zmyć mu z siebie resztki koszmarnych snów. W międzyczasie z głośników w kajucie dobiegł go komunikat:
- Zbliżamy się do księżyca Drakonii. Wszyscy oficerowie, udający się na powierzchnię planety, mają stawić się na odprawie.
Nocturn zaczesał mokry włosy i owinąwszy ciało ręcznikiem, wrócił do sypialni. Powoli zakładał galowy mundur. Na rękawach widniały naszywki kilku jednostek, które przyjęły go w swoje szeregi, kiedy tylko okazało się, że jego psioniczne zdolności powróciły. Oczywiście, znów wisiała plakietka ReDogów - czerwonych psów Imperatora, jak zwykło się ich nazywać w koszarach. Ponadto kilka innych oznaczających mniej lub bardziej specjalistyczne jednostki. Komandor założył mundur, przypasał broń - zwykły służbowy V&Wesson. Wyszedł na korytarz. Zauważalne było poruszenie towarzyszące odprawie oficerów. Wszędzie roiło się od szturmowców, których zadaniem była ochrona starszych stopniem żołnierzy. Komandor szedł korytarzami niszczyciela, aż trafił do dużej sali, gdzie zebrało się już kilkunastu z oficerów, którzy mieli polecieć na powierzchnię planety. Środek sali świecił pustką. Tam miała pojawić się holoprojekcja Imperatora, który jeszcze raz miał przypomnieć o obowiązkach żołnierzy i przestrzec ich przed ´nieodpowiednim´ zachowaniem w czasie konferencji. Nocturn rozejrzał się po sali, szukając znajomych twarzy.


Nasstar

24 XI 2004 20:48 CET
Nasstar

przebudził się... "Moja głowa" - pomyślał. Nie wiedział, co wczoraj zażywał, co się z nim działo. Podobnie jak przez ostatnie kilka tygodni... Dobrze że nikt nic nie zauważył, a przynajmniej nikt tego po sobie nie dał poznać.
A miało być tak pięknie. Doceniany przez dowództwo za błyskotliwe działania w wywiadzie, szybko awansował. Zdobył poważanie i zaczął być szanowany. Uwierzył we własne siły. Za bardzo uwierzył... Kiedy pewnnego dnia zaproponowano mu wstąpienie do RedOgów, wiedział, ze oto nadeszła jego chwila. Pozostawał tylko test, który wydawał się formalnością... Wydawał się... Niepowodzenie zmieniło wszystko. Nie, to nie byłą depresja. Po prostu brak mu było motywacji... Brak chęci, brak dalszych planów... Bywa.
Komandor wypił kilka łyków wody i udał się pod prysznic. Gorąca woda powoli łagodziłą napięcie i przywracała trzeźwośc umysłu. Nasstar delikatnie postawił grzywkę - jego znak rozpoznawczy, rozpoznawany przez wiele kobiet w galaktyce i założył mundur. Pomyślał o sytuacji jaka ich zastała... nie jest łatwa, ale może pozwoli mu odzyskac wiarę w siebie. Musi się wykazać. Musi. Wyszedł na korytarz. Dało się zauważać duże poruszenie. "To moja szansa, możliwe że ostatnia..." - pomyślał i powolnym krokiem ruszył w głąb korytarza.


Ivan King, znany również jako Dave Wood (dla znajomych dejwut)

24 XI 2004 21:07 CET
dejwut

sziedział sobie w knajpie i pił z chłopakami browary. Bateria pustych butelek rosła coraz bardziej, podobnie jak rzędy cyferek pod kreską w notatniku barmana. Ale kto odmawia dzielnym panom ochroniarzom.

Po raz kolejny cichą muzykę sączącą się z głośników zagłuszył ryk silników rakietowych. Kufle zatrzęsły się niebezpiecznie. Ci brdziej zamroczeni próbując je ratować pogorszyli tylko sprawę. Barman był coraz bardziej milczący i zamyślony, kiedy wpisywał kolejny rząd cyferek w swym bezcennym notatniku.
- Musi kolejna szycha - stwierdził Wood uspakajając kufel - Leci na konferencję.
Huk silników oddalił się, a Dave westchnął. Przypomniał sobie, że na konferencji miały pojawić się osoby, z którymi kiedyś walczył ramie w ramie w obronie Valkiria Prime.

Od tamtej pory nie powodziło mu się zbytnio. Po tym jak wyszedł po angielsku kozystając z ogólnego zamieszania jakiś czas pozostawał w ukryciu. Kto by się tam przejmował losami jakiegoś tam żołnierza. Tyle że Wood nie był zwyczajnym zołnierzem. Dziwnym zbiegiem okoliczności tuż przed wybuchem alk na Valkirii Prme został on awansowany na stopień Komandora. Niestety w trakcie zamieszania nikt nie miał czasu na zajmowanie się takimi pierdołami. Niestety było już za późno.

Przez jakiś czas samotnie włóczył się tu i tam, ale niegdzie nie zdołał ugrzać miejsca. Niespokojny duch i wrodzona zadziorność robiły swoje. W pewnym momencie próbował nawet wskrzesić Szwadrony Śmierci, ale większość dawnych towarzyszy broni była już wypłaszczona albo zerwała z życiem najmity.

W końcu osiadł na Drakonii i zatrudnił się jako ochroniarz w jednej z podlejszych knajp w jeszcze podlejszej dzielnicy. I jak zwykle wpadł w gówno...

- Będzie sie działo chłopaki - stwierdził Smartie potwierdając swój tytuł naukowy - będzie...
- Ano, tyle szych w jednym miejscu - pokręcił głową Braal - I dodatkowo trzy różne obozy. Cholera... Piwo się kończy.
- I to jest dopiero problem - Zmartwił się Wolfgaar patrząc na towarzyszy przez denko od opróżnionej przed chwilą butelki - Meeto, rusz się po browar, sam nie przyjdzie.
- A może przyjdzie, kto je tam wie... - Powiedział Meeto otwierając jedno oko. Dalsze słowa grubasa zostały jednak zagłuszone przez ryk kolejnego promu.
- W morde - zaklął Wood i odkorkował kolejną butelkę. - Barman, odpal wiadomości.
Ściana LCD została nagle wypełnina wrzeszczącym tłymem. Spiker próbował coś mówic, ale kordon osłaniający go przed rozwrzeszczoną tłuszczą powoli miękł i pierwsi antygalaktyści przedzierali się już przez pierścień strażników. Smutny koniec reportera nie został jednak nakręcony, gdyż jeden z kamieni trafił w operatora. Obraz zaczął śnierzyć.
- W morde! Dobra, chłopaki, idziemy, może Alina coś będzie wiedziała o moich kumplach z Valkirii. Zamieniłbym z kilkoma parę słów.

Pięciu lekko zataczających się kolesi wyszło z baru. Na pożegnanie odwrócili plakietkę z ´Zamknięte´ na ´Otwarte´. Spokój to w końcu ważna rzecz.

Kilka kilometrów dalej tłum antygalaktystów mordował kolejnego prezentera, a jeszcze dalej dawni kumple Wooda lądowali właśnie na planecie.

Grupa najemników wpakowała się do starego odrapanego vana z pokrecznym napisem ´Kreolska Ślicznotka´ na burcie. Pojechali w stronę swej kanciapy. Coś im mówiło, że nie na darmo zostawili całą swą broń dobrze ukryta w piwnicy. Zabawa miała się dopiero rozpocząć...

Kac miał się okazać ich największym wrogiem przez najbliższe dni.


Szeregowiec J.

24 XI 2004 21:43 CET
J

Trzy miesiące temu dostał przydział na Odyna. "Fajnie, spokojna służba będzie. Na okręcie dowodzenia prawie nigdy nie ma inspekcji" - myślał wtedy. Kto mógł przewidzieć, że niedługo ta sielanka sie skończy. Nowy kryzys w galaktyce narastał. Wśród żołnierzy krążyły plotki o możliwym i bliskim konflikcie zbrojnym. Młodzi się cieszyli, że będą mogli się wykazać. Starsi nie. Pamietali bilans strat z przed dwóch lat.
J dostał przydział do kompanii A, drugiego batalionu szturmowców. Mieli lądować jako eskorta oficerów na planecie.
"Nie dość, że trzeba ładnie wyglądać, chodzić w błyszczącym pancerzu, to jeszcze nie mogę wziąść wybuchowych zabawek. Szlag by tą całą Konferencję!" - myślał przygotowując się do inspekcji poprzedzającej odlot na powierzchnię Drakonii.


Sierżant Randal.

24 XI 2004 22:04 CET
Doc Randal

Wstał ze snu. Kolejny dzień, kolejna robota. Dzisiaj mieli do wypełnienia arcyważne zadanie. Typowe dla ludzi jego pokroju. Tym razem jednak nie była to wojna, lecz delegacja pokojowa. Nie przywykł do takich misji, lecz nie miał zamiaru jej zawalić. Wyjrzał przez niewielkie okienko swej kajuty. Taaa, Drakonia, a także reszta statków ich niewielkiej floty. Nie myśląc o tym wiele, wziął się za codzienne czynności... .

Nieco później...


Randal stał spokojnie w hangarach. Ludzie wokół krzątali się, szykując maszyny i sprawdzając czy wszystko jest w należytym porządku. Szczególną uwagę przykładali do promu, którym admirał i inny przedstawiciele Sztabu udadzą się na Drakonię, celem negocjacji z resztą ugrupowań galaktycznych. Ubrany był w nowoczesny, doskonale wyposażony pancerz bojowy używany głównie przez Jednostki Specjalne, typu Gaurdian V600, z symbolem Imperium na piersi i insygniami sierżanta na ramieniu. Na ramieniu nosił swój karabin szturmowy, zmodyfikowany V285 Stormbringer. W specjalnej wnęce w biodrze spoczywała jego ulubiona broń, Skalpel. Prócz tego inna broń i wyposażenie Szturmowca Elity. Bo przecież taka właśnie kompania reprezentacyjna leci jako eskorta. Sami najlepsi, weterani walki. Sierżant zamknął na chwilę oczy... pamiętał tamten dzień, jeszcze nie tak dawno, gdy gdzieś na Rubieżach oberwał z bliska granatem plazmowym podczas walk z rebeliantami. Wtedy to Xin ponownie ocalił mu dupę, nim go dobili. Taaa, jak na pilota, był dobrym żołnierzem, to mu trzeba przyznać. Wszystko przez to, że po walkach na Valkirii Prime wrócił do regularnej walki na froncie w Jednostkach Specjalnych. Lepiej się czuł na froncie, niż w sali treningowej. Udało mu się przeżyć... lecz spora część jego ja była do wymiany. Lewe oko zastapiono specjalnym elektronicznym, wraz z wszelkimi ciekawymi bajerami, które dotąd dostepne były tylko w hełmach bojowych. Zoomy, podczerwień, ultrafiolet i specjalny wbudowany w mózg procesor, nadzorujący pracę wszystkiego, dający też bezpośrednio na siatkówkę jego nowego oka dane, na temat uzbrojenia widocznej osoby, a także wyszukiwanie w zapisanej bazie danych insygni danego żołnierza, oraz jego imię. Do tego specjalny wideofon dźwiękowy z wyświetlanym obrazem osoby w górnej części siatkówki. Czegoż to miniaturyzacja i dzisiejsza technologia zrobić nie mogą... . Prócz wszystkowidzącego oka, jego ciało zmuszone było do przetykania części mięśni włóknami syntetycznymi, aby zapewnić im stabilne działanie po ich rozerwaniu i poważnym uszkodzeniu. Nadzorujący ich pracę procesor w mózgu sprawdzał ich poprawne działanie i regulował ich siłę natężenia. Zapewniało mu to wiekszą szybkość, skoczność i siłę, zawsze coś. Niestety, jego prawa dłoń była całkowicie zniszczona i nie nadawała sie do niczego, nawet do rekonstrukcji, jak reszta mięśni i ciała. Wymagała wymiany na nowiutką, cybernetyczną. Była tej samej wielkości, co normalna, lecz calutka metalowa, z małą niespodzianką, którą wszepiono na jego życzenie. Randal otworzył oczy. Spojrzał po stojących przed nim kordonem grupę żołnierzy. Ubrani w te same zbroje, tą sama broń. Wyposażenie najwyższej klasy. Jego chłodna twarz z czarną, metalową obwódką otaczającą jego zielone oko z widoczną z bliska siateczką lustrowała po kolei twarze wszystkich szturmowców. Po chwili ryknął w swoim zwyczaju:
- BACZNOŚĆ! - wszyscy jak wryci stuknęli nogami o podłogę hangaru, stając prosto niczym strzała - Spocznij! - przyjęli wyjściowe pozycje.
- Słuchajcie! Zapewne wiecie po co tu jesteście! Ale dla tych co mają krótką pamięć, przypomnę raz jeszcze! Nazywam się sierżant Randal i odpowiadam za waszą kompanię przed dowództwem! Jeśli wy zawalicie, ja zawalę! Ja pójdę na dno, wy też pójdziecie ze mną! Lecimy dziś jako kompania reprezentacyjna delegacji Sztabu MSV z Admirałem Yaahoozem na czele na Drakonię! Zostaniemy zakwaterowani gdzieś za miastem, przy którym wylądujemy, delegacja zaś uda się do miasta na obrady! I pamiętać: żadnych zaczepek, bójek ani strzelanin! To misja pokojowa, jeśli puścimy parę z ust, całe zebranie licho weźmie i wybuchnie międzygalaktyczna rzeź! Ktokolwiek zawali, odpowie przedemną głową, a raczej jej pustym do szpiku kości odpowiednikiem! Zostaliście wybrani spośród najlepszych! Jesteśmy elitą! Więc zachowujmy się jak elita! Wyraziłem się jasno?!
- TAK JEST! - wszyscy gromko odkrzyknęli.
- Doskonale! Oczekujemy teraz delegacji, potem wsiadamy do statku! Być w pogotowiu tu, i tam na dole! - po chwili dołączył do kordonu stając nieco bardziej z przodu przed swoimi, aby przywitać salutem delegację, gdy ta przybędzie.


Melfka

24 XI 2004 22:16 CET
Melfka

Westchnęła, próbując znaleźć się w stosie papierzysk, zawalających biurko. Przez chwilę wyobrażała sobie, jak cudownie byłoby pozbyć się ich wszystkich, przybijając pieczątkę "Odrzucono" raz za razem. Potem po raz kolejny przeklęła swoją skrupulatność. Każde sprawozdzanie, dokument, podanie, nawet te odrzucone, zostaną opatrzone szczegółowymi uwagami i stosownym komentarzem, uzasadniającym decyzję. "Znów skończy się na tym, że będę brała urlop tylko po to, by się spod tych wszystkich papierów wygrzebać" - pomyślała, drwiąc z samej siebie.
Znalazła wreszcie dokument, którego szukała, przypięła doń swoją adnotację i postawiła pieczątkę: "Do poprawek". Potem spojrzała na ekran laptopa i zamarła. Było już późno, o mało co nie przegapiła zebrania.
Oparła się pokusie, która nakazywała jej zmieść leżace na biurku dokumenty jednym ruchem - zebrała je w stosy i przeniosła na podłogę, pod ścianę, obiecując sobie, że zastrzeli każdego, kto ośmieli się trącić je choć czubkiem buta.
Natura nie lubi próżni, więc biurko po chwili znów zniknęło - tym razem przysypane zawartością kosmetyczki pani komandor. Wyjściowy mundur już wisiał na wieszaku.
Po chwili Melfka uśmiechała się do swego odbicia w lustrze, podziwiając wymyślny makijaż - zawsze miała słabość do malunków na twarzy. Pamiętała, że sam admirał Yaahooz raczył zauważyć jej wygląd. Tego, że przyrównał ją wówczas do jakiegoś dawno wymarłego stworzonka, wolała nie wspominać. Tym razem nie powien się przyczepić - jak na jej możliwości, makijaż był bardzo skromny, zaledwie czarne wzory wokół oczu.
Nie zwlekając dłużej, włożyła mundur i przypięła służbową broń. Zerknęła na zegar, jęknęła cichutko, po czym wypadła z kajuty. Przechodzący żołnierze zobaczyli jedynie czarno-czerwoną smugę, gdy Melfka biegła korytarzami statku, spiesząc się na odprawę.
Wpadła jak zwykle na ostatnią chwilę, kiwnięciem głowy wymieniając powitania z innymi członkami SpecKomanda - nowej jednostki, w której skład wchodziła. Uspokoiła oddech i odprężyła się.
Była na miejscu, "mniej więcej na czas".


Feroz

24 XI 2004 22:27 CET
Feroz

Kiedy zainstalowany pod sufitem mesy na "Odynie" głośnik wyrzucił z siebie informację o wejściu na orbitę Drakonii, komandor Feroz jako jeden z niewielu oficerów był już na nogach i w pełnej gotowości. W zasadzie to nie na nogach, tylko na krześle i nie w pełnej gotowości, a w trakcie konsumpcji śniadania, ale w końcu właśnie po to przecież wstał tak wcześnie. Miał nadzieję przegryźć coś w mesie, zanim odleci z resztą imperialnej delegacji na powierzchnię Drakonii. "Pierwszy dzień negocjacji z pewnością będzie męczący" - myślał. "Nie wiadomo, kiedy nadarzy się okazja, żeby nieco odpocząć i zregenerować siły w jakiejś sympatycznej knajpce na uboczu".
Komandor przełknął szybko ostatnie kęsy posiłku, otarł usta, zerknął, czy nie ma okruchów na galowym mundurze z nowiutkimi dystynkcjami jednostki RedOgów i, przepychając się między ochroną z Imperialnych Służb Bezpieczeństwa a zwyczajnymi szturmowcami, pospieszył do sali odpraw. Dotarł tam jako jeden z pierwszych, zajął miejsce i zaczął obserwować wchodzących, ciekaw, kto poza ścisłą admiralską wierchuszką wchodzi w skład delegacji. Większości nie znał - najprawdopodobniej zostali sprowadzeni z dalszych planet Imperium - sporo twarzy jednak potrafił przyporządkować do osób znanych mu osobiście lub przynajmniej ze słyszenia. Rzecz interesująca, że wśród obecnych znalazł się prawie cały stan osobowy RedOgów. Czyżby delegacja nie była naprawdę tak pokojowa, jak by to wynikało z imperialnych deklaracji? Ciekawe. Naprawdę ciekawe.

Feroz sprawdził tylko, czy regulaminowy blaster znajduje się na swoim miejscu, skinął głową wchodzącemu właśnie do sali Nocturnowi i przygotował się do odprawy. Jeszcze pół godziny do zaplanowanego odlotu...
"Miejmy to już za sobą" - pomyślał komandor.


Niestety sierżantowi Cezowi

24 XI 2004 23:13 CET
Cez

mimo usilnych prób nie udało się wywalczyć przydziału na planetę wypoczynkową Azerbejdżan II. Zawiódł na polu kulturalno oświatowym i nie dał rady prześcignąć pewnego kapitana w zapewnieniu znajomym admirałom dostatecznej porcji rozrywek. Możliwe też, że admirałowie zaprzyjaźnieni z Cezem, byli nieco mniej admiralscy niż konkurencyjni. Tak czy owak, poczytywał to jako druzgocącą porażkę i plamę na swym honorze niemalże nie do zmazania. Rzeczonego zaś kapitana miał za ostatnią gnidę, łotra, szuję i odrażającego karierowicza. Kiedy tylko powracały wspomnienia z Alefa IV (uroczej planety pełnej kurortów i megakompleksów "odnowy biologicznej" na której pełnił służbę w trakcie ostatniej kampanii Imperium), jego nienawiść sięgała zenitu! Cez ledwo się otrząsnął po strasznych chwilach których tam doświadczył w zmaganiach z żeńską kadrą pracowniczą planety. Do dzisiaj budził się z krzykiem i nieopanowanym uczuciem tęsknoty za tamtymi doświadczeniami. Miał nadzieję zdobyć ich więcej na Azerbejdżanie, ale ten lizus, to ścierwo, ta żmija w ludzkiej skórze...sprzątnęła mu je sprzed nosa. Cez postanowił, nigdy mu tego nie darować!

W wyniku niesprzyjającego splotu zdarzeń sierżant znalazł się na pokładzie niszczyciela Odyn.
Kiedy po raz pierwszy przeczytał swój przydział doznał nagłego ataku paniki. Oddziały szturmowe! Piechota! Szturmowcy! Rozkaz udania się na planetę! Słowa te wywoływały w sierżancie Cezie niewysłowione paraliżujące przerażenie. Pal licho, że misja pokojowa. Przecież miał tam polecieć z tymi szaleńcami z Valkiri. Oblewając się potem zaczął wyobrażać sobie prawdziwą broń, rozkazy ataku i wojnę w całej filmowej okazałości. Innej wojny, niż filmowa Cez nie znał i było mu z tym bardzo dobrze. Nie zamierzał w żadnym stopniu poszerzać swej edukacji w tym kierunku. Poza tym Cez nie lubił pracy...
Żołnierskie życie nauczyło go, jak unikać niebezpieczeństw z nią związanych. Zawsze wiedział jak ułożyć wymijającą odpowiedź o najlepszym z możliwych działaniu. Doskonale znał wszelkie schrony przed nadgorliwcami, którzy mogliby zagnać go do roboty. Jedyne do czego zawsze miał siły i ochotę to niczym nie krępowana radosna zabawa. Zatem bawił się do znudzenia, a że ten aspekt jego życia nie nudził mu się nigdy, bawił się nieustannie. Tymczasem wieść o przydziale do grupy bojowej wyprowadziła Ceza z równowagi.
Na szczęście jednak posiadał ZNAJOMOŚCI. Słowa "oddziały szturmowe" szybko zmieniły się na "administracja". "Piechota" rozbudowało się na "zaopatrzenie floty". Zaś rozkazy z niepokojąco zbliżonych do podejmowania jakichkolwiek działań, na spokojne cichutkie perspektywy na pomnożenie dochodów własnych i najbliższych znajomych. Stamtąd już prostą drogą Cez dotarł do miejsca w którym się obecnie znajdował. Miejsce było bardzo miękkie, ciepłe, jedwabiste i bardzo aromatyczne...

Cez siedział na sofie jakże odmiennej od standardowego wyposażenia okrętów Imperium. Wykonana z delikatnych skórek łobroni przyjemnie otulała ciało. Lekko podgrzewana zdawała się czymś żywym. Cez zapadł się w niej cały i leniwie obserwował szykującą się do wyjścia pewną blondyneczkę z jednostek administracyjnych pokładu szóstego. Trzeba wiedzieć, że sierżant szczerze lubił pracowniczki administracji. Miał je za osoby niezwykle sumienne i szczerze oddane Imperium. Przynajmniej w godzinach pracy.

Rozmyślania Ceza brutalnie przerwało pukanie do drzwi kajuty. Spłoszone dziewcze stojące już przy drzwiach czym prędzej umknęło do drugiego pomieszczenia. Cez założył spodnie i luźną koszulę. Odłożył cygaro ziołowe z New Jamaica, łyknął potężnie anterańskiej whiskey i podszedł do wizjera żeby sprawdzić, któż ośmielił się przerwać mu wykonywanie czynności służbowych. Przytknął oko do lufciku, po czym już uśmiechnięty otworzył szybko drzwi, aby wpuścić przybyszy do środka.
- No cześć chłopaki. Myślałem że już nie dotrzecie. Postawcie skrzynki w łazience, przy tych poprzednich. Jeszcze ich ten gołodupiec komandor, nie odebrał.
Przeciskając się obok jego drobnej postaci, czterech krzepkich marynarzy wniosło ładunek najprzedniejszego kawioru z jesiotrów malazańskich. Z kawiorem tym Cez wiązał ogromne nadzieje.

Kilka chwil później, sierżant pożegnał również blondynkę, sam zaś pomknął czym prędzej do garderoby, aby przebrać się w wyjściowy mundur. Znajomy kontradmirał załatwił mu miejsce w lądowniku, którym miał udać się admirał Y. na powierzchnię Drakonii. Cez miał zamiar przy okazji całej tej chryi nawiązać kontakty handlowe z miejscowymi biznesmenami. Cały czas rozmyślał, jak najlepiej wykorzystać obecną sytuację polityczną. Nawet nie zauważył, że pierwszy raz w życiu zaczął pracować...


Yaahooz

25 XI 2004 0:07 CET
Yaahooz

odwrócił się od ekranowanego okna, pokazującego planetę, do której zbliżały się statki. Zgasił papierosa...tak, tak, papierosa, nie jakieś syntetyczne coś, w popielniczce i wziął czapkę leżącą na krześle. Harvezd czekał za dzrwiami, więc trzeba było się ruszyć.

Po chwili śluza zasyczała cichutko i admirał wyszedł na korytarz. Strażnicy zasalutowali krótko, a później jeden z nich zamknął specjalnym kluczem kajutę dowódcy. Harvezd odkleił się od ściany i kiwnął porozumiewawczo głową na widok przełożonego.
Czerwone rogówki admirała przewierciły go na wylot. Nikt tego nie lubił, po prostu człowiek czuł się wtedy tak, jakby go na siłe rozebrano. Mundur był bynajmniej nie galowy, choć w pewnym sensie elegancki. Po prostu był cały czarny z jedną, jedyną ozdobą. Srebrną czaszką na ramieniu wpisaną w literę V. Niemniej, nigdy nikt nie widział admirała w stroju galowym...
- To co, idziemy? - zapytał Harvezd
Yaahooz kiwnął głową i ruszyli korytarzem w stronę hali odpraw.
- I co, jaką masz strategię? - zapytał Kontradmirał
- Przemyślaną
I tak było zawsze. Ale wystarczyło poczekać...
- A jak myślisz?
- Nie wiem, dlatego się pytam.
- Ja myślę, że wiesz.
- Czemu tak myślisz??
- Bo wysondowałem twoją sondę, którą zapuściłeś, by wiedzieć co zamierzam.
Harvezd zaczał podziwiać gwiazdy za ekranowanymi oknami korytarza.
Zbliżali się do wind, którymi mieli zjechać o 7 poziomów.
- No więc?
- Niegłupi pomysł - mruknął Kontradmirał - Faktycznie, sytuacja jest teraz odwrotna, stosunek sił jest dla nas korzystny, Konfederacja jest osłabiona finansowo i militarnie, sypią się im niektóre struktury. Ale z drugiej strony, to może doprowadzić do kolejnego długotrwałego konfliktu. A wątpię aby inni się na to zgodzili. A z wszystkimi sobie nie poradzimy. Zresztą pamiętaj, że tutaj jest podwójne dno.
- Pamiętam. Ale groźba użycia siły skutecznie zapatuje sytuację na pewien czas, który jest nam potrzebny. Eskalacja do pewnego stopnia jest konieczna...

Jeden z wartowników wcisnął kwadracik na małej tabliczce świetlnej i winda zaczęła szybko pędzić w dół...


Kontradmirał Flint

25 XI 2004 0:15 CET
Flint

Od samego rana był na nogach. Nadzorował przygotowania myśliwców, które miały służyć jako eskorta transportowca, na którym śmietanka Valkirii miała udać się na Drakonię. Oczywiście do celu tego wybrano najlepszą jednostkę myśliwców, jaką kiedykolwiek mogła się pochwalić V-Flita - Krzemienie. Jednostkę, którą stworzył i wyszkolił od podstaw, teraz zawierajacą pilotów przewyższających umiejętnościami jego z najlepszych lat. Prychnął z rozdrażnieniem wspominajac swoje najlepsze lata - czas przed wypadkiem, w którym o mało nie zginął. Do dziś prześladowały go koszmary, do dziś zdawało mu sie, zę respiratory przestaną działać, że opleciona syntetycznymi mięśniami klatka piersiowa zapadnie się i zmiażdży jego serce... Nie ufał technice. A fakt, że jego prawa ręka, klatka piersiowa i obie nogi były sztuczne, nie pomagał. Zresztą nie tylko ciało miał sztuczne - w czasach, gdy miał wypadek, stosowano jeszcze stare technologie i nieustannie musiał poruszać się w specjalnym pancerzu, który znacznie utrudniał mu życie. W warunkach bojowych mógł co prawda wiele pomóc, ale nienajmłodszy już oficer nie pchał sie już na pola bitew, a Krzemieniami wolał dowodzić z biurka. Gdy skończył wszystkie przygotowania, naciągnął na pancerz specjalnie przystosowany mundur galowy i udał się na zebranie delegatów. Prawy bok obciążał mu dekoracyjny blaster, lewy - przynależna wysokim oficerom, równie dekoracyjna szabla. Nikt nie musiał wiedzieć, ze ta broń tylko z zewnątrz jest galowa - w rzeczywistości oba przedmioty zostały wykonane na jego specjalne zamówienie i był pewien, ze gdyby przyszło co do czego, to posłużą mu lepiej niż pozłacane zabawki innych oficerów.

Na Yaahooza i Harvezda czekał przed drzwiami windy. Gdy tylko te się rozsunęły, uśmiechnał się lekko, po czym przywitał.
- Trzrzrześśśććć - zasyczał niby Darth Vader z wiekowej komedii. Jego kombonezon umożliwiał mu takie zabiegi, a wszystkich wokół doprowadzało to do szału - dlatego Flint podtrzymywał swój image niedołęgi. NIgdy nie wiadomo, kiedy starannie tkana iluzja może się przydać...


###Sala Odpraw###

25 XI 2004 10:42 CET
Harvezd

Yaahooz, Flint i Harvezd wkroczyli do sali. Yaahooz zajął miejsce przy holoemiterze:
-Usiądźcie.
Zebrani w pomieszczeniu najwyżsi dowódcy sił Imperium usłuchali. Admirał kontynuował:
-Imperator do nas nie przemówi. Nie będziemy ryzykować przechwycenia informacji. Jego wiadomość przekażę ja. Lecimy tutaj w celach po-ko-jo-wych. Pierwszy, który bez rozkazu otworzy ogień - tu urwał i spojrzał na kilka osób, które nerwowo próbowały schować się za kołnierz - czeka natychmiastowa degradacja i dożywotnia służba na poligonie Areny. Przylecieliśmy tu by rokować. By przywrócić spokój w Galaktyce. No i by nie pozwolić Konfederatom na rozszerzenie wpływów na Sektor Krythos. Nie muszę wam mówić jakie to niosłoby ze sobą konsekwencje... Całe pogranicze Kwadrantu Beta zaroiłoby się od urządzeń szpiegowskich i statków Konfederacji. To sprawa najwyższej wagi dla Imperium. Zrozumiano?
-Tajest!- krzyknęła elita dowódcza.
-Świetnie. Zatem spotykamy się za 10 minut przy promie. Odmaszerować.
Salę opuścili politycy, doradcy - wszyscy z wyjątkiem kilku osób, które marzyły o powrocie do swoich pancerzy i czerwonych płaszczy.
Gdy tylko drzwi zamknęły się za ostatnim wychodzącym, odezwał się Harvezd:
-Jak do tej pory nic. Maskują się. Ukrywają.
Admirał spojrzał na Melfu:
-Dokładnie- potwierdziła- Nie mogę się przebić. Tak jakby ich okręty... Nie wiem... Odbijały nasze impulsy.
-Zbadacie to. Może mamy do czynienia z nową techniką antypsioniczną. Wróćmy jednakże do rozkazów. Na planecie macie wytężyć siły. Imperator nie od czapy wysłał tu tyle swoich czerwonych psów. Macie sądować, badać, delikatnie wpływać no a przede wszystkim powoli i systematycznie łamać ich wolę. Nie muszę chyba przypominać, jakie znaczenie dla Imperium ma powodzenie tej misji, co?
Nie musiał. Grupa w milczeniu pokiwała głowami.
-Dobrze. W takim razie to wszystko. Idziemy.
Powstali i skierowali się do drzwi. Wychodząc ostatni, Harvezd rzucił jeszcze okiem przez iluminator na trzy sylwetki Niszczycieli Konfederacji. "Mam złe przeczucie co do tego" pomyślał. I ruszył za grupą do windy.


.

25 XI 2004 14:01 CET
Raphaelus

Kompania C drugiego batalionu szturmowców. Mój pierwszy przydział - pomyślał szeregowy z rozrzewnieniem. Zaraz jednak przypomniał sobie słowa dowódcy, który mówił coś o niedaleko położonej kolonii karnej i ostrych sankcjach za najdrobniejsze przewinienia. Może tylko tak żartował... Tylko dlaczego jak to mówił, to cały czas patrzył na mnie? Tak czy inaczej, laba sie skończyła. Sam mówiłeś, że chcesz służyć Imperium - masz okazję to udowodnić. Tylko jak? Kompania A ma stanowić eskortę oficerów - tak było mówione na odprawie. A my? C miała "pozostać w odwodzie i być w każdej chwili do dyspozycji". No cóż, rozkaz to rozkaz.


-Eeee?

25 XI 2004 14:21 CET
czeski

Czeski ocknął się ze swojego snu. Spojrzał po salce. Ostatni żołnierze właśnie zmierzali do drzwi.
- Znowu jakieś zadanie - mruknął cicho. Wiedział, że jak zwykle V-oddziały wrócą zwycięskie. Nie było potrzeby zgłaszania się do akcji. Może, jakby chodziło o ratowanie samego Imperatora... A tak? Niech młodzi się wykażą.

Czeski poprawił się w swoim fotelu i już miał zapaść w sen, gdy pojedyncza myśl rozjaśniła mu umysł.
- Przywieźcie mi ze dwie skrzynki browaru, bo mi się kończy! - wrzasnął za znikającym w drzwiach Harvezdem i w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku, zamknął oczy.


***

25 XI 2004 14:45 CET
Nocturn


Oficerowie zebrali się przy potężnym promie, mającym przetransportować ich na powierzchnię planety. Wszędzie roiło się od szturmoców i mechaników, sprawdzających czy wszystko jest już dopięte na ostatni guzik. Nocturn przechadzał się między innymi komandorami, spokojnie oczekując na start. W końcu drzwi promu otworzyły się, a zebrani oficerowie zaczęli doń wchodzić i zajmować miejsca. Nocturn usiadł w szerokim fotelu i zapiął pas. Oparł głowę o zagłówek i obserwował sufit. Wydawano jeszcze ostatnie, rutynowe polecenia. Wreszcie zatrzęsło lekko i prom oderwał się od powierzchni. Niedługo potem znaleźli się na orbicie planety. Nocturn rozejrzał się po towarzyszach. Większość zajęta była cichą rozmową, przeglądaniem papierów i innymi rzeczami, mającymi na celu ukryć drzemiące w nich zdenerwowanie, związane z konferencją na Drakonii. Komandor zastanawiał się, do ilu niemiłych "incydentów", "wypadków" i "pomyłek" dojdzie w trakcie jej trwania. Napięcia w kontaktach Valkirii i Konfederacji były za duże, żeby wszystko obyło się bez problemów. Znów wbił wzrok w sufit, znudzony tą całą polityką, gierkami admirałów i komandorów, próbujących wzajemnie podkopać swoje pozycje, utrzymywaniem pełnej intryg fasady błogiej v-zajebistości Valkirii. Najchętniej obiłby mordę trzem czwartym z zebranych w promie ludzi. Podziały były widoczne nawet w czasie wojny, teraz wyłaziły ze wszystkich stron. Komandor zastanawiał się jak wielu osobom na pokładzie będzie na rękę jakieś zamieszanie na Drakonii. Zatrzęsło jeszcze raz, tym razem solidnie, prom zaczął wchodzić w atmosferę. Raz i po raz szarpało nim lekko - to miała być najgorsza część lotu. Nocturn znów wbił wzrok w sufit... i zobaczył migające czerwone kontrolki. Coś było nie w porządku. Inni oficerowie też to zauważyli, toteż niektórzy zaczęli spoglądać po sobie zaniepokojeni. Promem zaczęło szarpać z coraz większą siłą. Gdyby nie pasy, którymi byli przymocowani do siedzisk, miotnęło by nimi pewnie raz czy dwa o ścianę. Nocturn żałował, że większość z zebranych jest przypięta. W tej chwili dał się słyszeć głośny zgrzyt. Coś było cholernie nie w porządku. Z głośników popłynął głos pilota.
"Panowie, mamy problem! Lepiej się mocno trzymajcie. Będzie trzęsło!" Ledwie wypowiedział te słowa, promem miotnęło najpierw w lewo, potem w prawo. Ci, którzy nie mieli zbyt wielu doświadczeń związancyh z problemami przy schodzeniu na powierzchnię planety, zrobili się zieloni - kilka następnych wstrząsów i zawartość kilku żołądków zbuntowała się i wywołała małą rewolucję. Promem trzęsło nieprzerwanie. Rozległ się kolejny zgrzyt. W pewnej chwili na dobrych kilka sekund, Nocturn poczuł, jak promem obraca i sufit zamienia się miejscami z podłogą. Jakiekolwiek próby dotarcia do kabiny pilotów i dowiedzenia się co się dzieje były skazane na porażkę. Promem miotało raz po raz. Rozległy się pierwsze okrzyki, zdradzające początki paniki wśród kadry oficerskiej. Nocturn cały czas próbował obserwować sufit, w pewnej chwili pociemniało mu w oczach na kilkanaście sekund. Promem szarpnęło jeszcze kilka razy. Zgasła większość świateł, po raz kolejny coś zgrzytnęło.
"Szykujmy się do awaryjnego lądowania!!!". Głos pilota zdradzał wielkie zdenerwowanie, niemniej jednak ci goście siedzący w kokpicie, byli najlepszymi profesjonalistami. Jeżeli już ktoś miał wyciągnąć ich bez szwanku, to tylko oni. Trzęsło jak w wesołym miasteczku, niemniej nikomu z zebranych nie było do śmiechu. Wreszcie prom dotknął ziemi, a właściwie wrył się w nią i przejechał w ten sposób spory kawałek. Trzęsło i rzucało. Nocturna trafił jakiś zwitek dokumentów, które musiały komuś wypaść z ręki. Prom rzęził, zgrzytał i trzaskał. W końcu zamilkł. Zrobił się cicho i ciemno, bo tylko kilka diod migało i rozjaśniało wnętrze promu.
Nocturn oddychał ciężko. Gdzieś z boku słychać było kasłanie. Zewsząd dochodził swąd poprzelanych przewodów. W końcu drzwi promu otworzyły się i wnętrze pojazdu zostało zalane falą światła. Nocturn mocował się próbując odpiąć pasy. Kilka szarpnięć i udało mu się to. Na lekko ugiętych nogach niepewnie stąpał ku wyjściu. W głowie mu się kręciło, toteż zataczał się od czasu do czasu. Z innymi oficerami było podobnie - część nawet opuszczała prom na czworakach. Kiedy Nocturn wyszedł na zewnątrz ujrzał, że miasto, w którym mieli wylądować znajduje się kilka kilometrów od miejsca, gdzie się właśnie znajdowali. Komandor rozejrzał się, zamiast lądowiska, orkiestry i kolorowego tłumu, widać było urodzajną równinę. Za promem widać było długi pas zrytej ziemi i kilka drzew wyrwanych z korzeniami. Komandor cieszył się, że to był duży prom. Mniejszy mógłby nie wytrzymać takiej kraksy. Pojawili się inni oficerowie, szturmowcy, w końcu i piloci. Natychmiast zostali zasypani gradem pytań. Wyglądało na to, że prom miał awarię napędu w trakcie lądowania. Wszyscy spojrzeli po sobie, przypominając sobie gromadę mechaników, sprawdzających wszystko, co możliwe. Chyba też wszystkim przyszło na myśl jedno słowo...
- Cóż, wygląda na to, że już się zaczęło... - rzucił Nocturn.
Spojrzał w kierunku miasta - na drodze zeń prowadzącą pojawiło się mnóstwo czarnych punktów. W powietrzu zaroiło się od pojazdów patrolujących teren. Jakiś myśliwiec właśnie przemknął wysoko ponad ich głowami...


Sierżant Cez

25 XI 2004 15:47 CET
Cez

Był bardzo zdenerwowany. Choć to mało powiedziane. Cez był roztrzęsiony. W sumie lepiej pasowałoby, że sierżant Cez był przerażony. Słowo histeria, również byłoby adekwatne do jego stanu. Pierwsze co zrobił po wyczołganiu się z promu była pobieżna kontrola stanu jego ciała. Wszystko zdawało się być na miejscu. Niektóre partie Cez sprawdził nader skrupulatnie. Tam też wszystko było w porządku. Kolejną sprawą była teczka, którą zgubił w trakcie lądowania. Na zewnątrz jej nie zauważył, więc czym prędzej wrócił do dymiącego wraku. W ciemnościach zalegających wnętrze niczego nie mógł dostrzec. Gryzący dym wciskał się do oczu i utrudniał oddychanie. Cez krztusząc się przeszukał okolice swego fotela. Nic! Poczuł jak wzbiera w nim fala paniki! Zaczął miotać się wściekle pomiędzy zgliszczami. W końcu znalazł, wciśniętą w ciało jakiegoś żołnierza. Wzdrygnął się kiedy ujrzał jego puste oczy. Polimerowy odłamek drzwi grodziowych wbił mu się w czoło i zabił na miejscu. Teczka leżała w zgięciu jego ciała. Sytuacja niebezpiecznie wymykała się z filmowych ram. Zbytni realizm podobnych doznań Cezowi nie służył. Czym prędzej porwał znalezisko i wybiegł ze statku.
Zatrzymał się obok jakiegoś emanującego gotowością do natychmiastowego mordowania szturmowca. Wzdrygnął się łypnął podejrzliwie na żołnierza upewniając się, czy aby na pewno nie zechce wyładować na nim swej agresji. Po czym znacznie już spokojniejszy oddalił się w kierunku oficerów. Chwilę zajęło mu opanowanie wciąż szarganych nerwów. -Zachciało mi się drakońskich biznesów cholera jasna! - pomyślał z wściekłością. Splunął, kopnął leżący kamień po czym zaczął grzebać w teczce. Znalazłszy karton ziemskich Cameli poszukał wzrokiem kontradmirała Harvezda. Ujrzał go stojącego na boku, zakrwawionego w poszarpanym mundurze. Kontradmirał z grymasem wściekłości niecierpliwie przeszukiwał kieszenie. Cez podszedł do niego i rozpakował karton wyciągając zeń paczkę papierosów.
-Nieźle nami potrząsnęło Panie kontradmirale. Całe szczęście że nic nam się nie stało. Choć niektórzy nie mieli takiego szczęścia. Widziałem w środku martwego żołnierza. Biedak... - mówiąc to podał Harvezdowi papierosa. - Proszę bardzo to Pana ulubione. Widzę że Pan zgubił poprzednie. Mam dla Pana cały karton. Dam Panu później. Z następnym transportem przyślą mi kilka skrzynek papierosów z konopi aldebarańskich. To dopiero przyjemnie się pali. Zobaczy Pan.
Oszołomiony kontradmirał z wdzięcznością przyjął paczkę od sierżanta. Już po chwili z lubością zaciągał się aromatycznym dymem. Miał coraz większe problemy ze zdobywaniem swej ulubionej używki. Jednak Cez zawsze miał to czego potrzebował. Cóż począłby bez takich ludzi. Podobni sierżantowi Cezowi byli w armii nieocenieni. Zawsze na miejscu, zawsze gotowi i zawsze dobrze zaopatrzeni. Niezwykły żołnierz. Oficer poklepał wyprężonego jak struna Ceza po ramieniu i bąknął słowa podziękowania. Przybrał służbową naburmuszoną minę i sprężystym krokiem oddalił się w kierunku gromady oficerów, aby wydawać rozkazy, czy co tam robią kontradmirałowie...
Cez tymczasem pomaszerował do kontradmiał Morgany, aby wesprzeć ją łykiem donkey brandy ze swej piersiówki. Po drodze natknął się jednak na Nocturna, który grobowym głosem mówił o rozpoczęciu czegoś tajemniczego.

-Przepraszam, ale co się zaczęło jeśli można wiedzieć? - zapytał Cez ze szczerym zainteresowaniem.


Yaahooz

25 XI 2004 15:49 CET
Yaahooz

siedział spokojnie w fotelu obok pilota. Zmodyfikowany bombowiec typu "Manta" leciał spokojnie w stronę planety. Wokół szybowały sobie spokojnie myśliwce z esskadry "Krzemienie". Cztery. Mantę pilotował Flint. Yaahooz go o to poprosił. Ten bombowiec był nieco przestarzały, na dodatek zmodyfikowany, a ruch wokół planety był tak duży, że Yaahooz chciał mieć za sterami kogoś, kto nie tylko miał 120% na wynikach na egzaminach. Wolał kogoś, kto miał po prostu nieporównywalne doświadczenie i wyczucie. A tego brakowało wielu gówniarzom.

Niszczyciele zostały tuż przed orbitą, do której miały spokojnie podejść.


Weszli spokojnie w atmosferę planety, pogrążając się w rzadkich chmurach. Drugi pilot zajmował się wymianą kodów i meldunków z wieżami kosmodromu, a Flint spokojnie lawirował wśród innych statków, czasami zaś jeden z krzemieni podlatywał ostrzegawczo blisko doi jakiegoś zabłąkanego statku, który miał kurs kolizyjny z Mantą.

Wtedy nadszedł meldunek o awarii stateczników promu ´Chimera - V2´.
- Co jest? Co się stało - wrzasnął Flint do głosników
- Nie wiem Panie Kontradmirale, ale wygląda na neutralną awarię - powiedział sierżant sztabowy z mostku Odyna. - Wysyłam za nimi ekipę techniczną, ale musi to autoryzować dowódca, bo to nadplanowy statek, którego nie zgłaszaliśmy...

Flint popatrzył na Yaahooza, który gapił się w boczne okno. Admirał machnął przyzwalająco ręką i mruknął, aby ktoś tam z Odyna wysłał meldunek wyrównawczy i notę wyjaśniającą. Flint przekazał, a Sierżant się rozłączył.

Kontradmirał spojrzał na moment w bok, przez to samo okno, co Yaahooz.

Kilkaset metrów od nich, leciał równolegle czarny, podłużny statek. Jakaś zmodyfikowana korweta, dwukrotnie większa od Manty. Na burcie widniało białe, okrągłe logo... Flint czuł, że coś się dzieje, że Admirał coś robi, sam w końcu był RedOgiem i posiadał pewne zdolności, choć nigdy ich szczególnie nie używał ani nie rozwijał. Tam ktoś był... Po chwili Admirał odwrócił wzrok od okna i rozluźnił dłoń, którą kurczowo zaciskał na poręczy. Niewiele brakowało, aby pękła od uścisku biocybernetycznych kości...


***

25 XI 2004 16:15 CET

Cez

Tymczasem Cez niedoczekawszy się odpowiedzi od pogrążonego w postkaliptycznych wizjach Nocturna postanowił kontynuować swój marsz w kierunku Morgany. Po chwili stał u jej boku częstując brandy. Bardzo drogim i bardzo mocnym brandy. Cóż Cez na przełożonych nie oszczędzał. Szczerze współczuł tym którzy tak robili i dzisiaj obserwowali sekundniki w zapomnianych posterunkach na krańcach galaktyki.


Nasstar

25 XI 2004 16:19 CET
Nasstar

wyczołgał się z promu i otrzepał mundur z piaku. Rozsadzało mu głowę. Próbował odzyskac jasność umysłu i zorientowac się w sytuacji. Byli niedaleko od miasta. Ale nie to było najważniejsze. Najważniejsza była odpowiedź na pytanie "Jak?", bo był niemal pewnien, że statek nie miał zwykłej awarii. Starając się opanowac drżenie rąk, powolnym krokiem zmierzał w kierunku Komandora Nocturna, rozmawiającego z jakimś sierżantem.


Sierżant Xin

25 XI 2004 16:31 CET
Xin1

Stał na platformie lądowiska Odyna. Spojrzał na myśliwiec, którym będzie leciał, Krzemień 3.
Po jego wyczynach na orbicie Valkirii Prime dostał właśnie ten przydział.
-Mam złe przeczucia. - Powiedział sam do siebie.
Spojrzał na resztę pilotów Krzemieni. Ponoć byli najlepsi z najlepszych.
Xin szybko podbiegł do grupy i stanął w szeregu. Przed nimi stanął dowodzący Krzemieniami, Xin nawet nie wiedział jak się nazywa.
-Panowie, będziemy eskortować statek, którym będzie leciała nasza admiralizacja! - Krzyknął do nich.
-Człowieku nie krzycz tak. - Pomyślał Xin.
-Sprawa jest prosta, tworzymy szyk delta przed promem i lecimy do planety i wracamy na pokład Odyna. - Dodał "Krzemień 1" - Mam nadzieję, że nie macie żadnych wątpliwości. DO MASZYN!!! - Krzyknął i pobiegł do swojego myśliwca.

Xin załorzył hełm na głowę i podbiegł do swojej maszyny. W końcu będzie mógł polatać. Ostatnio miał tylko misje wywiadowcze, jednak myśliwce są o niebo lepsze.
Sierżant szybko wskoczył do swojej maszyny, zapiął pasy i zamknął owiewkę kabiny.
Krzemień był już w pełnej gotowości. Nagle wszystkie maszyny poderwały się do góry na repulsorach i wyleciały z gracją w przestrzeń.
-Formować szyk delta! - Dało się słyszeć głow dowódcy.
Krzemienie szybko uformowały szyk w kształcie trójkąta bez podstawy i ustawiły się przed transportowcem.

Xin spojrzał na Odyna, potem na niszczyciele konfederacji.
-Mam złe przeczucia. - Jeszcze raz powtórzył sobie te słowa.

Krzemienie i transportowiec ruszyły w kierunku powierzchni.

Kontradmirał Morgana

25 XI 2004 16:40 CET
Morgana

... starała się zachować kamienną twarz. Stała, starając się zignorować fakt, że nogi drżą jej jak po maratońskim biegu, a dłonie z trudem utrzymują lusterko. Psiakrew, tusz się jej rozmazał po całej twarzy. I jeszcze to krwawiace zadrapanie, które przeorało jej policzek- pójdzie tona korektora i pudru, by to ukryć. Starała się nie myśleć o tym, co się stało. Starała, to dobre słowo, bo im bardziej próbowała, tym bardziej powracało wspomnienie przeraźliwego huku, krzyków i stali rozdzierającej się równie łatwo jak papier. Roztrzaskujace się promy... to zdecydowanie nie było to, czego potrzebawała na ten moment. Chiała wakacji, długich wakacji, bez papierkowej roboty, bez pieczątki "odrzucone", która ciązyła jej w kieszeni. Bez wyrzutów sumienia, które dręczyły ją ilekroć bezlitośnie niweczyła marzenia kolejnego młodego ambitniaka usiłującego dostać się do elitarnej jednostki RedOgów. Swojej przynależności do RedOgów też miała dość, tak jak i dowodzenia nowym Speckomandem. Wypalała się. Do tego od zawsze bała się momentu takiego jak ten... tego, czy przyjdzie jej się zastanawiać, czy przelatująca zbyt blisko kula, albo katastrofa statku, na którego pokładzie się znajdzie to przypadek, czy inicjatywa kogoś, komu zbyt częsty widok pieczątki "odrzucone" na swoich raportach nie podgrzał nadto krwi, bądź kogoś, dla kogo wejscie w szeregi RedOgów był ważniejszy niż konwenanse.
W lusterku odbiła się znajoma twarz, wyrywając ja z ponurych rozmyślań. Chwilę zajęło jej rozpozanie osoby... tak, sierżant Cez. Flirciarz i krętacz, uwielbiany przez damską część dowolnego odziału, z każdej niemal opresji wychodzący obronną ręką za sprawą sprytu i czarującego uśmiechu. Do tego usłużność wobec przełożonych sprawiała, że jego obecność przynosiła liczne profity... Jak teraz.
- Sierżancie Cez, jak zawsze jesteście na miejscu, gdy jesteście potrzebni- powiedziała ujmując butelkę. Po czym pociągnąwszy parę łyków dodała:- I jak zawsze macie dobry gust. Świetny gatunek.


Melfka

25 XI 2004 16:46 CET
Melfka

Bardzo się starała, żeby z wraku wyjść o własnych siłach i mniej więcej w pozycji pionowej. Pamiętała, jeszcze z czasów szkolenia w Akademii, że dowódca powinien dawać przykład innym. Nie było to łatwe, zważywszy na fakt, że chwilę wcześniej jakaś obluzowana część statku uderzyła ją w udo. "Będzie śliczny siniak" - pomyślała ironicznie.
Rozejrzała się wokół sprawdzając, czy reszta RedOgów już wydostała się z rozbitego promu. Morgana stała nieopodal, Harvezd w zamyśleniu palił papierosa.
- Cóż, wygląda na to, że już się zaczęło... - usłyszała nagle z boku.
Odróciła się w kierunku Nocturna i uśmiechnęła się lekko.
- Zaczęło się już dawno, Noc - powiedziała miękko.
Miała gorącą nadzieję, że "ktoś z V-Imperium" zajmował się właśnie robieniem Konfederatom podobnego psikusa.


Feroz

25 XI 2004 18:11 CET
Feroz

mocował się z zaklinowanym pasem bezpieczeństwa, aż wreszcie stracił cierpliwość i, wyginając ciało w dość karkołomny sposób, sięgnął do buta po nóż. Nie było to zwykłe, przydziałowe żelastwo, tępe jak harcerska finka, ale porządne, doskonale wyważone ostrze z węglowej stali wzmacnianej chrysalitem, mogące przebić średniej grubości plastalową zbroję. Cholernie ciężko się je ostrzyło, ale w sytuacjach takich jak ta było jak znalazł. Komandor dwoma szybkimi cięciami uwolnił się z pasów, wydostał spod oparcia fotela swoją (nieco zgniecioną w czasie awaryjnego lądowania) torbę podróżną i wygramolił się z wraku. Był poobijany, ale nic poza tym.

"I dobrze. Jeszcze by tego brakowało, żebym miał szukać na tym zadupiu łapiducha na tyle dobrego, żeby znał się na wszczepianiu bionicznych protez..." - pomyślał, zadowolony. Był jednym z niewielu oficerów wyższego szczebla, którzy do tej pory zachowali w pełni naturalne ciało, bez żadnych widocznych wszczepów. Niektórzy uważali go za dekownika, sprawy miały się jednak inaczej. Po prostu z misji, w których komandor brał udział, wracało się - jeśli dobrze poszło - bez zadraśnięcia. Jeśli poszło źle, nie wracało się w ogóle.

Rozejrzał się. Większość pasażerów zdążyła już wydostać się z pojazdu. Nieco z boku na ziemi leżało kilka ciał - paru szturmowców, jakiś oficer i chyba drugi pilot. Chyba, bo trupa można było rozpoznać tyklo po kombinezonie - jego czaszka została zmiażdżona konarem jednego z drzew, które prom skosił w trakcie lądowania. Zimne ciarki przeszły komandorowi po plecach - widywał już nieraz ginących towarzyszy, ale zawsze wiązało się to z walką - raz oni byli lepsi, raz przeciwnik. Tym razem jednak to, kto zginął, określił wyłącznie ślepy traf. Zamiast tego oficera z rozwaloną szyją mógł tu równie dobrze leżeć on sam... Samozadowolenie wyparowało z umysłu Feroza jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Odwrócił się w stronę reszty pasażerów.
- To by było chyba na tyle, jeśli chodzi o pokojową konferencję - powiedział.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
harvezd
Ten, o którym Seji mówi, że jest fajny



Dołączył: 16 Lis 2005
Posty: 1485
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: stont kleeckam

PostWysłany: Pią 17:15, 25 Lis 2005    Temat postu:

Sierżant Randal.

25 XI 2004 18:20 CET
Doc Randal

Takiego lądowania się nie spodziewał. Najpierw problemy podczas lotu, potem efektowne lądowanie na środku równiny. Jemu nic sie nie stało, pancerze i wyposażenie dobrze spełniały swoją rolę. Wygrzebawszy się z resztek promu, prędko zebrał rozproszonych szturmowców, by zapanować nad chaosem.
- Wy! Pomóżcie innym uwięzionym wyjść z wraku! Reszta otoczyć i zabezpieczyć pole katastrofy w promieniu stu metrów od epicentrum! Wykonać natychmiast!
- Tak jest! - odkrzyknęli i ruszyli do swych zadań. Sierżant rzucił okiem na otaczający krajobraz i oficerów, jacy byli w pobliżu, szukając rannych. Chodził też po polu, nadzorując by akcja została przeprowadzona sprawnie i szybko. Dostrzegł kontradmirałów Harvezda i Morganę a także nieco większą liczbę komandorów, wśród nich dobrze mu znanego z wydarzeń z przed dwóch lat Nocturna. Heh, pamiętał, że odnotowano w logach Imperium dotyczących historii walk o Valkirię Prime ich zespół pod nazwą "Nocturn Squad". To były czasy prawdziwej próby lojalności i przyjaźni względem towarzyszy broni. Szybko przestał o tym myśleć, tylko dostrzegł, jak część Sztabowców odniosła jakieś obrażenia. Podszedł do stojącej najbliżej Melfki, która właśnie wchodziła w konwersację z Nocturnem i wyraźnie doskwierało jej udo. Zasalutował i rzekł:
- Sir. Podać coś na uśmierzenie bólu?
- To tylko stłuczenie, nic poważnego... niemniej boli - odwróciła twarz ku Randalowi. Ten tylko nacisnął przycisk w ramieniu zbroi i wyciągnął z otworzonej przegrody pistolet-strzykawkę. Szybko zaaplikowawszy specyfik w okolice stłuczenia jednym ruchem, rzekł jeszcze, wkładając strzykawkę na miejsce w zbroi:
- Za kilka chwil nie będzie nawet śladu po bólu - zasalutował i się szykował do odejscia, gdy raz jeszcze spojrzał na skupioną twarz Nocturna, gapiącego się gdzieś w dal. Widział jakieś czarne punkty w oddali. Szturmowcy zajęli już pozycje wokół miejsca katastrofy, obserwując dokładnie otoczenie. Randal spojrzał w odległe punkciki. Jego oko momentalnie poczęło powiększać obraz, przybliżajac widoczność w tamtym miejscu co chwila pokazując w dolnej części widzenia liczbami wielkość powiększenia i przybliżoną odleglość jednostek tam idących od ich aktualnej pozycji... .


Ivan

25 XI 2004 18:29 CET

dejwut

siedział w domu. Reszta ekipy gdzieś wybyła, jak zwykle. Zastanawiał się czy też gdzieś nie wyskoczyć. W końcu na mieście trwała taka piękna impreza. Pokonując lekkie zawroty głowy ubrał się jak przystało na porządnego faceta i przykładnego obywatela, czyli szaro-białe bojówki, biały podkoszulek i ciężkie buty. Pod podkoszulkiem podzwaniały nieśmiertelniki (jakoś nie mógł się przywyczaić do ich braku - tylko dane były zmienione).

Westchnął ciężko wstrzykując sobie Vultron+. Środek był w zasadzie zakazany("Nieważne" - pomyślał King), ale siedząc w półświatku człowiek ma dostęp do ciekawych rzeczy. Takich jak ten niedozwolony środek na potencję("Nieważne"). Podobno wywoływał raka("Nieważne")... i trzeźwił w kilka sekund. "To jest naprawdę ważne" - pomyślał najemnik kiedy wzrok zogniskował się wreszcie na sfatygowanym Harleyu (elektrycznym - pojazdy spalinowe były zakazane. Siedząc w półświatku ma się dojścia, ale jazda na takim cudeńku równała się poleceniu na Harlem II w statku z napisem "Czarni śmierdzą" na burcie). Odpalił motocykl. Po chwili niecierpliwego oczekiwania trzepnął korpus maszyny pięścią. Głośnik zaryczał niczym prawdziwy - w końcu sample kosztowały majątek.

Wyjechał na miasto.

Po drodze zauważył, że grupa statków pędzi w innym kierunku niż wszystkie inne - za miasto. Kilkanascie sekund później zauważył kolumnę pancerną zmierzającą w tą samą stronę. Zanotował sobie w pamięci by sprawdzić to przy najbiższej okazji.

Miasto wyglądało na wymarłe - witryny sklepów były obłożone płytami stalowymi , podobnie jak drzwi i okna nawet na drugim piętrze. Co jakiś czas napotykało się patrole wojska i policji w wersji ´crsis-aid´, co na jedno wychodziło. Zdażały się nawet wozy opancerzone... niektóre z działkami zamiast armatek wodnych i parowych. Antygalaktyści znani byli ze swej brutalności. Mieszkańcy albo ufortyfikowali się we własnych domach albo już dawno wyjechali gdzieś za miasto.

Nie było słychać odgłosów walk, co znaczyło, że policja ładnie daje sobie radę z protestującymi.

Kożystając z chwili ciszy (właczył silent-mode w motocyklu) wystukał kod na komunikatorze.
- Smartie, gdzie się szlajesz?
- Ivan? ...nie tak... co? ...poczekaj... co chcesz?
- Mam prosbę. Sprawdź co się dzieje na jakiś południowy wschód od miasta. Jakaś walka czy coś. Wiesz co mi chodzi?
- NIE! Znaczy tak... Nie, to nie do ciebie!... cholera... już nigdy tu nie przyjdę... okej, załatwię jak skończę. Na plecy dziwko!
- CO?!?!
- Nie do ciebie! Dobra, nieważne, oddzwonie później...
Zamknął komunikator i schował do kieszeni i zaklął pod nosem.

Powoli zbliżał się do kompleksu portów kosmicznych.


Okiem kontradmirała

25 XI 2004 19:00 CET
Ksch

"Misja pokojowa" - uśmiechnął się sam do siebie. Gówno a nie misja pokojowa. W przeciwieństwie do większości tych zaślepionych głupców, wiedział, że będzie wojna. Jego wojna. Jeszcze przed podróżą na Drakonie złapali kilkunastu wrogich wywiadowców. Jego kontrwywiad. Właściwie mało kto wiedział o jego istnieniu - Nasstar, Artut, Aethan, no i Yahooz. Tyle. Kontrwywiad - twarde, proste chłopaki. Złapać, obić kogo trzeba. No i wywiad wewnętrzny. O nim nie wiedział prawie nikt. No, oczywiście Aethan. Ale jego nie liczył. Wywiad wewnętrzny, kwity na wszystkich oficerów. Zdjęcia, podsłuchane rozmowy, lista nałogów. Adresy zamieszkania, szkoły w których uczą się ich dzieci. Poprawił szary mundur. Mimo przynależności do RedOgów nie chodził w czerwonym mundurze. Nienawidził afiszowania się. Tak było bezpieczniej. Szary, prosty mundur bez dystynkcji. Katastrofa promu była bardzo znacząca. Kapitan Majar już przesłuchiwał kilku podejrzanych mechaników. Żałował, że sam nie może zająć się sprawcą. Oczywiście wśród mechaników miał agenta. Ale on nic nie doniósł. Nie sprawdził się. Nim też się zajmie. Tymczasem utknął przy promie. Wysłał sierżanta Lipusia i dwóch szeregowców, żeby wykonali misję. Ivan. Dave - wood. Jak go zwał tak go zwał. Musieli go mieć z Aethanem. Przyda się. Rozglądnął się wokół. Wyczuwał obecność psioników. Ale nie RedOgów. Nie. Tych drugich. Znał tą moc dobrze. Czuł ją w sobie. Ktoś kręcił się w pobliżu. Ktoś...znajomy. Siedział w otwartym aucie. Muzyka leciała z radia. Czekał na meldunek grupy Lipusia. Czekał też na wieści Aethana. Żołnierze uwijali się przy promie. Wiedział, że sierżant, który nimi dowodzi chce czegoś od niego. Wiedział też, że nie podejdzie przez najbliższe piętnaście minut. Zła sława robi swoje - pomyślał. Na tym promie byli prawie wszyscy wyżsi stopniem oficerowie Valkirii. Wszyscy liczący się. Który idiota wsadził ich na jeden statek? Może to i lepiej, trzeba mieć każdego na oku. Trzeszczenie przypomniało mu o istnieniu grupy Lipusia.
- Roger1 tu Leva56
- Słucham
- Jest w mieście.
- Świetnie, nawiązaliście z nim kontakt?
- Jeszcze nie.
- Czekam. Bez odbioru.
- Tak jest...


St. Szeregowy Xweet

25 XI 2004 20:37 CET
Xweet

Standardową warte na okręcie przerwało mi dość niemiłe lądowanie. Tak szczerze to było prawie niekontrolowane rozbicie się. Cud to bedzię jak nikt nie zginie. Dzięki "Trenerowi", czyli swojemu dawnemu mistrzowi sztuk walki, a konkretnie Choy Li Fut, udało mi się uniknąć swobodnie lecących drzwi. Mam nadzieje, że nikomu nie stało się nic poważnego. O resz... gdzie sie podział karabinek snajperski? Żeby tylko celownik się nie rozwalił. Wibro-miecz jest na miejscu, blaster też. O rzesz... karabinek sie znalazł w formie przeklętych puzzli. Nic, to. Zawsze wolałem walke w kontakcie, najlepiej z mieczem, tak jest honorowo, tylko, że wróg ma honor w głebokim niepoważaniu. Wyszłem na powierzchnię. Podszełem do większego skupiska ludzi. Po chwili rozpoznałem tych ludzi. Ludzi, których darze szacunkiem i którym przysięgnem wierność. Oficerów V-Imperium.
-Gotów do służby! Ku Chwale Valkirii!
Krzynełem na widok wyższych stopniem. Prawopodobnie poznają mnie po białym kosmyku we włosach, znaku, iż jestem Adeptem Sztuk Walk. Pancerz szturmowca miałem cały, więc czekałem na przydział zadania.


Szeregowiec J.

25 XI 2004 21:24 CET
J

Nagły manewr promu spowodował, że zawiśli na pasach. Przedział desantowy nie miał okien, więc nikt nie wiedział o co chodzi. Kapral poszedł do sterówki sprawdzić. Wrócił po chwili z niewesołą miną.
- Prom dowództwa się rozbił. Na pewno są ranni, możliwe również, że zabici. - wiadomośc uderzyła żołnierzy, niczym młot - Nie wiadomo jak wielu. Po wylądowaniu natychmiast przystępujemy do akcji ratunkowej. Przygotować wszelki dostępny sprzęt medyczny.
Nastąpiła chwila krzątaniny. Prom wylądował. Wszyscy wypięli się z pasów bezpieczeństwa i wybiegli. Statek dowództwa wyglądał okropnie. Powyginany i miejscami zgnieciony kadłub nie wróżył dobrze. Na szczęście większość oficerów była juz na zewnątrz, podobnie jak pluton szturmowców, który im towarzyszył.
Sierżant Randal właśnie wydawał rozkazy. Szturmowcy natychmiast przystąpili do ich wykonywania. Dwa plutony zabezpieczały teren, ostatni pomagał oficerom wydostać się z wraku i ich opatrywał.
J wszedł na pokład promu. Przeszedł przez przedział oficerski na dziób statku, do sterówki. Widział z zewnątrz, że była zmasakrowana, ale zawsze istniała szansa, że pilot przetrwał. Nacisnął przycisk, ale drzwi nie chciały się otworzyć. Naparł na nie ramienie, wykorzystując siłę i masę swojego ciała, aż wreszcie ustąpiły. Uderzyła go woń przepalonych obwodów. Tworzyła gryzący dym w całej sterówce. Fotel pierwszego stał nadal na swoim miejscu. J podszedł bliżej. Przez dym zobaczył pilota trzymającego się za szyję. Przez palce wyciekała szybko krew.
- Sir! Mamy ciężko rannego! Potrzebny lekarz w sterówce! - krzyknął do komunikatora, jednocześnie wyjmując zestaw medyczny z zasobnika na plecach. Wyjął tampon i przycisnął go do rany. Pilot jęknął cicho. Był przytomny.
- Trzymaj się, chłopie. Zaraz cię stąd wyciągniemy.
Po niemal pół minucie zjawił się lekarz kompanii. Przystąpił do fachowego łatania rannego.
- Oficerowie są na zewnątrz. Wynoście tego pilota i bierzemy się za szukanie czarnej skrzynki - usłyszał w komunikatorze głos sierżanta Randala.


***

25 XI 2004 22:43 CET
Nocturn

Niedługo po kraksie promu, zaczęły lądować pierwsze drop pody z pomocą medyczną. Także korowód pojazdów, który wyjechał z miasta tuż po rozbiciu pojazdu, dojeżdżał na miejsce. W jednej chwii zaroiło się od lekarzy, żołnierzy, dziennikarzy. Pojawiło się również kilku organizatorów konferencji oraz członków innych delegacji, w tym kilka osób reprezentujących P-konfederację. Oczywiście, wszyscy wyrażali współczucie z powodu tego "wypadku", który tak zakłócił ten pierwszy dzień pokojowego spotkania. Nocturn nie wtrącał się do rozmowy oficerów, polityków i delegatów. Nie przejmował się także dziennikarzami, którzy z wyrazem błogiej radości na ustach, biegali od między żołnierzami, filmując co tylko sie dało. Po uwadze Melfki, uśmiechnął się smutno i przytaknął. Miała rację. To zaczęło się już dawno - teraz zbierali owoce. Caly czas nie odstępowało go dziwne przeczucie, że cały czas nie wszystko jest w porządku, że dzieje się coś, czego nie jest w stanie zobaczyć, że toczy się właśnie jakaś zakulisowa gra, do której wypadek promu był jedynie wstępem. Skoncentrował się i szukał jakiegoś śladu... czegoś. Psionika? Być może. Nie był pewny, ale coś nie dawało mu spokoju. Być może z czasem stał się zbyt podejrzliwy, ale nauczył się już, że nieufność często pomaga. Bycie wysokim rangą oficerem Valkirii wiązało się z wypatrywaniem zagrozenia wszędzie, także wśród swoich. Wewnętrzne gierki, o których opinia publiczna wiedziała niewiele, były na porządku dziennym. Nocturn rozejrzał się po twarzach zaprzyjaźnionych oficerów. Kontradmirał Morgana przechylała właśnie jakąś butelkę, podtrzymywaną przez Ceza - sympatycznego dekownika. Gdzieś w tej całej awanturze mignęli komadorowi J i Randal, towarzysze z walki o Valkirię Prime. Nocturn cieszył się, że tu byli. Nie wiedział, co prawda czy ostatnie lata nie zepsuły ich i czy teraz już do końca nie wsiąkli w tę valkiryjską machinę, ale wiedział jedno - byli dobrymi żołnierzami, to już coś znaczyło. W pobliżu stało dwóch znajomych Redogów - Feroz i Melfka, a gdzieś między żołnierzami kręcił się jeszcze Nasstar, o którym mówiono, że na planecie Imladris... zresztą, Nocturna nie obchodziło, co mówiono. Wiedział, że Nas, podobnie jak i Ksch zrobili szybką karierę w kontrwywiadzie, więc świadczyło to o ich kompetencjach. Z drugiej strony mogło to świadczyć także o tym, że ktoś chciał, by szybko zdobyli awans.
"Zbyt wiele wątpliwości, za dużo znaków zapytania. Cholera! Trzeba pilnować własnego tyłka i uważać na tych, na których ci jeszcze zależy- to wszystko co teraz można zrobić".


Nasstar

25 XI 2004 23:09 CET
Nasstar

przygasił papierosa butem. Podszedł do Nocturna stojącego razem z Melfką - ozdobą oddziałów Valkirii. Obiektem westchnień prawie wszystkich, od szeregowców, do admiralicji, których jednak skutecznie zbijała z tropu chłodnym i wyniosłym spojrzeniem. stał z nimi również jakiś sierżant. Przywitał ich skinięciem głowy. Nic nie mówili. Patrzyli tylko na tłum dziennikarzy, gapiów, szturmowców i medyków, krzątających się wokół miejsca kraksy. Mimo licznych doświadczeń na polu walki, wśród stojącej czwórki dało się wyczuć napięcie. Intuicja mówiła Nasstarowi, że to dopiero początek... Nie wiedział tylko czego dokładnie. Wiedział tylko, był pewnien, że to nie był przypadek. Popatrzył chwilę na Nocturna. Jego spojrzenie mówiło to samo. "Musze się skontaktowac z Ksch. On na pewno coś wie" - pomyślał...


Kontradmirał Modilus

25 XI 2004 23:58 CET
Modilus

Kiedy nastała wreszcie "noc" i dowództwo na Thorze przejęli oficerowie dyżurni, kiedy 70% załogi poszło wreszcie spać, Kontradmirał Modilus mógł odetchnąć. Spacerował po wyciszonym statku i z radością oddychał spokojem, jaki zapanował. Myśli były tak błogo milczące, nareszcie nikt nie przeżywał euforii, ani wściekłości, nikt nie płonął wewnątrz, ani się w siebie nie zapadał. Chodził po wygaszonych hangarach, opuszczonych "salach dziennych", siadał w wyludnionej kantynie i delektował się spokojem, którego mu tak brakowało.

W dniu 16 urodzin, nagle zaczął słyszeć czyjeś samobójcze myśli, ktoś rozprawiał się ze swoim życiem i w stanie agonii podejmował ostatnią decyzję; nad ranem lokalna gazeta napisała o urzędniku biurowym, który skoczył z budynku dwie przecznice dalej. Od tego momentu było tylko gorzej. W czaszce Modilusa zaczęły łomotać silne emocje ludzi, w swojej czystej, nie zwerbalizowanej formie; były tam radość, strach i załamanie. Bez odpoczynku, bez wytchnienia musiał słychać czyjś myśli. Może dlatego tak poświęcał się każdej pracy, każdemu zajęciu? Żeby zapomnieć, choć na chwilę.

Można by pomyśleć, że powinien dziękować za takie zdolności, nie każdy rodzi się psionikiem, za to każda armia chętnie z takiego skorzysta. Ale badania w akademii wykazały, że nie jest żadnym psionikiem, nie potrafi zdominować muchy, nie mówiąc o przekazaniu czegoś człowiekowi. To tylko jakiś przeklęty dar, który każe mu słyszeć, a on sam nie jest wdzięczny, jest tylko spokojny.

Nie mniej jednak został Imperialnym Cenzorem. Czyż może być coś wspanialszego niż śledczy, który zna strach swoich przesłuchiwanych? Modilusa raczej nie interesowała odpowiedź na to pytanie, Cenzorem został tylko z woli Admirała Yaahooza i też tylko z powodu jego prośby poleciał na konferencję.

Nowy dzień zastał jego podkrążone oczy tuż przy małym wizjerze na prawej burcie statku.


Wyszłam na zewnątrz

26 XI 2004 0:58 CET
Bow

Dopiero teraz dotarło do mnie, że się rozbiliśmy. Właściwie, to przez całą podróż podejrzewałam coś takiego. Cały czas czułam wokół siebie dziwną moc, której nie umiałam sprecyzować. Przypominało to spotkanie z psionikiem konfederatów, ale miało inny charakter.
"Dobrze, że po wygaszeniu można się samemu obudzić"-pomyślałam. Tylko, że takie wybudzanie się mogło mieć nieprzewidziane skutki. Nikt nie wiedział jakie, gdyż takiego przypadku jeszcze nie udokumentowano. "Mam szansę być pierwsza", uśmiecnęłam się smętnie w duchu.
Cały czas myślałam o malutkiej. Wiedziała, że nie porwano jej ot tak, dla frajdy. Dotąd nikt nie trafił na najmniejszy ślad Bawetty, ale ja byłam sięcie przekonana, że dziecko żyje i jest pod dobrą opieką. Mimo tego badzo się o nią martwiłam.

Pomimo, iż należalam do psioników, miałam na sobie mundur bez żadnych oznak, tylko dystynkcje kontradmiralskie. Cenzor Imperialny nie powinien się wyróżniać. Dzięki temu nie zaczepił mnie teraz żaden dziennikarz przybyły na miejsce katastrofy. Spokojnie udałam się razem ze wszystkimi w kierunku miasta.
Dziwne, nieokreślone wrażenie rosło, stając się coraz bardziej intensywne...


Okiem kontradmirała

26 XI 2004 2:37 CET
Ksch

Wszyscy wokół gadali. Oficerowie, żołnierze, politycy, dziennikarze...tak zwłaszcza dziennikarze. Jeden z nich stał z cyfrowym dyktafonem - Marek. Wysoki, przeraźliwie chudy młody mężczyzna. Ciemne włosy, koścista twarz, bystre oczy. Człowiek z Nablusa - odległej planety Konfederacji Planetarnej. Młody, zdolny chłopak. Pracował dla drugiej, co do wielkości gazety na Draconusie. Pracował tu od niedawna. Odkąd dobrowolnie przeniósł się tutaj z rodzimej planety. Nasz wywiadowca był skuteczny - porwane z przedszkola dziecko i jeden telefon: - Od dzisiaj pracujesz dla nas. Zatrudnij się w Wolfpaper na planecie Draconus - kod 479, kiedy usłyszysz te słowa zrób to, co ta osoba Ci każe a odzyskasz dziecko. Od kilkunatu miesięcy czekał. Przypominaliśmy mu o istnieniu malucha - nie mógł zobojętnieć.
Powoli przecisnąłem się w jego stronę. Ożywił się na mój widok - miał oficera, z którym, jak sądził mógł zrobić wywiad. Wstał z zawodowym uśmiechem.
- Witam, jestem Marek Kiton z Wolfpaper, czy zgodzi się pan na udziele...
- Tak. Możemy przejść do części restauracyjnej? - odparłem uprzejmie - tam panu wszystko wyjaśnię. Uśmiechnął się. Ja także.
Usiedliśmy na przeciw siebie. Zamówił jakiś drink alkoholowy.
- Chciałem dowiedzieć się jak to wyglądało, ta awaria itd. - rozpoczął.
- To nie była awaria - odparłem twardo - to był zamach - oczy chłopaka rozszerzyły się gwałtownie.
- Ale...
- Tak. To był odwet Konfederacji za atak Gildii Handlowej sprzed roku. Pamięta pan - wielki wybuch, statek, mnóstwo ofiar.
- Tak, ale nie widzę związku - zaoponował dziennikarz.
- Grunt, że ja go widzę - wówczas Konfederacja obarczyła winą nas. Właściwie najpierw Gildię, zerwała z nimi stosunki handlowe etc. Dzięki temu mamy dzisiejszy ich kryzys. Nieważne. Wreszcie Konfederaci przejrzeli na oczy i uznali za winnych nas - przerwałem, żeby zobaczyć czy nadąża za moim wywodem - Teraz mając wielu oficerów Valkirii na jednym statku postanowili się zemścić. I wysadzić nas wszystkich w powietrze.
- Przecież nie było śladów zamachu - odparł zdumiony chłopak.
- Oficjalnie nie. Ale naprawdę było tam bardzo wiele ładunków. Jednak nie udało się zdetonować wszystkich. Dlatego żyję - uśmiechnąłem się znacząco - Konfederacja stoi za zamachem. Mam na to świadka.
Chłopak pokręcił przecząco głową.
- To nieprawdopodobne.
- A jednak - odpowiedziałem twardo - jutro ma się ukazać na pierwszej stronie taka właśnie wersja - Konfederacja sprowokowała nas zamachem. Są temu winni. Imperium ma na to świadków - stwierdziłem z naciskiem.
- Ja tego nie wydrukuje - wypalił wstając.
Chwyciłem go za nadgarstek i posadziłem z powrotem.
- Kod 479 gówniarzu - jego czoło zlał pot - jutro ma być artykuł w Wolfpaper, na pierwszej stronie. Przekaż te dane jak największej ilości redakcji. Potem spakuj się i wracaj do domu. Do dziecka - popatrzyłem mu prosto w oczy - Informacje masz od anonimowego oficera Valkirii. Nawal a mały nigdy nie wróci do domu...
Usłyszałem dźwięk wewnętrznego telefonu. Nasstar.
- Słucham? Powód awarii? Zaraz Ci wytłumaczę...


Manta zbliżała się do lądowiska.

26 XI 2004 3:24 CET
Flint

Flint poprowadził bombowiec tak, by przelecieć nad miejscem rzekomej awarii, przy okazji rozkazując jednemu z eskortujących Krzemieni wylądować i rozeznać się w sytuaacji. Sam pokierował Mantę na przygotowane lądowisko. Leciał powoli, dbając, by zbytnio nie trzęść statkiem - ukryty w lukach bombowych ładunek pod żadnym pozorem nie powinien wyślizgnąć się z sieci maskujacych.
- Chuja tam awaria - mruknął. Doskonale wiedział, że "zabezpieczenie", które ukryto w bombowcu, najpewniej będzie musiało go opuścić, i to zapewne dość szybko. Dawno juz wyleczył się z idealizmu, wiedział, ze Konfederacja również ma w zanadrzu brudne sztuczki, dlatego postarał się, by jego był brudniejsze niż ich.
Yaahooz skinął tylko głową.
Kierowana pewną ręką Manta gładko osiadła na lądowisku. Po chwili otwarto drzwi i Admirał i Kontradmirał wyszli na płytę lotniska, otoczeni eskortą szturmowców. Powitał ich jakiś wymoczkowaty urzędas, kilka lasek w miniówach i gromada smutnych panów w ciemnych HUD-okularach i z wszczepionymi w ręce karabinami igłowymi.


Kompania...

26 XI 2004 9:13 CET
Raphaelus

..BACZNOŚĆ!!! - ryknął dowódca. Odpowiedział mu łomot buciorów, kiedy kompania C przyjmowała postawę zasadniczą.
Prom przewożący oficerów na Drakonię uległ awarii - zaczął bez wstępów - Są zabici i ranni. Kompania A już jest na miejscu i zabezpiecza teren katastrofy.
A co my mamy robić, sir - wyrwało się jakiemuś szeregowemu. Dowódca spojrzał na niego łagodnie.
Siedzieć na dupie i czekać na dalsze rozkazy, chłopcze - odpowiedział ze złowieszczą słodyczą w głosie - I NIE ODZYWAĆ SIĘ BEZ POZWOLENIA!!! - dokończył już trochę bardziej dobitnie.
Cudownie - pomyślał Raphaelus - na dole się kotłuje, a my co? Pucujemy sprzęt na kolejne inspekcje, jedna bardziej upierdliwa od drugiej. No cóż, stanu wojny na razie jeszcze nie ogłoszono, więc chyba nie pozostaje nic innego do roboty jak "czekać na dalsze rozkazy"...


Nasstar

26 XI 2004 10:31 CET
Nasstar

bezskutecznie próbował połączyć sie z kontradmirałem. Ksch nie odbierał. Komandor wiedział, że musi próbowac do skutku, dlatego cierpliwie raz za razem ponawiał próbe połączenia. W koncu usłyszał głos dowódcy. Odszedł na bok. Inni nie musieli słyszeć tej rozmowy, nie musieli wiedzieć, jeszcze nie... Po upewnieniu sie, że nikogo nie ma w poblizu, Nasstar czekał na informacje od Ksch. Spodziewał się najgorszego...


Ivan

26 XI 2004 11:38 CET
dejwut

zatrzymał motocykl przed ogromnym kompleksem portu kosmicznego. Dostanie się do środka graniczyło z cudem - konferencja przycągała siły bezpieczeństwa jak gówno muchy. Ivan uśmiechnął się do siebie i wyciągnął z kieszeni legitkę prasową - jak się jest w półświatku to ma się dojścia.
- Czego tu obwiesiu?! - warknął wachman obrzucając Kinga wyzywającym spojrzeniem - ´obwieś´ był lekkim przegięciem. - Pójdziesz stąd?
- ... nieuprzejmi i agresywni strażnicy... - zamruczał najemnik do komunikatora z dytafnem. Pokazał soldatowi legitymację reportera "Guns´n´Wars" - ...przełożony obiecał w rozmowie, że zdegraduje kogo trzeba.
- Eeeee... tego... proszę wejść. - mundurowy prawie zapluł się próbując odpowiedzieć. - proszę zajrzeć do tamtej budki, tam panu powiedzą co i jak. Przepraszam za kłopot.
- ...świetna organizacja i przyjaźnie nastawione siły porządkowe... - zamruczał - ...starszy szeregowy... Nabhul był bardzo pomocny...
Uszy zaświeciły się wachmanowi a paskudną gębę wykrzywił paskudny uśmiech.
- Proszę pytać o kłapoucha. Pan powie że przysyła pana nab.
King nieznacznie uśmiechnął się do soldata, choć równie dobrze mógłby to być wyraz skrajnego obrzydzenia.

Ivan ruszył w stronę posterunku. Po drodze odebrał wiadomość od Smartiego.

"Rozpierucha na maska. Rozwalił się prom Vimperium. Kupa pismaków i soldatów. podobno same szychy. Wiadomo że Nasstar, Nocturn, Melfka i paru innych. Zapowiada się ostra dyplomacja."

"Oj tak..." - pomyślał Wood, kiedy zobaczył kilka tych nazwisk.

Najemnik wszedł do posterunku służb porządkowych. Za biurkiem siedział jakiś młodzian w wypacykowanym mundurku a wokoło porozstawiana była kupa sprzętu audiowizualnego. Na ekranach widac było dymiący wrak z różnych perspektw i różne ujęcia portu kosmicznego. Nakilku pokazywano ostatnie podrygi demonstracji antgalaktystów. Przed monitorami siedział pocieszny grubasek w ropiętej koszuli i kawą w ręku.

- Witam, jestem z prasy. Szukam niejakiego kłapoucha.
Obaj wojskowi spojrzeli na pismaka nieufanie a następnie po sobie, po czym grubasek stwierdził, że w zasadzie to on nie może, bo regulamin, ale jak coś, to nie wiem czy się kłapy nie wkurzy, ale by szukać go za posterunkiem przy wozach bojowych, tyle że tam nie wlno wchodzić, ale jak coś to okej.

Lekko oszołomiony Ivan King wyszedł na zewnątrz i rozejrzał się za tymi wozami bojowymi. Stało ich kilka parenaście metrów dalej, a dookoła krzątali się mechanicy.

Ruszył w ich stronę.


Nasstar

26 XI 2004 11:42 CET
Nasstar

po rozmowie z ksch miał mętlik w głowie. Sam juz nie wiedział co mysleć. Musiał z nim porozmawiać na osobności. Złapał za ramie przechodzącego obok sierzanta i nakazał mu przyprowadzic scigacz, którym mógłby dojechac do miasta. Wsiadł do maszyny i bez słowa pożegniania odjechał w strone metropolii... W bocznej szybie mignęły mu zdziwione miny Nocturna i Melfki...


....

26 XI 2004 12:43 CET
Aethan

Stalowo-szary prom mknął przez hiperprzestrzeń. Gwiazdy zlewały się w jeden tunel, prowadzący do punktu przeznaczenia. Ryk silników słychać było także w środku. Po przyciemnionym korytarzu nerwowo przemieszczał się podoficer. Mamrotał coś, niczym opętany. Zatrzymywał się, gorączkowo przecierając czoło i jeszcze raz próbując ustalić ostateczną wersję wieści, jakie miał zanieść pasażerowi tego promu. "Prom rozbił się... Nie, nie, awaryjnie lądował, na szczęście nikomu nic się nie stało... Nie, po prostu nikomu nic się nie stało. A jak znów odwróci te jego czarne na wskroś oczy?" - myślał, a właściwie panikował. "Psi... Psi... Schodzą się do jednej ssskrytki... Sschodzą się, zabiją wszysstkich... ssstobą jako pierwszym" dziwne, syczące głosy towarzyszyły mu zawsze, kiedy musiał się spotkać z ucieleśnieniem nieprzeniknionego gościa pokładowego. Słyszał pogłoski z kwadrantu kappa, słyszał legendy, iż ten oto jednym skinieniem ręki posyłał na śmierć całe legiony. Jednak zawsze, bezwzględnie dopinał swego. Tak się przynajmniej wydawało.

Drzwi do apartamentu były otwarte. Hall stał w ciemności, był pusty. Żołnierz nerwowo zrobił krok naprzód, poprawił mundur. Jedna skaza na mundurze mogła być przyczyną wyroku śmierci wydanego przez rezydenta Imperatora, który leciał na tym statku. Znów przetarł czoło, wziął kilka oddechów. Wszedł do środka...
Serce odmówiło mu na chwilę posłuszeństwa, stanęło w gardle a on nie mógł wydusić ani słowa. Widział znów wysoką na sześć metrów salę. Chromowany tron z czarnymi podłokietnikami, zwężającym się oparciem przechodzącym w obłą podstawę. Postać, siedząca w ciemnoczerwonym płaszczu i czarnym kombinezonie nie zareagowała na jego wkroczenie. Cały czas przyglądała się na ekran, który przedstawiał gwiazdy, mgławice. Żołnierz mógłby słusznie domyślać się, że to mapa któregoś kwadrantu, jedynie bez oznaczeń.
Przez kolejne kilka minut nie mógł opanować strachu. Wszechobecna cisza doprowadzała go do najbardziej wysublimowanych postaci szaleństwa. Odsłonił zęby w grymasie obłędu.
- O co chodzi, sierżańcie Dentel? - postać, cały czas siedząc tyłem spytała żołnierza niskim głosem, który o mało co nie doprowadził sierżanta do zejścia. Nie było to, bynajmniej intencją mówiącego... Jeszcze nie.
- Mm.. m.. Melduję, że prom z najwyższymi oficerami na pokładzie, który miał ich dostarczyć na powierzchnię planety Drakoni musiał lądować awaryjnie. Nikomu nic się nie stało.
- Wiem o tym.
- Tak jest.
- Więc dlaczego mi o tym meldujesz? - tron odwrócił się, siedząca postać w powłóczystym kapturze spojrzała na niego.
- Odmaszerować - powiedziała powoli.

Żołnierz szybko oddalił się, zanim pasażer zająłby się nim bardziej uważnie. Postać znów odwróciła się do mapy.

...

Ksch po "rozmowie" z dziennikarzem został jeszcze na chwilę w restauracji. Przed oczami pojawiła mu się znana pustynia. Szybko odzyskał wizję, aby mógł słuchać słów postaci z innego świata.
- Rozbiliśmy się - powiedział.
- Wiem. Czy znalazłeś go już?
- Czekam na wiadomości.
- A ona?
- Jest cała i zdrowa. Obudziła w sobie moce, może coś przeczuwać.
- Nigdy nie przeczuwała... Wszystko idzie zgodnie z przewidywaniami... Niedługo ujrzysz mnie na konferencji.


Yaahooz

26 XI 2004 12:54 CET
Yaahooz

popatrzył na urzędnika, który miał przypięty identyfikator organizatora Konferencji "ICCS" (Interstate Conference on Cosmic Stabilisation). Facet około trzydziestki, ubrany w najnowszy garnitur od Jabba & Sons ukłonił się nieznacznie i wtciągnął rękę na poitanie. Po chwili zrobił się czerwony i pot pojawił mu się na czole, kiedy Flint podał mu swoją. Admirał oszczędził facetowi dalszych katuszy i lekko uścisnął jego rękę.
- Witam na Draconii Panie Admirale, Panie Kontradmirale. Mam nadzieję, że pobyt w naszym mieści i całokształt konferencji.... - podczas gdy urzędas bełkotał formułkę, laski patrzyły z zainteresowaniem na żołnierzy z obstawy a smutni panowie wydawali się upodabniać do posągów z kamienia, Yaahooz mruknął cicho do Flinta.
- Trójka jest w na miejscu, idę z nimi, zagadam trochę. Ukryjcie niespodziewajkę i to szybko.

-... i dlatego chciałbym Panów zaprosić do limuzyn, którymi...
- Chciałbym najpierw pooglądać widoki ze słynnego dachu X-15. Zdaje się, że możemy się teraz tam udać prawda? To na piechotę 5 minut stąd.
- No tak, ale zaraz powinniśmy...
- Nalegam
- Ależ Admirale, harmonogram...
Yaahooz wbił w gościa spojrzenie czerwonych oczu, nachylił się i wycedził, tak aby tylko urzędas słyszał to, co mówi
- Mam w dupie harmonogram. Albo idę oglądać, albo wracam do domu i każę rozpocząć natarcie na cały system Krythos. Kapujesz?
Gość przez chwilę stał z otwartymi ustami, a później przełknął ślinę i skinął nieco głową. Yaahooz wrócił do pionu i znowu przybrał miły, neutralny wyraz twarzy.
- No to w takim razie przejdziemy się z Panem Admirałem. Proszę za mną. - i ruszył w stronę drugiej strony płyty lotniska, do nośników windowych. Laski potruchtały za nim i za Yaahoozem. Obstawa też. Panowie w czarnych mundurkach po chwili namysłu podzielili się na trzy grupy. Dwóch poszło za Admirałem, dwóch poszło do limuzyn, a dwóch zostało przy Mancie. Nieźli byli, niestety myśleli...

Flint

26 XI 2004 13:26 CET
Flint

Kontradmirał myślał błyskawicznie. Nie mógł pozostawić Manty, bo dokładniejsze skanowanie (na które, póki tu był, mógł nie pozwolić - wszak równało się ono ujawnieniu wielu sekretów konstrukcyjnych pojazdu, które objęte był tajemnicą wojskową - ale gdyby tylko gdzieś poszedł, z pewnością ktoś pokusiłby się o test) ujawniłoby ukryte w lukach bombowych i oplecione siatkami maskującymi roboty bojowe, dodatkowe uzbrojenie oraz psioniczne działka ReDogów - prawdziwe cuda bioinżynierii, dość obrzydliwe (wykorzystywano przy ich konstrukcji mózgi zabitych w boju psioników), ale nieprawdopodobnie skuteczne.

Flint dostrzegł zielone napisy, pojawiające się od wewnętrznej strony okularów "smutnych". Nie potrafił ich odczytać, ale wiedział, co tam napisano. Miał tylko jedno wyjście.

- Bradwick! - krzyknął.
-Tak, sir?! - odezwał sie natychmiast drugi pilot.
- Zabierzesz Mantę z powrotem na Odyna. Nie wiem, czemu Admirał Yaahooz chciał tym lecieć, ale ja nienawidzę tego złomu. Masz tu wrócić czymś wygodniejszym.
- Tajest, sir!
- Krzemienie, lećcie z nim.
Po chwili Manta uniosłą sie z lądowiska i wolno poleciała w kierunku orbity. Smutni stali i patrzyli, bo tylko tyle mogli zrobić. Flint udał się z nimi, jednocześnie komponując krótkiego v-maila do Bradwicka:
"Wyląduj przy miejscu wypadku i zgłoś się do Kontradmirała Harvezda w sprawie ciechego wyładunku. On będzie wiedział, co robić.", który posłał na najwyższym priorytecie tajności.
Teraz już spokojny, podążył ze "smutnymi" śladem Admirała.


Harvezd

26 XI 2004 13:33 CET
Harvezd

Dopalił szluga. Wciągnął głęboko powietrze lustrując tłum kręcący się wokół wraku- pismaków stojących za kordonem miejscowej Milicji, szturmowców wynoszących sprzęt z wraku i obserwujących okolicę oraz medyków opatrujących rannych. Wypuścił powietrze i skierował kroki w kierunku dowódcy szturmowców. Po drodze odebrał myśl-obraz od Melfki /Nasstar odlatujący w kierunku miasta/ :
-Sir!- zauważył go szturmowiec.
-Spocznij. Obsadzicie okolicę. Nikt z miejscowych nie ma prawa zbliżyć się do wraku. Przyślemy tu zgarniarkę. Pańscy ludzi będą pilnować miejsca, by nikt niepowołany nie majstrował przy wraku. Zadba pan o to osobiście- szturmowiec przełknął bezgłośnie ślinę - Potrzebuję też 3 ludzi jako eskorty.
-Tylko trzech? Nie za mało, sir?
-Tylko trzech. I dopilnuj, żeby nie wchodzili nam w drogę. Nie chcemy by przez przypadek stała im się krzywda. lecimy na Konferencję. Po rannych przyleci niedługo prom z Odyna. Wy opuścicie to miejsce razem z wrakiem, gdy przyleci zgarniarka.
Kontradmirał wyczuł, że ktoś podchodzi do niego od tyłu. Odwrócił się. Nocturn szedł z żołnierzem w stroju pilota. "Krzemienie"- odczytał odznakę jednostki.
-Kapitana przysłał Flint, by zobaczył co się dzieje- zakomunikował Nocturn.
Harvezd skierował wzrok na pilota:
-Dobrze. Ma pan radio na pokładzie, prawda? Muszę się połączyć z dowództwem na kanale kodowanym.

Chwilę później dostał komunikat z Odyna, iż nowy prom jest minuty od miejsca wypadku.
"Dotrzemy na tą Konferencję" pomyślał Kontradmirał "Nawet po moim trupie".


Okiem kontradmirała

26 XI 2004 13:54 CET
Ksch

Trzeba działać szybko - pomyślał po zakończeniu rozmowy z Aethanem.
- Levy56! - wywołał kod sierżanta Lipusia
- Tak? - odezwał się głos w wewnętrznej słuchawce.
- Macie go?
- Tak...
- Świetnie kapitanie - przerwał mu nie kryjąc zadowolenia.
- Ale jest w sali konferencyjnej. Nie mogłem go... - rozpoczął wyjaśnienia Lipuś.
- Cholera jasna, masz go tu sprowadzić. Czekam godzinę...kapralu. Bez odbioru.
Był wściekły - nie chciał, żeby Dave spotkał się z kimś od nich, zanim porozmawiają. Musiał liczyć na sierżanta Lipusia. Potrafił być pomysłowy.
- Odyn 77 - wywołał kod kapitana Majara.
- Tak? - odparł mu, beznamiętnym głosem kapitan.
- Tu roger 1. Masz coś na temat awarii?
- Tak. Jeden z mechaników widział kogoś obcego mastrującego przy promie - wyjaśnił Majar.
- Doskonale.
- Mamy jego opis. Przesyłam wewnętrznym holo.
- Doskonale. Bez odbioru.
Wyświetlił w kącie oka nadesłany hologram. Wypuścił powietrze z głośnym świstem. Rozglądnął się wokół. Zawołał kelnera. - Podwójny syntetyk na whisky - zaordynował kontradmirał. Wychylił do dna. Spojrzał na zegarek
- Jeszcze raz.
W drzwiach pojawił się Nasstar. Podszedł szybko do stolika.
- Witam kontradmirale - rozpoczął komandor siadając.
- Dajmy spokój stopniom. Zamów lepiej coś mocnego. Mam rysopis faceta, który prawdopodobnie zepsuł prom.
Komandor zamówił koktajl - smakowało to nieźle, mimo oparcia na spirytusie.
- Wypij - strzelili do dna obaj.
- No to, co tam masz? - spytał niedbale Nasstar.
- Wrzucam Ci na holo rysopis. Wyświetl w kącie oka - stwierdził spokojniej Ksch - Ja za ten czas skontaktuje się z Necronem. Ciekawe jak poszukiwania dziecka...
Nasstar zrobił przerażoną minę. Zobaczył GO.
- Jesteś pewien? - rozpoczął komandor niepewnie.
- Jak cholera.
- Falcet tu roger 1 - połączył się z kapitanem Necronem.
- Tu Falcet. Brak postępów. Chociaż mamy jednego świadka.
- To dobrze.
- Nie bardzo - odparł Necrone - on ma 96 lat, ledwo widzi i słabo słyszy.
- Co? To jaki to świadek? - wypalił wściekły Ksch
- Jest czuły psionicznie - wyjaśnił kapitan - Mieszka w pobliżu Gołąbków, w chwili porwania wyczuł psionika.
- Dobra robota Lancet, bez odbioru.
Spojrzał ponownie na komandora. Ten wiercił się, czekając co dalej.
- Co dalej? - spytał Nasstar.
- Teraz musi się o tym dowiedzieć Gołąbek2. Daj mi moment.
- Oki.
Stanął na pustyni pełnej czaszek. Naprzeciw szedł w czarnym kombinezonie Aethan.
- Witam - zaczął Ksch - mam tu rysopis tego człowieka, który podłożył ładunek pod prom.
- Dawaj go tutaj - szybko stwierdził Aethan.
Wyświetlił hologram w skali 1:1, pomiędzy nimi.
Aethan cofnął się odruchowo.
- Nazbyt znana postać, czyż nie? - spytał szyderczo Ksch.
- Tak. Ale co to oznacza? - Aethan wciąż był zdziwiony.
- Za cholerę nie wiem...


Promem trzęsło jak cholera,

26 XI 2004 14:32 CET
Raphaelus

zwłaszcza jak weszli juz w dolne warstwy atmosfery. Lecieli po rannych. Pluton 1 kompanii C miał stanowić eskortę dla sporej grupy medyków i sanitariuszy.
- Głupia sprawa - dumał Raphaelus - Niby nie ma wojny, a lecimy z takim zapleczem jak na niezłe pobojowisko. Ciekawe, co tam sie właściwie stało... - Rozważania szeregowego przerwał komunikat o przygotowaniu do lądowania. Chwilę później nastąpił lekki wstrząs i szum silników promu ucichł. Dowódca plutonu pierwszy wyskoczył przez otwarte drzwi luku, zaraz za nim reszta żołnierzy. Raphaelus nie miał czasu na podziwianie miejsca katastrofy, bo natychmiast rozpoczęto przygotowania do załadunku rannych. Zdążył jedynie zauważyć wrak promu i podchodzący do lądowania bombowiec typu Manta.
- O co tu chodzi, do jasnej cholery - myślał zawzięcie szeregowy, kładąc na nosze jakiegoś jęczącego rannego. Rozejrzawszy się dokłądniej dostrzegł kilku szturmowców z kompanii A. Spokojnie, rutynowo patrolowali teren wokół miejsca katastrofy.
- Jak myślisz, zmienimy ich tutaj? - zagadnął Raphaelusa jeden z kolegów
- Raczej nie, jest nas za mało na taki obszar. Z resztą, jak już się to wszystko uprzątnie, to nie będzie tu dla nas nic do roboty - szeregowy machnął ręką - Jak zwykle, żołnierz zrobił swoje...
-...żołnierz może iść do jasnej cholery - dokończył drugi szeregowy i zaśmiał się głośno.
- Może tak a może nie - dodał w myślach Raphaelus wracając po kolejnego rannego.


Melfka

26 XI 2004 14:44 CET
Melfka

Ze stoickim spokojem obserwowała wyczyny Nasstara. "Dlaczego ten cholerny wywiad nie może działać po ludzku? Jakby mogli, utajniliby nawet Artuta" - pomyślała. Przesłała myśl-obraz Harvezdowi, gdy Nass znikał już w śmigaczu. Zastanawiała się, czy nie "zgubić" się w drodze na konferencję - kraksa dostarczyła doskonałego pretekstu do złego samopoczucia. W ślad za obrazem, wysłała więc i pytanie - jednak Harv uznał, że bardziej przyda się na konferencji. Nie była zadowolona, insynkt mówił jej, że woele tajemnic czeka na odkrycie - jednak to Harv dowodził RedOgami.
Patrzyła, jak szeregowi wynoszą z wraku różne przedmioty. W ręku jednego z nich mignęła jej teczka z niewielkim napisem "Valkiria" w górnym rogu. Po chwili uśmiechała się już do zdezorientowanego żołnierza.
- To moje - powiedziała, delikatnym ruchem odbierając mu teczkę. Miała ochotę odetchnąć z ulgą. Mimo wszystko była przywiązana do swoich notatek.
Powoli uprzątano miejsce katastrofy. Melfka zauważyła, że kontradmirał Morgana bierze kolejny łyk brandy. "Mam nadzieję, że będzie potrafiła kontrolować swoje moce, jak już dotrzemy na miejsce" - uśmiechnęła się do swoich myśli.
Duży, ciemny kształ, który leciał w ich kierunku, wyrwał ją z zamyślenia. "Czyżby transport na konferencję?".


***

26 XI 2004 14:53 CET
Nocturn

Manta, mająca przenieść delegację Valkirii do miasta, powoli lądowała nieopodal miejsca wypadku. W tym samym czasie w kierunku miasta odjeżdżały puste karetki. Valkiria sama potrafiła zadbać o swoich rannych żołnierzy. W zależności od tego, jak poważne obrażenia, przenoszono ich lub przeprowadzano do przybyłych przed chwilą niszczycieli. Dziennikarze oczywiście cały czas uwijali się jak w ukropie, by nie stracić nawet sekundy "rewelacyjnego materiału". Niemniej w miejsce chaosu, zaczął wkradać się w końcu jakiś porządek. Oddział szturmowców doskonale radził sobie z odpędzaniem wszelkich gapiów od promu. Kilka wyćwiczonych spojrzeń na ogół załatwiało sprawę i rzadko trzeba się było uciekać do bardziej bezpośrednich metod perswazji. Nocturn nawet na chwile nie stracił czujności, bacznie lustrując wzrokiem okoliczny teren, ale wciąż nie było nic, co zwróciłoby jego uwagę. Oficerowie delegacji valkiryjskiej powoli wchodzili do bombowca, ignorując pytania dziennikarzy i zbywając wysłanników innych delegacji krótkim: "Porozmawiamy w trakcie konferencji". Nocturn czekał i dopiero, kiedy większość z zebranych zajęła miejsca w pojeździe, sam przeszedł przez właz i zajął miejsce w niemal już pełnej części pasażerskiej. Minęło następnych kilkam minut nim bombowiec oderwał się od ziemi. W tym czasie delegaci i oficjele również zapakowali swoje ciała do limuzyn i odjechali w kierunku miasta. Na miejscu kraksy została tylko grupa dziennikarzy i oddział valkiryjskich szturmowców, wstrzymujący wszystkich od dostępu do Manty. Nocturn zagadnął Harvezda:
- Czy ci z Drakonii nie naciskali, żeby zbadać sprawę i przeprowadzić śledztwo, bo tym powinna się zająć tutejsza policja, to ich teren i w ogóle powinniśmy dać sobie spokój?
- Jasne, że tak.
- Rozumiem, że usłyszeli kilka ciepłych słów na temat tutejszych służb i tego, gdzie jest ich miejsce i jak ich szanujemy?
- Tak. Powiedziałem, że wolimy sami się tym zająć.
- Ile to się człowiek nie namęczy, żeby powiedzieć komuś "spierdalaj" nie obrażając go... - Nocturn lekko uśmiechnął się. Kilku oficerów wokół zachichotało.
Niedługo potem bombowiec pewnie i bezpiecznie wylądował na płycie lotniska. Tym razem były i tłumy gapiów, i jakaś orkiestra, i dziennikarze, i oficjele, i dziennikarze, i panienki w minispódniczkach, i limuzyny, i dziennikarze... Delegacja Valkirii przepychała się między tymi ostatnimi, milcząc kiedy padało jakiekolwiek pytanie o wypadek. Sypały się "bezkomentarze", "późnieje" i "tozostaniewyjaśnionepodczaskonfere ncjiprasowej". Osłaniani przez szturmowców, oficerowie Valkirii dotarli wreszcie do pojazdów, które miały dowieźć ich na miejsce - do kompleksu SilverGarden. Widać było go już z daleka. Duża kopulasta budowla, a wokół niej cały kompleks budynków, który miał służyć wszystkim zebranym za kwatery. Oczywiście każda z delegacji miała wyznaczona swoją większą lub mniejszą, w zależności od liczebności delegacji, część. Nikomu nie trzeba było też tłumaczyć, że budynki, w których rezydować miała Valkiria i te, należące obecnie do Konfederacji, mieściły się w przeciwległych częściach całego kompleksu. Limuzyny i transportowce powoli wjechały na teren SilverGarden dowożąc oficerów przed dwa gmachy, zbudowane w znacznej mierze ze szkła i metalu. Nieopodal widać było basen, a na parterach budynków mieściły się restauracje. Wszędzie wokół kwitły, pochodzące z różnych części galaktyki, kwiaty i drzewa. Całość kompleksu umieszczona była pośród wielkiego ogrodu. Do konferencji brakowało jeszcze trochę czasu, toteż valkiryjscy oficerowie mieli czas, by rozgościć się w swoich pokojach i przygotować do uroczystości otwarcia.
Wszyscy skwapliwie skorzystali z okazji, by umyć się i oporządzić. Należało się przecież dobrze zaprezentować, w końcu patrzyła na to połowa galaktyki i nie można było "zaplątać się w sweterek".
Nocturn rozejrzał się po swoim pokoju. Przypuszczał, że zainstalowanych było tu kilka kamer i podsłuchów, ale nie miał ochoty ich szukać. Nie spodziewał się, że udałoby mu się znaleźć wszystkie - a zostawienie jednego już równało się porażce, więc nie było po co się wysilać. Spokojnie przeszedł do łazienki i po raz kolejny wziął prysznic. Otworzył leżącą na łóżku walizkę - na szczęście bagaże oficerów leciały oddzielnym promem - i przebrał się w zapasowy mundur - jednolicie czarny z niedużym czerwonym V na lewej piersi. Na rękawie widniały naszywki wszystkich formacji, do których należał. Spojrzał na leżące obok walizki odznaczenia, zastanawiając się czy warto je przypinać, ale postanowił jednak nie robić z siebie widowiska i odłożył je z powrotem. Wyszedł z pokoju i ruszył do windy, poprawiając pas ze służbową bronią. Zjechał na parter i wyszedł przez budynek. Czas pozostały do konferencji miał zamiar wykorzystać na krótki spacer po ogrodzie.


Kontradmirał Modilus

26 XI 2004 15:39 CET
Modilus

Nie minęło 30 sekund od "awaryjnego lądowania", kiedy Kontradmirał Modilus był już na mostku Thora. Przez krótką chwilę, gdy przeglądał raporty, zapanowała cisza, lecz był to tylko wstęp do oczekiwanej nawały rozkazów. Thomson obrócił już swój fotel, żeby łatwiej było mu powstać, spodziewając się, że to od niego "się zacznie". Zaczął już niepewnie wstawać, gdy głos dowódcy utwierdził go w tym przekonaniu.
-Thomson! Przygotować pierścień satelitów. Jaki będzie okres półprzejścia przy 3 jednostkach?
Łącznościowiec szybko pochylił się nad swoją konsolą. - Od 20 sekund przy aktywnym repozycjonowaniu do około 33 minut.
-Za długo, o wiele za długo. Wysłać 5 satelitów. Ustawić w podwyższony stopień bezpieczeństwa - autoryzacja autodestrukcji przy zbliżeniu obiektu nie podlegającego weryfikacji, autodestrukcja bez konieczności autoryzowania przy kontakcie bezpośrednim. Niech nikt nawet nie waży się myśleć o majstrowaniu przy nich.
-Tak jest!
-Chce mieć pełną łączność z wszystkimi oficerami na powierzchni Drakonii za 10 minut. Ledwie ustabilizujesz pierścień przydziel ludzi do badania miejsca katastrofy, chce mieć skatalogowany każdy kamień w promieniu 3 km!
"Tak jest" Thomsona zniknęło w nawale kolejnych rozkazów.
- Łączyć z maszynownią! W między czasie, Friedman, otwórz połączenie z biurem gubernatora Drakonii, nie spodziewam się, żeby długo zamarudzili. Scot? Nareszcie! Włącz ekranowanie reaktora! Nikt ze zewnątrz nie ma wiedzieć jaki jest procent wzbudzenia. Stare góralskie przysłowie mówi "Przez reaktor do mostka" czy tam "serca"? Mniejsza o to.
-Pierwszy satelita w przestrzeni.
-Pierwszy?! Spodziewałem się trzeciego! Szybciej Thomson! - był szczerze rozczarowany, ale nie Thomsonem - Co oni robią na tej Drakonii? Satelita jest już od 18 sekund w przestrzeni, a jeszcze nie ma oburzonego telefonu z Generalnej Guberni... Rogers! V-mail do Admirała Yaahooza. Nie, bez obrazu, ale nadaj mój głos. Nie, bez głosu, ktoś może podsłuchiwać. Melduj o pełnej łączności i powiedz, że czekam rozkazów. Friedman! Prześlij wszystkim oficerom na powierzchni planety aktualne mapy 3D kompleksu konferencyjnego oraz miasta.
-Nie mamy takich map Panie Kontradmirale.-zameldował z zapobiegliwością krasuli.

-To zgwałć Thomsona o to, żeby się pośpieszył i zrób takie mapy! Z 5 satelitami, jak się postarasz, zrobisz je w 30 sekund, ja jak się postaram zdegraduje cię w 5. Szybciej!
- Panie Kontradmirale, połączenie z Drakonii.
-No nareszcie! Gdyby pracowali u mnie, już bym ich wylał za opieszałość!
-Łączyć?
-Chwila, daj na mój komunikator ale nie otwieraj połączenia. - Modilus wstrzymał powietrze i mocno napiął przeponę. Kiedy twarz zrobiła się odpowiednio czerwona, a na czoło wystąpiły pierwsze kropelki potu, uznał, że jest wystarczająco ucharakteryzowany, żeby rozmawiać z urzędasami.
- To ja mam powody do wzburzenia vice Gubernatorze! Przed chwilą prawie pochowałem 30 najwyższych oficerów i nie mam najmniejszego zamiaru odwoływać śledztwa w tej sprawie. To niemożliwe! Sprawa ma najwyższy priorytet bezpieczeństwa, mogę korzystać tylko z Imperialnych satelitów. Z całym szacunkiem, pańska apelacja... - Thomson tylko uśmiechnął się pod nosem, tym razem komuś innemu się dostaje.


Yaahooz

26 XI 2004 18:41 CET
Yaahooz

Dotarł na platformę widokową X-15 już z Flintem i cała tą gromadą za nimi. Stali tak i oglądali sobie wielkie miasto, które wyglądało całkiem spokojnie, jak każde duże miasto planetarne. Około 60 kilometrów średnicy, duże i ładne "city", ruch powietrzny na kilku poziomach, nieco spokojniejsze przedmieścia, a dookoła okolica dosyć bezludna i sucha.
Z góry nie widać było za bardzo tego, co pokazywały media międzysystemowe; zamieszki w centrum, kordony policji miasta wokół centrum SilverGarden, protesty i kontrprotesty (oczywiście zorganizowane i skrzętnie opracowane) i tak dalej.

Za nimi Manta oddalala się coraz szybciej w stronę miejsca awaryjnego lądowania promu desantowego, dudniąc czterema silnikami jonowymi.

W końcu, kiedy już oficjel z ICCS zaczął okazywać oznaki wyjątkowego zdenerwowania i niemal pobił rekord w szybkości opisywania wszystkiego co ciekawe widokowo (by jak najszybciej skończyć) Yaahooz mruknął że mogą w sumie już wracać do limuzyn.

W końcu wsiedli do jednej z nich razem z Flintem. Za nimi chciało się tam władować dwóch smutnych panów, ale Flint złapał od środka za drzwi i bezpardonowo pociągnął do siebie. Smutny gośc nie miał pary w łapie by je utrzymać... Urzędas zaczął coś protestować, ale szybko uciszyło go zdanie o tym, że Admirał Valkirii niekoniecznie życzy sobie towarzystwa jakichś grabarzy i albo spierdalają do innych limuzyn albo zostaną tam zaprowadzeni niekoniecznie na własnych nogach. Stwierdzenie zostało skwitowane niechętnym "oczywiście prosze Pana" i cichym rozkazem dla smutasów by poszli do pozostałych samochodów.

Pół godziny później trzy limuzyny zajechały pod kwatery valkiryjskie, po drodze mijając wiele osób, w tym tłumy dziennikarzy, organizatorów, obsługi technicznej, ochroniarzy terenu. W sektorze dla V już byli Ci z rozbitego promu, niektórzy już instalowali się w pokojach. Limuzyny zatrzymały się i Yaahooz z Flintem wysiedli. Oficjel też. W ich stronę maszerowała gromadka innych oficjeli, których przedstawiono jako głównego organizatora, prezesa ICCS, jego zastępców i tak dalej. Po dwóch minutach uprzejmości Yaahooz przeprosił i udał się w stronę swojej kwatery, osobno stojącego, dużego domu ze stopów węglowych, metalu i szkła. Przed nia czekał już jego adiutant, który przyleciał jednym z promów. Po drodze Admirał machnął ręką kilku znajomym oficerom i wszedł na taras.

Wtedy doszedł v-mail z Thora. Yaahooz szybko odpisał:
"Wyślij w tajemnicy myśliwiec przechwytujący. Niech dokona skoku w stronę Sektora Magghus, ale nie za blisko strefy granicznej. Tam niech uda się do najbliższej bazy i wyda rozkaz mobilizacji siódmej floty. Tak na wszelki wypadek. mają być gotowi z koordynatami do ewentualnego skoku w pobliże Krythos. Szósta Flota ma mieć koordynaty na skok tutaj. Pamiętaj, to nie może wyjść na zewnątrz. Potem przekaż dowodzenie i przylatuj na planetę."


Weszłam do apartamentu.

26 XI 2004 20:01 CET
Bow

Bagaże rzuciłam na podłogę. Nie miałam siły się teraz nimi zajmować. Wypakowałam tylko kosmetyczkę, ręcznik i zmianę bielizny. Wzięcie prysznica było teraz sprawą najwyższej wagi.
Rozejrzałam się po łazience. Przestronna, luksusowo urządzona, idealna dla zmęczonej kobiety. Już po chwili mundur wisiał na wieszaku, zaś reszta rzeczy została przeze mnei radośnie rozrzucona po podłodze. "Ciekawe, ile kamer tu zamontowali"-pomyślałam z szatańskim chichotem o wrażeniu, jakie mogły wywołać rysunki wykonane na moim ciele przez Aethana przedostatniej nocy. Nie zmyły sie jeszcze.
Już po chwili strumień ciepłej wody łagodnie oblewał moje ciało. Zamknęłam oczy i poddałam się oczyszczającej mocy spadających kropel. Emocje i uczucia powoli spływały do kanalizacji.
Gdy poczyłam się dostatecznie odprężona wyszłam spod wody. Zawinęłam się w ręcznik i usiadłam na łóżku w sypialni. "Czas na mały eksperyment." Posłałam jeszcze tylko Aethanowi v-maila, że ze mną wszystko w porządku, kocham, tęsknię, martwię się o małą i takie tam, po czym skoncentrowałam się najmocniej jak sie dało. Zapadłam się w nicość...

Przebudzenie nie należało do najprzyjemniejszych. Miałam wrażenie, ze każdą komórkę rozrywają miliony igieł jednocześnie imnych i gorących. Gdy nieco oprzytomniałam, zobaczyłam, że leżę na podłodze, a z nosa cieknie mi krew. Zataczając się poszłam do łazienki. Zimny przysznic nieco pomógł, ale i tak zaaplikowałam sobie końskie dawki różnych spcyfików z prywatnej apteczki. Dopiero wtedy świat przestal być taki upiornie różowiutki. Mogłam zacząć funkcjonować.
Spojrzałam na zegarek. Do konferencji pozostało niewiele czasu. Szybiutko nałożyłam na twarz grubą warstwę makijażu i uśmiechnęłam się do lustra. Zasada "jestem piękna, więc czuję się świetnie" i tym razem zadziałała ze stuprocentową skutecznością. Dopiero jednak gdy nałożyłam mundur i poczułam się gotowa do wyjścia dotarło do mnie, że rzeczywistość drastycznie się zmieniła...


###Kwatery Delegacji Valkirii###

26 XI 2004 21:39 CET
Harvezd

Budynek był jednopiętrowy. Na parterze mieścił kantynę i pomieszczenia dla eskorty- w tym przypadku dla oddziału szturmowców, który przybył z lekkim opóźnieniem po dopilnowaniu uprzątnięcia strefy wypadku. A na pierwszym piętrze znajdowały się pomieszczenia dla delegacji. Każdy miał swój pokój z odpowiednią dozą luksusu. I podsłuchów.
Harvezd wyszedł ze swojego pokoju. Po pozdrowieniu szturmowca pilnującego jego kwatery przeszedł korytarzem pod kwaterę Admirała. Po drodze mijał drzwi innych RedOgów. Przed każdymi stał szturmowiec. Po kolei- w trakcie jak je mijał- dołączali do niego przebrani i odświeżeni podwładni. Stojąc na przedzie kawalkady, doszedł do docelowych drzwi i zapukał.
-Wejść- rozległ się z wewnątrz głos Yaahooza.
Weszli.
Admirał stał przy oknie odwócony do nich bokiem. Obserwował ruch panujący na zewnątrz- właśnie przejechało kilka oddziałów milicji, skierowanych do walki z antygalaktystami. Ale nie to przykuło uwagi Admirała. Yaahooz lustrował przeciwległy, identyczny budynek, oddalony o jakieś 50 metrów. Stał przed nimi cruizer z wielkim "P" na boku. Budynek zajmowali Konfederaci. Drzwi zamknęły się za ostatnim RedOgiem.
-Jak podróż- spytał Yaahooz. "Ekranujcie cały czas ten pokój. Licho wie, kto z nimi przyjechał. Moje impulsy nic nie znajdują."
-Kilka siniaków i mniejszych urazów- Powiedział Harvezd. "Tajest. My również nie mogliśmy się przebić"- Rutyna podczas takich misji- dodał. "Co robimy?".
-Konferencję przełożono w związku z naszym "wypadkiem" o dwie godziny- powiedział Yaahooz. "Nasz wywiad, jak wiecie, od tygodnia infiltruje miejscowe środowiska. Czekam nadal na ich raport. Dopóki Aethan nie przyleci, Ksch ma mi meldować wszelkie większe odkrycia. Szczególnie teraz. Nadal nie wiemy kto dokładnie stoi za zamachem. Mam pewne typy, ale nie będę rzucał słów na wiatr."
-Czyli mamy jeszcze pół godziny, jak mniemam- zapytała Melfka. "Boję się zapytać... Szpieg?".
-Dokładnie- potwierdził Feroz patrząc na zegarek. "Gdzie? Wśród techników? Wśród szturmowców?"
-Powinniśmy powoli się zbierać- zakomunikował Nocturn. "Możliwe że ładunek podrzucono jeszcze na Valkirii Prime- za dużo osób przewinęło się przez Stolicę przy przebudowie".
-Trzeba jeszcze iść po resztę- rozległ się głos Morgany. "Imperium jest osłabione. Za dużo szpiegów wsiąkło w nasze struktury".
-Wszyscy czujecie się dobrze? Nikt nie potrzebuje opieki medycznej? Mamy jeszcze chwilę na te sprawy- monotonnym głosem wyraził zaniepokojenie Yaahooz. "Tym zajmie się kontrwywiad. Wracamy do rzeczy obecnych. Mamy lożę naprzeciw loży Konfederacji- będziemy odsłonięci. Macie zachować zimną krew, a przede wszystkim nie dać się wykryć."
-Nie, chyba nie. Będę miał migrenę przez kilka dni, ale to P_ikuś- uśmiechnął się Harv. "Protossi. Ich w szczególności musimy się obawiać. Nikt oprócz nas i Konfederatów nie prowadzi badań nad psioniką. A ci stożkogłowi mają to wrodzone. Będziemy dla nich widoczni jak lampki imperatoronarodzinowe."
-Twardyś, jak ceramiczny pancerz, Harvezdzie z Valkirii- dociął Admirał. "Przykro mi to komunikować, ale elegacja protosska przybędzie z opóźnieniem. Okazało się, że nie dopełnili formularzy odpraw w punkcie kontroli celnej i zostali zatrzymani podczas przelotu przez terytorium Imperium."
-Tajest!- odpowiedział Kontradmirał na przycinkę. "Czyli tylko psionicy Konfederacji?"
-Czyli możemy iść, jak rozumiem- zapytał Yaahooz. "Tylko o nich wiemy. Co nie znaczy, że nie będzie osób trzecich. Koncentracja i kontrola. Przez cały czas."
-Tajest- odpowiedzieli chórem.
Wyszli z pokoju i skierowali się ku schodom na dół, gdzie czekała niepsioniczna część delegacji.
"Cholerne owady" pomyślał szturmowiec pilnujący pokoju Admirała. Nocturn znikając na schodach rzucił przelotne spojrzenie szturmowcowi. "Pożegnaj się ze wzwodem, trutniu".


St. Szeregowy Xweet

26 XI 2004 22:17 CET
Xweet

Po rutynowym patrolu, dostałem rozkaz udania się na pokład bombowca. Jeden z medyków zapytał czy mi się nic nie stało. Odpowieziałem mu, żeby wziął się za kogoś, kto naprawdę jest ranny. Po lądowaniu udałem się do bloku V-Imperium. Miejsca gdzie oficjalnie zamelowano szerogowców i st. szerogowców, czyli m. in. mnie, górze zamelowano oficerów Moja kwatera została urządzona klasycznie, czyli prycza, szafka i coś, co można nazwać apteczko-dozownikiem, który klasycznie nie zadziałał. Jak każdy, który znajduje się poza Głównymi Koszarami V-Imperium. Udałem się na zasłużony odpoczynek, ponieważ jutro czekał mnie męczący dzień. Mam ochraniać jednego z wyższych oficerów, którego imię poznam w ostatniej chwili, z powodu podwyższonego poziomu bezpieczeństwa.

Przeklęty budzik!!! Robi taki hałas, że prawie spadłem z pryczy. Mimo, to z uśmiechem wstałem i zrobiłem sobie drobną rozgrzewkę. Po czym odświeżyłem się i ubrałem się V-mundur, galowy, czarny z czerwonym V na sercu. Poprawiłem włosy, tak, żeby już z daleka można było dostrzeć biały kosmyk, mój powód do dumy. Miecz przypasałem zgodnie z regulaminem, tak żeby móc go w razie czego wyjąć go zanim będzie za późno. Spokojnym krokiem udałem się do punktu w którym miał czekać na mnie oficer. Tego dnia na szczęście nie miałem służby na warcie przy drzwiach oficerów. Znałem jednego szeregowca, który twierzi, że ma koszmary od kiedy pilnował drzwi jednego z Kontradmirałów. Osobiście uważam, że to zwykła plotka. Oficerowie naradzali się parę metrów ode mnie. Po chwili ruszyli w kierunku Centrum Konferecyjnego. Szedłem parę metrów za nimi, w kierunku dużego budynku z oszklonym dachem. Podobno Protossi bedą na konferencji. Szykują się długie obrady.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
harvezd
Ten, o którym Seji mówi, że jest fajny



Dołączył: 16 Lis 2005
Posty: 1485
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: stont kleeckam

PostWysłany: Pią 17:16, 25 Lis 2005    Temat postu:

Kontradmirał Modilus

26 XI 2004 22:26 CET
Modilus

Ku zadowoleniu Kontradmirała, kiedy kończył czytać wiadomość od Yaahooza, Thomson już włączał na jego konsoli komunikator. Wybrnął zresztą sprytnie z problemu, z kim dowódca będzie chciał rozmawiać, otwierając listę najbardziej prawdopodobnych typów po lewej części holoekranu i połączenie z vice gubernatorem Drakonii po prawej.
-Wyśmienicie Thomson! Jeszcze dwa takie numery, a awansujesz, jeszcze trzy, a każe cię rozstrzelać za szpiegostwo!
Takie żarto-komplemento-groźby w ustach Modilusa nigdy nie były jasne, jednakże Thomson zmusił się do niewyraźnego uśmiechu. Praca tutaj miała coś wspólnego z grą w rosyjską ruletkę, a w szczególności z chwilą, kiedy pudło wiąże się z tak ogromną radością.
-Freedman, zlecić przygotowanie do lotu jakiegoś dużego frachtowca, ale to ma być solidna krowa! Może T-52. Do środka mają się zmieścić graty po rozbitym transportowcu oraz myśliwiec z silnikiem nadprzestrzennym. Uzbrojenie w wersji minimum, dodatkowe zbiorniki paliwa. Frachtowiec nieuzbrojony. Thomson, czemu nie połączyłeś jeszcze z Goebbelsem?
-Goebbelsem Panie Kontradmirale? - wyczuwając laboratoryjną nutkę żartu Thomson przywdział na usta lekko skwaśniały uśmiech.
-Mniejsza o to, łącz z vice gubernatorem i nie odpowiadaj "tak jest".
-Przyjąłem!
Łącznościowiec potwierdził rozkaz, jednak połączenie nie zostało zawiązane, zapadła cisza, drąca się na cały głos nieporozumieniem.
-Czemu nie łączysz?
-Już?
-A kiedy?!
-No, myślałem, że Pan Kontradmirał będzie jeszcze przed rozmową...no..że będzie chciał...- Thomson czuł wyraźnie, że poleciał pod prąd jednokierunkowym kanałem i tylko chora konsekwencja pchała go dalej - bo ostatnim razem jak...
-Łącz, Thomson, po prostu łącz. - nadzwyczaj pobłażliwie zachęcił dowódca.
- Dzień dobry Panie Gubernatorze - Thomson zachodził w głowę jakie tam znowu "Panie" i gdzie podziało się "vice" - Pragnąłbym prosić o - co do jasnej?! - pozwolenie na przekroczenie atmosfery dla dużego frachtowca transportowego, chcielibyśmy zbadać dokładnie wrak rozbitego dziś statku, a nie posiadamy odpowiedniego wyposażenia na miejscu. Szczątki muszą zostać odesłane do planetarnych laboratoriów. Jednocześnie chciałbym wyrazić szczerą wdzięczność, że zrozumiał Pan moje ranne wzburzenie. Sprawa jest nad wyraz poważna, niemniej jednak, chciałbym przeprosić w imieniu Imperium Valkirii i swoim własnym. Ależ nie mógłbym przyjąć Pańskiej pomocy w załadowaniu transportowca, odpowiedni ludzie zostali już do tego zadania przydzieleni, a ja nie chciałbym nadużywać okazanej nam gościnności. Dziękuję za pańską troskę i również łącze wyrazy szacunku. To ja dziękuję bardzo.

Osłupiałemu Thomsonowi oczy niemalże wyszły na wierzch, postanowił jednak nie popełnić już żadnego faux pas, nie odzywał się więc wcale.
-Kawa? - zapytał Kontradmirał.
-Nie, dziękuję. - odparł automatycznie Thomson
-Ale ja poproszę - odrzekł dowódca patrząc na niego wymownie.
Skwaśniały uśmiech wyprzedził nawet pośpieszne "w jednej chwili" i Thomson pukając się w głowę, pobiegł do kantyny. Kontradmirał szybko napisał rozkazy dla pilotów frachtowca, oraz, najważniejszego w całej tej zabawie, pilota myśliwca.

Zlatywać na planetę. To raczej nie jest dobry pomysł. Drzwi cicho otworzyły się przed wychodzącym z mostka Modilusem. Szybki krok powoli zmienił się w bieg, a chodzący po Thorze żołnierze, mogli zobaczyć swojego dowódcę, truchtającego dla zdrowia w mundurze kontradmiralskim.


Feroz

26 XI 2004 22:28 CET
Feroz

otworzył drzwi swojego apartamentu, wskazane mu przez nienagannie grzecznego pracownika hotelu. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Jedna kamera za wazonem z kwiatami, jeszcze jedna nad łóżkiem i jedna koło okna. Spojrzał kolejno w ich stronę, rozłączając w każdej z nich po jednym ważnym kabelku. Jakiś szpicel w centrum monitoringu kompleksu wymamrotał wyjątkowo szpetne przekleństwo, gdy pokój nagle znikł z jego ekranów.

Komandor klapnął na łóżko tak jak stał - w mundurze, butach i wszystkim. Dotarł na Drakonię. Na tę cholerną konferencję. Cały czas miał uczucie, że jest tu trochę jakby nie na miejscu... owszem, był wysokim oficerem, weteranem i członkiem elitarnego oddziału skupiającego żołnierzy obdarzonych mocami psionicznymi... ale ciągle czegoś tu brakowało. Większość uczestników delegacji brała udział w walkach o Valkirię Prime, podczas kiedy on utknął gdzieś w okolicach sektora Omega, czekając, az dotrą części zamienne do jego myśliwca, który raczył się zepsuć akurat wtedy, kiedy komandor zmierzał w stronę stolicy Imperium, by dołączyć do jej obrońców. Nawet w szeregach RedOgów nie czuł się do końca pewnie - 90% jednostki stanowili telepaci i ludzie obdarzeni mocami pokrewnymi. Feroz ze swoją zdolnością telekinezy wyróżniał się spośród nich dość znacznie, nie mogąc składać dowódcy telepatycznych meldunków, czy choćby brać udziału w pogawędkach, jakie toczyli ze sobą inni członkowie grupy - oczywiście za pomocą myśli. Rzecz jasna, istniała też druga strona medalu - jego umysł był całkowicie niewrażliwy na jakiekolwiek próby mentalnego sondowania. Umiejętność przydatna, niewątpliwie, ale dla jej właściciela w normalnych warunkach bezużyteczna.
Komandor zdawał sobie oczywiście sprawę z tego, że telepatia jest nader rzadkim darem, wśród RedOgów czuł się jednak bez niej trochę jak człowiek głuchy od urodzenia. Wkurwiało go to, krótko mówiąc.

Westchnął ciężko. Miniaturowy komunikator, którym bezwiednie się bawił, przemieszczając go tam i z powrotem nad łóżkiem, opadł z cichym klapnięciem. Feroz wstał, przeciągnął się i zaczął rozpakowywać swój bagaż.

Pasuje do towarzystwa czy nie, został przydzielony do delegacji. Co więcej, mimo awarii transportowca dotarł na miejsce, nie tak jak w czasie wojny na Valkiria Prime. Nie trzeba być telepatą ani jasnowidzem, żeby przewidzieć, że tu, na Drakonii, kroi się jakaś grubsza afera. Słowem, wreszcie będzie miał możliwość się wykazać.

Spojrzał na lewitującą mu przed oczami szczoteczkę do zębów, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu. Przedmiot spadł.

"Cholera, muszę się wziąć w garść. Tylko tego brakowało, żebym się zamyślił podczas konferencji i zaczął lewitować jakieś pióro czy datakartę. Niech myślą, że jestem zwykłym psionikiem, takim samym jak reszta oddziału... Element zaskoczenia może nam się bardzo przydać" - pomyślał komandor. Spojrzał na czasomierz - do konferencji została jeszcze ponad godzina. Rozglądając się po pokoju zauważył stojący w kącie niewielki barek. Podszedł do niego i zlustrował zawartość, po czym golnął sobie co nieco z pierwszej z brzegu butelki. Miłe ciepło rozlało się po jego przełyku. Skoro już ich umieścili w takich luksusach, trzeba korzystać ile wlezie, zanim sytuacja zrobi się nieciekawa...

Łyknął jeszcze, schował butelkę i poszedł do łazienki wziąć prysznic. Zauważył z zadowoleniem, że tym razem obyło się bez latającego w powietrzu mydła. Pogwizdując cicho, wytarł się, ubrał z rozmysłem w okazały, czarno-czerwony strój jednostki RedOgów, spojrzał na swoje odbicie w lustrze, skrzywił się i przebrał w zwykły czarny mundur z czerwoną naszywką. Nie ma co robić przedstawienia, skoro nikt inny nie będzie na galowo. Poza tym czerwony płaszcz jest doskonale wręcz oczojebnym celem, gdyby doszło do walki.

Wyszedł na korytarz, zablokował drzwi swojego apartamentu i podążył za Harvezdem na odprawę. Słuchając słów Yaahooza uśmiechał się w duchu. "Protossi, tak? Psionicy od urodzenia, tak? Założę się, że nie spotkali jeszcze kogoś, kto byłby równie podatny na ich moce jak plastalowe krzesło. No to będą mieli niespodziankę..." - pomyślał komandor i uśmiechnął się złośliwie.


VeeteK zapiął rozporek...

26 XI 2004 22:59 CET
VeeteK

...spuścił wodę i podszedł do umywalki. "W końcu sobie o mnie przypomnieli" - pomyślał, myjąc ręce. Od konfliktu przed dwoma laty, kiedy jego "Erebus" został zniszczony, pułkownik szwędał się po Valkirii Prime, próbując zabić nudę. Jednym słowem - opieprzał się niemiłosiernie. Budowa kolejnego Hellspawna nadal trwała, a jajogłowi od roku twierdzili, że skończą "niebawem".
Kiedy doszło do kryzysu w Sektorze Krythos, VeeteK dostrzegł swoją szansę na wyrwanie się z marazmu i monotonii stolicy - dzięki zawartym podczas wojny znajomościom udało mu się załatwić sobie miejsce na Thorze. Dzięki kilku orderom z VPrime zdobył nawet pewne poważanie wśród załogi, a szczególnie pilotów mniejszych maszyn będących na pokładzie. No i to, co liczyło się najbardziej - w końcu mógł zacząć znowu latać. Co prawda pilotowanie myśliwców i dowodzenie korwetami szturmowymi nie mogło się równać z wrażeniami na "Erebusie", ale lepszy cyc niż nic, jak to mówiono niegdyś na Vayde.

Pułkownik zakręcił wodę i sięgnął po czarny ręcznik z wyszytym małym, czerwonym "V". "Przynajmniej nie widać brudu..." - pomyślał.
Pięć minut wcześniej dostał "natychmiastowe" wezwanie do doku od kontradmirała Modilusa. VeeteK zastanawiał się dokąd ma lecieć - bo przecież nie wezwali go żeby dotrzymywał towarzystwa. "No cóż, admirał poczeka, pęcherz wręcz przeciwnie".

Pułkownik uśmiechnął się półgębkiem do swojego odbicia w lustrze, po czym szybkim krokiem wyszedł z łazienki.


Nasstar

26 XI 2004 23:02 CET
Nasstar

Po rozmowie z Ksch, komandor miał mętlik w głowie. Nie wiedział co ma myślec. "Jak to możliwe, że to On..." - to co zobazcył nie dawało mu spokoju. Pociągnął jeszcze jeden łyk whisky i zapalił papierosa. Starał się zebrać mysli.
Gdy powrócił Ksch, Nasstar zapytał:
- Co dalej?
- Na razie nic. Wracaj do kwater delegacji. Spotkaj się z resztą i miej na wszystko oko, bądź czujny - powiedział kontradmirał. - Będę Cię informował o wszystkim na bieżąco, w razie potrzeby wywołam Cię z sali konferncyjnej.
Nasstarowi nie trzeba było tego uświadamiać. Znał swoją rolę. Kiwnął głową, zgasił papierosa i wyszedł na zewnątrz. Ręce drżały mu na drążku sterowniczym, gdy leciał w kierunku kwater Delegacji.
Gdy wylądował jakiś szeregowiec zasalutował mu przed drzwiami. Komandor nawet go nie zauważył, tylko szybko wszedł do środka. W głównym korytarzu zebrała się już większa część grupy udającej się na konferncję. Nasstar stanął na uboczu. Czuł na sobie ciekawe spojrzenia, ale wiedział, ze musi zachowac dyskrecję. Przynajmniej na razie...


Ivan

26 XI 2004 23:03 CET
dejwut

kończył ekstra-dużą colę. Stał wśród gromadki (całkiem sporej - po jednym pismaku z każdego medium, czyli na oko jakieś pięćset - sześćset osób różnej płci, rasy i wieku) reporterów. Wszyscy nerwowo poprawiali aparaty, dyktafony i kamery. Rozmawiali ze sobą o pierdołach. King spojrzał aparat wyposażony w obiektyw o rozmiarach budzących podejrzenia, który udało mu się zaiwanić (Hyhyhy - śmiał się w duchu) jakiemuś naprutemu fotoreporterowi w kiblu. Nawet pomalował go w barwy maskujące, które pamiętały jeszcze służbę u komandora Modilusa. Nie był to może szczyt techniki w porównaniu z servo-kamerami wysłanników co bogatszych serwisów, ale potężny kształt i kolorystyka posowały do autfitu.

Taaak... był przygotowany na każdą okoliczność. Prawie każdą. Nie był przygotowany na robiene zdjęć, a ilość przycisków na tym cholernym ustrojstwie oszałamiała. Zdążył odkryć tylko jak się zoomuje. Nie było to trudne - przyciski + i - rzucały się w oczy. Zadowolony z siebie podszedł do ściennego Data-Termu. Wstukał hasło konferencja.
- Cholera - zaklął pod nosem. "Jeszcze dwie cholerne godziny. Idę po drugą colę."

King nie miał zbyt wyszukanych potrzeb.

Wrócił do grupy reporterów w ostatniej chwili. Jakiś facio w garniturze i dwóch jego przydupasów kończyli sprawdzać legitki. Było to dosyć pobierzne sprawdzanie, w końcu komu by się chciało przeszukiwać każdego z osobne. Wszelką broń i tak wykryje bramka.

Wszedł na salę.


Melfka

26 XI 2004 23:39 CET
Melfka

Pierwszą rzeczą, jaką zauważyła, po wejściu do pokoju, była niewielka walizka. "Dobrze, że już dostarczyli nasze rzeczy" - pomyślała, rzucając teczkę na łóżko. Wyjęła zapasowy mundur i kosmetyczkę, po czym powędrowała do łazienki. Nie przejmując się kamerami, zdjęła mundur. Odkręciła wodę i po chwili całe pomieszczenie wypełniło się kłebami pary, utrudniając pracę kamerom - Melfka ceniła sobie odrobinę prywatności.
Do pokoju wróciła owinięta w ręcznik. Następne pół godziny upłynęło jej na robieniu makijażu i splataniu włosów. Zastanawiała się, czy nie powinna jeszcze przeciągnąć zabawy, by bardziej znudzić ewentualnych podglądaczy, ale podejrzewała, że nie uwierzyliby, iz tak długo można wpatrywać się w lustro - skoro ona sama nie wierzyła. Niewielki eyeliner schowała do teczki, obok pióra. Podczas konferencji, gdy przyjdzie jej wykorzystywać zdolności psioniczne, warto spawiać wrażenie znudzonej i nieszkodliwej. Rysowanie wzorów na dłoniach doskonale się do tego nadawało. Uśmiechnęła się na wspomnienie Morgany, która tuż po kraksie poprawiała makijaż. Im bardziej znudzeni i niekompetentni będę się wydawać w oczach innych, tym lepiej dla nich.
Dosuszyła włosy suszarką znalezioną w łazience i przebrała się w mundur. Teraz pozostawało już tylko nerwowe oczekiwanie.


Sierżant Randal.

27 XI 2004 3:44 CET
Doc Randal

Przybywszy w końcu podstawionym promem z miejsca wypadku, dał żołnierzom trochę wolnego czasu na rozlokowanie się w pokojach. Oficerowie byli na pierwszym piętrze i szykowali się do pójścia na konferencję. Randal siedział na łóżku w swoim pomieszczeniu. Sprawdzał wyposażenie. Choć robił to przed wyjazdem, robi to znowu dla całkowitej pewności. Cały sprzęt musiał być w pełni funkcjonalny. Zawsze najchętniej sprawdzał swój nóż, Skalpel, jego ostrość, krawędź tnącą, wyważenie. W mig jednak na siatkówce mechoka wyświetlił sie komunikat, iż delegacja za chwilkę uda się na Konferencję. Prędko zapakował wyposażenie do pancerza, wyszedł na zewnątrz do katyny, gdzie przesiadywało większość szturmowców.
- BACZNOŚĆ! Zbiórka tu za 10 sekund! - szybko zlecieli się pozostali zołnierze. Delegacja już miała lada chwila zejść na dół. Szturmowcy już ich oczekiwali, ustawieni w kordony wzdłuż obu ścian korytarza ku wyjściu. Sierżant wystąpił naprzód, zasalutował i rzekł:
- Sir! Pozwolenie na eskortę do Gmachu Konferencyjnego! - stałna baczność oczekując na odpowiedź od jednego z wyższych oficerów.


***

27 XI 2004 3:57 CET
Nocturn

Po małej wymianie zdań u admirała Yaahooza, Nocturn postanowił wykorzystać te kilkanaście minut, które pozostały do rozpoczęcia konferencji na odprężenie się i uspokojenie myśli. Wrócił do ogrodu.
"Jesteś zbyt przeczulony, zbyt podejrzliwy... wyluzuj się."
Alejkami przechadzali się delegaci wszystkich stronnictw, wyczekując mającej rozpocząć się niebawem konferencji. Komandor przybliżał się do gmachu, w którym miała się ona odbywać. Strażnicy pilnujący porządku nie wpuszczali jeszcze nikogo do środka, ale Nocturn wcale nie zamierzał się tam dostać. Przez chwilę przyglądał się potężnej kopule, w której wkrótce zgromadzić się miało mnóstwo ważnych osobistości reprezentujących niemal wszystkie liczące się w znanym wszechświecie siły. Obejrzawszy gmach, Nocturn spojrzał w pogodne niebo Drakonii. Uśmiechnął się lekko do swoich myśli, ale chwilę później pojawił się na jego twarzy dziwny grymas. Jeszcze raz spojrzał w niebo. Oczy zwęziły się...
"Może i jestem przeczulony, ale warto zwrócić na to uwagę reszcie".
Niespiesznym krokiem doszedł do niewielkiej rzeźby wykonanej z jakiegoś dziwnego stopu. Przypominała z wyglądu garść rurek powtykaną w obłą masę. W zasadzie była to garść rurek powtykana w obłą masę. Na cokole widniała tabliczka z napisem: ´Tryumf´. Nocturn przyjrzał się rzeźbie i pomyślał:
"Tryumf? W takim razie nie chcę wiedzieć, jak wygląda klęska".
Zawrócił i skierował się alejką w stronę kwatery, przed którą zebrała się spora grupa oficerów Valkirii. Pojawili się też ci, którym Nocturn chciał powiedzieć kilka słów.
Podszedł do Yaahooza, przy boku którego stali kondradmirałowie: Flint, Morgana i Harvezd.
Nie zależało mu w tej chwili na dyskrecji, niemniej odezwał się na tyle cicho, by usłyszeć mogli go tylko adresaci wypowiedzi.
- Wygląda na to, że mamy zapewnioną niezłą ochronę i raczej nic "konwencjonalnego" nam nie grozi. Gdybym jednak miał z jakiegoś powodu wzniecić tu chaos czy zależałoby mi na jakimś "wypadku", to zamiast tradycyjnej akcji dywersyjnej, wybrałbym mały desant z powietrza. Zauważcie, że kopuła tej budowli jest szklana. Nawet jeśli jest to wzmocniona w jakiś sposób powierzchnia, to cały czas jest to lepsze wyjście niż atak z ziemi, która jest zabezpieczona dość dobrze, z tego co zauważyłem. Z drugiej strony nie wiem, jak wygląda ochrona powietrzna kompleksu. Gdyby jakaś banda szajbusów dorwała się do planów budynku i nadleciała w czymś zdolnym zawisnąć bezpośrednio nad kopułą, to mogłaby urządzić w środku dużą przetwórnię mięsa... - Nocturn spojrzał w kierunku budynku P-Konfederacji i na zbierających się tam delegatów; uśmiechnął się - no i drobiu, rzecz jasna. Ech, a w dodatku wszyscy wewnątrz będą bez broni... To tylko taka moja uwaga. Mam złe przeczucia i nerwy mnie zżerają, więc może jestem zbyt podejrzliwy. Niemniej ciągle kołacze mi się w głowie jakieś "ale".


Okiem kontradmirała

27 XI 2004 9:30 CET
Ksch

Kiedy minął szok związany z odkryciem zamachowca zaczął działać. sierżant Lipuś miał pilnować Dave´a podczas konferencji, kapitan Necrone wysondować mózg dziadka.
- To go może zabić - oponował kapitan.
- W tym wieku wszystko może go zabić. Bez odbioru.
Musiał na 2h porzucić swoje obowiązki. No może "ograniczyć". Konferencja. Cholera. Druga doba bez snu - musiał wyglądać nie najlepiej. Zresztą ileż można lecieć na prochach pobudzających? - Długo - odpowiedział sam sobie aplikując kolejną porcję w restauracyjnej ubikacji. Dotarcie do budynku. Zmiana zużytego szarego munduru, na nowy, równie szary, ale wyprasowany i świeży. W międzyczasie kąpiel. Zastanawiał się, dlaczego tak bardzo boją się podsłuchów. Budynek sprawdzany był przez jego wtyczkę w siłach bezpieczeństwa Draconii 12 razy. Obraz każdej kamery mógł być dowolnie zakłócany. Dźwięki można było zagłuszyć pstryknięciem palca. Ale państwo oficerowie wolą po swojemu...Uśmiechnął się do swoich myśli.
Po odprawie RedOgów podszedł do Nasstara.
- Masz pod ręką jakichś wolnych ludzi?
- Mhm, dwóch dokładnie - odparł spokojnie komandor.
- Świetnie - jeden niech skontaktuje się z Lipusiem i pomoże mu przyskrzynić Dave´a. Drugi ma dostać się na konferencje, masz jakieś podrobone legitymacje prasowe?
- Kilkanaście jeszcze sie znajdzie. Ma wejść tam jako dziennikarz?
- Tak. I zadać proste pytanie.
- Komu? - dociekliwość komandora była wręcz legendarna.
- Rzecznikowi delegacji konfederackiej.
- Mhm
- Niech się przedstawi jako dziennikarz Haarecnews. I powie, że są dowody na udział przy awarii ludzi konfederacji. I co facet na to - wyjaśnił Ksch
- Dobra. Kiedy będzie Gołąbek2?
- Właśnie nie wiem. Gołąbek1 jest na miejscu...
- Wiem - odparł wesoło Nasstar
- Twój uśmiech świadczy o tym, że dopuszczenie Cię do kamer z prywatnych pokoi było dużym błędem - kadm też się rozweselił - Wszystkie nasze oficerki podglądasz?
- Nie, no coś Ty. Nie osobiście. Część nagrywam - stwierdził komandor ze śmiechem.
- To oglądniemy po powrocie - Ksch rozglądnął się instynktownie - Dobra, czas ruszać.
- Na to wygląda. Konferencja czeka.

Sierżant Xin

27 XI 2004 13:57 CET
Xin1

Razem ze swoim skrzydłowym przelatywał poraz kolejny wzdłuż kadłuba Odyna. Za jakieś 30 minut powinien zostać zmieniony przez kogoś innego. A jak narazie, to musiał patrolować okolicę Odyna i innych statków Imperium.
-Co za nuda. Jestem pilotem ciężkiego myśliwca a nie jakiegoś patrolowca.- Pomyślał.
-Krzemień 4. zauważyłeś coś? - Zapytał
-Nic Krzemień 3. - Odpowiedział
Xin spojrzał na okręty konfederacji. 3 niszczyciele mogły stanowić naprawdę poważne zagrożenie. Jednak każdy taki niszczyciel miał swoje słabe punkty, tak samo jak frygaty. Udowodnił to dwa lata temu, podczas bitwy na orbicie Valkirii Prime.
-To były czasy. - Powiedział sam do siebie.
-Słucham? - Zapytał Krzemień 4.
Dopiero teraz sierżant zdał sobie sprawę z tego, że mówi na głos.
-Nic, tylko głośno myślę. - Odpowiedział lekko zakłopotany.
Xin miał nadzieję, że zostanie niedługo wysłany na powierzchnię. Będąc w specjalnych służbach wywiadowczych, polubił misje szpiegowskie i eliminację ważnych szych. Nawet w swoim myśliwcu kazał zamontować mały luk bagażowy, w którym zmieści się snajperka, lekka zbroja i odpowiednie ciuch maskujące.

Jakiś prom zbliżył się za bardzo do Odyna. Sierżant natychmiast podleciał do niego.
-Niezidentyfikowany statek, tu Krzemień 3. Znalazłeś się w niedozwolonej strefie. Oddal się natychmiast. - Xin powtórzył jeszcze raz komunikat, po czym obserwował jak statek oddala się w kierunku okrętów PeKonfu.
-Zasrani dziennikarze. - Pomyślał.
-Sir, wracamy? - Usłyszał pytanie skrzydłowego.
Krzemień 3. spojrzał na chronometr. Już przyszedł czas na zmianę.
-Dobra, zmywamy się. Odyn tu Krzemień 3. proszę o pozwolenie na lądowanie. - Xin skontaktował się z kontrolą.
-Krzemień 3 i 4, tu Odyn, macie pozwolenie na lądowanie w hangarze 2. - Usłyszeli w odpowiedzi.
-Zrozumiałem.

Myśliwce już po chwili znalazły się na płycie lądowiska.
Xin wyskoczył ze swojej maszyny. Rozejrzał się i zauważył tylko mechaników pracujących przy myśliwcach, bombowcach i innych statkach. Sierżant podszedł do najbliższego mechanika.
-Zaopiekuj się nim. - Powiedział i odszedł do swojej kwatery.
Po drodze kilku niższych stopniem zasalutowało mu.
Tuż przed swoją kwaterą zauważył Krzemienia 1.
-Sierżancie, wszyscy mamy być w pełnej gotowości, coś się tu święci. - Powiedział kapitan odpowiadając na salut Xina.
-Chodzi o ten rozbity prom? - zapytał Xin.
-Między innymi. - Odpowiedział i oddalił się do swoich kwater.
Xin wszedł do swojej kwatery i rzucił się na pryczę. Wspominał czasy kiedy to razem z Randalem zostali wysłani do na jeden z księżyców Cadii w pasie Oriona.
-To były czasy... - pomyślał.

Miał jakieś 30 minut do kolejnej zmiany, a może się coś wydarzy...


###Droga na Konferencję###

27 XI 2004 15:52 CET
Harvezd

Dwie limuzyny sunęły powoli przez miasto. Aż dziw brał, że cała delegacja Imperium zmieściła się do nich. Obok limuzyn biegli szturmowcy kompanii A- Yaahooz się zgodził na to by ich eskortowali. Po zduszonych protestach dowódcy smutnych panów w czerni, którzy mieli ubezpieczać limuzyny, szturmowcy zajęli ich miejsce przy samochodach.
Po kilkunastu minutach truchtu szturmowcy mogli wreszcie przystanąć. Samochody zatrzymały się przed budynkiem konferencyjnym, przed czerwonym dywanem biegnącym do środka. Po obu jego stronach, oddzieleni kordonem miejscowej milicji stały grupy reporterów, krzyczące, strzelające fleszami, machające mikrofonami i ogólnie sprawiające wrażenie galaretki, w którą ktoś powbijał zapałki.
Żołnierze utworzyli własny kordon. W chwili, gdy otworzono drzwi limuzyny strzeliły flesze, rozległ się harmider pytań niczym z koszmaru Lwa Rywina, a napięcie potęgował widok uzbrojonych szturmowców.
-Pańscy ludzie mają pilnować wozów, by nikt przy nich nie szperał. Pan i dwóch ludzi idzie z nami- rozkazał Admirał dowódcy szturmowców.
-Rozkaz- odpowiedział szturmowiec i rozdzielił oddział nakazując nieustanny kontakt radiowy.
Delegacja, w asyście 3 szturmowców weszła przez lustrzane dwuskrzydłowe drzwi do środka budynku. Od razu po wejściu owiało ich chłodne, klimatyzowane powietrze. Hol roił się od ludzi w dziesiątkach odmienych uniformów. W stronę wysłanników Imperium podszedł łysy, ubrany w fioletową tunikę mężczyzna, w asyście dwóch młodszych mężczyzn w podobnych tunikach, lecz o jaśniejszym odcieniu:
-Witam szanownych wysłanników Imperium Valkirii- skłonił się- Nazywam się Hnaan, będę waszym przewodnikiem. Ale zanim ruszymy, moim smutnym obowiązkiem, jest dopilnować, by szanowni państwo zdeponowali broń. Nikt oprócz straży konferencji nie ma prawa mieć broni na sali- wymogi bezpieczeństwa. Ręczę za naszych ludzi.
-A ja ręczę za swoich- powiedział Yaahooz mrużąc oczy.
Hnaan nie wytrzymał spojrzenia i uciekł wzrokiem.
-Oczywiście, Admirale, jednakże takie jest nasze lokalne prawo. Proszę o jego uszanowanie. Oczywiście pańscy szturmowcy będą wam towarzyszyć do samej loży. Nawet jako jej straż...
-Zrozumiałem, przewodniku Hnaan. Przybywamy tu by żądać uszanowania prawa, a nie by je łamać. Proszę nas poprowadzić do depozytu.
-Oczywiście.
Przeszli kilkanaście metrów, do sali, gdzie pod okiem strażników zdeponowali broń paradną. Szturmowcy ponadto oddali karabiny. Wszystko miało wyglądać tak, by wierzyli że nie mają broni. "Głupcy widać nie znają się na budowie pancerzy imperialnych szturmowców" pomyślał Doc "i na ich ukrytych komorach".
Następnie ruszyli po schodach biegnących na wyższą kondygnację okrągłej budowli. Hnaan całą drogę opowiadał gdzie znajdują się czyje loże, kto przyleciał z którego systemu i z której organizacji państwowej. Szli długim, zakręcającym po krzywiźnie budowli korytarzem, w którym po jednej stronie znajdowały się drzwi kolejnych pomieszczeń dla delegacji. Przed większością z nich stali strażnicy, jedynie przed nielicznymy stali w pozie wiecznej czujności żołnierze danego państwa.
-Aach. Jesteśmy. Loża Imperium- zakomunikował urzędas- Zapraszam do środka. Szturmowcy będą mogli zająć miejsce przy drzwiach.
Admirał minął Hnaana jak powietrze i wkroczył do pomieszczenia. Miało ono kształt wachlarza, zwężającego się przy wejściu. Loża biegła w dół, mieszcząc na każdym z obniżających się progów kilka krzeseł w rzędach. Przy samej balustradzie znajdowało się standardowy (w przypadku wszystkich sal senatów, konferencji i innych kongresów) panel komunikacyjny, z mikrofonem, rzędem lampek, przycisków i głośników.
Gdy Admirał wypytywał przewodnika o miejsca innych delegacji, Morgana z Nocturnem podeszli do balustrady. Stąd mieli widok na całą salę, przypominającą kształtem odwórcony stożek. Po środku na podwyższeniu mieściło się stanowisko marszałka i przedstawicieli gospodzarzy. Nieliczne loże były powoli zajmowane.
Najważniejsza, przeciwległa loża była jak dotąd pusta.


Nasstar

27 XI 2004 16:04 CET
Nasstar

wszedł razem z resztą delegacji do sali konferencyjnej. Oczywiście po drodze musieli oddać swoją broń. "Głupcy" - pomyślał wodząc delikatnie ręką po biodrze, gdzie miał ukrytą broń i kilka zabawek wywiadu. Wiedział, że nie może ich użyć bez wyraźnego powodu, w końcu admirał ręczył za nas... Był jednak pewien że osoby zasiadające na sali naprzeciwko delegacji Valkirii, którzy jednak jeszcze nie przybyły, również postarają się o pewne "akcesoria"...
Prawdę mówiąc, sama koferencja go nie interesowała, czekał na wiesci od ksch, które mogły być o wiele bardziej przełomowe od tego spotkania.
Komandor cały czas wyczuwał na sobie baczne spojrzenie Melfki. "Musze na nią uważać" - pomyślał - "Potrafi być niebezpieczna i mogłaby wiele rzezcy popsuć" - zaczął się trochę obawiać o własne plany. Po chwili jednak usopokoił się. Wiedział, że nie da rady zupełnie oprzeć się psionicznemu skanowaniu umysłu, ale potrafił najważniejsze informacje zachować tylko dla siebie.
"Pozostaje tylko czekać na naszych kochanych konfederatów" - pomyślał i zająl miejsce na uboczu sektora, w którym miała zasiadać delegacja Valkirii...


Sierżant Randal.

27 XI 2004 18:17 CET
Doc Randal

Architektura była wyjatkowo futurystyczna - standard na dzisiejsze czasy. Kiedyś taki rodzaj budowli można było uznać za jakiś wyjątkowo dziwaczny, ale nie dziś. Taaa, czasy się zmieniają. Broń się zmienia. Galaktyka sie zmienia... i ludzie się zmieniają. Tak to już jest. Gdy delegacja weszła do środka, rozkazał dwójce idących z nim żołnierzy:
- Pilnować wejścia i nikogo nie wpuszczać. Informować mnie o każdym, kto chce tu wejść.
- Rozkaz! - odpowiedzieli szturmowcy, i zajęli miejsca po obu stronach wejścia. Sierżant wszedł do środka i stanął tam obok wejścia, po prawej stronie. Delegacja powoli się rozsiadała po wyznaczonych miejscach. Na krawędzi balustrady stała specjalna mównica dla przedstawiciela Imperium, ktory zabiera głos. Wokół całej ściany stożka były kolejne podestały dla innych delegacji. P-Konfederatów jeszcze nie było... . "Tym lepiej dla nich" pomyślał Randal. Nagle na siatkówce wyświetlił się komunikat o przyjęciu wiadomości ze Sztabu wraz z dołączonym plikiem. Wyświetliwszy zaraz go, ukazała się obszerna trójwymiarowa mapa planety i całego terenu. Przybliżył obraz drastycznie, coraz mocniej i mocniej... aż wreszcie trójwymiarowy obraz tego gmachu sie wyświetlił i czerwona migająca kropka w jego wyższej kondygnacji. To oni. Teraz mieli lepsze rozeznanie sytuacji. Skontaktował się zaraz z resztą zołnierzy, wysyłając swym ludziom z kompanii A mapę.
- Macie tu mały prezent od dowództwa - nic więcej nie musiał mówić. Wszyscy zrozumieli. Byli zawodowcami i niejedno już przeszli. Randal przyjął pozycję w lekkim rozkroku, z rękoma założonymi do tyłu i gapił się przed siebie z zimną twarzą, stojąc koło wyjścia. Przy tym lustrował swym okiem wszystko w zasiegu wzroku, oceniając potencjalne niebezpieczeństwo, możliwość ukrytej broni i najlepszy rodzaj przeciwdziałania w tej sytuacji.


St. Szeregowy Xweet

27 XI 2004 18:33 CET
Xweet

Jeen z oficerów kazał mi założyc pancerz, zastawić miecz i być gotowym za pięć minut do drogi na konferencję. Polecenie wykonałem bezzwłocznie i przygotowałem się długiej drogi.

Za jakie grzechy musze biec za tą limuzyną? Nie ważne, ważne jest to, że jestem w grupie ochraniającej oficerów, w tym admirała.

Na miejscu musiałem oddać swoją broń. Na szczęście nie prześwietlono pancerzy, bo mogliśmy mieć małe problemy z zawartością komór. zostałem wysłany na wyższą kondygnację, teoretycznie bezbronny. Sala była prawie pusta, nie licząc kilku miejsc. Ciekawi mnie czemu musiałem oddać broń, skoro jestem tu jako strażnik? Durne przepisy.


Ivan

27 XI 2004 20:24 CET
dejwut

korzystając z nabytych przy pracy bramkarza/ochraniarza zdolności użył łokci i ramion.

Efektem takiego obrotu sprawy były ślady pięści w przypadku kilku dziennikarzy, ślady rąk na tyłkach kilku dziennikarek i to, że najemnik-pismak znalazł się przy barierce na loży dziennikarskiej.

Loża dziennikarska znajdowała się nad pomieszczeniami poszczególnych frakcji i oddzielone od głównej sali osłoną zbudowaną z przezroczystego aluminium. Chronili się skurczybyki.

King miał szczęście - znalazł się dokładnie naprzeciwko pomieszczenia zajmowanego przez przedstawicieli Imperium Valkirii. Aparat nareszcie mógł spełnic swoją rolę.

Obserwował sytuację przez jakiś czas. Rozpoznawał kilka osób - Nocturna z jakąś laską, Yahooza i Randalla.

Pozostałej ekipy nie kojarzył, ale wiedział, że gdyby wtedy został na Valkirii Prime byłby teraz wśród nich. Zastanawiał się kto poznałby go po dwóch latach. A co wazniejsze - jak byli nastawieni do niego.

Tzw. Sprawa Wooda była tajemnicą poliszynela wśród wyższej kadry Valkirii. Mimo oficjalnego zaprzeczenia Admiralicji, jakoby kiedykolwiek miał miejsce awans Wooda na dowódcę sił ladowych, dyskusje trwały jeszcze długo. Jeszcze dziś zdażało się czasem usłyszeć aluzję do tamtych wydażeń. Sprawa w pewnym momencie lekko przycichła, ale dziś, kiedy brudna gra większości dowództwa Valkirii jest bardziej niż oczywista o sprawie Wooda mówi się coraz częściej. Ciekawe, czy pamiętają cos więcej niż nazwisko bohatera?

Ciekawe...

Nie miał zamiaru się ukrywać. Prawdę mówiąc to brakowało mu akcji, a obława byłaby całkiem niezłą rozrywką. Szczególnie w momencie, gdy szturmowcy nie znali terenu, w którym on orientował się jak stary.

Pozwolił, by aparat wisiał na pasku, a sam oparł się niefrasobliwie o barierkę i z uśmiechem obserwował oficerów.

Kilka metrów pod nim, w sektorze P-Konfederacji otworzyły się drzwi...


Rzeczywistość

27 XI 2004 20:50 CET
Bow

spowijały błękitne pasy. Właściwie były to jakby żyłki mocy oplatające sobą każdy szczegół. Wieć to wywoływało to dziwne, noieokreślone wrażenie! Wiedziałam, że jest to moc psioniczna, ale w takiej postaci nigdy jeszcze jej nie widzialam. Była tak intensywa, że nieomal materialna! A ja mogłam jej dotknąć. I sądząc z zachowania oficerów, byłam jedyna Valkiryjką świadomą prawdziwej natury niepojętego zjawiska. Zjawiska z podpisem w kształcie litery P...


Melfka

27 XI 2004 22:15 CET
Melfka

Wchodząc do sali zastanawiała się, czy nie byłoby rozsądniej zabrać jakiejś zapasowej broni. Po chwili jednak uznała, że jej zdolności wystarczą. Zdolności i część klamry spinającej włosy - cóż, nigdy nie wiadomo, kiedy nadarzy się okazja, by wbić komuś szpilę. Obdarzyła Nasstara długim, badawczym spojrzeniem, po czym uśmiechnęła się lekko do niego. "Nie martw się, kwiatuszku" - pomyślała. - "Jeśli będzie potrzeba, wygrzebiemy z twojej pamięci nawet wspomnienie o tym, jak pierwszy raz zmoczyłeś się w pieluchę".
Usiadła na wskazanym miejscu. Za chwilę powinni pojawić się przedstawiciele Konfederacji. Na ostatnią wojnę spóźniła się odrobinę (a raczej - przybyła tylko na punkt kulminacyjny "programu") i nie spodziewała się dojrzeć zbyt wielu znajomych twarzy. Jednak kilku z nich na pewno rozpozna - ich twarze znał każdy oficer V-Imperium.
Uniosła rękę do szyi, dotykając niewielkiego wisiorka schowanego pod mundurem. Wolała nie ryzykować złamania regulaminu w punktach "przedmioty osobiste" i "przedmioty wspomagające moce psionika", więc po prostu do nich nie zajrzała. Wyczuwała pod palcami niewielki kamień - dotyk, nawet przez materiał, uspokajał ją i pozwalał się skupić. A intuicja mówiła Melfce, że powinna być nadzwyczaj ostrożna.


Kontradmirał Modilus

27 XI 2004 22:21 CET
Modilus

Kolejny dzień rozpoczynał się wyśmienicie. Kontradmirał wyczytał to już ze smaku świeżo palonej rannej kawy, którą kończył, wchodząc na mostek. Czytanie raportów osłodziła mu odrobina puszystej pianki, którą zebrał łyżeczką ze ścianek filiżanki, a wezwanie Thomsona o włączenie komunikatora, wyprzedził sam Thomson, włączając komunikator. Dzielny żołnierz otworzył nawet połączenie z vice gubernatorem, jeszcze go jednak nie potwierdzając.
- Thomson - wyrzekł z ojcowskim uśmiechem dowódca - ty wiesz, że zawsze bije się w najwyższy gwóźdź. Ale spokojnie, nie musisz nic błyskotliwego odpowiadać już teraz. Dam ci na to czas, gdy będę rozmawiał z Wielce Szacownym Gubernatorem.
Thomson w mig pojął aluzję i z wyjątkowo szczero wyglądającym uśmiechem, zawiązał połączenie.
-Witam mojego drogiego Gubernatora! Jest mi niezmiernie miło, że mogę skontaktować się poza tym całym służbowym zgiełkiem. Informuję, że w najbliższym transporcie jedzenia dla tych błękitnokrwystych oficerków o długich palcach (niech się któryś struje kartoflem, to zaraz pół galaktyki będzie krzyczeć o zamachu), przesyłam butelkę wyśmienitego Chateau la Conseillante! Niech podpiszę własną egzekucję, jeżeli jest druga na powierzchni Drakonii! Winnica należy od 1871 roku do znakomitej rodziny Nicolas. Lecz niechby nawet wytwarzał je prosty parobczak, już za samą charyzmatyczną delikatność i doskonale harmonijny dynamizm smaku tego wina, powinien zostań wyniesiony do godności króla pod nadanym imieniem "Ludwik". Doprawdy wina z "pocieszycielki", bo pozwolę sobie przypomnieć, że tak przekłada się nazwa "la Conseillante", zostały stworzone przez Boga rękami ludzi dla największych koneserów. Nie mam przy tym najmniejszych wątpliwości, że doceniony zostanie jego bukiet. Nalegam. To dar dla człowieka, którego cenie, a nie pudrowane polityczne kwiaty. Ależ to mi została okazana nadmierna wdzięczność. Najszczersze wyrazy uznania, Gubernatorze.

-Panie Kontradmirale - zameldował niezwykle dziś lotny Thomson - żołnierze już ładują prowiant do transportowca B-34
-Żołnierze? Ładują? Prowiant?
-Tak - odparł nie do końca pewny swojego szańca Thomson
-Chcesz, żeby żołnierze dostali przepukliny, B-34 awarii, a oficerowie skrętu jelit? Przede wszystkim, przeładunkiem niech zajmie się ktoś w mechu Cal13, niech zabierze się za skrzynie od G43 do G48, to menu, jakim powinni się restaurować oficerowie, potem niech dopiero, jak go raczyłeś określić - "prowiant" i wreszcie wszystko, razem z mechem, niech znajdzie się w B-40. Ktoś, przecież musi przetransportować skrzynie już na powierzchni planety. Oczywiście wmontować fotele pasażerskie dla kucharzy.
-Kucharzy?
-Tak jest, Sir. Chyba wyraziłem się jasno.
-Tak jest Panie Kontradmirale, 15 minut.
-Nie wyrzekłem jeszcze ostatniego słowa.
-Tak jest, Sir
- Za 10 minut statek ma wchodzić w atmosferę, za 15 mech ma postawić pierwszą skrzynię w magazynie kompleksu.
-Tak jest! Lecz, jeżeli mógłbym zapytać, skąd ten pośpiech, Panie Kontradmirale?
-Skąd? -zapytał sztucznie oburzony dowódca - Wszak obiad musi być gotowy, zanim korpus dyplomatyczny wróci z konferencji!


Kontradmirał Morgana...

28 XI 2004 0:12 CET
Morgana

... spoglądała spod zmarszczonych brwi na zbierajacych się coraz tłumniej uczestników konferencji. Masa twarzy, wrażeń, informacyjny szum. Tja, myśli podstarzałych oficjeli zdecydowanie nie nadawały sie do cytowania. Obok stał Nocturn, silnie wyczuwała jego napięcie. Uśmiechnęła się lekko nawet na niego nie patrząc. "Wyluzuj, po tak mile rozpoczętym dniu, co gorszego może nas spotkać", myśl-obraz gładko pomknęła do adresata. Morganie daleko było do luzu. Ukryta pod starannym makijażem blizna paliła ją w policzek, co jakis czas pojedyncze igiełki bólu szarpały zakończeniami nerwowymi. Nie mogła wziąść nic, co uśmierzyło by ten ból, medykamenty wchodziły w dziwne interakcje z jej zmysłami. Wolała nie przypominać sobie, jakie efekty wywołał ostatnio na pozór niewinny syrop na kaszel...i wciąż rumieniła się na to wspomnienie. Z rozrzewnieniem pomyślała o butelce whisky pozostawionej w hotelowym pokoju. Tak, butelka whisky wydawała jej sie teraz Najbardziej Upragnionym Elementem Konferencyjnego Wyposażenia. Niestety, nie miała poczucia, że uda jej sie szybko ją dokończyć. Miała ... złe przeczucia co do przebiegu konferencji. Zbyt wielu ludzi miało tu coś do ukrycia, aż nazbyt dobrze czuła wokół blokady.

Odwróciła się od balustrady, chcąc choć na chwilę odciąć się od nieuchronnie zbliżającego... właśnie,czego? Jej wzrok pochwycił Nasstara, jednego z wywiadowców. Trochę zbyt szybko się odwócił, gdy na niego spojrzała. Szybki skan... Pokręciła głową z niesmakiem."Ech, ci chłopcy ... Kiedy to wszystko się uspokoi, wyslę mu parę takich koszmarów, że dwa razy się zastanowi, nim mu strzeli do głowy traktowac logi z kamer, jak prywatny kanał taniej telewizji", pomyślała usmiechając się złośliwie.


Feroz

28 XI 2004 0:32 CET
Feroz

pozostawił broń - nie całą, nóż pozostał w bucie, dzięki zawartości chrysalitu niewidoczny dla bramek wykrywających metalowe przedmioty - w depozycie i wkroczył na salę razem z resztą imperialnej delegacji. Pod szklaną kopułą delegaci różnych stronnictw zajmowali swoje miejsca; w wydzielonym sektorze roiło się od dziennikarzy. Komandor omiótł salę wzrokiem, szukając słabych punktów w jej zabezpieczeniach. Wszystko wydawało się być na swoim miejscu, konfederacka loża znajdowała się dokładnie po przeciwnej stronie auli, a wszędzie kręciły się setki ochroniarzy, zarówno tych należących do sił zbrojnych Imperium, jak i smutnych panów w ciemnych okularkach, wynajętych przez organizatorów konferencji. Problem stanowił tylko szklany dach... Feroz zajął miejsce zgodne ze swoją szarżą, w rzędzie foteli przeznaczonym dla komandorów, starając się jednocześnie wybrać taki fotel, z którego miałby dobry widok na loże P-Konfederacji, a jednocześnie mógłby w razie jakiegoś zamieszania łatwo ukryć się za jakąś osłoną.

Usadowiwszy się, wywołał na podręcznym ekranie widok z kamery skierowanej na przeciwległą lożę, do której powoli zaczynali się schodzić delegaci Konfederacji Planet. Przyglądał im się ciekawością, zastanawiając się, ilu z nich - tak jak w ekipie Imperium - walczyło na Valkirii Prime. Ilu z nich mógłby tam spotkać, gdyby dotarł na czas...

Komandor odsunął ekran, nie wyłączając go jednak. Gdyby musiał użyć swoich umiejętności, lepiej byłoby mieć wroga cały czas na widoku. Ciężko bawić się telekinezą, kiedy cel jest wielkości kilku centymetrów.


Kontradmirał Modilus

28 XI 2004 1:02 CET
Modilus

Ledwie na ekranie powiło się okno połączenia z Drakonią, Kontradmirał je otworzył.
-Witam, Gubernatorze. Ależ oczywiście, że razem z zapleczem gastronomicznym przysłałem kucharzy. Nie dopuściłbym, żeby jakiś prostoduszny drakoński kucharz, miał resztę życia spędzić na niekończących się przesłuchaniach, tylko dlatego, że jakaś wyemancypowana damulka, z logiem V przypiętym do munduru, źle się poczuła, uprzednio mieszając wszystko z wszystkim i jedząc bez umiaru. Nie, doprawdy nie mógłbym na to pozwolić. Przeładunkiem zajmą się moi ludzie. Oczywiście wszelkie pozostałości zostaną zabrane z powrotem na statek. Pozdrawiam Pana nieodmiennie serdecznie! Cała przyjemność po mojej stronie.


Okiem kontradmirała

28 XI 2004 1:44 CET
Ksch

Usiadł możliwie blisko Nasstara. Zawsze warto mieć do "kogo gębę otworzyć". Poza tym był ciekaw jak szybko RedOżki zorientują się o czym myśli komandor. Uśmiechnął się sam do siebie. Będzie miał kłopoty. Biedaczek. Wielki zegar na prawej ścianie wskazywał 19:13. Od 13 minut przemawiał przedstawiciel organizatorów. Strasznie nudził. Ale nie to było najgorsze. Od 13 minut był odcięty od informacji. Nie mógł szpiegować, sprawdzać, szukać haków. Nie mógł PRACOWAĆ! Poczuł skurcz w żołądku. To nerwy. Sytuacja wymykała się spod kontroli. Czy go nie otrują? Czy ktoś nie szykuje zamachu? Sięgnął pod mundur. Wyjął opakowanie tabletek. Nocturn przyjrzał się mu kątem oka.
- To na ból głowy - stwierdził do niego niedbale.
- Jasne. Też je czasem miewam - odparł podobnym tonem Nocturn.
Połknął trzy tabletki. Antydepresyjne działanie było niemal natychmiastowe. Zaraz znikną paranoiczne lęki. Nawet lęk przed niewykonaną pracą. Jeszcze minutka. Uśmiechnął się. Było coraz lepiej. Zobaczył jak Morgana odwraca sie w stronę Nasstara. Poczuł psionikę. Uśmiechnął się szerzej.
- Hehe - mają Cię - stwierdził do komandora.
- Co? - Nasstar nie krył zdziwienia.
- Zobaczysz. Znowu poczuł psionikę i uchwycił spojrzenie Melfki. Ta szepnęła coś do Bow. Biedny komandor. Spisek już został zawiązany. Ma przerąbane. Nawet wywiad mu nie pomoże.
Skoncentrował się na mównicy. Facet skończył. Wszyscy zaczęli bić brawa. Nie wiedział czemu. Wszedł przedstawiciel Gildii Handlowej. I zaczął: o pojednaniu, o interesach, że zgoda buduje. Przedstawiciele Valkirii potakiwali. Yahooz najbardziej. Przedstawiciele Konfederacji kiwali głowami z uznaniem. Tylko czemu wszyscy mieli takie zacięte miny? - pomyślał.
Leki zaczęły działać. Cudownie. Musiał spotkać się z najważniejszą osobą w tym całym burdelu. Ważniejszą niż sam Imperator. "Dostawca". Niepozorny sierżant. Ech. Kiedy wreszcie ten koleżka z Gildii skończy? Czekał na jakąś akcję. Na przemówienie kogoś z Konfederacji. Na fałszywą nutę. I wtedy zobaczył Dave´a. Stał wśród dziennikarzy. Cholera. Co teraz. Przyglądał im się. No tak znał się z niektórymi z ostatniej wojny. Kontradmirał też go znał. Musiał do niego dotrzeć. Zobaczył za Davem niepozorną sylwetkę sierżanta Lipusia. Aparat w dłoni, plakietka "Press" - chłopak myślał. Bardzo dobrze.
- Dlatego uważam, że stare konflikty trzeba zakończyć... - oklaski, wręcz owacje. Facet zszedł z mównicy. Kto teraz?


***

28 XI 2004 3:28 CET
Nocturn

Nocturn niezbyt uważnie śledził mowę reprezentanta Gildii. Z lekkim rozbawieniem przyglądał się Nasstarowi. Nie trzeba było używać mocy psionicznych, by wiedzieć, że młody komandor ma przed sobą kilka ciężkich dni. Miny i spojrzenia Melfki i Morgany mówiły same za siebie. Próbował złapać kontakt wzrokowy z Kschem, ale ten wpatrywał się w lożę przeznaczoną dla dziennikarzy. Nocturn spojrzał w tamtym kierunku, przez chwilę obserwując zebrane tam towarzystwo. Prawie natychmiast wypatrzył kaprawą gębę Dave Wooda vel Ivana Kinga. Wpatrywał się w niego póki ten nie spojrzał na Nocturna. Wtedy komandor przystawił lekko rękę do skroni i uśmiechnął się. Spojrzał na mównicę, jednocześnie lekko unosząc prawą dłoń, wskazał kciukiem na siebie, potem palcem wskazującym na Kinga i wykonał nią gest przypominający kłapanie dziobem. Potem opuścił rękę i spojrzał na Dave´a. Ten skinął głową. Nocturn powrócił do śledzenia konferencji, a w zasadzie słuchania jej, bo wzrokiem nieustannie wodził po zebranych, oglądając zebrane w sali towarzystwo.
Spacer pomógł mu trochę zrelaksować się, ale wciąż nie dawały mu spokoju niepokojące myśli i ciarki wędrujące pod skórą. Inni oficerowie wyglądali na spokojniejszych, część nawet wyglądała na zainteresowanych tym, co mówi delegat Gildii Handlowej. Nocturna powoli zaczynał trafiać szlag, ilekroć mówca wspominał o pokojowej koegzystencji. "Pokojowa koegzystencja to i tamto, a jeżeli jej nie będzie, to wszystko będzie be i w ogóle...".
- Fakt, koegzystencja jest ważna, ale nie tylko pokojowa. Także ta w kuchni, pod prysznicem, w biurze i na tylnym siedzeniu samochodu - szepnął Nocturn na tyle wyraźnie, by być usłyszanym w promieniu kilku metrów. Osiągnął swój cel. Flint się roześmiał. W tej samej chwili oczy połowy zgromadzonych na sali zwróciły się w kierunku loży Valkirii. Oczywiście na Nocturnie skupiło się kilka karcących spojrzeń i wiedział, że prawdopodobnie dostanie upomnienie albo i naganę za swoje zachowanie, niemniej poczuł się lepiejc - część napięcia spłynęła z niego. Po tym krótkim incydencie, delegat Gildii Handlowej kontynuował swoją perorę. Pod koniec jego gestykulacja była tak ekspresywna, że dziwnym wydało się Nocturnowi, że mówca nie zakończył swojej wypowiedzi słowami "Delenda Carthago!". Następnie na podium wstąpił przedstawiciel Konsorcjum Avatarskiego i zrobiło się jeszcze nudniej.


Nasstar się nudził,

28 XI 2004 12:02 CET
Nasstar

kolejne przemówienia o pokoju, koegzystencji... bla bla bla... miał dosyć tej dyplomatycznej gadaniny. "Pokojowa konferencja" - śmiech na sali. "O nie panowie, tak różówo to nie będzie" - uśmiechnął się i spojrzał na ksch. Kontradmirał mocno się denerwował, podobnie jak Nasstar, w końcu obaj byli ludźmi czynu, a w tym momencie musieli siedzieć i słuchać pieprzenia jakichś przygłupów, będąc całkowicie odciętym od informacji. "Trzeba się jakoś stąd wyrwać" - pomyślał. Sytuację na chwilę rozluźnił Nocturn, którego dowcip, a raczej śmiech Flinta, zwócił uwagę prawie całej sali na sektor Valkirii. W tym momencie komandor zauważył coś dziwnego. Patrząc na sektor dziennikarski, zobaczył oczywiście kaprawą gębę Ivana, ale nie to zwróciło jego uwagę. Dwa rzędy za nim siedziałą znajoma twarz. Nie mógł sobie w tym momencie przypomnieć kto to, ale był prawie pewien, że to jeden z Konfederatów. "Cóż, widocznie nie tylko my o tym pomyśleliśmy...". Napotkał spojrzenie ksch i dyskretnie zwrócił na to jego uwagę. Kadm po chwili przypatrywabnia się, przytaknął. Spojrzeli na siebie i zgodzili się, że muszą się jakoś stąd wyrwać, ale tak by nie stracić kontaktu z delegacją i nie uronić ani słowa z przemówień, które mimo tego, że są nudne, moga w pewnym momencie zdradzić ciekawe informacje...

Komandor cały czas wyczuwał na sobie baczne spojrzenia Melfki i Morgany. "Pieprzony ksch" - pomyślał - "To był jego pomysł z tymi kamerami, ale to mi zaczną zaraz grzebać w mózgu". "Paranoja, koszmary i depresja, to nie jest to czego teraz najbardziej potrzebuję, miałem to przez ostatni miesiąc..." - Nasstar wiedział, ze obie panie potrafgią tak namieszać w umyśle, że danemu delikwentowi mogą puścić zwieracze. A to nie było ani miłe, ani wskazane w tym momencie...


Prom

28 XI 2004 14:27 CET
Aethan

powoli zbliżał się do hangaru niszczyciela gwiezdnego. Luk otworzył się i stateczek powoli osiadał na lądowisku, wypuszczając kłęby radioaktywnej pary z podwozia.
Rampa powoli opuszczała się. Kiedy jej koniec dotarł do ziemi, dysze odsapnęły, jakby zebrały siły do podtrzymania schodzących po rampie osób. Oddziały szturmowców stanęły w pozycji baczność, gdy z promu wychodził osobnik w czarnym kombinezonie i ciemnoczerwonym płaszczu. Jego kaptur zakrywał twarz, ręce ułożone w długich i szerokich rękawach sprawiały, że wyglądał niczym mnich. Powolnym, ciężkim krokiem skierował się do kapitana i pierwszego oficera.
- Kapitanie Bokhun, czy myśliwce zostały rozmieszczone zgodnie z rozkazem?
- Tak jest.
- Dobrze. Czy działo zostało przestrojone na częstotliwości konfederacji?
- Panie, mamy za mało ludzi. Nie udało się wszystkiego zrobić w trzy godziny, to zajmie około 10.
Postać w kapturze przystanęła. Osobnik odwinął kaptur i spojrzał na kapitana. Jego siwa, perfekcyjnie ułożona do tyłu fryzura oraz prawie że ciemne oczy wywołały odpowiedni efekt, perswadujący większy wysiłek.
- Mam nadzieję, że za dwie godziny wszystko będzie gotowe.
Oficer otworzył szerzej usta, jego postura zadrażała.
- Tak jest, lordzie Aethan.
Aethan nałożył kaptur, zawinął płaszcz i skierował się do swojego gabinetu.

Nicość jak zwykle była ciemna i przerażająca dla osobnika, który przybyłby tu przez przypadek, jednak nie dla Aethana, ani dla Ksch, którzy tylko dzięki niej istnieli.
- Co robimy z tajemniczym zamachowcem? - spytał się Ksch.
- Trzeba go... uciszyć, nie może przecież przyznać się do czynu, który popełnili konfederaci osobiście. - z ironicznym uśmiechem odpowiedział drugi kontradmirał.
- O ile to był naprawdę on. A nie jakiś cholerny hologram.
- Na razie nie interesuje nas to, wypadek może się do czegoś przydać. Poszukiwania prawdziwych przyczyn zamachu zostawiam twoim ludziom. Jednak musisz spreparować niepodważalne dowody na to, że to wina konfederacji - zawiesiłł po ostatnich słowach. Znów diabolicznie uśmiechnął się - Konfederaci zdziwią się, gdy znany nam dobrze admirał Rekard zapuści się trochę za daleko w przestrzeń Valkirii.
- NIewątpliwie. Atak na bezbronną bazę, brodnia i casus belli. Nie chcę być w ich skórze.
- Zacznie się prężenie mięśni po jednej i po drugiej stronie, a w tym czasie my doprowadzimy do osamotnienia konfederacji na polu działań międzynarodowych - stwierdził Aethan.
- Kamery pokażą zabitych i rannych. Zaatakowanie cywilnej bazy, nie mające precedensu w całej historii istnienia imperium. Nieświadomy niczego Yahooz każe rozpocząć wojnę. Co więcej cała galaktyka będzie przekonana, że mamy rację.
- ... co będzie wspaniałym prezentem na 127 rocznicę koronacji Imperatora - dokończył Aethan.
- Wprost idealnym - uśmiechnął się Ksch. - Na Drakonii gazety obarczą winą za awarię promu P-konf. Załatwiłem to z dziennikarzyną. Wiesz tym, któremu dziecko porwaliśmy w zeszłym roku.
- Ach tak... Kod 497?
- Tak. Nie miał wyjścia. Konfederacja będzie miała problem. Już dzisiaj na konferencji prasowej Lipuś zapyta czy to prawda. Rozpocznie sie burza.
- A wtedy będziemy mieli wspaniały poligon dla naszych nowych... zabawek - Aethan przerwał na chwilę, po czym jakby o czymś sobie przypomniał: - Wiadomo coś o dziecku?
- Niewiele. Mam świadka, który wyczuł moc podczas porwania. Sondujemy mu umysł. Pewnie umrze od tego - ma 96 lat.
- Umie zidentyfikować?
- Nie, ale wyciągnę to z jego mózgu, to sam zidentyfikuję.
- Sonduj, póki nie będziesz tego miał. A potem zabij go, nie lubię mieć psioników pod nosem.
- To nie psionik, po prostu ich wyczuwa - poprawił Aethana Ksch. - Tak czy inaczej zginie. Jak będziemy mieli dane z jego głowy to zidentyfikujemy rodzaj psioniki, więc i nację porywacza.
- Jeśli by okazało się, że nie są to konfederaci, będziemy musieli przedsięwziąć dodatkowe... działania polityczne...
- Możliwe, że to Protosi, z resztą byłoby to wygodne. Napuścić Protosów na Konfów, ech, marzenia - Ksch w realnym świecie spojrzał na lożę dla reporterów. - Mam na sali Dave´a.
- Dave´a Wooda?
- Obok niego czają się Konfederaci. Potrzebujemy go z powrotem.
- Byłby cennym nabytkiem dla nas.
- Czy moze być przeciągnięty na Twoją i moją stronę?
- Możliwe. Jest dziwnie odporny na psionikę. To przydatne. I do tego cholernie skuteczny. Idealny zabójca. Gdyby zabił np. któregoś z Protosów, a potem zostawił ślady wskazujące na Konfederację... Lub na odwrót
- Więc należy go pozyskać. Zajmiemy się tym na planecie.
- Tyle na razie. Wracam na konferencję. Nie mogę wzbudzić podejrzeń - Ksch zakończył rozmowę.

Czerwony kaptur osunął się na plecy. Ekran zabłysnął, po chwili ukazał się kapitan Bokhun, który nerwowo poprawił mundur i szybko przeczesał wąs.
- Tak, mój panie?
- Kapitanie, kurs na Furinę. Aha, niech myśliwce sprowokują stacjonującą w sąsiednim systemie flotę admirała Rekarda do przylotu nad kompanię karną, zgotujemy im ciepłe przywitanie.


Sierżant Cez

28 XI 2004 15:27 CET
Cez

Natychmiast po dojechaniu do miasta przesiadł się do podstawionego luksusowego transportowca. Dopiero w środku poczuł się bezpiecznie. Pełen barek, cygaro i słodka laleczka z notatnikiem w dłoni i wyczekującym spojrzeniem. Cez przez chwilę zastanowił się nad wykorzystaniem następnym kilkunastu minut. Potem westchnął z tęsknotą i odwrócił wzrok od bajecznie długich nóg. Niestety nie było na to czasu. Nie mniej przywitał się grzecznie i uśmiechnął kilka razy uwodzicielsko. Dziewczyna była naprawdę niezła i warto było zachować tę znajomość na spokojniejsze chwile. Tymczasem porwał szklankę z cudownie brunatnym płynem w jedną, a komunikator w drugą rękę. Szybko przywołał właściwy numer i zagaił
- Witam mój drogi przyjacielu. Jak zapewne panowie już wiecie, mieliśmy mały wypadek, stąd moje niewielkie spóźnienie. Niewielkie bo już do państwa jadę. Na miejscu omówimy wszelkie szczegóły. - Cez przerwał na chwilę przemowę i uważnie wsłuchał się w słowa swego rozmówcy. - Tak oczywiście proszę Pana, wiem że będę potrzebował pozwoleń handlowych i koncesji. Mam świadomość, że w tej sytuacji będziecie panowie musieli ponieść koszta zorganizowania takowych. Jednak tak jak powiedziałem, wszystko omówimy na miejscu. Do zobaczenia.
Cez z grymasem wściekłości zerwał połączenie. Ty dziadu - pomyślał- Myślisz że mnie wyrolujesz jakimiś pozwoleniami! Niedoczekanie! Nie ze mną te numery.
Wybrał kolejne połączenie i po chwili znowu przemówił w słuchawkę.
- Świetnie. Wszystko gotowe? No jak to jeszcze go tam nie ma? No to niech ruszy dupę i czeka pod knajpą. Nie obchodzi mnie to, ma tam być i warować z dokumentami w ręku. - sierżant powoli coraz bardziej się irytował, niestety z bólem uświadamiał sobie, że przyszło mu pracować z amatorami. - No ja myślę że zrobi wszystko co w jego mocy. Wysłaliście już tego francuskiego sikacza do administracji? Mówiłem poślijcie całą skrzynkę. Z podpisem jak zwykle. Do gubernatora wyślijcie dwie butelki, ma prywatnego fioła na punkcie Chateau la Conseillante. Ucieszą go jak małego chłopca. Zasłużył na nie, sam w końcu podpisał pozwolenia. I ostatnia sprawa. Chcę mieć całe nagranie z konferencji do wglądu wieczorem.
Cez rozłączył się i odetchnął. Spojrzał na wpatrzoną w niego asystentkę. Była naprawdę urocza. Uśmiechnął się do niej przyjacielsko. Upił nieco brandy i pociągnął cygaro.
- Proszę zanotować Moja droga. Godzina 21.30 Hotel Splendide, apartament 2120. I załóż coś ładnego.
Sierżant wyciągnął się na kanapie i oddał rozmyślaniom o nadchodzącym wieczorze. Nie trwało to jednak zbyt długo. Samochód dotarł na miejsce i trzeba było ponownie zagłębić się w świat wytężonej pracy. Czego przypominam Cez nieodmiennie nie lubił. I choć wciąż nie do końca zauważał, że zagościł w nim na dobre, czuł że coś się w jego życiu zmieniło nieodwracalnie.
Pod "Złotym osłem" czekał już jakiś przerażony kapitan z teczką dokumentów w spoconych dłoniach. Cez porwał je pod pachę nie zaszczycając go najmniejszym spojrzeniem. Wpadł do windy i dopiero tam znalazł chwilę na przejrzenie zawartości teczki. Wszystko było na miejscu. Do prywatnej sali zaprowadził go menadżer lokalu. Wkraczając do zamkniętego pomieszczenia Cez przybrał najbardziej pewny siebie wygląd na jaki było go stać. Dziarskim krokiem stukając oficerkami podszedł do stołu przy którym zgromadzili się przedstawiciele lokalnych gildii handlowych (oczywiście, nie wszystkich, jedynie tych, które dla sierżanta Ceza przedstawiały jakąkolwiek wartość). Powiódł po spoconych twarzach marsowym wzrokiem. Usiadł w przeznaczonym dla niego fotelu i położył teczkę przed sobą.
- Witam Panów serdecznie. Tak jak powiedziałem wszystko omówimy na miejscu. Jak zauważyłem najbardziej niepokoił was brak koncesji na handel na Drakonii. Mam nadzieję że ucieszy was wiadomość, że od dziesięciu minut takowe koncesje znajdują się już w moim posiadaniu i nie będą więcej utrudniać naszych negocjacji.
Cez napawał się widokiem gwałtownie wypuszczanego powietrza, wybałuszonych oczu i siniejących policzków.
- Pozwolenia wystawiono na spółkę Cezex której właścicielem jest mój wuj George Syncmaster, ja natomiast mam wszelkie pełnomocnictwa i większość udziałów (na szczęście prawo imperialne pozwalało żołnierzom na posiadanie udziałów w spółkach prywatnych. W przeciwnym wypadku, poczynania Ceza byłyby znacznie utrudnione, choć oczywiście nie niemożliwe). Podpisał je sam gubernator. Jeżeli znajdę trochę czasu zjem z nim jutro kolację, aby osobiście podziękować mu za tak szybką interwencję w tej sprawie.
Kolejna porcja urywanych oddechów i wytrzeszczy gałek ocznych.
- Przechodząc zatem do rzeczy. Jak Panowie zapewne wiedzą, bo i królikowi w panierce ciężko byłoby to przeoczyć, na naszej przecudnej planecie odbywa się właśnie konferencja o niebagatelnym znaczeniu dla dalszych losów waszych domów, a co ważniejsze interesów. Niewykluczone że owe pogawędki na szczycie doprowadzą nas do jakowej niemiłej dla nas wszystkich zbrojnej eskalacji. - Tu Cez zawiesił głos. - możliwe że zginą ludzie - dodał znacznie już poważniej.
- Czy to prawda? Czy może dojść do konfliktu? - zapytał James Coburn, rozgorączkowany spocony grubas, właściciel spółki handlowej Gobako, której głównym obszarem zainteresowań były jakże istotne dla Ceza alkohole. Sierżant postanowił potraktować go z wyjątkową uwagą.
- Niestety mój drogi, to niewykluczone. Wszędzie tam gdzie ścierają się dwie potęgi, może dojść do napięcia, a w efekcie do wojen. To rzekłbym przyjacielu przekleństwo naszej historii. Bez względu jednak na to jak potoczą się rozmowy i do jakich wniosków dojdą nasi politycy ktoś i tak będzie tu handlował.
- Moi drodzy, nie ma co jednak zatrzymywać się nad sprawami nieistotnymi. Tak jak powiedziałem, tacy jak my zawsze będą potrzebni. Tacy jak my nie giną od żołnierskich pocisków, tylko obsługują żołnierskie kantyny. Wszystko omówiliśmy już w VR, nie ma potrzeby po raz kolejny omawiać tego w realu. Jedyny niepokjący was szczegół formalnych koncesji, mamy już za sobą. Poprosiłem o to spotkanie, gdyż hołdują XX-wiecznym zwyczajom wolę zawierać znaczące umowy z tak dystyngowanymi dżentelmenami osobiście. Niniejszym chciałbym teraz Panów potwierdzenia, co do dalszej współpracy i mojego wyłącznego pośrednictwa w handlu pomiędzy Panami i naszą flotą. Wchodzi w to wszelkiego rodzaju obsługa i zapatrzenie. Jak również transport, lokalny i międzyplanetarny z tym związany. Czy Panowie potwierdzają wcześniejszą zgodę?
Słowom Ceza odpowiedział jednostajny pomruk aprobaty. Najwyższy spośród zgromadzonych wstał i w imieniu reszty oznajmił. - Oczywiście Panie oficerze. Wszystko tak jak było omówione. Niniejszym potwierdzamy. Dokumenty przesłane przez Pana zostały już podpisane i są gotowe do odbioru.
Cez uśmiechnął się do wszystkich, zwłaszcza kiedy usłyszał usłużnego "oficera", który z pewnością nie był wynikiem pomyłki, a jedynie służalczości przemawiającego. Nie mógł o tych ludziach myśleć inaczej niż w najpodlejszych kategoriach. Sprzedaliby własną matkę dla najdrobniejszego miedziaka. Cez znacznie się od nich różnił, przynajmniej w tym punkcie. Nie mógł poddać się podobnym testom, gdyż pochował matkę lata temu. Co zresztą bardzo dobrze się dla niego składało. Gdyby kiedykolwiek musiał stanąć przed takim wyborem, mogło się okazać że samoocena Ceza w kwestii sprzedawania matek, musiałaby ulegnąć znaczącej modyfikacji.

- W takim razie dziękuję Panom uprzejmie. - Cez po wnikliwym przejrzeniu podanych mu dokumentów podpisał je zamaszyście. - Mam nadzieję, że spotkamy się jutro na przyjęciu, które mam zamiar dla Panów zorganizować. Szczegóły uzgodni moja asystentka. Tymczasem żegnam Panów i spieszę na konferencję.
Cez ukłonił się biznesmenom i wymaszerował z sali. Z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku udał się do czekającego nań transportera. W środku znowu czekała na niego asystentka. Sierżant zastanowił się przez chwilę. Do centrum konferencyjnego mieli co najmniej 40 minut. Cez nie miał już aktualnie nic ważnego do roboty. Po przesłaniu kopii umowy do swojego asystenta, nie miał zupełnie nic co mogłoby odwrócić jego uwagę od długich nóg i złocistej cery słodkiej czarnulki w imperialnym mundurze. Postanowił dać sobie przedsmak nadchodzącego wieczoru.
- Chodź tu kochanie opowiem Ci o Azerbejdżanie.
Po chwili pilot limuzyny taktownie zasłonił tylne szyby. W ostatniej chwili dobiegł jeszcze zachwycony głos Ceza. - Prawdziwy batyst?!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
harvezd
Ten, o którym Seji mówi, że jest fajny



Dołączył: 16 Lis 2005
Posty: 1485
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: stont kleeckam

PostWysłany: Pią 17:17, 25 Lis 2005    Temat postu:

VeeteK...

28 XI 2004 16:09 CET
VeeteK

...siedział w ciasnym fotelu pilota, zaciskając zęby. Ręce kurczowo zaciskał na wolancie, wpatrując się w czerń próżni przed dziobem myśliwca.
"Cholerne Interceptory... jak ja tego nienawidzę..." - ta myśl pojawiała się w jego mózgu z zadziwiającą regularnością, mniej więcej co dziesięć sekund. Interceptor I223, bo do takiego statku wsadzili pułkownika na Thorze, był jedynym myśliwcem przechwytującym, na którym można było zamontować niskiej klasy napęd hiperprzestrzenny.

Oczywiście, egzemplarzy takich było niewiele, bo po co właściwie napęd tego typu w myśliwcach? Nie dość, że nieprzydatne to jeszcze nieopłacalne. A trzęsie całym statkiem jak cholera.
"Się lata, się walczy... napęd też mam ´zajebisty´" - pomyślał VeeteK, wykrzywiając usta w parodii uśmiechu. Spojrzał na kontrolki - "Wszystko działa... na razie". Po chwili wrócił myślami do Drakonii.
"Konferencja pokojowa, też coś... przecież nie da się zadowolić wszystkich. W najlepszym wypadku znowu kilka miast pójdzie z dymem. Cholerni egoiści, pomyśleliby kiedyś o innych... oni się będą bawić, a potem dalej nie będzie kasy na Erebusa II. Oho..." - zapaliła się dioda sygnalizująca wyjście z nadprzestrzeni.
Interceptorem szarpnęło mocniej niż dotychczas, a w miejsce czerni pojawił sie kontur jednej z planet Sektora Magghus.
"No to do roboty" - pomyślał pilot i skierował myśliwiec w stronę jednego z księżyców.

Stalowe drzwi rozsunęły się, a VeeteK, przybrawszy władczą minę, wszedł do Centrum Komunikacji. Za nim podążał dowódca bazy, niejaki Pratt.
- Burns, nawiąż połączenie z szóstą flotą. Scotty, ty łącz się z siódmą. Tylko migiem, pułkownik ma im do przekazania ważne rozkazy. - po słowach dowódcy jeden z łącznościowców zbladł zauważalnie.
- Sir, Scotty nie wie... to znaczy... jest tu nowy i nie do końca się orientuje... - wystękał siedzący obok Scottiego operator.
- Więc wy to zróbcie, byle szybko! - ponaglił go Pratt.
VeeteK nie zwrócił uwagi na tą wymianę zdań. Sięgnął po kabel podłączony do najbliższej konsoli i wpiął drugi koniec w niewielkie złącze z boku nadgarstka.
- Jest kontakt, sir! - niemal równocześnie odezwali się obaj łącznościowcy.
"Let the mortal combat begin" - pomyślał pułkownik i podnosząc nadgarstek z komunikatorem do ust, odezwał się:
- Szósta flota, mówi pułkownik VeeteK. Przekazuję rozkazy Admirała Yaahooza. Brzmią one następująco...


Kontradmirał Morgana

28 XI 2004 16:18 CET
Morgana

... zapadała się w fotelu. Monotonny głos przedstawiciela Ogranizatorów wprowadzał ją w kolejne fazy irytacji, tym bardziej, że nie trzeba było nawet specjalnych zdolności, by zorientowac się, że pokojowa koegzystencja obchodzi go w takim stopniu, jak kwestia ekologicznych metod nawożenia pól ryżowych na Azerbejdżanie II. "Ciekawe czy barek w kuluarach jest dobrze zaopatrzony", pomyślała po raz kolejny sprawdzając monitorek zegarka i zastanawiając się, czy ktoś będzie jej miał za złe, jeśli ulotni się na kwadrans. Gdziekolwiek, byle dalej od komandorów-podglądaczy, byle z dala od napięcia własnego i pozostałych zgromadzonych w V-Loży. Stres i obawy wirujące wokół stawały się niemal namacalne i lepkie, a Kontradmirał Morgana nie miała żadnego pomysłu na to, jak je "posprzątać"... no, może poza chęcią zapoznania się z konferencyjną ofertą coctailową.

"Fakt, koegzystencja jest ważna, ale nie tylko pokojowa. Także ta w kuchni, pod prysznicem, w biurze i na tylnym siedzeniu samochodu", dobiegł ją mocno teatralny szept Nocturna. Chwilę później rechot Flinta zagłuszył małe zamieszanie wywołane wejściem spóźnionego sierżanta Ceza w towarzystwie długonogiej asystenki. "Ech, ten zawsze wie, jak się dobrze ustawić", przyszło jej do głowy, gdy skonstatowała niedbale zapięty mundur podkomendnego i niestarty ślad szminki gdzieś w okolicach jego ucha. Cóż, sierzant Cez zdecydowanie podpisywał sie pod hasłami "pokojowej koegzystencji".


Szeregowiec J.

28 XI 2004 18:52 CET
J

J wraz z siedmioma innymi żołnierzami odeskortował puste już limuzyny na parking. Kierowcy zaparkowali, ale nie wysiadali. Rozmawiali na jednym z kanałów łączności, dostępnych w limuzynach. Szturmowcy rozstawili się dwójkami wokół pojazdów tak, aby jak najlepiej je chronić i mieć jak najlepszy widok na to, co się dzieje. Zapowiadało się nudne kilka godzin, zanim pierwsza część posiedzenia nie dobiegnie końca.
Po kilku minutach na parking podjechały kolejne limuzyny. Towarzyszyli im żołnierze w zielonych pancerzach P-konfu. Z pozoru wyglądali na zwykły oddział trepów, piechoty liniowej. W umyśle szeregowca odezwał się alarmowy dzwonek. Sposób poruszania się nie pasował do trepów. Żołnierze szli miękko, bardziej na modłę sił specjalnych, bacznie rozglądając się po okolicznych budynkach.
"Szukają gdzie mógłby się ukryć snajper" - pomyslał. Widać było, że znają się na rzeczy.
Obserwację i przemyślenia zakłócił mu trzask komunikatora.
- Macie tu mały prezent od dowództwa. - usłyszał głos sierżanta Randala. Faktycznie, zaraz potem odebrał mapę planety. Wyświetlił ją na wizjerze hełmu, przybliżył i zaczął się z nią zapoznawać.
" No cóż... Obserwacja żołnierzy P-konfu, mapa... Może nie będzie tak nudno... Za to dowództwo musi już przysypiać..."

J skończył studiować mapę. Spojrzał na HUD, aby sprawdzić godzinę. Od przyjazdu (przybiegnięcia) minęła godzina. Zaczynało się robic nudno.
W pewnym momencie usłyszał, że Konfederaci rozmawiają przyciszonymi głosami. Przestawił zewnętrzne systemy audio na czulszy tryb pracy i zaczął przesyłać reszcie szturmowców.
- ciekawe jak się czuli jak zajęliśmy im stolicę.
- Musieli mieć niezły widok tam na stadionie, jak nasi prowadzili jeńców.
J nie wytrzymał.
- Owszem, miałem wielką satysfakcję obserwując eksplodujące głowy waszych oficerów w loży.
Spojrzeli na niego zdębiali.
- A co ty możesz o tym kurwa wiedzieć?!?!
- Byłem tam buraku. I miałem przyjemność zabijać waszych.
Krew żołnierzy P-konfu zagotowała się. Widać to było bardzo wyraźnie. Z trudem powstrzymywali się przed walką. Szturmowcy ani drgnęli. Nadal zajmowali się swoimi obowiązkami. Byli najtwradszymi żołnierzami, nie licząc DoomTroopers. poza tym wiedzieli, że jeśli Konfederaci zaczną strzelać, pogorszą sytuację swojej delegacji. Kamery ustawione przez organizatorów i dziennikarze na pewno wszystko zarejestrują i rozdmuchają sprawę.
W końcu rutyna wzięła górę. P-konfy uspokoili się i wrócili do obowiązków. Nadal widać było, że ledwie nad sobą panują. Nie rozmawiali już.
J uśmiechnął sie pod hełmem.
- J, co to miało znaczyć? Jaja sobie robisz? - odezwał się kapral Sanders.
- Nie, sir. Sprawdzałem tylko moją teorię. Goście bardzo się starają wygladać na trepów, ale Ci już by do nas strzelali. Są z elitarnej jednostki, albo sił specjalnych.
- Rozumiem. To ważna informacja. Tylko kurwa mać na przyszłość postaraj się dowiedzieć tego w inny sposób!!!!
- Tak jest, sir.
- A tak między nami, to miałem niezłą zabawę słuchając was.
- Tak jest, sir.
- A teraz wracać do zadań lenie cholerne!!! A ja poinformuję o tym dowództwo.

Okiem kontradmirała

28 XI 2004 21:06 CET
Ksch

Na konferencji gadali o pokoju tymczasem szykował się konflikt. Wydawało się, że o ile nic nie spieprzą (a nie brał tego pod uwagę) ich sytuacja będzie komfortowa. Konfów po ataku na cywilną bazę nikt nie poprze. Bez poparcia będą dużo słabsi. Dzięki temu prawdopodobnie uda się zdobyć kilka planet ich kosztem.
Niestety na to trzeba będzie jeszcze poczekać. Na razie trzeba się tu nudzić.
- Nocturn - przesłał komandorowi impuls myślowy - ile dałbyś za flaszynę alkoholu?
- Sporo - odbił myśl komandor.
- Myślisz o tym cudownie brązowym napoju?
- No. Ostatnio nie skończyliśmy, ale skąd go weźmiesz? - przesłał w jego stronę Nocturn.
Ksch uśmiechnął się. Połączył się przez wewnętrzny telefon z jednym z agentów.
- Harry 44 - szepnął
- Tak, słucham roger 1 - odparł oficer.

- Mam dla Ciebie ważne zadanie.
- Tak?
- Masz 10 minut na dostarczenie mi 1823 na konferencje. Prosto do naszej loży.
- Słucham?
- Mówię niewyraźnie?
- Ale, jak ja tam wejdę?
- Przebierz się za kelnera. Migiem. Bez odbioru.

11 minut później. Drzwi do loży Valkirii otworzyły się. Wszedł mężczyzna w białym smokingu pod czarną muchą. Wszystkie oczy zwróciły się na niego. Kelner podszedł do Ksch i pochylił się. Kontradmirał wprawnym ruchem wyjął z jego kieszeni flaszkę i schował ją pod mundur. Kelner wyzedł. Wszyscy znowu zajęli się swoimi sprawami. Pochylił się i pociągnął spory łyk. Podał butelkę Nocturnowi. Po chwili komandor zrobił to samo. Robiło się coraz weselej...
- Ktoś jeszcze ma ochotę? - kontradmirał spojrzał na zaciekawionych oficerów.

Przemawiający właśnie dygnitarz spojrał na lożę Valkirii. Co chwilę jakaś głowa obniżała się i znikała, aby pojawić się znowu z weselszą miną. Zrobił pauzę w przemówieniu i otworzył usta ze zdziwienia...


Flaszka

28 XI 2004 22:05 CET
dejwut

krążyła wśród oficerów.

- Ładny przykład - pomyślał King i pociągnął łyka z piersiówki.

Całe spotkanie było nudne jak flaki z olejem, a jedynym ratunkiem była piersiówka i panienka z "Azerbejdżan II News". Pasowała do image´u planety, nie ma co.

W pewnym momencie poczuł, że ktoś mu się przygląda. Zerknął na lożę Valkirii - Nocturna przyglądał mu się przez chwilę po czym... zasalutował z uśmiechem. Ivan odsalutował również się uśmiechając. Pamiętali go... Zauważył, że Nocturn wykonał serię dziwnych znaków symbolizujących ni mniej ni więcej chęć pogadania. Skinął głową i wrócił do swojej towarzyszki z Azerbejdżanu II.

Spojrzenia Ksch´a już nie wyczuł - szef wywiadu coś niecoś potrafił. Mimo że wiedział, że kilka osób wie już o jego pobycie tu, nie starał się ukrywać czy mylic tropów. Wiedizał, że jeśli zechca go znaleźć, to uzywając całych swych możliwości zrobi to bez problemu. Domyślał się, że ma już ogon, ciekawiło go tylko jak dobry ten ogon był.

Wytrzymał jeszcze kilka godzin "pokojowej koegzystencji", po czym oboje z miłą panią z Azerbejdżanu II(która podejrzanie uśmiechnęła się, kiedy na salę wszedł sierżant Cez) wyszli do ubikacji.

Po drodze minął lustro. Nie wiedzieć czemu przyszło mu na myśl sformułowanie "kaprawa gęba". Ciekawe...

Dwadzieścia minet później usiadł na ławeczce w hallu niedaleko wyjścia z lozy Valkirii, a pani z Azerbejdżanu z nową energią wróciła do obserwowania konferencji.

Ivan King czekał na Nocturna.


Sierżant Cez

28 XI 2004 23:12 CET

Cez

Gdy usłyszał słowa Ksch uśmiechnął się półgębkiem. Spojrzał tęsknie na butelkę, ale w myśl zasady, która zabraniała mu oszczędzania na przełożonych (zwłaszcza z wywiadu) rozstał się z nią bez większego żalu. Minimalny pozostał. Zaspokajanie upodobań admiralicji nieco go kosztowało. Dzień wcześniej zadbał, aby w magazynach ośrodka konferencyjnego znalazły się zapasy odpowiednich dla każdego używek. Kiedyś mu za to podziękują. W każdym razie zamierzał się o to postarać, bo na oficerską wdzięczność podobnie jak na zaprzęg reniferów w środku pustyni specjalnie nie liczył. Cez odesłał asystentkę, a sam przysiadł na tyłach loży i rozpoczął intensywne planowanie swej kupieckiej ekspansji. W trakcie jego rozmyślań w loży pojawiła się dziwnie znajoma kobieta. Uśmiechnęła się do niego w ten specjalny sposób, który przepełnił go pewnością co do tego, że kiedyś w przeszłości musieli mieć dosyć bliskie kontakty. Tego spojrzenia nie sposób było pomylić. Cez już zastanawiał się czy by nie odnowić starej znajomości, kiedy w końcu przypomniał sobie wszelkie okoliczności ich poprzednich spotkań. To była słynna pracowniczka Alefa VI. Swego czasu znana jako "Głębokie ucho". Wcześniej pracowała w charakterze księgowego na Alefie III i nazywałą się Korwin Mikanson. Nie była wtedy tak ponętna. Miała zarost, wiecznie brudny garnitur z najtańszych polimerów, nadwagę i niechęć do życia. Postanowiła coś w nim zmienić i całe przez lata oszczędzane pieniądze wydała na kosztowne operacje. Tuż po tym została luksusową masażystką na Alefie VI. Cez gdy ją poznał oczom nie wierzył. Współczesna medycyna wydała mu się najcudowniejszą z nauk. Początkowe wątpliwości, szybko rozwiały się w jej ramionach. Miano "Głębokiego ucha" zyskała kilka miesięcy później, kiedy postanowiła na niełatwy rynek odnowy biologicznej przebojowo wejść z nową usługą.
Cez wzdrygnął się od ognistych wspomnień i posłał jej porozumiewawczy uśmiech. Zastanawiał się nad modyfikacją wieczornych planów. To że odnowi znajomość stało się pewne. Postanowił zapoznać swoją uroczą asystentkę z azerbejdżańską dziennikarką.
Tymczasem "kobieta" wyszła z Ivanem alias Davem Woodem. Cez nie mógł wyjść z podziwu, jak ta ślicznotka oddana była swej pasji. Jednak widok Wooda przypomniał sierżantowi o pewnych zamówieniach, których jeszcze dzisiaj nie zrealizował. Pospiesznie wstukał w komunikatorze stosowne polecenia.
W tym czasie pierwsza butelka skończyła się. Cez otworzył aktówkę, wyjął kolejne dwie butelki i puścił w obieg.
- Tym razem z Cyrrusa VI, brandy. Całkiem niezła, choć tej z Aldebarana do pięt nie dorasta. - uśmiechnął się pobłażliwie na pełne wdzięczności oficerskie spojrzenia - Mam też ziołowe Cygara z New Jamaica. Uprawa Marley. Jeżeli ktoś ma ochotę to służę.
Przez jakiś czas panowało niejakie zamieszanie. Wielu spośród zgromadzonych znało wartość owych cygar. Dla niektórych niestety nie wystarczyło. Cez zadbał jednak, aby pośród obdarowanych znaleźli się ludzie o wyższej użyteczności w jego prywatnej skali.


***

28 XI 2004 23:41 CET
Nocturn


Towarzystwo w loży Valkirii zaczynalo się coraz lepiej bawić. Oczywiście dwie skromne flaszeczki nie zdołały nikogo powalić z nóg, niemniej nastroje kilku osób się polepszyły. Nawet mowy delegatów stały się bardziej znośne, acz cały czas pozostawały tylko bełkotliwym pustosłowiem. Nocturn spokojnie czekał, cały czas lustrując wzrokiem zebranych. Ze szczególną uwagą przypatrywał się zgromadzonym naprzeciwko przedstawicielom P-konfu. Większość znał ze zdjęć i archiwów przepastnego Novego Centrum Informacji na Valkirii Prime, dlatego też więcej czasu poświęcił obserwacji tych, którzy do tej pory byli mu nieznani. Jakiś czas później spostrzegł, że w loży dziennikarzy brakuje Ivana Kinga. Rozejrzał się po oficerach Valkirii, większość wyglądała na równie niezainteresowanych konferencją. Nocturn wstał i opuścił lożę, sierżant Cez wygrzebywał właśnie z aktówki kolejne butelki. W kuluarach było już kilka osób, którym najwyraźniej mowy delegatów również nie przypadły do gustu. Nocturn wyciągnął papierosa i zapalił go. Dobre fajki z prawdziwego tytoniu nie należały do rzeczy najpowszechniejszych, ale od czego był Cez?
Przechadzając się korytarzami, minął panienkę, którą sierżant sprowadził do loży. Niedługo potem zobaczył Ivana Kinga, siedzącego na jednym z fotelików ustawionych przy ścianie.
- Cześć, renegacie - przywitał się komandor.
- Siemasz, Noc, kopę lat.
- Tak się zastanawiałem, gdzie zadekowałeś się po całej tej chryi z Dave Woodem.
- Cóż, Valkiria Prime była miejscem, zbyt gorącym. Lubię chłodniejsze klimaty. Widzę, że i wam jest tu dość chłodno, skoro się rozgrzewacie - Nocturn roześmiał się, słysząc odpowiedź Kinga.
- Jakoś uznaliśmy, że trzeba nieco rozjaśnić umysł, by pojąć mądre myśli kolejnych delegatów.
- W życiu nie słyszałem gorszego pieprzenia.

- Widać, że nie bywałeś na bankietach przeznaczonych dla wyższej kadry oficerskiej Valkirii.
- Jakoś nigdy nie dostałem zaproszenia.
Nocturn i King rozmawiali jeszcze chwilę - o Valkirii Prime, o Kreolskiej Ślicznotce, wymienili kilka smakowitych, a nie znanych sobie szczegółów z najnowszej historii, zarówno tej pisanej z wielkiej, jak i z małej litery. Oczywiście nie obyło się o opowieści, jak to Nasstar na planecie Imladris...
Koniec końców przeszli do interesów. Nocturn sciszył głos.
- Potrzebuję trochę sprzętu, który znalazłby się w miarę szybko w jakieś skrytce nieopodal tego gmachu.
- No dobra, co ci jest potrzebne?
- Dobry karabin szturmowy, dwa karabinki do walki w mieście - najlepiej Neo-Uzi, solidny blaster, kilka granatów, najlepiej z tych "niezbyt akceptowalnych" przez wszelakie konwencje. Cała broń nie może być w jakikolwiek sposób związana z Valkirią - wręcz przeciwnie miłoby było, gdyby pochodziła z magazynów jakiejś innej... kon... to znaczy... innego stronnictwa politycznego.
- Zobaczę, co da się zrobić.
- To nie wszystko. Będę potrzebował trochę proszków, wspomagających to i owo i jakichś painkillerów i środków farmaceutycznych na tyle mocnych, że również zostały skreślone z listy ogólniedostępnych. No i na koniec specjalne życzenie: PsyForce.
- Coś mi się obiło o uszy, ale nie wiem do końca co to jest.
- Pewnie się dowiesz, ale nie ode mnie.
- Ok, ale to wszystko będzie mnie trochę kosztować.
- Jasne. Oczywiście pokrywam wszystkie koszty i dorzucę coś ekstra za fatygę. Oczywiście płacę tutejszą walutą, nie imperialną.
- To miłe z twojej strony.
Nocturn pożegnał się z Davem, ale nie wrócił do loży. Spokojnie przechadzał się kuluarami.


Yaahooz

28 XI 2004 23:46 CET
Yaahooz

Bacznie obserwował salę. Widział znużenie w oczach wielu delegatów. Widział puste jak dotąd miejsca delegacji protosskiej. Ale przede wszystkim, nie spuszczał oka z loży Konfederacji.
Nie znał bliżej mężczyzn zasiadających w niej, ale wszystkie drobne szczegóły- krótkie wymiany zdań, sztywna poza, oszczędne gesty i mina mówiąca "zjadłem twojego chomika"- wskazywały na to, iż mają do czynienia z wysokimi przedstawicielami militarnych struktur Konfederacji. Dwóch mężczyzn w ciemnozielonych mundurach było na pewno przedstawicielami wojska. Natomiast siedzący po lewej od nich, szpakowaty oficer w oliwkowym mundurze, sprawiał wrażenie kogoś żywcem wziętego ze Straży Konfederacji- wewnętrznej służby bezpieczeństwa. Tych ludzi nie należało traktować z pobłażaniem. Byli równie groźni, co skuteczni. "Swój rozpozna swego"- pomyślał Admirał.
Ktoś trącił go w ramie. Był to jeden z Kontradmirałów, podający coś, co okazało się butelką słodkiej i kuszącej whisky. Admirał odwrócił się do reszty delegacji- sierżant Bez.. czy Fez... czy jak mu tam wyciągał cygara z aktówki. Kontradmirał Ksch odsyłał kelnera. A Morgana z błogim wyrazem na twarzy doiła ciemną butelczynę... Tego było za wiele:
-Co to ku%%a ma być- syknął- W tej chwili przestać, albo wylądujecie wszyscy na najbliższej kolonii karnej! Już zapomnieliście o rozkazach?
Ofiecerowie zastygli z głupimi minami. Admirał wrócił do przemówienia Avatarianina.
"Ładne mi ku%%a wojsko" pomyślał "Ciekawe po czyjej stronie stoi Wywiad, podpuszczając RedOgów. Już ja sobie porozmawiam z Kschem."

Z przeciwległej loży skierowano ku nim trzy miny szczerego rozbawienia.


Sierżant Randal.

28 XI 2004 23:56 CET
Doc Randal

Stanie tak długo w bezczynności nie służyło weteranowi. Był człowiekiem czynu, nie posągiem. Wywody były nudniejsze z minuty na minutę, a on lustrując całą salę nie natrafił na nic specjalnego. Dostrzegł jednak szybko Dave Wooda, jak mógłby go zapomnieć. Wyraźnie porozumiewał się z Nocturnem w jakiejś sprawie. Zaś "barman" to nie kto inny tylko sierżant Cez... tak było przynajmniej napisane w bazie danych. Facet od zaopatrzenia. Ludzi nie brakowało tu od spraw różnych i podłużnych... oficerowie patrzyli się po sobie, jakby mieli zmowę przeciw innym... taaa, polityka górą. W pewnej chwili komandor Nocturn wyszedł... Wood także zniknął z widowni. Skojarzenie było chyba oczywiste. Poszli sie spotkać... ciekawe czemu... . Rzucił do komunikatora: "Wychodzę" po czym opuścił salę. Chodził chwilkę po korytarzach, gdy usłyszał głosy... bez wątpienia komandor oraz Dave. Kończyli rozmowę o czymś... padło chyba coś o broni i róznych chemikaliach, lecz szybko rozmowa się urwała i się rozeszli. Szybko poprawił minę, słysząc zbliżające się kroki jednego z nich. Po chwili wyszedł z kamienną miną, wpadając wprost na Nocturna. Szybko zasalutował i rzekł:
- Sir! Miałem sprawdzić, co z panem i zareagować w razie potrzeby! - zdał sobie sprawę, że to marna wymówka, ale musiał improwizować.


Sierżant Cez

28 XI 2004 23:58 CET
Cez

Poczuł się urażony. Admirał Yaahooz wyraźnie zapomniał skąd pochodzą jego ukochane prawdziwe papierosy, a nie to syntetyczne gówno, jak sam to wiele razy określał. Cez postanowił przypomnieć mu o tym przy najbliższej okazji. Ponownie zapadł się w fotel ze złośliwym uśmiechem.

Choć nie za bardzo złośliwym. Wszak to admirał i te sprawy.

Tymczasem skinieniem glowy pozdrowił zaopatrzeniowca konfederacji.


Konferencja

29 XI 2004 0:00 CET
Bow

była obrzydliwie nudna. Kolejni delegaci po prostu bełkotali o niczym, a ja myślałam o mojej maleńkiej córeczce. Strasznie się o nią martwiłam. W pewnym momencie ujrzalam buteleczkę przechodzącą z rąk do rąk. Moja kojej. Łyk alkoholu nieco przywrócił mnie rzeczywistości. Dzięki temu zlokalizowałam blękitna smugę skierowaną do siedzącej obok mnei Morgany. Złapałam w dloń konfederacką moc psioniczną i zagłębiłam się w jej treść...


###Loża błaznów.. o przepraszam... Valkirii###

29 XI 2004 0:11 CET
Harvezd

Najpierw wystąpili gospodarze. Marszałek Konferencji przypomniał o zawiłościach prawnych obecnego prawa galaktycznego i starannie, odpowiednio ważąc każde słowo, zarysował sytuację. Nie padły takie słowa jak "agresja", czy "inwazja", a nawet "anszlus". Za to było dużo o "zatargu granicznym", "niepewnym statusie terytoriów" oraz "dochodzeniu do porozumienia drogą mediacji".
Następnie wystąpił przedstawiciel Nowej Gildii Planetarnej, głównego organizatora Konferencji. Przypomniał, jak konflikty pomiędzy Imperium a Konfederacją wpływały destabilizująco na gospodarkę całego sektora. Przypomniał o zaginięciu statków Gildii podczas przelotu przez centralną część Sektora Krythos. Wskazał na potrzebę jak najszybszego zapobieżenia rodzącemu się konfliktowi, który niekontrolowany mógłby przynieść zagładę wielu istnieniom. Istnieniom, które generowały zysk Gildii.
Kolejnym mówcą był tłuściutki prezydent Konsorcjum Avatarskiego. Mówił on o potrzebie dialogu, rozmów pomiędzy zwaśnionymi stronami. Dialog padał w co drugim zdaniu wypowiadanym przez tego pucułowatego człowieczka w źle skrojonym garniturze, który kilkanaście razy w dziesięć minut powołał się na znajomość wielu oficjeli współczesnego świata. Pod koniec przemówienia podniósł apel o okazanie przez każdą stronę dobrej woli podczas dialogu.
Następnym był delegat kolejnego z państwa tzw. Środka (czyli rejonu licznych państw znajdujących się pomiędzy terenami Konfederacji, a Imperium), Republiki k20. Ten mówił już więcej o pokoju i o groźbie jaką niosła ze sobą destabilizacja sektora. Nie dziwne- Republika, jak i inne państwa "Środka", nie raz były areną dla działań Konfederacji przeciwko Imperium. Albo na odwrót. Zależy kto przeprowadzał ofensywę. W każdym razie, widmo kolejnych statków przelatujących przez ich sektor, nie dawało zasnąć każdemu oficjelowi ze wspomnianego rejonu.
Kolejny miał wystąpić przedstawiciel Sektora Inkluzji. Po jego przemówieniu spodziewano się już pewnej dozy usprawiedliwienia Konfederacji, o ile nie otwartej jej gloryfikacji. Nie od dzisiaj znane były sympatie polityczne mieszkańców tego obszaru graniczącego z Konfederacją. Gdyby nie obawa przed stratą neutralności, już dawno by stali się kolejnym obszarem skonfederowanym.
Po nich, na starannie przygotowany grunt miał wkroczyć przedstawiciel Konfederacji. Napięcie, wywołane przez oczekiwanie na jego przemówienie- pierwsze ważne przemówienie dzisiejszego dnia- powoli wzrastało, podbudowywane staranną, wyreżyserowaną retoryką przedówców.


Melfka

29 XI 2004 0:47 CET
Melfka

Melfka z dyskretnym uśmiechem obserwowała krążące wokół butelki. Oderwała się na chwilę od zajęcia, które ją pochłaniało - malowania wzorów na dłoni. Z daleka musiało to wyglądać, jakby robiła notatki. Już miała wrócić do czarnych linii pokrywających skórę na ręce, ale spojrzała jeszcze na Nasstara i uśmiechnęła się do niego. Komandor miał wrażenie, że nie został obdarzony owym słynnym "zimnym i wyniosłym spojrzeniem", którym zbywała natrętów. Uśmiech był na swój sposób pełen ciepła, a jednak sprawił, że Nasstar poczuł się bardzo niepewnie. Melfka rzadko, bardzo rzadko uśmiechała się w ten sposób. Zaraz potem, odwróciła się do Morgany - Nasstar był pewien, że wymieniły jakieś myśli między sobie.
Pani komandor nie obdarzyła go już jednak spojrzeniem. Wróciła do rysowania linii na dłoni. Tak się przynajmniej wydawało postronnym obserwatorom. W rzeczywistości bowiem Melfka, poprosiwszy kontradmirał Morganę o "ubezpieczanie", zaczęła delikatnie badać zgromadzonej po drugiej stronie sali Konfederatów. Odległość była spora, ale też komandor nie zamierzała czytać im w myślach czy wydzierać tajemnic. Zamierzała jedynie wyczuć, kogo trzeba będzie wysondować w pierwszej kolejności, czy są jacyś psionicy lub inni, podejrzani osobnicy. "Uważaj na mnie" - przesłała jeszcze Morganie. - "Gdybym przestała rysować, albo gdybyś wyczuła, że coś jest nie tak - działaj."
Potem już czarna kredka w jej dłoni drgnęła, dodając kolejne linie do skomplikowanego wzoru, a Melfka zaczęła wypuszczać myślowe sondy w kierunku przedstawicieli Konfederacji Planet.


Kontradmirał Flint

29 XI 2004 0:55 CET
Flint

Po wybuchu śmiechu spowodowanym dowcipem Nocturna Flint coraz bardziej osuwał sie w nudę. Po chwili praktycznie spał, kojony monotonnymi głosami kolejnych przemawiających. Inni ReDogowie zapewne mieli kupę zabawy z mocami psionicznymi, ale on, który działał w tej formacji zanim jeszcze w Valkirii zaczęła się moda na umysłowe sztuczki, nie miał takich możliwosci. Jego talent, rozbudzony dzieki intensywnym trenignom i odrobinie technologii, był co prawda ograniczony, ale przydatny. Stare książki określały to mianem pirokinezy. Wprost mówiąc - potrafił podpalać rzeczy na odległość. Tylko te łatwopalne, choc badania ze wzmacniaczem udowodniły, ze przy odpowiednio dużej dawce energii można podpalić nawet plok marmuru. No ale przecież nie mógł się zacząć bawić w podpalanie tekstów przemówień prelegentom. Heca byłaby zapewne przednia, ale Yaahooz zapewne by go za to zajebał na miejscu. Dlatego Kontradmirał spokojnie porzysypiał, co jakiś czas pokasłujac dla lepszego efektu. Oczywiscie z racji uszkodzeń ciała wpuszczono go na salę w pancernym egzoszkielecie, co oznaczało, zę był w tej chwili najlepiej przygotowaną do walki osobą na sali. Nie, zeby planował wyciągać tego asa z rękawa.

Ktoś trącił go w ramię, podał gorzałkę. Łyknął i podał dalej, nie zawracając sobie głowy nurkowaniem pod ławkę czy chuchaniem w rękaw. W dupie miał całą tą konferencję, ale rozkaz to rozkaz. Z nudów wysłał nawet v-maila do Kontradmirał Morgany: "Jakiego koloru masz dziś bieliznę?", po czym z uśmiechem na ustach przyjął piorunujący wzrok niewielkiej oficer.

Wreszcie na mównicę właśnie wchodził delegat Konfederacji. Ciekawe, co powie, pomyślał Flint. I ciekawe, czy jego brwi są łatwopalne.


Kontradmirał Morgana

29 XI 2004 1:59 CET
Morgana

... spojrzała na Admirała Yaahooza z niemym wyrzutem. Straszny służbista się z niego zrobił, nie to co kiedyś. Ale cóż, każdy się prędzej czy później starzeje, a dla Admirała Y najwidoczniej nadeszła juz ta pora, kiedy papierkowa robota staje się ważniejsza niz wypad z kuplami do kantyny. Niemniej jednak może miał troche racji, konferencja to konferencja- nie ważne jak by nie była nudna. Czujnym być trzeba, poza tym poczucie obowiązku i takie tam... pitu pitu. Niechętnie odstawiła butelkę i wróciła do obserwacji sali. Niebieska strużka czyjejś sondy pomknęła w jej kierunku, ale Kontradmirał nie miała czym się przejmowac, blokady działały bez zarzutu. Zresztą wszelkie obawy były bezzasadne, to tylko jakiś niedokształcony konfederacki półgłowek udający psionika chciał sprawdzić, jakiego koloru ma dzisiaj bieliznę, zupełnie jak ten stary satyr kontradmirał Flint. Ze zdziwieniem zauważyła, że myślosondę przechwytuje Bow. Morgana uśmiechnęła się zgryźliwie: "Niech sprawdza, może rozerwie się trochę dziewczyna. Sporo ostatnio przeszła".
Wtedy dotarła do niej wiadomość od Melfki. Odcięła się od niepotrzebnego informacyjnego szumu i skupiła na osłonach. Rozsnuła pajęczynke kilku prostych zabiezpieczających nici maskujących i bacznie śledziła zawirowania mocy. Popatrzyła na towarzyszkę, Melfka zawzięcie kreśliła na swoich dłoniach wzory, a jej twarz była spokojna. Poza kilkoma prostymi cięciami, nikt nie próbował naruszyć zabezpieczeń. To było...podejrzane. Podejrzanie zbyt spokojnie. Bezwiednie zagryzła wargi. Wtedy to wyczuła... Wyczuła, ale nie była w stanie zobaczyć. Coś.. coś wirowało wokół jej zabezpieczeń i probowało wpleść się z sondy Melfki.
"Coś jest nie tak, wracaj", wysłała szybkie ostrzeżenie.


Komandor JeRzy

29 XI 2004 2:00 CET
JeRzy

... obudził się.
Pierwsza rzecz, którą ze zdziwieniem uświadomił sobie po przebudzeniu, to że nie znajduje się w swojej rezydencji, tylko na sali konferencyjnej, pełnej najwyższych rangą oficerów.
"Skąd się tutaj wziąłem?" - pomyślał i rozejrzał się wkoło. Za jego fotelem na kółkach droid-pielęgniarz sortował różnokolorowe tabletki na resztę dnia. "Pewnie miał wpisaną konferencję w terminarzu i przywiózł mnie tu, kiedy spałem" - domyślił się komandor. "Tylko, co to za konferencja?".
Zachowując twarz pokerzysty obserwował otoczenie. Widział sporo znajomych osób, w tym wiele obdarzonych mocami psionicznymi. Odnosił niejasne wrażenie, że on też chyba dysponował jakimiś szczególnymi cechami umysłu, ale... nie pamietał, co to było. Wiedział tylko, że inni nie mogą zdawać sobie sprawy z jego konsternacji - okazanie słabości mogłoby być zgubne.
Sędziwy komandor przejechał dłonią po rozgrzewającym kocyku okrywającym jego nogi. "Dobrze chociaż, że zasnąłem w mundurze" - pomyślał. Maszyna nie miała zaprogramowanej etykiety i mogła go z powodzeniem przywieźć na obrady w piżamie. Komandorowi akurat nie robiło to szczególnej różnicy - był za stary, żeby tracić czas na zbędne konwenanse - ale rozmówcy potrafili być drażliwi na tym punkcie.

Droid podstawił mu pod nos talerzyk z zestawem tabletek i szklankę z wodą. JeRzy wziął do ust pigułki, starannie pogryzł, upił łyk wody i przełknął, starając się nie skrzywić. Proszki były ohydne w smaku, ale dzięki pogryzieniu mogły szybciej zacząć działać.

"Skoro mnie sprowadzili, pewnie do czegoś jestem im potrzebny" - uznał. "Nie będę się wychylał. Poczekam, aż sami mnie zagadną i dowiem się, co jest grane i o co chodzi w tej całej konferencji".


King nie miał zamiaru wracać na konferencję.

29 XI 2004 2:29 CET
dejwut

Wystarczająco się wynudził. Zdążył jeszcze wypytać Nocturna o nowe kody wywoławcze oficerstwa i coponiektórych zołnierzy - kto wie kiedy się przydadzą, po czym opuścił budynek.

Idąc w kierunku swego motocykla wyjął komunikator. Szybko wysłał wiadomość do wszystkich nowych kontaktów. Ciekawe co powiedzą na krótkie "A kuku!" od ´Kaprawej Gęby Valkirii´.

Zdążył jeszcze wysłać krótką zakodowaną wiadomość do Braala. Gość był tzw. itchy-nigga-triga-finga, ale miał też do broni niezłe dojścia, podobnie jak Meeto do dragów. Za jakieś 4-5 godzin powinien mieć wszystko o co prosił Nocturn.

Wsiadł na motocykl. Kątem oka zawuważył wychodzącego z budynku dziennikarza, który rozmawiał z kimś przez komunikator obserwując Ivana.

"Tu cię mam, rybeńko" - uśmiechnął się. Ruszył. Wiedział, że w ten czy inny sposób facio go wyśledzi, więc pojechał tam, gdzie zawsze w takich przypadkach. Knajpa crossroads - miejsce spotkań wszystkich true-harleyowców miasta. Może i Kingowi nigdy nie udało się dostać do klubu. Może i nie miał oryginalnego Harleya. Może i nie wyglądał jak harleyowiec, ale jak obrzydliwy pancur. Ale za to miał dług wdzięczności u szefa...

Wchodzący do knajpy dzieciak nie miał szans. Dwóch solidnie napakowanych gości złapało go szybko za ramiona. Chłpak był zbyt zaskoczony by cokolwiek zrobić.
- Proszę, proszę. Kto mnie aż tak bardzo kocha? Kto tam teraz siedzi w wywiadzie? Ostatnio był Reeven, ale coś mogło się zmienić odtamtej pory. Poczekaj, zerknę... Ojej, pan Reeven przeszedł do konkurencji? To strrraszne. Więc może Ksch?
- Eeeee.... ale o co chodzi? Ja się tylko chciałem napić!
- Napić? No proszę. Od kiedy to dziennikarze aby się napić jadą dwa kilometry w miasto, co? Zamknijcie go w składziku, muszę pogadać z moim cichym wielbicielem. Acha, mój miły, oddaj komunikator. O widzisz - niezły dziennikarz z ciebie - kontakty do wszystkich szych w V-Imperium.

Chłopak wylądował w spiżarni a King wyciągnął komunikator. Wysłał jedną krótką wiadomość - "O trzeciej w nocy w szufladzie". Uśmiechnął się - ciekawe jak wielką mocą dysponował wywiad Valkirii.

- Szefie, wypuścicie go dopiero wtedy, kiedy wyślę wam wiadomość o treści "Pączki u cioci", okej?
- Spoko, nie ma sprawy.

King wyszedł z knajpy zadowolony jak kot, który zeżarł śmietankę. Dwadzieścia minut później był już w squacie swojej ekipy. Smartie siedział przy terminalu a Wolfgaar chrapał w najlepsze na rozpadającej się kanapie. Ciekawe było to, że w czasie snu wyglądał tak niepozornie, że zmyliłby najlepszego obserwatora. Dwa metry wzrostu i 130 kilogramów żywej wagi byłego Berzerkera w trakcie snu podejrzanie traciły na znaczeniu, lecz pecha miał ten, kto gościa obudził.
- Byli może Braal i Meeto?
- Nie, poszli łatwić towar - odrzucił Smartie zza ekranu.
- Co zrobić... - Filozoficznie odrzucił King i z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku walnął się na druga kanapę.

Zasnął snem sprawiedliwego.


Feroz

29 XI 2004 2:51 CET
Feroz

korzystając z okazji, że siedzi w drugim rzędzie, obsunął się nieco w fotelu i pociągnął tęgo z flaszki. Fajna ta konferencja... już myślał, że zaraz będzie jakaś ostra chryja z Konfederacją, a tu taki piknik.
Rzucił kontrolnie okiem na ekran podręczny - P-delegaci wyglądali tak samo jak dwie minuty temu. Uspokojony golnął sobie jeszcze. Kiedy oderwał flaszkę od ust, usłyszał za sobą jakiś szmer. Odwrócił się, by ku swemu zdziwieniu zobaczyć wjeżdżający do loży samobieżny wózek inwalidzki, a na nim jakiegoś staruszka w nieco wygniecionym V-mundurze z dystynkcjami komandora. Dziadek właśnie łykał jakieś leki, podane mu przez wbudowany w wózek dozownik.
Feroz wpatrywał się chwilę w twarz nowo przybyłego. Był pewien, że gdzieś, kiedyś, widział już tego człowieka... Wytężył pamięć. No jasne! Kiedy był jeszcze zwykłym szeregowcem, rekrutem świeżo po imperialnej Akademii, kolega z jednostki przegrał do niego w karty prawo eskorty jakiegoś oficjela. Feroz nie był zachwycony - wachta ochroniarska w samym centrum stolicy to najprostsze i najnudniejsze zajęcie, jakie tylko można było wymyślić. Ci szturmowcy tutaj na Drakonii przynajmniej mogą się spodziewać niedługo jakiejś akcji...
W każdym razie długi karciane trzeba spłacać. Feroz spędził tamtego dnia sześć długich godzin, chodząc za człowiekiem, który przedstawił się jako komandor JeRzy. Żywa legenda, jeden z najwybitniejszych dowódców ostatnich kilkudziesięciu lat... tym razem młody kadet miał o czym opowiadać kolegom po powrocie ze zmiany.
"Pomyśleć, że przez te wszystkie lata w ogóle nie awansował. Można by przypuszczać, że powinien dawno zostać admirałem..." - zadumał się Feroz, patrząc na starego komandora. JeRzy podniósł głowę i napotkał jego spojrzenie. Feroz szybko zasalutował. Starszy oficer uniósł powoli rękę do piersi i oddał salut.
"Nie do wiary, jak on się postarzał... Może to ma jakis związek z brakiem awansów? W każdym razie to nie moja sprawa" - pomyślał Feroz. JeRzy wciąż mu się przyglądał spod posiwiałych brwi. Feroz desperacko szukał jakiegoś tematu do rozmowy. Nagle spojrzał na butelkę koniaku, którą wciąż jeszcze ściskał w dłoni.
- Eee... może ma pan ochotę na łyczek czegoś mocniejszego? Najlepszy rocznik - zagaił, dziękując w duchu Cezowi, że ten jak zwykle umiał się znaleźć i dostarczył na konferencję kilka flaszek dobrego trunku.
- Dziękuję, komandorze, ale obawiam się, że zdrowie nie pozwala mi już na takie przyjemności - odrzekł stary oficer. Po jego twarzy przemknęło coś na kształt cienia uśmiechu. - Czy bylibyście tak uprzejmi i wskazali mi swojego dowódcę?
- Tak jest! - Feroz jeszcze raz zasalutował, odwrócił się i stuknął w ramię Yaahooza.
- Admirale, komandor JeRzy prosi na słówko.
Zagadnięty przekręcił się w fotelu, spojrzał grożnie na butelkę, którą Feroz wciąż trzymał w ręku, a teraz błyskawicznie schował za plecy, po czym zobaczył siedzącą na wózku postać. Jego oczy rozszerzyły się na moment ze zdumienia.
- Już? Tak szybko?


Okiem kontradmirała

29 XI 2004 2:58 CET
Ksch

Był zaskoczony faktem, że jego pomysł z flaszką spotkał się z taką aprobatą. Doskonale. A co jest lepszym katalizatorem problemów jak delikatnie wstawiona grupa RedOgów? Komandor Melfka już zaczęła kombinować prowokując psioników Konfu. To dobrze. Zaraz ktoś od nich się zorientuje. Doskonale.
Dave zniknął Lipuś też. Dobrze. Może wreszcie pogada z tym kolesiem. Mniejsza z tym. Czekał na sygnał od Aethana. Miał nadzieje, że prowokacja się udała. Wszystko układało się w logiczną całość.
Wtedy poczuł atak na osłony Morgany. Zresztą atak to złe słowo, próbę przeniknięcia tych osłon. Skupił się. Sonda. Źródło ataku. Zakamuflowane skakało z osoby na osobę. Nie miał czasu się bawić. Mocny nacisk ciemnej mocy pozbawił faceta tchu. Zobaczył go. Siedział w loży Konfu. Młody, wysoki facet. Trzymał się za mostek. Widać nie spotkał się nigdy z ciemną mocą. Ksch błyskawicznie go puścił. Nikt nie mógł zidentyfikować tej wiązki. Osłony Morgany wyglądały chwilowo na bezpieczne. Coraz więcej RedOgów koncentrowało uwagę na całym wydarzeniu. Melfka wywołała większe zamieszanie niż się spodziewała.


Melfka

29 XI 2004 8:13 CET
Melfka

Właśnie miała się wycofać, gdy poczuła wiązkę ciemnej mocy, która uderzyła kogoś z Konfederatów. Zachowała kamienną twarz, choć miała wielką ochotę odwrócić się i spiorunować wzrokiem idiotę-prowokatora, a tym samym wskazać Konfederatom winowajcę. Powstrzymała się jednak. "Wciąż gramy w tej samej drużynie" - pomyślała.
"Morgano, ekranuj, proszę, naszą lożę jeszcze przez chwilę. Muszę kogoś ochrzanić" - wysłała myśl. Kontradmirał zauważyła, że choć Melfka jest spokojna, rośnie w niej wściekłość.
Komandor nawet nie odwróciła głowy. Podniosła rękę do kamienia i wyczuła znajome wibracje. Zacisnęła nań palce czując, jak złość wzmacnia jej zdolności. Było tak, odkąd pamiętała - jednak zazwyczaj wolała działać na spokojnie, gdy moc dawała się łatwiej opanować. Zazwyczaj.
Zadowolony z siebie Ksch w pierwszym momencie nie zrozumiał co się stało - Melfka niezbyt delikatnie władowała mu się do umysłu, jak machnięciem ręki zmiotła wszystkie myśli, nawet nie zawracając sobie głowy ich czytaniem.
"Jesteś skończonym idiotą" - usłyszał w głowie i poczuł, że ma ochotę się odruchowo skulić. - "Jeśli bardziej zależy ci na twoich durnych gierkach, to pozwól chociaż innym wykonywać swoją pracę. Wojna będzie i bez twoich starań, jak na razie tylko szkodzisz" - słowa sączyły się mu do umysłu, a Ksch przypomniał sobie plotki o pewnym szeregowcu, który pomyślał, że wyprowadzenie dowódcy z równowagi, to dobry pomysł. - "Pamiętaj, że jesteśmy po tej samej stronie. Chyba, że zależy ci tylko na tym, by jak najwięcej wyciągnąć dla siebie."
Kontakt urwał się równie nagle, jak się zaczął i Ksch zorientował się, że trwał zaledwie sekundę lub dwie - a zdawało się, że to była conajmniej minuta. Pozostali lekko zdumieni patrzyli na Melfkę - po raz pierwszy widzieli, by zrobiła coś takiego.
Tymczasem komandor wysączyła z siebie całą złość, która już nie była potrzebna. Siedziała, jedynie lekko poirytowana, czekając na rozwój wydarzeń. Zdawała sobie sprawę, że najprawdopodobniej ktoś wyciagnie konsekwencje, lecz nie zamierzała się przejmować. Zaczynało ją irytować, że dla niektórych własne gierki są ważniejsze od dobra Imperium.


JeRzy

29 XI 2004 11:24 CET
JeRzy

... nie przestawał uważnie obserwować młodego komandora Feroza. "Musiał niedawno wrócić z odległej placówki" - wywnioskował. "Wszyscy tutaj wiedzą, że mam wszyty esperal. A może chciał mnie wyeliminować z konferencji? O co w niej właściwie chodzi? Muszę mieć się na baczności" - upomniał się w duchu. Gdy Feroz spojrzał na niego znowu, stary komandor przywołał na twarz wyrozumiały uśmiech.

Uśmiech nieco zbladł, gdy jego wzrok przesunął się na droida-pielęgniarza. JeRzy tęsknił za krągłościami poprzedniej pielęgniarki, ale po ostatniej awanturze z siostrą przełożoną miejscowego medlabu, raczej nie mógł liczyć na nową. W uszach wciąż brzmiał mu oburzony wrzask tamtej: "Niech pan zapomni o nowych pielęgniarkach! Jak tylko jakąś przyślemy, później trzeba wysłać na urlop macierzyński!". Oczywiście nie przyszło mu wtedy do głowy, żeby negocjować. Odszczeknął tylko: "Może sama się mną zajmiesz, kobieto. Ciebie nie ruszyłbym trzymetrowym kijem!". I tak wylądował z mechanicznym sanitariuszem. On i jego długi język. Chociaż z drugiej strony, pielęgniarki całkiem lubiły tę część anatomii staruszka.

Ze strzępów rozmów i obserwacji zdążył już się zorientować, że jest to konferencja pokojowa i że chyba są po wygranej stronie. Wyciągnął z kieszeni elektroniczny notatnik i zapisał krótką wiadomość do admirała Yaahooza: "Dodaj do warunków ich kapitulacji utworzenie funduszu alimentacyjnego dla moich nieślubnych dzieci" - to powinno na dłużej zająć ich gospodarkę... kimkolwiek byli tym razem "oni", z którymi Valkiria prowadziła wojnę.


### . ###

29 XI 2004 13:28 CET
Harvezd

Delegat z Sektora Inkluzji skończył przemowę. Został nagrodzony umiarkowanymi brawami przez salę, a gorącymi przez lożę Konfederacji. Marszałek Konferencji ogłosił, iż teraz przemówi przedstawiciel Konfederacji Planet, Senator Kim.
Wysoki mężczyzna w kwiecie wieku, o wyrazie twarzy wyrażającym bezgraniczną nienawiść do wszystkiego i każdego, zajął miejsce przed mikrofonem.
Podniósł głowę i spojrzał po sali, omijając wzrokiem lożę Imperium:
-Szanowni przedstawiciele wolnych światów Galaktyki! Przedmiot naszych obrad jest trudnej natury. Jak bowiem można wycenić ludzkie życia, o których losie będziemy tu radzić. Nie ukrywajmy- niebezpieczeństwo wojny wisi nad nami wszystkimi. Czyż nie jest bowiem naturalnym prawem każdego z istnień, by się bronić przed agresją? Czyż nie jest jego wolą zaniechać zagrożenia? Jest! Konfederacja chce uniknąć wojny! Konfederacja jest gotowa do rozmów...- mówcy przerwał kaszel jednego z mężczyzn w loży Konfederacji. Po chwili się uspokoił i odjął rękę od piersi. Senator Kim spiorunował wzrokiem lożę imperialną.
-Czym jednakże jest nasza gotowość w obliczu, delikatnie mówiąc, "niechęci" do jakichkolwiek rokowań ze strony czcigodnych przedstawicieli Imperium. Sprawa ma bowiem dwa końce, za które z obu stron ciągną przeciwstawne siły. Z jednej Konfederacja Planet. Siła, której naturalne prawo do ekspansji jest tutaj podważane i którego nam się odmawia! Kto odmawia? Kto podważa, pytam! Ci, którzy przespali szansę i którzy obecnie nie chcą i nie mogą się przyznać się do błędu. Czy to ma być galaktyczna sprawiedliwość? Zwracam się do was, szanowni przedstawiciele wolnych światów Galaktyki. Nie dajcie się zastraszyć! Nie dajcie posłuchu prowokacjom! Nie pozwólcie, aby strach zagościł w waszych sercach, a groza zapukała do domów- urwał.
W loży konfederacji zapanowało kolejne poruszenie. Nad przedstawicielem Straży Konfederacji stał żołnierz w stroju oficera łącznikowego i meldował o czymś gestykulując szybko. Inny senator dał Kimowi znak, by przedłużył wypowiedź. Kim napił się wody ze szklanki stojącej przy mikrofonie i kontynuował:
-Szanowni delegaci, sprawa z którą tu musimy się zmierzyć może być zarówno podmiotem rozważań prawnych, jak i podmiotem rozważań militarnych. Nie dopuśćmy, żeby to siła, a nie siła argumentów decydowała o losach Galaktyki! Wszak to na Wielkim Kongresie Galaktycznym, gdzie ustalono prawa dla całej wolnej Galaktyki, ustalono prawo, podpisane przez wszystkie organizacje polityczne Galaktyki, a które brzmi: "Niezamieszkałe sektory należą do tych, którzy pierwsi je zajmą". Pytam was, szanowni zebrani, czyż nie tak było? Czyż to nie Konfederacja zajęła jako pierwsza tereny, do których nikt nie zgłaszał pretencji na forum galaktycznym? Czyż to nie Konfederacja jako pierwsza ogłosiła swoje pretensje do tego oszaru? Tak, szanowni zebrani! I dlatego, cokolwiek innego usłyszycie, pamiętajcie o konsekwencjach, jakie może mieć dla Galaktyki złamanie ogólniepojętego prawa galaktycznego. Przejdźmy do prawnej wykładni obecnej sytuacji...

Konfederat przeszedł to cytowania fragmentów różnych kodeksów. Admirał Yaahooz siedział wpatrzony w niego. Nikt nawet nie spodziewał się tego, że intensywne spojrzenie wbite w Senatora Kima całkowicie odbiegało od kursu spojrzenia umysłu wbitego w oficera komunikacyjnego w loży Konfederacji. Niewiele można było wyciągnąć od niego z powodu ekranowania lozy Konfederacji, ale nawet ich nieujawniajacy się do tej pory psionicy nie byli w stanie wykryć Yaahooza i jego misternie tkanej i wyciąganej "macki"... Jeszcze trochę...
"Rój".. "Zniszczenia".. "Flota rozbita".. "Pierścień przerwany"..."Zaciśniamy klin uderzenia"
Yaahooz wycofał się ostrożnie, by nie pozostawić za sobą śladu. Coś tu było nie tak.. Konfederaci prowadzili dziwną grę. Nie mówili prawdy o Sektorze i oecności ich wojsk...

Senator będący w swoim żywiole z pasją miotał paragrafami, cytatami i interpretacjami. Zapowiadało się długie przemówienie.


*** (100)

29 XI 2004 15:31 CET
Nocturn

Zderzenie z Randalem wybiło Nocturna z zadumy. Jeszcze nie do końca kontaktując usłyszał:
- Sir! Miałem sprawdzić, co z panem i zareagować w razie potrzeby!
Spojrzał na sierżanta. Już miał go ominąć, kiedy dotarł do niego sens jego słów. Spojrzał na niego - twarz sprawiała wrażenie kamiennej maski i nie było na niej śladu emocji, ale słowa sierżanta nie brzmiały szczerze. Nocturn nachylił się do ucha szturmowca i powiedział, sciszając głos tak, by żadne słowo nie zostało wychwycone przez wojskowy komunikator:
- Słuchaj, Randal. Przeszliśmy razem sporo i lubię cię, więc nawet nie próbuj mnie okłamywać. Mogę sprawić, że do końca życia będziesz się moczył w łóżko, mogę sprawić, że pożegnasz się z przydziałem i trafi ci się służba w Zainfekowanej Przestrzeni. Nie każ mi tego wykorzystywać. Cokolwiek przed chwilą słyszałeś, zachowaj zatem dla siebie i przez najbliższy czas trzymaj się z dala od wszystkich oficerów dysponujących wiadomymi umiejętnościami, bo jeżeli ja będę mieć przez ciebie kłopoty, to ty przeze mnie możesz mieć tylko większe. I jeszcze jedno, gdyby coś się tu rozpętało, dobrze by było gdybyś trzymał sie blisko mnie - po Valkirii Prime wiem, że dobrze mieć cię w oddziale.
Nocturn odsunął się od żołnierza i spojrzał w jego twarz. Cały czas surowa i beznamiętna. Sierżant skinął tylko lekko głową i odmaszerował.
Nocturn przeszedł do baru znajdującego się w pobliżu sali konferencyjnej. Znajdowały się tam już trzy osoby, które były najwyraźniej znudzone konferencją w tym samym stopniu, co komandor. Nocturn zamówił drakoński specjał: Kragę. Gorący napój miał to, czego Nocturn potrzebował: solidną dawkę kofeiny. Usiadł przy stoliku i powoli pijąc gęstą, słodką ciecz, obojętnie obserwował pomieszczenie. W pewnej chwili do stolika podszedł jeden ze znudzonych obserwatorów konferencj, na prawym ramieniu marynarki widniał emblemat Gildii Handlowej .
- Pan nie zainteresowany konferencją? Teraz przemawia delegat P-Konfederacji. Oficera Imperium powinno chyba interesować, co ma do powiedzenia.
- Zarówno to, co powie dziś Konfederacja, jak i mowa przedstawiciela Imperium, nie wykroczą poza standardowe ramy zwykłych pism dyplomatycznych. Oni swoje, my swoje - Nocturn wskazał dłonią wolne miejsce przy swoim stoliku. Przedstawiciel Gildii skorzystał i przysiadł się do Komandora. - Naprawdę nie sądzę, żeby pojawiły się jakieś nowe informacje, a nawet jeśli, to ktoś spośród reszty delegacji Imperium nie omieszka mnie o tym powiadomić.
- Nie ma co kryć, że dzisiejsze przemówienia są dopiero wstępem i nie dowiemy się dziś niczego nowego, ale przecież nie po to tu jesteśmy. Jesteśmy tu, by zaprowadzić pokój.
- A zatem póki wszyscy skupiają się na przemowach, nie mamy czego słuchać. Wszystko zacznie się, kiedy zaczniemy dyskutować i negocjować. Przemówienia nie zmienią niczego i są po prostu częścią konwenansu. A ten pan najwyraźniej uważa tak samo - Nocturn wskazał głową oficera Konfederacji, który właśnie wszedł do baru. Mężczyzna w zielonym mundurze oczywiście zwrócił uwagę na dwie, przypatrujące się mu osoby. Nocturn skinął głową i lekko uśmiechnął się do oficera, tamten odpowiedział na przywitanie, ale wyraz powagi nie zniknął z jego twarzy.
- Spora część dzisiejszych wystąpień to poza, gra, sprawianie wrażenia - powiedział Nocturn.
- Dlatego dziwi mnie, że w skład Valkirii weszło aż tyle osób związanych z czynną służbą wojskową.
- Ja panu tego nie wyjaśnię, nie ja decydowałem, kto się znajdzie w delegacji. Zwróciłbym jednak uwagę, że Konfederacja również przysłała dużą grupę osób związanych z wojskiem - Nocturn zniżył głos. - Zdradzę panu pewien sekret.
Zaciekawiony przedstawiciel Gildii Handlowej nadstawił ucha. Nocturn kontynuował:
- Stosunki między Valkirią i P-Konfederacją od dłuższego czasu nie są najlepsze. Prawdę mówiąc jest sporo napięć. Tylko nikomu ani słowa, bo to tajemnica.
Nocturn mrugnął porozumiewawczo do delegata Gildii. Ten pojął oczywiście żart komandora i roześmiał się.
Oficer konfederacji zaciekawiony przyglądał się tym szeptom, popijając drinka. Kiedy przedstawiciel Gildii roześmiał się, szklanka lekko zadrżała mu w dłoni.

A little time earlier this day...

29 XI 2004 15:47 CET
Aethan

Korweta systemowa z czerwonym godłem Imperium. W niewielkiej kabinie siedziała obsługa statku. Z tyłu, na swoim tronie - kontradmirał Aethan. Wcześniej spotkał się z Ksch w pustce, przekazał wiadomość o prowokacji oraz ustalił szczegóły przygotowań na planecie. Teraz, patrząc na zielono-niebieską powierzchnię, dopracowywał plan do końca.
A jego wszystkie rozmyślania prowadziły do Bow. Czuł, że żona do niego tęskni. On sam nie wiedział, czy teraz jest tym samym człowiekiem, którego pokochała wtedy. Czuł też, że jeśli by przyszło jej zrobić krzywdę, niewątpliwie wahałby się, nawet stawiając cały plan pod znakiem zapytania. Ona miała coś w sobie... Coś, co zauroczyło tamtego Aethana, który przeżył dzięki jej opiece na Valkiria Prime. Kiedyś jej to wynagrodzi. Może już teraz... Na razie poprosił Ksch, żeby odłączył wszystkie kamery w jego apartamencie.

- I V - 213, podaj swój ładunek - zabrzęczał komunikator u łącznościowca.
- Wieziemy kwatery polowe dla delegacji Valkirii oraz części zamienne do promu.
- I V - 213, jak to wieziecie kwatery? To jest przecież wbrew regulaminowi konferencji!
Ostatnie zdanie usłyszał kontradmirał, włączył się do rozmowy:
- Drakonia, tu kontradmirał Aethan, czy są jakieś problemy?
- Kontradmirale... Aethan - chyba kontroler za późno zorientował się z kim ma do czynienia, bo dopiero wymawiając jego imię spuścił z aroganckiego tonu - to jest wbrew regulaminowi, dlaczego wieziecie ze sobą kwatery polowe?
- Słuchaj urzędasie, mam gdzieś regulamin konferencji, wiozę dowody, że Konfederacja Planet próbowała dokonać zamachu na prom z najwyższymi przedstawicielami Valkirii - spokojnym głosem perswadował Aethan. - Nie interesuje mnie dlaczego, kto, nie interesują mnie regulaminy, ja mam na celu zapewnienie bezpieczeństwa dygnitarzom największego Imperium w tej galaktyce. Jeśli im włos z głowy spadnie, zniszczę tę waszą planetę, zrozumiano?
- Tak, proszę, macie pozwolenie na przejście.

"Tak jak myślałem, obyło się bez skanowania, dobrze, że konserwy są bezpieczne"

Kroki rozlegały się po korytarzu, mimo wyłożonych wykładziną płytek plastalowych. Dwóch żołnierzy imperialnych w asyście kontradmirała nie miało broni, choć każdy miał na sobie pełny pancerz. Admirał szybko kierował się do przodu, jego płaszcz powiewał na wietrze.
Przechodzili właśnie koło wejścia do loży Konfederacji. Aethan łypnął na gwardzistów pilnujących wejścia, ci jednak nie słyszęli o nim, gdyż uśmiechnęli się tylko. "Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni"...


Kontradmirał Modilus

29 XI 2004 17:08 CET
Modilus

Drzwi mostka ustąpiły przed roześmianą grupą oficerów Thora. Wszyscy mieli silnie zaczerwienioną skórę na twarzach i dłoniach, w sposób charakterystyczny dla użycia symulatorów neuromotorycznych. Wojsko wykorzystywało je w szkoleniu swoich żołnierzy już na kilka lat przed ich oficjalnym wynalezieniem, za które to twórca, nomen omen, otrzymał nagrodę nobla. Symulator zapewniał beznakłuciowe, indukcyjne połączenie z synapsami nerwowymi, dając pełną projekcję zmysłową. Od tego momentu ćwiczenia taktyczne przestały znajdować się na holoekranach, a pchały się do twojego mózgu całym otoczeniem. Zacząłeś czuć żwir pod stopami, gryz cię dym z rozgrzanej lufy karabinka impulsowego, kule w plecach przestały być tylko współczynnikiem hp na 29, a kilku mądrych momentalnie zweryfikowało swoje poglądy na temat szybkości biegania z przestrzelonym udem. Możliwości były ogromne! W ruch poszły programy szkoleniowe dla oddziałów szturmowych i oczywiście...
-Freedman! Twoja ostatnia szarża była przepiękna! Dmę w róg, paścielstwo rzuca się do szturmu, a tu nagle ryp! Ekipa świrusów w świetlistych zbrojach, z mieczami, jakby mieli kompleksy, wpada w cały pułk Uruk-hai i robi sobie piknik w rzeźni.
-Ten jego koń musiał być jakiś podpakowany, zanim mnie stratował, wpakowałem mu sztylet w szyje po samą rączkę.
-Daj spokój, darłem się do tych durnych orków, żeby utrzymać pozycje, nagle słyszę chrupot, łamanych kręgosłupów i zostaje sam na sam z bandą jakiś odwalonych Templariuszy. Zdążyłem Theotfreedmanowi walnąć dwie strzały w korpus i na tym się kończyło. Jak rąbnął, to tylko raz.
-Zmiana składów, następnym razem ja bronie Helmowego Jaru, ale teraz chłopaki koniec. Rozlegaliśmy prawdziwą bitwę, to trzeba trochę poudawać imperialnych oficerów. Thomson, mapa kompleksu na centralny holoekran, rzut z północnego wschodu, kąt nachylenia 30 stopni. Odtwórz zmiany położenia naszych ludzi od początku konferencji, do teraz.

Palce Thomsona pobiegały chwilę po wyświetlonej w jego terminalu klawiaturze i już po chwili, w centralnej części mostka, ukazały się linie siatki konstrukcyjnej budynku konferencyjnego. Czerwone migające kropki powoli przemieszczały się sprzed wejścia w kierunku kompleksu.
-Thomson, zlitujże się nad prostymi żołnierzami! Puść to w 45 krotnym przyspieszeniu!
Czerwone V-kuleczki momentalnie nabrały życia i po krótkim ping-pongowym maratonie dotarły do swojej loży. Tam, przez ostatnie kilka godzin zdawały się robić coś w rodzaju odwrotnej meksykańskiej fali, o ile bowiem na meczach zwykło się wstawać w sposób uporządkowany, co sprawiało wrażenie ruchu falowego, o tyle tutaj, "kuleczki" zdawały się w uporządkowany sposób nurkować, co rzecz jasna, także sprawiało wrażenie ruchu falowego. Układ był jednak bardziej skomplikowany, niż mogłoby się wydawać. Na Thorze materiał przeglądano już trzeci raz i mimo to, do końca nie było jasne, co tak naprawdę działo się na konferencji. Łatwo było wyszczególnić kropeczkę inicjującą, od której drgania falowe rozchodziły się w jednym, bądź w dwóch kierunkach. Wyglądało to trochę jak podawanie sobie ściągi na teście i skrzętne jej przeglądanie, przez kolejne, nurkujące kropeczki. Na myśl przychodziły też różnego rodzaju tajne dokumenty, które trzeba przeczytać w ukryciu. Hipoteza Friedmana o tym, że oficerowie podają sobie szeptem jakąś ważną wieść, wydawała się mniej trafna niż jego ostatnia szarża, gdy był jeszcze Królem Rodanu, bowiem w jednym czasie nurkowała tylko jedna kuleczka, a przekazywanie wieści wymagało by donora i akceptora, a więc dwóch kuleczek. Fakt, który był przyczyną jeszcze większych trudności w analizie zachowania kuleczek, nie zapominajmy, że bądź co bądź to najwyżsi oficerowie Imperium Valkirii, to jedna kuleczka, której sama zmiana kąta położenia paraliżowała ruch falowy wśród innych kuleczek. Ledwie jednakowoż owa kuleczka-izolator się uspokoiła, a kuleczka-inicjator, będąca zarazem katalizatorem reakcji, wznawiała drgania z, rzekłbym, nawet większą amplitudą. Wreszcie kuleczka-izolator zmieniła kąt swojego położenia o 180 stopni, a potem ustały już wszelkie reakcje.
-Ech, głupiec ze mnie - westchnął Kontradmirał Modilus
-Za pozwoleniem, Kontradmirale...-rozgrzewał się już Thomson
-Nie pozwalam. Pozwalam za to zaznaczyć kuleczkę-inicjator i kuleczkę-izolator. Macie też pozwolenie, na identyfikacje osobową kuleczek.
-E, tak jest - wysapała kuleczka-łącznościowiec
-Ach tak, a więc to sierżant Cez i admirał Yaahooz, teraz już wszystko jasne. Teraz, Thomson, masz jeszcze pozwolenie na zidentyfikowanie kuleczki-spacerowicza, która wychodziła z sali oraz kuleczki-wędrowca, co to wyjechała z kompleksu.
-Jak ją to Pan Kontradmirał, był łaskaw określić...
-Kuleczka-spacerowicz.
-...tak, właśnie, to komandor Nocturn, a...
-Kuleczka-wędrowiec.
-...tak, właśnie, to st. Szeregowy Lipuś.
-Odśwież jego pozycje, gdzie się teraz znajduje?
-W jakimś mieszkaniu w mieście, wygląda na to, że leży.
-Sprawdź funkcje życiowe, najlepiej EMG mózgu.
-Wygląda na to, że śpi.
-Ciekawe, nieźli ci tajniacy, jeżeli są w stanie, w tak przekonujący sposób udawać sen, że oszukują nawet własne fale mózgowe. Chyba się do nich zapisze. Dobra, są jeszcze jakieś raporty?
-Nie, Panie Kontradmirale.
-To wyśmienicie, więc jak, Helmowy Jar?
-Panie Kontradmirale.
-Tak, Thomson?
-Może jednak coś współczesnego?
-Thomson?! Czyżbyś właśnie kończył służbę na dzisiaj?
-Tak, Sir
-Będę zaszczycony, możesz być Aragonem, albo nawet moim giermkiem! Nie będziemy ĆWICZYĆ, żadnych współczesnych scenariuszy, bo nikt nigdy nie chce być Konfederatem. - cały mostek ryknął śmiechem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
harvezd
Ten, o którym Seji mówi, że jest fajny



Dołączył: 16 Lis 2005
Posty: 1485
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: stont kleeckam

PostWysłany: Pią 17:18, 25 Lis 2005    Temat postu:

Sierżant Ibrachim jak zwykle gotów do służby

29 XI 2004 18:10 CET
Ibrachim

Godzina 5:20. Barak obok koszarów Valkirii.
Jak co dzień Ibrachim wstając z lekkim nadąsaniem idzie do prowizorycznej umywalki umyć gębę. Zastaje w lustrze kolesia o nocnym zaroście, który ścina kilkoma ruchami maszynki, rozczochraną fryzurą i takim pechem jakim nikt inny na całej Valkiria Prime. Koleś zwykł spać w koszarach Valkirii, ale już od kilku miesięcy korzysta z bezpłatnej opieki państwowej - przytułku. Nie może dostać się do upragnionych baraków wojskowym, ponieważ zgubił identyfikator na jednej z imprez. Nikt mu nie wieży, że to właśnie on sierżant Ibrachim. Co z tego, dostał list czy wiadomość od jakieś kontradmirała aby leciał z nimi na Konferencję Między Galaktyczną w Drakonii. Szkoda, że dostał ten list dopiero po kilku dniach od wylotu wszystkich sił na tą nieszczęsną planetę. Jednak nie zrezygnował i postanowił, że się tam wybierze.

Godzina 15.25. Prom kosmiczny Delta X215
- No to lecim - pomyślał sierżant i wyłożył się w kabinie. Po kilku minutach wylecieli w przestrzeń kosmiczną i jedyne co pozostało Ibrachimowi to przeglądanie gazety aż statek doleci do Drakonii.
Godzina 21.14. Drakonia
- Nareszcie - krzyknął w duchu Ibrachim i zapinając swój mundur wszedł do miasta. Nie oglądał się zbytnio za kobietami czy pamiątkami. Interesowało go jedynie gdzie znajduje się Hala Obrad. Pytał się mieszkańców i doszedł równym, marszowym krokiem do upragnionego celu.
- No to jesteśmy, jeszcze poprawie fryzurkę i mogę obradować - powiedział po cichu sierżant i udał się do drzwi. "Przywitali" go dwaj strażnicy celując laserami.
- A ty coś za jeden? - zapytał strażnik
- Sierżant Ibrachim, z Valkirii, komandoria K-127 - odpowiedział
- Jakąś legitymacje ty masz? - zapytał drugi strażnik
- Cholera przecież zgubiłem, że to w takim momencie - odpowiedział w myślach Ibrachim
- Jeżeli nie mam to co? - spytał
- To won frajerzyno! - krzyknęli strażnicy i sprzedali sierżantowi kopniaka na pożegnanie.
Ibrachim wstał i odburknął coś im szeptem i poszedł przed siebie.


### Hala Obrad###

29 XI 2004 19:21 CET
Harvezd

Wieść rozchodziła się szybko niczy strzał z blastera. W tempie wychylenia 3 setek przez oficera Imperium. Z prędkością przedwczesnego wytrysku oficera Konfederacji. Najpierw któryś z żołnierzy Konfederacji podsłuchał komunikat ze sztabu na robicie. Potem ktoś z obsługi podsłuchał rozmowę dwóch żołnierzy na temat tego komunikatu. Następnie któryś z dziennikarzy zapłacił komuś z obsługi za przeciek informacji. Ostatecznie dziennikarze wielu gazet za pośrednictwem wzajemnej siatki szpietgowskiej weszli w posiadanie tej wiadomości. Ostatecznie wiadomość zaczęła krążyć po kuluarach, skąd przedostawała się do mądrych głów zasiadających w lożach.

-Beep! Masz Viadomość!- zapiszczał komunikator Kontradmirała Kscha. Komunikat pochodził od jednego ze szpiegów przesiadujacych w kuluarach. Kontradmirał przeleciałszybko tekst. Potem powoli przeczytał wszystko jeszcze raz. W skrócie chodziło o to, że na pograniczu neutralnego obszaru i terenu Sektora zajętego przez Konfederację, trwała jakaś bitwa pomiędzy flotą Konfederacji a jakąś bliżejniezidentyfikowaną siłą. Szersze informacje nie były dostępne.
Ksch zastanawiał się, czy nie przekazać komunikatu Admirałowi, gdy drzwi rozsunęły się z sykiem.
Stał w nich mężczyzna w czarnym płaszczu. Mężczyzna, który odsłonił kaptur pokazując ukazując siwe, zaczesane do tyłu włosy. Jego ciemne oczy były wyrazem jeszcze ciemniejszych myśli.
Kontradmirał Aethan postąpił d przodu o krok. Drzwi za nim zamknęły się z sykiem.


Xin

29 XI 2004 21:28 CET
Xin1

nudził się strasznie. Leżał na swojej pryczy i podrzucał piłkę baseballową do góry i łapał ją w specjalną rękawicę.
-Po co mnie tu ściągnęli? Tak to bym przynajmniej szukał dzieciaka, a nie siedział bezczynnie. - Pomyślał.

Wstał i poszedł po kolejną porcję czegoś, co ma aż za dużo kofeiny.
Szefostwo kazało mu być cały czas na nogach. A przy tak "ogromnej" dawce adrenaliny, którą dostarczało leżenie do góry brzuchem, to nawet Bellariański tygrys by zdechł z nudów.

Szedł szarymi korytarzami Odyna, aż w końcu trafił tam gdzie chciał.
-Todd, daj mi koleją dawkę kofeiny! - Wykrzyczał już przy wejściu.
Chłopak w wieku może 20 lat już nalewał do metalowego kubka jakiś płyn.
-Trzymaj sierżancie. - Podał kubek Xinowi.
-Dzięki. Nie wiem co bym bez tego zrobił. - Powiedział sierżant i wziął solidny łyk brązowego trunku.

Mały holowyświetlacz pokazywał konferencję na Drakonii. Właśnie przemawiał przedstawiciel konfederacji.
-Ci to dopiero mają zajęcie. Muszą słuchać jakiegoś dupka w pedalskim, zielonym mundurku. - Powiedział Xin.
-Przynajmniej coś robią. - Odpowiedział Todd.

Na ekranie pojawił się Cez grzebiący w swojej teczce.
-Jak Cez tam jest to na bank się dobrze bawią. - Stwierdził Xin. - Ten to zawsze wie jak umilić życie. - Dodał.

Nagle w prawym dolnym rogu ekranu pojawił się jakiś dziennikarz.
-Daj go na pierwszy plan. - Polecił Xin.

-...Dobiegły nas informacje o toczącej się bitwie na pograniczu sektora pomiędzy flotą konfederacji a jakąś bliżej nie zidentyfikowaną siłą...

Sierżant wypluł to co miał w ustach i wybiegł z kantyny...


...

29 XI 2004 22:41 CET
Aethan

Kilkanaście godzin wcześniej na prywatnym okręcie Aethana:

Dwóch szturmowców przechadzających się po korytarzach nie mogło znieść już krzyków tych ludzi, którzy znajdowali się za drzwiami laboratorium. W środku dokonywano bardzo dziwnych operacji, bez znieczulenia, napromieniowywano radioaktywnie a następnie wrzucano do kontenerów ze spreparowanym płynem, gdzie katalizatory przyśpieszały reakcję. Po wyjściu z nich w laboratoryjnych warunkach meddroidy wstrzykiwały im substancje sterujące mutacjami. Po kilkudziesięciu minutach ludzie konali w agonii, byli podłączani do turborespiratorów i podtrzymywani sztucznie ładowani w komory kriogeniczne a następnie przenoszeni do ładowni.
Laborant przy terminalu drukował odpowiednio spreparowane dane i wyniki medyczne.
Vartly, Adam lat 34, skazany na kolonię karną na 20 lat. Mutacje głowy wywołane napromieniowaniem psionicznym.

I tak dalej. Ślady broni psionicznej i chemicznej były na bierząco konsultowane z listami przewozowymi Konfederacji Planet z ubiegłych sześciu miesięcy...

Kontradmirał Aethan popatrzył na pozostałych delegatów Valkirii ponurym wzrokiem. Rzucił tylko: "odbierzcie Vmaile". Wszyscy dostali wiadomości tej treści:

"Sytuacja się komplikuje. Celem Konfederacji nie było zajęcie terenu dla potrzeb geopolitycznych, a chcieli przeprowadzić jakąś militarną operację na jego terenie. Wygląda na to, że cokolwiek się tam dzieje, wymyka się powoli naszym zielonym z rąk. Flota Imperium nie może przekroczyć granicy bez wywoływania prcedensu politycznego, ale za to możemy to ogłosić na forum, dzięki czemu Konfowie będą podstawieni jakoby pod ścianą pytań i zarzutów.

Odebrałem też niezidentyfikowany sygnał z Furiny. Nie był to na pewno sygnał konfederacji. Na razie łączność z planetą jest niemożliwa ze względu na pulsar, a może ze względu na działania konfederacji. Zaufajcie mi."

Postępujące wywody senatora były kąśliwie komentowane przez innych członków konferencji. Obrzucano wyzwiskami. Aethan zakrzyknął: "Jak zwykle stos bredni i kłamstw". Senator dalej próbował mówić o pokojowej ekspansji, na co Aethan tylko czekał. Marszałek próbował uspakajać inne delegacje.
- Cisza! Cisza!
Aethan podszedł do mównicy w loży Valkirii. Poprosił o ciszę na sali, mówiąc, że to wszystko tylko parodia dyplomacji, że zaraz wyjawi tajemnice sektora Krythos.
- Drodzy przedstawiciele, w imieniu Valkirii przepraszam za takie nieparlamentarne zachowanie, ale mam dowody na to, że wszystko, co mówi ten pies konfederata to bujda - kontradmirał na chwilę zatrzymał się aby włożyć datadysk ze spreparowanymi raportami. - Senator mówił tutaj o pokojowej ekspansji, za to prezentuję wam dowody na to, że Konfederacja Planet stoi nie tylko za porwaniem trzech transportowców handlowych, ale że rozwija nielegalne instalacje psioniczne na zajętych planetach. Co więcej, mam tutaj dowody z kamer cywilnych na to, że to konfederacja spowodowała kraksę naszego promu z delegacją. Konfederacja nieuchronnie prze do wojny. Proszę o chwilę uwagi.

Kontradmirał puścił prezentację dowodową, na której zamaskowany komandos wypalał rakietę w kierunku promu, ta szła prosto w nadajnik. Następna sekwencja pokazała zdjęcia z orbity geostacjonarnej planety, które wskazują instalacje nielegalnej broni oraz laboratoria chemiczne. Lektor objaśniał kolejne slajdy. Na początku ukazano zmutowanych ludzi, którzy jakoby byli przydzieleni do transportów minerałów z Furiny, na których dostali mutacji. Pokazano atak piratów na transport, który co prawda obronił się, chociaż to raczej piraci szybko wycofali się, wcześniej detonując nieznany rodzaj ładunku. Pokazano wreszcie ślady łączące piratów z Konfederacją, zeznania świadków, nagrania z wynajmowania piratów (oczywiście wszystkie fikcyjne, ale nikt tego nie wiedział). Pokazano listy przewozowe oraz wiadomości z czarnego rynku, jednoznacznie wskazujące, że Konfederacja importowała i przewoziła w te tereny substancje psi-aktywne oraz materiały do broni biologicznych. Pokazano wreszcie rekonstrukcję zdarzeń porwania trzech transportowców.
- Dowody jednoznacznie wskazują, że transportowce nie zostały porwane ze względu na ładunek, ale ze względu nabytą podczas trasy wiedzę, która mogła wyjawić prawdziwe intecje Konfederatów w tych rejonach, zaś o bombardowaniu naszej placówki na Furinie bronią biologiczną świadczy fakt, że obecnie placówka jest odcięta od świata najprawdopodobniej przez działania zakłócające konfederacji. - zakończył lektor.
- I panowie mają czelność mówić o pokojowej ekspansji...
- To oszczerstwo, nagrania są na pewno podrobione!
- Panie senatorze Ijes, mamy tutaj ekspertyzy 15 niezależnych ośrodków badawczych, także leżących na terytorium waszego związku, które mówią wprost co innego. Na jakiej podstawie twierdzisz więc, że to oszustwo. Służę transportem na Furinę, to niedaleko, na własne oczy dostrzeże pan, jakie zbrodnie uczynili wasi ludzie. Polecimy tak szybko, jak szybko wasze stacje zakłócające przestaną blokować planetę, obecnie przelot na jej orbitę graniczy z cudem. Na szczęście udało nam się wywieść przynajmniej część chorych w porę. Są obecnie przewożeni z mojego promu do szpitali na Drakonii.

Senator konfederacji odburknął, że prędzej wsiadłby do promu z gniazdem xenomorphów niż na statek Valkirii, co kontradmirał zripostował, że na pewno będzie miał taką okazję.
- Szanowni delegaci, wszystkich was na świadków powołuję! Imperium Valkirii żąda bezwzględnego zaprzestania wszelkich działań, wycofania floty konfederacji z sektora Krythos. Żądamy wydania dokumentacji oraz odpowiedzialnych za te ataki biologiczne, aby można było ich osądzić według prawa galaktycznego.
-Skandal! Nie godzi się! - słychać było z loży konfederatów - żądamy powołania komisji!
- Szanowni delegaci! Udostępniamy bez ograniczeń materiał dla ewentualnej komisji, która osądzi o winie tych zakłamanych gnid - wskazał palcem na konfederatów.
Na sali rozgorzał zgiełk.
- Cisza! - nawoływał marszałek - Cisza! Ogłaszam zebranie prezydentów delegacji za półtorej godziny Drakońskiej oraz dwugodzinną przerwę.


Komandor JeRzy...

29 XI 2004 22:52 CET
Harvezd

(29 XI 2004 16:22 CET JeRzy)

... z zadowoleniem stwierdził, że albo wreszcie na dobre się wybudził albo leki zaczęły działać.
- Sanitariusz - zagadnął stojącego za fotelem droida, - na co właściwie są te moje prochy?
- To w większości supresanty, sir - zaczął wyjaśniać pielęgniarz metalicznym głosem. - Czerwona tabletka tłumi pańskie moce pirokinetyczne, żółta psychometaboliczne, biała empatyczne, telepatyczne i telekinetyczne, zielona psychoportacyjne. Przezroczysta z granulkami zagłusza pomniejsze moce psioniczne, czarna łagodzi skutki uboczne supresantów i działa stymulująco na pamięć, oliwkowa to Sylimarol, osłonowo dla wątroby.
- Zapomniałeś o niebieskiej.
- Viagra, sir. Zażyczył jej pan sobie na specjalne okazje, jeśli, jak pan to ujął, "harce przedłużą się na więcej niż regulaminowe sześć godzin".

- No tak. To by się zgadzało.

Teraz sobie już przypomniał. Predyspozycje do psioniki wykryto u niego dawno, jednak mimo prób, do użytecznego poziomu nie dało się doprowadzić żadnej ze zdolności. Wszystko zmieniło się, kiedy parę lat temu poślizgnął się podczas kąpieli i wyrżnął głową o krawędź wanny. W wyniku urazu jego zdolności zaczęły się rozwijać w błyskawicznym tempie - zbyt szybkim i na zbyt dużą skalę, aby możliwe było ich kontrolowanie. Problem komandora szybko stał się też problemem jego otoczenia i jedynym wyjściem okazało się przyjmowanie sporych dawek supresantów - środków tłumiących zdolności psioniczne. Tak oto stary komandor wpadł z jednej bezużytecznej skrajności w drugą.

- Czy ja jeszcze cokolwiek kontroluję? - zapytał siebie, nieświadomie wypowiadając słowa na głos.
- Pański pęcherz nadal jest w świetnym stanie, sir - odpowiedział mu metaliczny głos droida. JeRzy skrzywił się nieznacznie, na widok min kilku osób w otoczeniu, do których uszu dotarła cicha wymiana zdań.
- Grunt to solidna kanalizacja, nie? - zaśmiał się, maskując zniecierpliwienie. Jego sanitariusz zdecydowanie wymagał przeprogramowania.

Doszły go słuchy, że w laboratoriach Valkirii usiłowano w kontrolowanych warunkach odtworzyć przebieg wypadku z udziałem ochotników o małym potencjale psionicznym. Szansa powodzenia była raczej niewielka - w pionie naukowym może i mieli identyczne wanny (podobno umieli odtworzyć całą jego łazienkę, włącznie z rozsypanym obok kociej kuwety żwirkiem), ale nie mieli tam córki jednego z ambasadorów, której intensywne zaangażowanie w pamiętną kąpiel JeRzy dyskretnie przemilczał relacjonując naukowcom swój wypadek.

Przemówienie senatora przedłużało się w nieskończoność. Komandor poświęcił mówcy tylko jedno krótkie spojrzenie, po czym skupił uwagę na zachowaniu innych uczestników spotkania. Zauważył, że szczególne poruszenie panuje wśród przedstawicieli Konfederacji. Do tamtejszych oficjeli co chwila podchodził ktoś z asystentów, wymieniał po kilka zdań, przynosił lub odbierał jakieś wiadomości. Delegaci Konfederacji wydawali się coraz bardziej zadowoleni z siebie i JeRzy nie przypuszczał, aby miało to wiele wspólnego z treścią przemówienia ich nadętego senatora.
Przypomniał sobie, że już kiedyś widział coś podobnego.

Kiedy głos zabrałł kontradmirał Aethan, jego słowa nie były dla komandora żadnym zaskoczeniem. Treść mowy Kima nie miała znaczenia, ale jej czas trwania i obecność na sali tak wielu decydentów, to już inna sprawa.

JeRzy zdjął z kolan kocyk, powoli wstał z fotela i podszedł do mównicy. Pierwszym ruchem pokrętła przy mikrofonie wywołał sprzężenie, które wypełniło salę obrad nieznośnym piskiem i sprawiło, że wychodzący z sali politycy odruchowo zatrzymali się i spojrzeli w stronę źródła hałasu. Ponownie przywołał na twarz wyrozumiały uśmiech.

- Panie i panowie! - przemówił, korzystając ze ściągniętej uwagi. - Myślę, że przerwa w obradach jest bezcelowa. Nie wątpię w dążenie Konfederacji do przyjaźni i pokojowej współpracy z sąsiadami. Nie wątpię, że chętnie oczyszczą się z zarzutów i w geście dobrej woli wesprą flotę Valkirii swoimi oddziałami, gdy ta będzie rozprawiała się ze sprawcami bandyckiego napadu na pograniczu Sektora, o którym już jakże szeroko informują media. Leży to przecież także w ich interesie. Kto wie, jakież zagrożenie dla obrad tej pokojowej- głębszy wdech- Konferencji, może nieść ze sobą agresja na planetę.

Po sali przeszedł szmer. Oczy wszystkich skierowały się na stojących przy wejściu delegatów Konfederacji.


Zagłębiłam

29 XI 2004 22:58 CET
Bow

się w błękitnoświetlistą smugę.
Wyciągałam po kolei cała zawartość myśli psioników. Najpierw pytanie o kolor bielizny Melfki. No tak, jakiś napalony świntuch. Skoro byłam w smudze mocy, posłałam mu obrazek wymalowany na moich piersiach. Facet będzie miał koszmary przez najbliższy tydzień. Następnie zaczęłam delikatnie "ściągać" wszystko, co było zawarte w wiązkach psionicznej mocy konfederatów. Ich plany nagle stały się dla mnei oczywiste. Osłona loży nie istniała. Nie wiedziałam tylko, jak dać to do zrozumienia naszym. Mogliby za moim posrednictwem przeczytac wszystko.
Już miałam się pochwalić umiejetnościa siedzącej obok Morganie, gdy drzwi lozy rozsunęły się z cichym sykiem.
Spojrzałam na wchodzącego. Serce podskoczyło mi do gardła. Niewątpliwie mój małzonek umiał robić wrażenie. A teraz pewnie zależało mu podwojnie. Widziałam to w jego oczach. Szykował konfederatom niespodziankę jak stąd do najdalszego krańca imperium Protossów. Podszedł do mównicy...


Yaahooz

30 XI 2004 0:12 CET
Yaahooz

siedział w fotelu, ręce splótł ze sobą, palcami wskazujązymi i kciukami podpierał podbródek i nos. Rozmyślał nad wszystkim, co słyszał. Siedział od pewnego czasu nieruchomo, ale tak naprawdę wiedział co dzieje się wokół. Wiedział bo słyszał i czuł to co musiał. Delikatnie oplatał lożę swej delegacji siatką delikatnych, nieszkodliwych impulsów, które donosiły mu i działaniach, zapachach, emocjach, dźwiękach. A raczej ich słabych emanacjach.
Nie reagował na zachowania innych, słuchał tego co mówią Konfederaci, Gildiowi, gospodarze.

Przekomarzania Nasstara i dziewczyn ignorował, podobnie jak drzemki Flinta i tym podobne rzeczy.

Działania psioniczne między RedOgami i ich odpowiednikami po stronie Konfu (a także mniej poradne działania agentów innych stronnictw) również niewiele go obchodziły. Jego ludzie byli dobrze wyszkoleni, wiedział że na takim poziomie sobie poradzą.

Interesowało go jedynie tylko to, co kto mówił, co wtedy czuł i co myślał. A obok tego, co robiła jedna osoba na tej wielkiej sali. osoba, która znowu stawała się bardzo ważna.

Zainteresowało go też mrowienie, które odczuł po wyzwoleniu agresywnej psiokinezy, a później uczucie zimna, które epatowało gdzieś na granicy sond empatycznych, które wysyłał. Uczucie towarzyszące pojawieniu się Aethana.

Opłaciły się wypady w pewne miejsce i długotrwałe, trwające już kilkanaście miesięcy, ćwiczenia wśród tych, którzy kiedyś uznali, że jest godzien poznawania ich sekretów. Wiedział teraz znacznie więcej, mógł teraz znacznie więcej. Nawet bez kamienia był w stanie przełamywać osłony takie, jak te tutaj. A z nim,....

Ale na demonstracje przyjdzie jeszcze pora.

Teraz trzeba działać, zanim sytuacja wymknie się spod kontroli.

Po tym, jak przebrzmiały ostatnie słowa Komandora JeRzego, Yaahooz powoli podniósł dłoń, zacisnął pięść i gruchnął w poręcz fotela z taką siłą, że ta pękła z suchym trzaskiem. To skutecznie przeszkodziło w wystąpieniu otwierającemu właśnie usta do repliki przedstawicielowi Konfederatów.


Chwilowa cisza jaka zaległa na sali była tym, czego potrzebował.
- Zanim zostanie powiedziane za dużo, aby można to było odkręcić, proponuję tymczasowe rozwiązanie, które wykaże dobrą wolę obu stron - Yaahooz dalej siedział, ale mówił dosyć głośno - Sytuacja przedstawia się następująco: Imperium założyło w sektorze Krythos placówkę zanim - Admirał podkreślił to słowo - zjawił się tam ktokowiek z Konfederacji Planet. Wiemy o tym wszyscy. Następnie Konfederacja zajęła sektor powołując się na wspomniane artykuły Kodeksów i tym podobnych. W chwili, w której tutaj rozmawiamy wojska Konfederacji toczą walki z nieznanym przeciwnikiem w sektorze. Moja szósta flota stoi w pogotowiu i mógłbym to wykorzystać, ponieważ wystarczy, że poczekam na wynik tych starć. A zapewniam, że nasze statki będą tam wcześniej niż wasze - rzucił do loży konfederatów i zawiesił to zdanie w powietrzu... tak, o takie rozwiązanie chodziło tutaj wielu osobom. Czuł to, wiedział to. Wyskanował to częściowo nawet. Bardzo się zawiodą... Bardzo... Kiedy cisza osiągnęła zenit wytrzymałości i było jasne, że za chwilę zaczną się protesty bądź kłótnie Yaahooz znowu się odezwał - niemniej nie chcę tego zrobić i proponuję coś innego. Jakkolwiek nie skończyłaby się bitwa w sektorze, wnoszę o wycofanie się z sektora czyichkolwiek sił na czas trwania konferencji, czyli jak mniemam, co najmniej do pojutrze. Jeżeli siły Konfederacji poniosą teraz porażkę, jesteśmy w stanie zmusić obce wojska do wycofania się, po czym sami zrobimy to samo. Zarząd obejmie komisja Ad-hoc, którą powoła Marszałek Konferencji, w skład której wchodzić będzie jeden przedstawiciel każdej delegacji, a decyzje będą podejmowane większością glosów. Komisja będzie przez najbliższe dni zarządzać sektorem. Z uwagi na jego wyludnienie nie będzie to trudne. A nam pozwoli załatwić sprawę w mniejszym napięciu.
Wnoszę też o przerwę w obradach na najbliższe pół godziny, aby delegacje miały czas na zastanowienie się nad wnioskiem. To wszystko, dziękuję.

Yaahooz wyłaczył swój mikrofon i powoli odwrócił się w fotelu do pozostałych. Zlustrował ich wzrokiem i powiedział lodowatym tonem, cedząc powoli słowa.
- Za 5 minut chcę mieć pełny raport z działań wywiadu na jakikolwiek temat, o którym jeszcze nie wiem. - Yaahooz spojrzał na Aethana - Ty wytłumaczysz mi to wszystko później. Na osobności. - zrobil krótką pauzę - do większości z was nie mam zastrzeżeń, do niektórych owszem i prawdopodobnie oni wiedzą, o co chodzi. Nie doceniają mnie, prowadzą swoje gry, myśląc że ich nie widzę. Że nie mam swoich źródeł informacji. Niestety, to zbyt istotna chwila i wydarzenie, abym dalej na to pozwalał. Każde kolejne działanie tego typu jak to przed chwilą, którego wcześniej nie przedstawi się mi i nie uzyska akceptacji, spotka się z ostrą reakcją z mojej strony. Włacznie z ograniczeniem swobody bądź nawet odesłaniem pod eskortą na Valkiria Prime i uniemożliwienie działania. Mam nadzieję, że wyrażam się jasno. teraz mamy pół godziny... a właściwie 28 minut przerwy. Po niej dalej poprowadzę to, co zamierzam. A wy mam nadzieję, będziecie mi w tym pomagać. To wszystko.

Kiedy mówił ostatnie zdania, przesłał też zakodowany swoimi osobistymi zabezpieczeniami, v-mail do Melfki i Feroza.
"Zabierzcie stąd Bow. Natychmiast. I JeRzego. Pod jakimkolwiek pretekstem. Umieśccie ich gdzieś razem. I strzeżcie. nie dopuszczajcie do niech pod żadnym pozorem Aethana ani Ksch. Nawet jeżeli ma to oznaczać groźbe użycia siły. Postawcie przy drzwiach ekrany antypsioniczne, wartowników z ogranicznikami dla mocy Psi. To działanie ma najwyższy priorytet. Wykonać!"


Ivan

30 XI 2004 0:52 CET
dejwut

obudził się koło północy. Chłapki właśnie kończyli flaszkę. Cały złom leżał po ścianą upakowany w puła od telewizorów.

- Wielkie dzięki - mruknął King.
Odpowiedziały mu beknięcia i odgłos odbijania kolejnej flachy.

Najemnik wstał i spojrzał na zegarek. Za dwie godziny pod latarnią. Trzeba by się ruszyć.

Noc była zimna, mżyło. Mimo letniej pory na Draconii noce bywały pieruńsko mroźne. Na placu pod klubem ´Latarnia´ było pusto. Prawie. Na chodniku pod ścianą stał człowiek w prochowcu. Pierwsza błyskawica przecięła niebo na chwilę oświetlając Twarz mężczyzny. Uśmiechał się. Podobnie jak Dave...

Latarnia była knajpą, gdie trafił King zaraz po wylądowaniu na planecie. Nie było to miejsce o zbyt dobrej sławie, ale mieli tam swoje miejsce ludzie, którzy zawodowo pomagali takim wyrzutkom jak Ivan. Przez kilka miesięcy Latarnia była dla niego domem. Była jego szufladą.

- Masz niezłe wtyki. - mruknął Dave wskazując oczami ponury budynek.
- Żartujesz?
Stali chwilę w ciszy, po czym uścisneli się.
- Dobrze cię widzieć.
- Ciebie też, stary druchu, ciebie też. Ilu masz tu snajperów? Dziesięciu?
- nie pochlebiaj sobie - wyszczerzył zęby Arcyszpieg. - Może nie dziesięciu, ale jakiekolwiek sztuczki i jesteś mokrą plamą.
- Podobnie jak Lipuś.
- Jest nikim...
- I ty. Mam kontakty do wszystkich oficerów Valkirii. A kuku? Kilka wiadomości tu i tam i jesteś nikim. Za gdzinę zostaną automatycznie wysłane. - uśmiechnął się szelmowsko Wood.
- No to pat. - mruknął Ksch. - Masz jakiś pomysł?
- No cóż, po coś mnie sledziłeś prawda? Mów brachu, mów.
- Po co śledziłem? Bo jestem szpiegiem, zapomniałeś? Może dwa lata temu byłem podżędnym żołnierzykiem, ale, jak widzisz, awansowałem.
- Komu wylizałes tyłek?
- Ojej, od razu wylizałeś? Wystaczył mały pocałunek.
Obaj wybuchli śmiechem.
- Dobra, do rzeczy. - Ksch momentalnie przestał się śmiać. - Chcę mieć tu wtyki. Mam pae osób, które znaja pare innych, ale to nie wystarczy.
- Cez?
- Między innymi. On jest biznesmenem. Potrzebuję kogos, kto załatwi trochę lewego towaru, zorganizuje trochę ludzi, zaaranzuje mały wypadek i takie tam. Pasujesz mi do tej roli.
- W zamian?
- Proponuj.
Zapadła cisza, która trwała kilkanascie sekund. Patrzyli sobie w oczy i żaden nie spuścił wzroku. Ksch był zbyt wyćwiczony, a Wood zbyt bezczelny.
- Informacja. - rzucił dejwut.
- O czym?
- Będziesz mnie informował o wszystkim co się dzieje w kuluarach konferencji. Kto z kim sypia, kto kogo sypie, kto kogo podpuszcza i kto kogo chce zabić. Dodatkowo wszelkie ruchy V-Imperium.
- Prosisz o dużo. - pokręcił głową Ksch.
- Doprawdy? Prosze o jakieś dwie, trzy godziny, po których te informacje i tak wypłyną na światło dzienne.
- Trzy godziny to kupa czasu w tym biznesie.
- Wiem. Chcesz mieć władzę w tym mieście? A dostaniesz jeszcze więcej. Dostaniesz dojscia do ludzi, którzy mogą dać ci władzę nad planetą.
- Okej, coś jeszcze?
- Pamiętasz jeszcze Sprawę Wooda? Mógłbyś rzucić na nią trochę inne światło. Przez wzgląd na dawne czasy. Przyznam szczerze że znudzło mi się odmrażanie sobie dupy na kamieniach. Posiedizałbym sobie na wygodnym fotelu zczerwonym V na oparciu.
- No nie wiem.
- Czy proszę o wiele? Tak czy siak miałbyś nademną władzę. - usmiechnął się Wood.
- Twoja zdrada była sfinglowana. Cały czas byłeś naszym szpiegiem. Ta awantura miała tylko dodać ci tajności. Ucieczka z Valkirii Prime była starannie zaplanowa, a bez twoich działań V-Imperium faktycznie byłoby teraz na kolanach. - W miarę jak Ksch mówił Dave ´dejwut´ Wood coraz bardziej się uśmiechał.
- Widzisz, stary, za to cię lubię - masz łeb tam gdzie powinieneś.

Ksch powoli tracił kontrolę. Argancja Wooda była nie do zniesienia. Wiedział jednak, że Dowódca Sił Lądowych Valkirii w ręku jego i Aethana to potężne narzędzie. Potężniejsze nawet niż ci cholerni psykkerzy.

- Okej, a więc postanowieone. Pamiętaj tylko, że to może potrwać, a konflikt wisi w powietrzu. I przybiera na wadze.
- Wojna? - spowazniał Wood.
- Bardzo możliwe. - Ksch poczuł się nagle o wiele spokojniejszy. Wiedizał, że w czasie walki rzadko który żołnierz mógł wykazac się taką dozą samokontroli jak Wood. Wojna była jego żywiołem, a z takim zywiołem nie można żartować.
- Spodziewałem się tego. Obysmy tylko wyszli z niej żywi.
- Obyśmy, stary druchu. Jesteśmy w kontakcie.
- Jesteśmy.
- Bywaj, Dave.
- Bywaj, Kris.
Podali sobie ręce.

Odchodząc King wysłał wiadomość "Paczki u cioci" - Lipuś był bezpieczny. Wiadomości poszły do koza, a do Nocturna szła zakodowana wiadomość. "Czekam na sygnał. Gdzie po odbiór przesyłki?"

Zaczął padac deszcz. Kolejne dni miały przynieść rozwiązanie. Wiele osób zginie, wiele osób spadnie na dno, wiele dojdzie na sam szczyt.

"Nadchodzi czas zmian" - pomyślał Dave, wsiadając na motocykl - "Zmian w strugach deszczu".

Odjechał.

Deszcz, który niósł zmiany zadzwonił w szyby wielu osobom tej nocy.


Melfka&Feroz

30 XI 2004 1:04 CET
Melfka

Melfka wstała i szybkim gestem zasalutowała Yaahoozowi. Pozostali spojrzeli zdziwieni, a komandor nie traciła czasu. Odwróciła się do Bow i szepnęła:
- Chodź. Musimy stąd natychmiast wyjść. Rozkaz admirała Yaahooza, wyjaśnię później.
Podniosła swoje prywatne osłony, dając do zrozumienia, że Bow powinna zrobić to samo. Potem bezeceremonialnie pociągnęła ją za sobą. Druga kobieta, zaskoczona jeszcze, nie opierała się. A głos Melfki wydawał się sugerować, że w razie jakiegokolwiek sprzeciwu gotowa jest powtórzyć to, co zrobiła Ksch. Tuż obok Feroz delikatnym gestem odsunął droida pilnującego JeRzego, sędziwego komandora zapraszając z powrotem na fotel. Melfka popchnęła Bow w ich kierunku, szepcząc "Pomóż Ferozowi". Sama została odrobinę w tyle, odruchowo osłaniając wyjście pozostałych - zdawała się nie patrzyć na nikogo w szczególności, więc trudno było stwierdzić, czy chce ich chronić przed Konfederatami, czy też dwojgiem ludzi wskazanym przez Yaahooza.
Po drodze zabrali jeszcze broń z depozytu i dwóch żołnierzy, którzy wałęsali się w okolicy. W biegu Melfka przejrzała ich myśli aby upewnić się, że nie są szpiegami. Komandor bez słowa poprowadziła ich w kierunku swojej kwatery. Feroz został w pokoju dziennym, natomiast Melfka poprowadziła Bow do sypialni.
- Pani kontradmirał - zaczęła, niezwykle poważnie - w normalnych warunkach jest pani ode mnie starsza stopniem, jednak z rozkazu admirała Yaahooza znajduje się pani chwilowo pod moim dowództwem. Proszę wykonywać polecenia i wszelką inicjatywę konsultować ze mną. Tyczy się to zwłaszcza używania mocy psionicznych. Sytuacja jest poważna, ważą się losy Imperium, Twoje, Bow - pozwoliła sobie na mniej oficjalny zwrot - a być może i Bawetty.
Pokręciła głową.
- Nie wiem, czy powinnam ci to mówić, ale podejrzewamy, że ktoś mógł podszyć się pod kontradmirała Aethana - powstrzymała ręką pytania Bow. - Dlatego ważne jest, byś nie ulegała złudzeniom. I pomogła nam w opiece nad JeRzym - jest bezbronny, bo stary i schorowany.
Melfka mówiła to wszystko patrząc kontradmirał w oczy. Melfka, a raczej nowa osobowość, którą komandor wykreowała przed chwilą - potrzebowała kogoś, kto będzie wierzył w prawdziwość wypowiadanych słów. Dzięki temu Bow nie wyczuje nawet śladu kłamstwa - Melfka tworzyła osobowości równie skomplikowane, jak wzory rysowane na ręce - zanim Bow odnajdzie się w tym labiryncie (zakładając, że chciałaby zapuszczać głębszą sondę), zdąży już powstać kolejny.
Uśmiechnęła się lekko, chcąc dodać otuchy towarzyszcze.
- Pamiętaj, ten, kto przyjdzie, może nie być Aethanem. Nie możemy pozwolić, by dostał cię w swoje ręce.
Potem wróciły do drugiego pokoju, gdzie Feroz zabawiał rozmową JeRzego. Później RedOg kiwnął głową towarzyszce i bez słowa wyszedł. Zamierzał pilnować jedynego wejścia do pokoju.


Myśliwiec...

30 XI 2004 2:01 CET
VeeteK

...oddalał się od księżyca. Pilot wprowadził przybliżone koordynaty Drakonii i sięgnął do panelu odtwarzacza, który kazał zamontować w kokpicie kiedy sam przekazywał rozkazy obu flotom Imperium.
"Dobra... zobaczmy czego chłopaki słuchają poza służbą..." - przełączył wyjście audio ze standardowych głośników (których i tak w kokpicie brakowało) na membrany wszczepione w układ słuchowy i nacisnął play. Usłyszał znajome dzwięki... ale nie mógł sobie przypomnieć nazwy utworu. Przynajmniej do momentu, kiedy rozległ się pełen patriotycznego natchnienia głos wokalisty, chwalącego jednego ze sławnych dowódców Imperium: "Moża było się spodziewać, że to pan, Komandorze Tarkis, to zrobił..."

VeeteK skrzywił się i wyłączył odtwarzacz.


Okiem kontradmirała

30 XI 2004 2:40 CET
Ksch

Z konferencji wychodził z mieszanymi uczuciami. Prowokacja się udała, chociaż Yahooz coś podejrzewał. Miał prawo poczuć się trochę skołowany - pomyślał z uśmiechem kontradmirał. Najlepszy był ten zabawny wybuch komandor Melfki, która strasznie chciała bawić się jego myślami. Ostatecznie może się z nią nimi podzielić. Wystarczy poprosić. Rozkapryszone te dziewczyny ostatnio. Wiadomość o szufladzie zwiastowała kłopoty, chociaż i wyzwanie. Nie miał ochoty wracać do kwater, więc postanowił zająć się sprawą osobiście. Nie miał tu wielu informatorów, ale Ci którzy są powinni wystarczeć.

Szedł na spotkanie z Dave´m zupełnie sam. Zbyt dużo razem przeszli, żeby mu niewierzyć. Dobiją targ. Tego był pewien. Oczywiście pare sztuczek miał pod ręką, ale nie spodziewał się, że będzie musiał ich użyć...

Ulica była ciemna i pusta. Co pewien czas mijał go ścigacz lub zbrojny patrol. Długi szary płaszcz zasłaniał mundur tego samego koloru. Spotkanie z Dejwutem było owocne i krzepiące. Wreszcie jakiś człowiek z krwi i kości, na którego, poza walką twarzą w twarz nie trzeba uważać. Nie wiedział co wydarzyło się pod jego nieobecność. Nie dbał o to. Mogli sobie głowy pourywać. Był nimi serdecznie zmęczony. Ciągłe manifestacje siły, próby wyjścia ponad innych. Minął kolejny patrol. Przyjrzeli mu się, ale delikatna psioniczna sugestia sprawiła, że uznali go za nieszkodliwego. Na końcu ulicy był niewielki hotel. Pracował tam jego informator. Poza tym mieli niezły bar. Przyspieszył kroku.

Prawie świtało kiedy kończył pić kawę. Spokojne standardy swingu towarzyszyły mu od kilku godzin. Miał kilkanaście nieodebranych v-maili i parę rozmów wewnętrznych. Co z tego?
- Marcus? - odezwał się w stronę barmana - starszego mężczyzny, którego włosy przypruszyła siwizna. Łagodne spojrzenie - jedno z tych - powiedz mi historię swojego życia - obiecuje, że nie zasnę - za to mi płacą.
- Słucham - odrzekł spokojnie.
- Miewasz czasem takie chwile, że masz wszystko w dupie?
- Proszę?
- No, że masz wszystkich i wszystko gdzieś? - kontradmirał nie odpuszczał.
- W sumie, czasem. Nie raz - Marcus obniżył ton głosu - czasem zabiłbym własnego szefa...- obaj wybuchnęli śmiechem. Powoli świtało.

Wreszcie poszedł spać. Pokój hotelowy był niczego sobie. Nie zażył pastylki, nie wypił niczego. Po kilku dobach wreszcie zasnął. Na dobre. Wyłączył wszystkie telefony, pagery, maile, impulsy, diody. Poszedł spać.


***

30 XI 2004 5:17 CET
Nocturn

Nocturn spokojnie oglądał komunikat na ekranie umieszczonego w barze monitora. Po wysłuchaniu ostatnich słów dziennikarza, spojrzał na siedzącego obok reprezentanta Gildii, którego oczy przybrały rozmiary spodeczków do filiżanek, w których podano im następną Kragę. Następnie przerzucił wzrok na oficera konfederacji. Uśmiechnął się lekko widząc jak blednie i wybiega w pośpiechu z baru. Nocturn wygrzebał z kieszeni komunikator i odczytał zaległego V-maila.
- Przepraszam. Rozumie pan, że sytuacja...
- Oczywiście, ja też się zabieram - odpowiedział delegat Gildii.
Nocturn dokończył Kragę jednym haustem i wyszedł na korytarz - tam powoli zaczynało się robić tłoczno. Zaczęły się tworzyć grupki dyskutantów, omawiających najnowsze informacje. Ale Nocturn nie zwracał na to uwagi. Zaniepokoiło go coś innego - ostatnie słowa V-maila. Nie pasowały. O ile reszta wypowiedzi była zwykłą informacją, o tyle jej zwieńczenie miało w sobie coś osobistego i coś... budzącego podejrzenia. Skoro Aethan wysłał tę wiadomość jako zwykły meldunek, to skąd ta osobista sprawa na końcu. Zmęczenie? Nie, kontradmirał był znany ze swojej dokładności, znajomości regulaminów, paragrafów i tym podobnych bzdur, którymi Nocturn się na ogół mniej przejmował. "Zaufajcie mi". A czemu nie mieliby mu ufać? Skąd to podkreślenie? W głowie komandora te słowa wywołały tylko alarmowy brzęczyk.
"Jesteś przeczulony" - ta myśl cały czas kołatała mu się po głowie, ale z drugiej strony... Nocturn zauważył Melfkę, Bow i Feroza, kierujących się do wyjścia. Niedługo później w tym samym miejscu pojawił się Ksch. Coś się działo i Nocturn nie przypuszczał, aby było to coś dobrego. Komandor przecisnął się między dwiema grupkami dyskutantów i także udał się w kierunku wyjścia. Nie zatrzymywał się przy depozycie, żeby odebrać broń. Wyszedł przed budynek i wzrokiem odszukał grupkę szturmowców pilnujących zaparkowanych nieopodal limuzyn i ruszył w ich kierunku. Niedaleko znajdował się oddziałek żołnierzy Konfederacji. Raz po raz członkowie obu grup patrzyli na siebie spode łba. Nocturn podszedł do żołnierzy Valkirii i oznajmił dowodzącemu nią kapralowi:
- Miejcie się na baczności. W środku zaczęło się lekko gotować.
- Wiem, sir, słyszeliśmy w radio... czy to prawda?
- To akurat nie jest ważne. Grunt, że siedzimy teraz na bombie - Nocturn spojrzał na J i uśmiechnął się lekko - i nie łatwo będzie ją rozbroić.
Szeregowy uśmiechnął się lekko po tej uwadze. Kapral dowodzący grupą szturmowców odpowiedział:
- Oczywiście, sir. Będziemy czujni. A tak na marginesie, ci goście pilnujący limuzyn P-Konfu, to nie są zwykłe trepy.
Nocturn zerknął na grupkę konfederackich żołnierzy. Dokładnie obserwowali teren i oczywiście przyglądali się oficerowi Valkirii.
- Być może. Tym bardziej powinniście uważać.
- Tajest.
Nocturn ruszył z powrotem ku wejściu do Hali Obrad, ale zdołał zrobić ledwie kilkanaście kroków, kiedy to zobaczył, że z budynku wychodzi jakiś konfederacki oficer. Konfederata bynajmniej nie opuścił go głównym wyjściem, a bocznymi drzwiami od strony parkingu, prowadzącymi zapewne na zaplecze baru bądź do jakichś pomieszczeń gospodarczych gmachu. Ubrany w zielony mundur mężczyzna nie skierował się również ku grupie konfederackich limuzyn. Ruszył wzdłuż ściany w stronę tylnej części Hali Obrad. Nocturn cofnął się ku grupce szturmowców. Stanął przed ich dowódcą tak, by być plecami zwróconym do żołnierzy konfederacji.
- Kapralu - dajcie mi swój blaster... tylko tak, żeby tamci z tyłu tego nie widzieli
- Słucham, sir?
- Dawajcie blaster, szybko. To rozkaz!
- Tak jest! - kapral wygrzebał broń z kabury i podał komandorowi. Nocturn wziął broń i schował za paskiem, zakrywając ją marynarką munduru. Następnie odszedł kilka kroków i udając, że słucha komunikatora obserwował wymykającego się oficera konfederacji. W chwili, gdy sylwetka w zielonym mundurze znikała z tyłu gmachu. Rzucił głośno:
- J, idziemy - po czym władował się do jednej z limuzyn. Szeregowy wsiadł z przodu. Nocturn spojrzał na szofera - jedziemy, ale wyjedziesz tylną bramką.
- C..co?
- Gówno. Ruszaj - kierowca powoli wyjechał i ruszył w stronę szlabanu oddzielającego parking od ulicy. Przy wyjeździe strażnik popatrzył na nich dziwnie, lecz nie przeszkadzał w wyjeździe. Samochód wyjechał na ulicę. - J,
Nocturn instruował kierowcę, że ma jechać w stronę tylnej części Hali Obrad, a jednocześnie pisał V-maila. Niedługo później byli na miejscu.
- J, rozejrzyj się. Widzisz typa w zielonym mundurze?
- Nie.
- Szukaj dalej.
Przejechali jeszcze kilkadziesiąt metrów, kiedy J oznajmił:
- Jest. Idzie ulicą przed nami - szeregowy wskazał miejsce, gdzie widać było sylwetkę konfederackiego żołnierza.
Nocturn, zdejmując marynarkę, zwrócił się do kierowcy:
- Podjedź jeszcze kawałek i zatrzymaj się.
Rozkaz komandora został wykonany. Nocturn wyciągnął koniec koszulki ze spodni, zakrywając broń. Marynarkę przewiesił przez prawę ramię, pilnując, by naszywki nie znalazły się na wierzchu. Wysiadł z samochodu.
- J, jeżeli mamy iść razem, to pakuj się na tylne siedzenie i pozbądź się tego skafandra i zostaw tu karabin. Ja pójdę ulicą za tym gościem, będziesz musiał mnie dogonić - Nocturn obejrzał się w stronę kierowcy. - Ty wracasz na parking, jasne.
- Jasne, proszę pana.
Nocturn ruszył ulicą za oddaloną o kilkadziesiąt kroków postacią w zielonym mundurze. Wyciągnął z kieszeni komunikator i wysłał przygotowaną wcześniej wiadomość do Yaahooza:
"Jakiś konf opuścił Halę tylnym wyjściem. Postanowiłem się mu przyjrzeć. Jeśli będą Ci potrzebne jakieś moje dokumenty, masz je w mojej aktówce. Kod do zamka: 549-02-15."



A temu co...?

30 XI 2004 11:47 CET
Raphaelus

Jeden z szeregowych odwrócił się w kierunku drzwi kantyny. Przed chwilą wyleciał tamtędy jakiś sierżant.
- Skąd niby mam wiedzieć - mruknął Raphaelus znad kart - może bufetowy wsypał mu do kawusi soli zamiast cukru...
- Znasz go? - padło pytanie.
- Kogo, bufetowego? - zdziwił się Raphaelus.
- Nie, pacanie, tego sierżanta
- I tak i nie - odpowiedział filozoficznie szeregowy - tak, bo wiem, że taki istnieje. Nie, bo nigdy nie byliśmy sobie przedstawieni - zakończył z godnością. Przy stoliku zapadła cisza przerywana tylko odgłosami siorbania i trzaskiem kart o blat.
- Swoją drogą ciekawe, gdzie tak pogonił. Nie było przecież komunikatu o odprawie - zastanawiał się jeden z szeregowych.
- I całe szczęście, że nie było. Pamiętacie ostatni raz?
-Tak, tak, nie gorączkuj się. Fałszywy alarm zawsze się może zdarzyć - westchnął Raphaelus - Potem i tak ci powiedzą, że to nie był fałszywy alarm, tylko ćwiczenia przed niezwykle ważną akcją.


Komandor JeRzy...

30 XI 2004 12:11 CET
JeRzy

... pozwolił się odprowadzić na fotel, nakrył nogi kocem i pozwolił się wywieźć z sali. Przez dłuższy czas milczał, pogrążony w myślach. Oficer, który wcześniej częstował go alkoholem, próbował zająć go jakąś banalną rozmową, ale w tym momencie był to raczej monolog przerywany zdawkowymi mruknięciami JeRzego. W komandorze narastała irytacja. Wreszcie nie wytrzymał i poderwał się z fotela, wpadając w pół słowa siedzącemu obok oficerowi.

- Szlag! - wybuchnął. - On zawsze musi palnąć pięścią w stół! Nie obchodzi go, że stół się przy tym rozpieprzy, bo mocny akcent musi być. Można to było rozegrać nie ruszając tyłka z sali obrad, ale musiał mieć ostatnie słowo.

Odpowiedziało mu zdziwione spojrzenie młodszego oficera.

- To się nazywa dyplomacja, synu - wyjaśnił. - Niestety w szkole oficerskiej nie ma jej w programie zajęć. Myślisz, że naprawdę wierzę, że Konferedacja nie ma nic wspólnego z atakiem? Mam to w dupie! To, co powiedziałem na sali miało jasny cel. Jeżeli ich lider stwierdziłby, że nie wezmą udziału w walkach z bandytami, stawia ich to w niekorzystnym świetle w oczach wszystkich uczestników konferencji i negocjowanie korzystnych warunków przychodzi im z dużym trudem. Jeżeli zgadza się na udzielenie nam pomocy, lecą tam dwie floty ramię w ramię. Jeśli faktycznie to atak bandytów, rozwalamy ich w drobną kaszkę, przy okazji mniej narażając własne jednostki, bo część ognia nieprzyjaciela skupia się na Konfederatach. Jeżeli to atak zamaskowanych oddziałów konfederackich, zmuszamy ich do zaatakowania własnych wojsk, bo będą próbowali wyjść z tego z twarzą i zlikwidować dowody swojego udziału. A przy okazji jesteśmy na miejscu, żeby tych dowodów do końca nie udało im się usunąć. A kiedy... zauważ, że mówię "kiedy", a nie "jeśli"... zdobędziemy obciążające ich materiały, mamy ich w garści. Niezależnie od rzeczywistych sprawców i okoliczności, jesteśmy wygrani i to wyręczając się Konfederatami. Ale admirał Yaahooz musiał palnąć pięścią w stół.

Komandor stał jeszcze przez chwilę ciężko oddychając, po czym zmęczony opadł na fotel.

- Sanitariusz. Podaj mi Sylimarol. Jak widać, nie muszę chlać i łykać prochów, żeby mi wątroba poszła.


Nasstar

30 XI 2004 13:29 CET
Nasstar

był trochę niespokojny z powodu tego co powiedział Yaahooz. Cieszył sie tylko, że to ksch będzie się tłumaczył admirałowi z działań wywiadu, które mogły nie do końca zgadzac się z linią działań admiralicji, a przynajmniej lekko od niej odbiegały. Wiedział, że nie ma sobie nic do zarzucenia. Działali w myśl dobra Imperium, choć może trochę innymi metodami niż tego od nich oczekiwano. Zamierzał porozmawiać z ksch, ale ten gdzieś zniknął. "Trudno" - pomyślał - "Później się z nim skontaktuję". Korzystając z półgodzinnej przerwy udał sie do bufetu, gdzie zamówił kawę i wziął kilka proszków na bół głowy. Musiał zachować jasnośc umysłu. Przed nim bardzo długi dzien. Miał tylko nadzieję, ze ksch wytłumaczy wszystko admirałowi, bo lot powrotny na V-Prime nie był tym czego w tej chwili potrzebował. To by zniweczyło wszystki jego plany i zaprzepaściło szansę na wykazanie się, czego tak bardzo potrzebował. nie mógł jednak nic teraz zrobić. Pozostawało mu najgorsze - czekanie na rozwój wypadków, na co nie miał w tym momencie żadnego wpływu...


Sierżant Cez

30 XI 2004 13:37 CET
Cez

Wrócił do pokoju hotelowego. Rzucił na łóżko teczkę i wezwał komunikatorem asystentkę.
- Moja droga, nie o 21.30 tylko teraz i odwołaj wszystkie inne spotkania.
Zaczął się rozbierać. Palce płatały mu się przy koszuli, noga złośliwie utkwiła w bucie, a apaszka nie chciała się rozwiązać. Cez opadł zrezygnowany. Wyciągnął swoje niezbyt okazałe ciało na poduszkach i oddał się rozmyślaniom. Miał szczerze dosyć tej całej bufonady i potrząsania blasterkami. Napinanie muskułów, podkopywanie, gierki, serdelki...Żeby jeszcze coś z tego mieli. Nie! Niestety, są takimi bucami z poczucia obowiązku i imperialnego patriotyzmu, cokolwiek to znaczy. Ludzi konkretnych można było policzyć na palcach jednej ręki. Ludzi wartościowych? Cez nie znał ich prawie wcale pośród użytkowników valkiryjskich sortów mundurowych. W większości była to banda szaleńców ogarniętych żądzą krwi. Sierżant nie podzielał podobnych fascynacji. Spalenizną się brzydził, kobiety wolał kochać niż zabijać, dzieci rozpieszczać niż osierocać, a z mężczyznami pić, zamiast do nich strzelać. I jeszcze te ich moce... Namnożyło się tych psioników. Człowiek boi się już psa pogłaskać, żeby zaraz go nie przeskanował
Sierżant westchnął. Po chwili zastanowienia westchnął jeszcze mocniej. I admiralskie kołki były jakby dłuższe niż kiedyś - pomyślał - Wciąż pamiętał wspólne imprezy do świtu, pijaństwo, męskie rozmowy i kumpelską więź, która gdzieś tam narodziła się pomiędzy browarami. Widać tak to już na tym imperialnym świecie jest. Pewnie po awansie na wysokie stanowiska robią im specjalne operacje, rodzaj lobotomii podczas której wycinają ośrodki poczucia humoru i ludzkie odruchy.
Tym bardziej należało się wynosić z tego smętnego miejsca, gdzie tylko szaleńcy stają na głowie żeby doprowadzić do konfliktu.
Cezowi było już wszystko jedno. Miał w nosie drakońskich handlowców, oficerów, imperium, konfederatów i inne pierdoły. Poważnie się obawiał, że przydziału na Azerbejdżan II nigdy nie dostanie, bez względu na to w jakie układy się wpakuje. Pragnął wynieść się w najodleglejsze krańce galaktyki. Jak najdalej od czerwonej v-ki. Tylko żal mu było tych kilku przyzwoitych.
Sięgnął po komunikator i wybrał połączenie.
- Romek? Przepraszam, że przerywam Ci to co przerywam. Mam sprawę. Chciałbym, żebyś się tym zajął. - na moment zawiesił głos, wsłuchując się w zapewnienie, o tym że nie przeszkadza i że przecież bezzwłocznie - Świetnie. Wyślij ostatnią skrzynkę Chateau la Conseillante Modilusowi. Podobno trochę się załamał, na wieść że miałem tego paskudztwa pół ładowni. Dołóż skrzynkę malezańskiego kawioru i santraxy z symulacją bitwy pod Termpoilami. Morganie przekażcie z wyrazami dozgonnej przyjaźni dwadzieścia butelek danterańskiej brandy. Dobrze słyszałeś - danterańskiej. Mówiłem przecież, że na oficerach nie oszczędzam, a co dopiero na Morganie. To nie koniec, do tego dołóż jeszcze skrzynkę aldebarańskiej i pudełko cygar z Nowej Jamajki. Melfce wyślij ziemskie czekoladki i słodycze z Karmelu V. Nocturna mają odwiedzić i zostać kilka cykli dwie nasze pracowniczki. Powiedzmy ta mulatka, oraz ten ognisty rudzielec, żeby miał czym okrasić whiskey, którą też mu podarujecie. Dave'owi załatwisz serię wywiadów z tą dziennikarką, a JeRzemu normalną pielęgniarkę. Opłać ją podwójnie na miesiąc z góry, jeżeli będzie miała wątpliwości. Pamiętaj też, aby przekazać Harvezdowi karton Cameli, i dorzucić mu drugi gratis. Ksch, no cóż na niego pomysłu nie mam. Człowiek enigma. Widziałem jednak że pije jak inni, a zatem jemu dobrą rosyjską wódkę. Cały karton. Czyje towarzystwo ceni sobie w alkowie jest dla mnie zagadką, dlatego pomiędzy butelki wsuniecie zaproszenie na dziesięć darmowych wieczorów do "Arkadii". Sam sobie wybierze. Aethanowi? Jemu przydałaby się nowa żona, ale skoro nie można mu tak pomóc wyślijcie łososie z Kantabrii i jakiś dobry alkohol. Tylko nie wódkę, ten człowiek nie umie docenić jej smaku i ma w zwyczaju ciskać butelkami o podłogę. Może być wino kalifornijskie.
Cez zawiesił głos i zastanowił się przez chwilę. To chyba wszystko, zdaje się że nie pominął nikogo. Tymczasem rozległo się delikatne pukanie.
- Muszę już kończyć. Tak dobrze się czuję, nic mi nie jest. Nie martw się Romek. Zadbaj tylko, żeby to wszystko dostarczyli jeszcze dzisiaj. Sobie zaś weź futro z łobroni dla żony. To miał być gwiazdkowy prezent, ale coś jeszcze wymyślę. Obok futra leży plansza i kamienie do GO. Prawdziwe z Chin. Tak często o tym mówiłeś, że postanowiłem sprawić Ci przyjemność. Do widzenia Roman.
Sierżant zerwał połączenie. Podciągnął spodnie i poszedł otworzyć. Przepuścił w drzwiach asystentkę ubraną w zwiewną sukienkę z prawdziwego jedwabiu.
- Miałem dzisiaj kiepski dzień kochanie. Mogłabyś pomóc mi w rozbieraniu i naszykować kąpiel?
Dziewczyna bez słowa przystąpiła do spełniania jego próśb. Już po chwili Ceza otaczała puszysta piana i gorąca woda. Wanna była ogromna z rozlicznymi podpórkami i udogodnieniami, taka w sam raz na apartament. Ciche chlupnięcie za jego plecami zmrowiło mu całą skórę zapowiedzią nadchodzącej rozkoszy. Chwile spędzone w drodze na tę parodię konferencji, były jednymi z najcudowniejszych w jego życiu. Miał niezwykle utalentowaną asystentkę.

I ma doskonałe wyczucie sytuacji, zawsze wie jak się ubrać - pomyślał, kiedy delikatnie przytuliła się do niego nagim ciałem.


Szeregowiec J.

30 XI 2004 14:25 CET
J

Nudził się na warcie straszliwie. To już trwało cztery godziny i nie zapowiadało sie na szybki koniec. "Szczęściem jutro w obstawie idzie inna drużyna, a ja bedę mógł sobie połazić po okolicy na patrolu" - pomyślał. W pewnym momencie zauważył wychodzących z budynku oficerów. Była między nimi Bow i jakiś staruszek. Druga kobieta to była chyba komandor Melfka. Ostatniego z oficerów nie kojażył. Zaraz potem wyszedł kadm. Ksch, dowódca wywiadu. "Co się dzieje?". Słyszał co prawda o rewelacjach z sali obrad, miał puszczoną w tle jedną ze stacji lokalnych. Takie masowe opuszczenie konferencji na pewno nie było tym spowodowane.
Chwilkę później wyszedł komandor Nocturn i podszedł do nich. Niewiele się zmienił przez te dwa lata, ocenił J.
Oficer rozmawiał chwilę z kapralem. Szeregowy wszystko słyszał. Po chwili Nocturn kazał mu wsiadać do limuzyny, a kierowcy ruszać. Jechali za kimś, za jakimś oficerem P-konfu. W końcu go dogonili.
- J, jeżeli mamy iść razem, to pakuj się na tylne siedzenie i pozbądź się tego skafandra i zostaw tu karabin. Ja pójdę ulicą za tym gościem, będziesz musiał mnie dogonić - Nocturn obejrzał się w stronę kierowcy. - Ty wracasz na parking, jasne.
- Jasne, proszę pana.
Oficer wysiadł i ruszył ulicą. J zaczął zdejmować pancerz. Miał pod spodem kombinezon bez naszywek, więc od biedy wyglądał jak mechanik. Wsadził tylko jeszcze do kieszeni narzędzia saperskie. W oczach cywila wyglądały jak szczypce, zaciski, czytniki i inne dziwne bzdety. Już miał wysiadać, gdy przypomniał sobie o butach. "Przecież nie pójdę we w miarę normalnym ubraniu i pancernych butach". Zwrócił sie do kierowcy:
- Ściągaj buty.
- Co???
- Ściągaj buty i dawaj mi je, albo już nigdy nie będą Ci potrzebne!!
- No dobra, dobra...
Na szczęście nie były to półbuty. Były trochę za małe, ale lepsze to, niż nic. Wziął też ze sobą zapasowy komunikator, a między narzędziami schował pistolet laserowy. Wysiadł z limuzyny i podążył za oddalającym się oficerem. Nie gonił go, bo głupio by wyglądał mechanik i oficer Valkirii w wyjściowym mundurze.
- Sir, pójdę trochę za panem - zameldował cicho przez komunikator.
Dobrze - usłyszał w odpowiedzi.
"Co się, cholera jasna, dzieje???"


### Delegacja Konfederacji###

30 XI 2004 14:27 CET
Harvezd

Delegacja Konfederacji udała się w milczeniu do ekranowanej sali w celu narady. Gdy tylko drzwi się zamknęły, głos zabrał Senator Kim:
-Koniec z grą, Kommodorze- skierował się do oficera Straży Konfederacji- Operacja wojska zakończyła się porażką.
-Jeszcze nic nie jest przesądzone, Senatorze- zaprotestował oficer.
-Niech pan nie będzie głupi! Czytałem raport i wiem, że otworzyliśmy puszkę pandory. Flota nie była przygotowana na opór na samej planecie, a co dopiero w kosmosie.
-Cóż.. Przyznam, że wyniknęły pewne rozbieżności pomiędzy symulacją, a sytuacją realną, ale to nie jest powód, by oddawać inicjatywę w ręce Imperiali.
-Jest pan ograniczonym człowiekiem- na te słowa oficer poczerwieniał- Nie dostrzega pan możliwości płynących z obecnej sytuacji. Trzeba kontrolować informację, a wszystko przebiegnie po naszej myśli. Szczególnie w chwili, gdy ich kolonia jest zagrożona, hmm?
-Nie.. Nie wiemy dokładnie- sciszył głos Strażnik- Straciliśmy kontakt z naszymi jednostkami w tamtym rejonie.. To prawdopodobnie przez pulsar..
-Niech pan się trzyma faktów a nie domysłów. Dokładnie wiemy, przez co wystąpiły zakłócenia w komunikacji. Jeszcze jedna taka zagrywka z pańskiej strony, a stanie pan przed Trybunałem.
-Panie Senatorze- przerwał oficer łącznościowy- Mamy informaję z Anchor- głowy wszystkich osób odwróciły się w jego kierunku- Flota została zmuszona do wycofania się w celu przegrupowania. Blokada została przełamana. Wrogie... Wrogie okręty kierują się w kierunku Draconii. ETA 20 minut.
Senator zaczerpnął powietrza i długo trzymał je w płucach myślać intensywnie.
-Wydać rozkazy flocie na ksieżycu. Zwołać konferencję prasową. Za 10 minut zjawię się w sali konferencyjnej.
-A co z Imperium?- zapytał drugi z senatorów.
Senator przystanał przy drzwiach:
-Złożę wizytę Admirałowi Yaahoozowi. Czas na rozmowę w cztery oczy.

sierżant Ibrachim Jusl

30 XI 2004 15:05 CET
Ibrachim

Usiadł na murku nieopodal Hali Obrad i myślał o tym jak dostać się do tego budynku. "Strażnicy nie przepuszczą, oknem się nie da, dachem też, wszędzie snajperzy w oknach.. eh.. co ja się będę pchał do tej Hali Obrad czy jak to tam się zwie trzeba znaleźć kogoś ze sztabu albo jakiegoś znajomego żołnierza, pewnie się tutaj kręcą a ja siedzę na tym murku jak jakiś żulek". Jego myśli skupiały się wyłącznie na Hali Obrad i tym co się w niej dzieje, miał nadzieje, że kogoś spotka, bo nie wyobrażał sobie przesiedzieć dnia rozmyślając na murku. "Eh.. pamiętam te czasy jak to tłukliśmy P-konfów, a teraz gadają z nimi jakby z przyjaciółmi. Do czego to doszło... Jakby się można było z kimś skontaktować... Cholera jasna! Przecierz mam w plecaku radio, mam nadzieje, że zadziała. No działaj, no proszę, proszę, jest udało się. Hm.. jaki to był kanał? A już wiem"
- Sierżant Ibrachim Jusl komandoria K-127 z Valkiria Prime zgłaszam swoją obecność. Jeżeli ktoś mnie słyszy to proszę o kontakt - wypowiedział to kilka razy, ale po kilkunastu minutach nikt mu nie odpowiedział. "No dobra trzeba czekać".


Feroz

30 XI 2004 15:57 CET
Feroz

zabawiał swojego podopiecznego rozmową. W pewnym momencie stary oficer zerwał się z wózka i zaczął zajadle pomstować na admirała Yaahooza. Po chwili zmęczył się i opadł ciężko z powrotem na fotel. Z wbudowanego w wózek dozownika wysunęła się tacka z jakimś lekiem oraz szklanką wody. JeRzy łyknął swoją pigułkę, popił wodą i po niedługim czasie zapadł w drzemkę. Feroz okrył go troskliwie kocem, po czym usiadł obok i zaczął się nudzić. Wszystkiego się spodziewał po tej konferencji, ale nie tego, że czeka go zabawa w pielęgniarza. Cóż, rozkaz to rozkaz...

W tym momencie zapikał jego komunikator. Przyszedł nowy v-mail od Flinta. W miarę, jak komandor wczytywał się w wiadomość, na jego twarzy pojawiał się coraz szerszy i złośliwszy uśmiech. Pod koniec radośnie zarechotał.
- No tak, na kogo jak na kogo, ale na tego to można liczyć. Zawsze potrafi jakoś rozwiać nudę. "Instrukcja Flinta", tak? Już się robi, panie kontradmirale... - wymamrotał Feroz z gębą w banan. Wstał i przyjrzał się uważnie aparaturze zintegrowanej z wózkiem JeRzego.
"Aha, droid pielęgniarz, dysponuje zapasem leków... czym on go faszeruje? Nasercowe, usypiające, geriavit... o, a to co? Supresanty? I to jakie końskie dawki... A tu proszę, Viagra. Doskonale" - zaśmiał się w duchu komandor i przystąpił do przeprogramowywania urządzenia.

Kilkanaście minut później Feroz wtoczył wózek z JeRzym do pomieszczenia zajmowanego przez Melfkę i Bow. Stary oficer wciąż chrapał w najlepsze. Komandor wskazał na niego i gestem nakazał obu paniom milczenie, po czym wywołał Melfkę na zewnątrz i zamknął drzwi. Spojrzała na niego zdziwiona.
- O co chodzi? Z JeRzym coś nie w porządku? - spytała.
- Lepiej niż w porządku - odpowiedział Feroz, podając Melfce komunikator z wyświetloną Instrukcją Flinta. - Czytaj.
Pani komandor przebiegła szybko wzrokiem treść wiadomości, po czym zaczęła chichotać.
- Doskonale! Ta pannica zaczynała już mi ostro działać na nerwy. W kółko opowiada o Aethanie i swoich uczuciach do niego, porzygać się można. Przyda jej się mała nauczka.
- Jasne. A przy okazji staruszkowi się jeszcze coś od życia dostanie - kiwnął głową Feroz. - Zająłem się już jego automatycznym pielegniarzem, teraz tylko musisz umieścić w mózgu komandora JeRzego delikatną sugestię...
- Już to robię. Dobrze, że śpi, inaczej zaraz by się zorientował. Jak tylko się obudzi, powinien przystąpić do działania - mrugnęła Melfka.

Feroz otworzył drzwi do pokoju i zaprosił gestem Bow.
- Pani kontradmirał, komandor Melfka musi na chwilę wrócić na salę obrad. Ja stanę na straży, ale nie mogę przecież zostawić komandora JeRzego bez opieki. Bylibyśmy zobowiązani, gdyby zechciała pani mieć tu na niego baczenie dosłownie przez pół godziny. To stary człowiek, może się nagle źle poczuć - powiedział. Bow zmarszczyła brwi i spróbowała zajrzeć w uczucia obojga RedOgów. Feroz, o dziwo, zdawał sie w ogóle nie posiadać umysłu, zupełnie jak robot; u Melfki zaś Bow odczytała wyraźną troskę o starego oficera. Pani kontradmirał zerknęła ciekawie na Feroza i po namyśle przystała na propozycję.
- Dobrze, mogę przez pół godziny zająć się tym dziadkiem. Nie ma problemu - Bow skinęła głową w wielkopańskim geście i wróciła do pokoju, w którym na swoim wózku drzemał JeRzy. Kiedy tylko zamknęły się za nią drzwi, Feroz uaktywnił elektroniczny zamek i spojrzał na Melfkę. Oboje jak na komendę parsknęli śmiechem.

JeRzy powoli się budził. Czuł się już znacznie lepiej, wątroba przestała mu dokuczać, a krótka drzemka pozwoliła mu zregenerować nieco sił. Kiedy tylko otworzył oczy, automatyczny pielęgniarz zapikał i wypluł garść kolorowych pigułek. Tym razem przeważały niebieskie. Komandor zgarnął je z tacki, pogryzł i jak zwykle popił wodą. Ziewnął szeroko, przetarł oczy i zauważył siedzącą obok niewysoką kobietę. Wpatrywała się w niego z troską na twarzy.
Umysł JeRzego zaczął pracować. Tak, już sobie przypominał... to przecież ta nowa pielęgniarka od admirała Yaahooza. "Proszę, a więc jednak dzisiejsza młodzież potrafi się jeszcze zatroszczyć o starszych..." - pomyślał z zadowoleniem. Podniósł się z wózka, przeciągnął lekko i z łagodnym uśmiechem ruszył w stronę "pielęgniarki".

Kiedy zza drzwi dobiegł pierwszy wrzask, dwójka komandorów znowu parsknęła śmiechem.
- Ile mu dać czasu? - spytał rechocząc Feroz.
- Sam mówiłeś, ze wracam, hihi... za pół godziny. To weteran, nie ma obawy, że sobie zrobi krzywdę - odpowiedziała Melfka. - A Flint ma przesrane. Przez niego popłakałam się ze śmiechu i popsułam sobie makijaż...

Pół godziny później Feroz otworzył drzwi do pokoju.
- Pani kontradmirał, dziękujemy... - zamarł w poł kroku. Jego oczom ukazał się niecodzienny widok: Bow leżała na podłodze skrępowana własnymi majtkami, wydając z siebie wściekłe dźwięki. Obok na fotelu drzemał spokojnie okryty kocem i z uśmiechem na pobrużdżonej zmarszczkami twarzy komandor JeRzy. Feroz błyskawicznie odwrócił się na pięcie. Melfka podeszła, żeby uwolnić panią kontradmirał.
- To skandal! - darła się Bow. - Ten obleśny staruch pobił mnie i próbował zgwałcić!
- Uspokój się - przerwała jej ostro Melfka, nakazując gestem milczenie. - Obudzisz go. I przestań opowiadać bzdury, przecież on ma z osiemdziesiąt lat. Mógłby być twoim dziadkiem - zakończyła, z miną wykluczającą wszelkie dyskusje.
Bow umilkła, chociaż nadal aż sie w niej gotowało. Poprzysiągła właśnie uroczyście całej trójce straszliwą zemstę...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
harvezd
Ten, o którym Seji mówi, że jest fajny



Dołączył: 16 Lis 2005
Posty: 1485
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: stont kleeckam

PostWysłany: Pią 17:19, 25 Lis 2005    Temat postu:

Kontradmirał Aethan...

30 XI 2004 16:42 CET
Aethan

w drodze do admirała Yaahooza wysłał do swoich lekarzy krótką wewnętrzą wiadomość: "Nie dopuścić, aby któryś z pacjentów przeżył następną godzinę".

***

Wszedł do apartamentu admirała Yaahooza. Drzwi zamknęły się z sykiem. Cisza. Admirał mierzył wrokiem swego podwładnego. Ciemnoczerwony płaszcz przykrywał całą sylwetkę młodszego oficera, kamienny wyraz twarzy dawał do zrozumienia, że nie ma zamiaru bawić się w żadne gierki...

- Dowody na porwanie trasportowców są fałszywe - zaczął Yaahooz.
- Tak.
- Ta cała szopa z bronią też pic na wodę.
- Owszem.
- Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego poświęciłeś życie tych ludzi.
- To pionki. Tutaj chodzi o większą sprawę.
- O wywołanie państwowej wojny w prywatnym interesie?! - ton głosu admirała wskazywał na wzburzenie, on sam wstał z krzesła i nerwowym krokiem zaczął przemieszczać się po pokoju.
- Tutaj nie chodzi o wojnę, ani o te pieprzone planety. Konfederacja natknęła się na coś, czego nie umie opanować.
- To są ich wewnętrzne sprawy, nic nam do tego, przecież to ich tereny, do kurwy nędzy!
- Yasiu! Zdajesz sobie sprawę, że teraz stacjonują tam najsilniesze floty konfederacji a mimo to nie widać ich nigdzie w okolicach Furiny?? Uważasz, że ich wewnętrzną sprawą jest ktoś, lub coś, co zajmuje siły czterech flot a my nie mamy o tym pojęcia? O nie, admirale, z całym szacunkiem, ale trzebaby być idiotą, żeby te sprawy bagatelizować. Dlatego musiałem ich oskarżyć, aby się odsłonili. Nie dziwi cię to, że poszli sobie na naradę, zamiast uznać mnie za głupca i obrzucić wyzwiskami??
- I dlatego, na konferencji oskarżyłeś ich o zbrodnie przeciw ludzkości, samemu poświęcając życie kilkudziesięciu ludzi. Wiesz, że mogłeś wywołać wojnę!
- Ci ludzie, to tylko pionki... A wojna i tak jest nieunikniona, jeśli nie z konfederacją, to z tym czymś.
- Pionki... - westchnął Yaahooz i dodał - w twojej własnej grze!
- Moja gra nie jest grą sprzeczną z grą Imperium. Jest zbieżna -zripostował kontradmirał spokojniejszym tonem.
- Twoja gra... Jak mam Ci ufać, wysyłasz swoje prywatne okręty, poświęcasz masę ludzi, idziesz zawsze na maksymalne ryzyko, fakt. Jesteś najkrwawszym kontradmirałem.
- Wojna i raison d´Etat... - wzruszył ramionami Aethan.
- Jak niby mam Ci ufać, Ty mówisz o racji stanu a w ważnych momentach znikasz i nie ma Cię. Myślisz, że nie wiem, że coś knujesz za plecami?
- Nic nie knuję. Mam swoje sprawy. Nie ma sensu się kłócić. Dążę do tego, aby Imperium wkroczyło do Krythos. Jest tam zagrożenie dla Imperium... I być może to oni porwali moją córkę.
- I dla córki poświęciłbyś kolejne floty.
- Nie, Imperium nie może być zagrożone. Z resztą ona też jest ważna dla niego. Zrodzona z dwóch przeciwnych umiejętności. Z psionika i kogoś, kto na moce psioniczne jest w ogóle niewrażliwy.
- Właśnie dlatego nie wiem, czy mówisz całą prawdę - rozmowa wyraźnie przeszła na spokojnieszje tory.
- Nie ufasz mi, bo nie możesz mi się wedrzeć do umysłu? Yasiu, mógłbym być najpotężniejszym człowiekiem w Imperium, gdybym miał wystarczająco dużą prywatną armię... Potężniejszym od ciebie - Aethan mrocznym wzrokiem spojrzał na Yaahooza - a nawet... od Imperatora... - szybko odwrócił głowę, nawet on nie mógł znieść krwistego spojrzenia admirała.
- A więc do tego dążysz. Wyczuwam w Tobie pochłanianie psioniki. To moce, które nic nie są wstanie zrobić dobrego. One... pasożytują na tobie i na nas wszystkich.
- Nie, jestem po prostu na psi niewrażliwy - kontradmirał odwrócił się tyłem.
- Nie umiem i nie będę umiał tego wykorzystać. Ale moja córka... Może ona będzie wiedziała.

Yaahooz już coś chciał powiedzieć, ale rozległ się dzwonek do drzwi. Yaahooz spojrzał na monitor domofonu. Przed drzwiami czekała... delegacja konfederatów.


JeRzy...

30 XI 2004 17:11 CET
JeRzy

... po łyknięciu tabletki na wątrobę zamknął oczy i zamyślił się nad sytuacją, w którą admiralicja wpakowała Valkirię. Wyglądał, jakby się zdrzemnął i towarzyszący mu młodzi oficerowie uznali, że tak właśnie jest. Słyszał ich rozmowę i zorientował się, że chcą sobie urządzić cyrk jego kosztem. "Niezłą kadrę wychowała sobie Valkiria" - pomyślał. "Nie będę ich wyprowadzał z błędu. To się jeszcze może przydać."

Nawet nie drgnął słysząc, jak młody komandor - pomyśleć, że oboje byli mu równi stopniem - majstruje przy jego droidzie. "Czyżby jednak ten mały troll chciał mnie otruć?" - pomyślał. Chwilę później poczuł, że któreś z nich próbuje mu przestawiać coś w umyśle. Niepożądany gość najwyraźniej nigdy nie miał do czynienia z kimś równie nafaszerowanym supresantami, co JeRzy. Zaimplementowana sugestia po chwili zniknęła pod wpływem leków, jednak zdążył się zorientować, czego dotyczyła. Roześmiał się w duchu. Nawet jeśli zachowanie obojga oficerów było infantylne, sam pomysł prezentował się całkiem zabawnie. "Wybaczcie, dzieci" - pomyślał, - "ale rozegramy to po mojemu".

Parę minut później pozostawiono go sam na sam z Bow. Odczekał chwilę po zamknięciu drzwi, otworzył oczy i spojrzał na siedzącą obok kobietę. Zanim się odezwała, położył palec na ustach, nakazując ciszę. Jego droid zaserwował mu tabletki. Pięć Viagr - nieźle. Od takiej dawki chyba cała krew z mózgu odpłynęłaby mu w portki. Otworzył klapkę z przodu sanitariusza, wsypał wszystkie tabletki z powrotem na właściwe miejsca i zresetował ustawienia maszyny. Bow obserwowała jego zachowanie z nieufnością.

- Chcieli mnie naćpać i otumanić, żebym cię przeleciał - wyjaśnił jej szeptem. - Takie żołnierskie poczucie humoru. Niestety, przy takim rozwoju sytuacji trudno byłoby namówić cię na grę wstepną, więc zostawmy figle na inne spotkanie...
- Komandorze JeRzy, jestem mężatką... - przerwała mu oburzona Bow.
- Tym lepiej - skwitował. - Takie są najbardziej wyposzczone. Ale mów trochę ciszej, a najlepiej na chwilę w ogóle przestań mówić i posłuchaj. W moim interesie jest, aby przynajmniej na razie utrzymać ich i wiele innych osób w przeświadczeniu, że jestem zniedołężniałym starcem z przebłyskami świadomości, a nie sprawnym starcem z chwilami słabości. Mówię o tym, bo wolę, jak kobiety ze mną współpracują... - zawiesił głos na znaczącą chwilę. - Pozwól zatem, że z twoją pomocą zainscenizuję tu mały spektakl.
- Na czym miałby polegać?
- Zwiążę cię twoimi majtkami, pozostawię w lekkim nieładzie i utnę sobie drzemkę, a ty narobisz wrzasku, że się do ciebie dobierałem - wyszczerzył się promiennie. - Nosisz majtki, czy powinienem zmienić plan?
- A jeśli się nie zgodzę? - spytała zirytowana zachowaniem staruszka.
- Wtedy i tak zwiążę cię majtkami, zmuszę do połknięcia paru tabletek Viagry i rozbudzę cię. A kiedy oni tu wejdą, ja tak samo będę drzemać, ale ty będziesz błagać, żebym nie przerywał. Zastanów się, która wersja jest dla ciebie korzystniejsza... - znów zawiesił głos - politycznie?

Bow przez dłuższą chwilę przyglądała mu się w milczeniu, po czym wstała i zaczęła rozpinać spódnicę.

- Zuch dziewczyna - pochwalił ją komandor, puścił do niej oko i zaczął szykować scenografię.

Parę minut później do Melfki i Feroza dotarł pierwszy pełen oburzenia wrzask...


Yaahooz

30 XI 2004 20:41 CET
Yaahooz

przez chwile milczał, myśląc, później powiedział powoli.
- Wrócimy do tematu później kontradmirale. Teraz mam delegację, z którą musze porozmawiać, a wolałbym nie zadrażniać dalej tcyh kwestii w związku z tym mój adiutant odprowadzi Pana do kwatery, którą Pan zajmuje - ton admirała gadającego do pleców Aethana był formalny, nawet oschły. Zupełnie inny niż wcześniej, pozbawiony emocji. Zupełnie taki... zupełnie taki jak kiedyś, dwa lata temu, kiedy spotkali się na tyłach pewnej willi. - gdzie odwiedzę Pana jeszcze przed zakończeniem przerwy. Than, odprowadź Kontradmirała. Przez moje biuro jeżęli możesz. (czyli bocznym wejściem)

Po tych slowach Yaahooz wyszedł z salonu, w którym rozmawiał z Aethanem i udał się do drzwi wejściowych. Odczekał moment, uspokoił się i wcisnął brzęczyk otwierający drzwi zewnątrzne. Potem otworzył drzwi wewnętrzne i popatrzył na Kima, który stał w wejściu. Admirał zrobił krok w bok i zaprosił gestem do środka, a potem zamknął drzwi.

Pierwsze kilka sekund obyło się bez słów. Wziął płaszcz od gościa, a później poprowadził go do salonu, w którym miał nadzieję już nikogo nie zastać. Po drodze spojrzał na zegarek.
Około 21 minut do końca przerwy. Doliczając powiedzmy 10 spóźnienia, to daje jakieś 30.
Kiedy Kim wszedł do salonu i i odwrócił się w stronę Yaahooza, ten spytał
- Brandy? Whisky? - po odpowiedzi senatora dodał - Mam jakieś 10 minut. Ten czas jest do pana dyspozycji. Słucham.


Xin

30 XI 2004 21:38 CET
Xin1

wpadł na kapitana Krzemieni.
-Sierżancie uspokój się! - Wykrzyczał kapitan.
-Przepraszam sir. Oglądał Pan wiadomości? - Zapytał.
-Tak. I co z tego? - Odparł.
-Sir. Nie sądzi Pan, że powinniśmy się czegoś dowiedzieć o tej nieznanej flocie? Pies srał konfederację, ale ta nieznana flota może dostarczyć nam wielu informacji.
-Xin, czekamy na rozkaz admirała Yaahooza.
-Sir, jako członek wywiadu, podlegam kontradmirałowi Ksch. - Odparł Xin.
-A on podleda admirałowi. Uspokuj się trochę. Jak tylko dostaniemy odpowiednie rozkazy to zostaniesz tam wysłany.

Sierżant szedł do hangaru. Był wkurwiony na maksa. Nie dość, że musiał czekać i nudzić się tutaj, na pokładzie Odyna, to jak się na nadarzała okazja do czegoś ciekawego, musi zostać na pokładzie i znów zbijać bąki.

Xin wszedł do hangaru. Mechanicy jak zwykle grzebali coś przy maszynach. Jeden z nich właśnie coś robił przy jego Krzemieniu.
Sierżant wyjrzał przez iluminator. Flota konfederacji nadal krążyła wokół Drakonii.
-Na Żabę, jak bardzo chciałbym skopać kilka zielonych tyłków. - Powiedział z tęsknotą w kierunku niszczyciela PeKonfu.

Wrócił do kantyny i zaczął oglądać holowiadomości. Aethan zaczął przemawiać, potem Yaahooz, a potem jakiś stary zgred, którego Xin nie znał.
-Że też im się chce siedzieć na tych nudnych konferencjach. - Pomyślał. - Już wolę się nudzić tutaj, niż tam. Chociaż nie... Tam jest Cez, ten to zawsze wie, jak umilić nawet największą stypę.

-...Flota Konfederacji Planet musiała dokonać strategicznego odwrotu i się przegrupować... - Nagle powiedział dziennikarz.
-Strategiczny odwrót?! Te pajace po prostu dostały po dupie! A nie strategiczny odwrót! - Wykrzyczał na całą kantynę. Kilka osób zwróciło się w jego stronę.

-Niech to się już skończy i wyślą nas gdzieś. Nawet na kolonię xenomorfów, byle tylko się nie nudzić. - Powiedział na głos i kilka osób przytaknęło.


Słyszeliście go?...

1 XII 2004 8:38 CET
Raphaelus

Raphaelus nachylił się nad stolikiem zniżając głos
- Taak, nudzi się sierżantowi - mruknął z satysfakcją jeden z szeregowych
- Te, a to nie ten co przed chwilą stąd wylatywał? - zapytał inny.
Raphaelus obejrzał się za siebie
- Ten sam - zastanowił się chwilę - wiecie, to chyba miało coś wspólnego z wiadomościami. Słyszeliście? Mówili coś o Konfederacji, że podobno ma jakieś kłopoty...
- Bo ma kłopoty - mruknął jeden z szeregowych pilnie studiując trzymane w ręku karty
- A ty niby skąd to wiesz?
- Mam kumpla w łączności - uśmiechnął się tamten - Prowadzą stały nasłuch w całym sektorze. Nie mają zbyt wiele do roboty bo podobno jakiś pulsar powoduje zakłócenia transmisji - wzruszył ramionami - Z resztą nie powinno to nas obchodzić. Kto jest na musie, Raph?
- Chyba ja
- Dobra, moje 110.
- Pas
Raphelus popatrzył w karty. Skrzywił się z niesmakiem.
- Ja też pasuję.
W kantynie znów zaległa cisza, przerywana jedynie trzaskaniem kart o stół i gniewnym sapaniem sierżanta przy barze.


Kapitan Kemer

1 XII 2004 14:30 CET
Kemer

Kolejny dzień... zwyczajny dzień wśród Lochów i Smoków. Codzienna papierkowa robota i codzienna nudna egzystencja. Kemer od ostanich wydarzeń na V-prim zajął się odbudową zniszczonej planety i zatracił się w pracy, Komandor Andre, który pochłonięty był projektem rozbudowy świata nie zwracał zbyt dużej uwagi na to co poczynali żołnierze w jego Komandorii. Tak, więc zapanowała harmonia, którą od czasu do czasu przerywali wrzeszczący kaprale...

Nad stertą papierów niewiadomego pochodzenie pojawiła się naglę twarz, twarz dowódcy, który nie uśmiechał się jak to zwykle bywało podczas jego "wizytacji"
-Oj... czegoś nie zrobiłem na czas ? - pomyślał Kemer
-Kemer! - krzyknął Andre
-Tajest? - odpowiedział ociężale kapitan
-W tej chwili pakuj manatki!
-Co!?
-Oglądasz czasem Informacje??
-Telewizja kłam...
-Nie krzań mi tutaj tych głupot!! Jedziesz do Drakonii
-Po co!? - odrzekł bardzo zdziwionym głosem Kemer
-Nosz ku#$%! Jedziesz i już! Pakuj się za pół godziny odlatuje twój statek!
-Pół godziny chyba nikogo nie zbawi? I tak będę leciał parę dni...
-Będziesz tam jutro.
Wygląd Kemera można by opisać jako... wielce zdziwionego człowieka ze złamaną żuchwą
-To czym tam mnie przeniesiesz? Magiczną różdżką??
-Nie... ten statek nazywa się "Fearytell" i posługuje się grawitonem do poruszania się.
-Przecież to... jest w fazie próbnych badań!!
-Trudno, poświęcisz się dla nauki.
W tym momencie Kemer wiedział jedno. Dalsza rozmowa nie ma najmniejszego sensu.
-Za 20 minut będę gotowy.
-Pospiesz się!
-Tajest, sir!

Do torby zapakował tylko najpotrzebniejsze rzeczy: zapasowe ostrza, blaster, V-mundur na zmianę i parę innych mniej lub bardziej sentymentalnych drobiazgów. Narzuciwszy na siebie płaszcz, sprawdził czy naręczne ostrza wysuwają się z elektronicznych pochew. Działały... To już dwa lata jak ich nie używał, oby nie musiał tego robić dłużej.

Podróż minęła w stresie napęd grawitonowy to totalna nowość, która na dodatek nie działa w pełni sprawnie. Na samom Drakonie dotarł specjalnie podstawianym wahadłowcem, ponieważ jego starek nie mógł wlecieć w pole grawitacyjne planety - zbyt duże ryzyko - jak stwierdził pilot.

To co zastał na planecie... przeraziło go. Tłumy antygalaktynian, wszędzie Ci fani zamykania planet. Krótkowzroczni idioci. Z drugiej strony pełno żołnierzy i służb porządkowych. Nie chciał przebywać w tym śmietniku ludzkich (i nie tylko) wrzasków. Czym prędzej Kemer udał się do hotelu oficerskiego i zajął swój przydziałowy pokój.
-Mimo nam pana gościć! - usłyszał dostając klucze od dziupli w której miał mieszkać.
-Są do mnie jakieś wiadomości?


### Kwatera Admirała Yaahooza###

1 XII 2004 14:37 CET
Harvezd

Senator Kim poprosił o wodę. Nie to, że nie miał ochoty na coś mocniejszego w tej chwili- chciał jednak zachować czystość umysłu.
-Nie będę bawił się w dyplomację, Admirale. Sytuacja jest poważna. To, co panu wyjawię musi pozostać między nami.
-Zamieniam się w słuch, Senatorze.
Kim ciężko wypuścił powietrze. Utkwił wzrok w blat stołu dzielący go od Admirała i zaczął:
-Nasz wywiad doniósł jakiś czas temu o dziwnych sygnaturach podprzestrzennych wykrywanych w rejonie Sektora Krythos. Wysłano kilka sond- żadna niepowróciła. Potem posłano ekspedycje... Ci, którym udało się powrócić, opowiadali o myśliwcach przewyższających nasze, a nawet wasze pod względem zwrotności. Opowiadali o okrętach w kształcie klina stacjonujących na kilku planetach. W końcu, mówili o straszliwej masakrze, która spotkała znaczną część ekspedycji- zawiesił głos- Nasza flota zajęła sektor, nie ze względu na jakieś surowce, tych mamy pod dostatkiem. Chodziło o przechwycenie technologii. Jednakże przeliczyliśmy się. Bombardowanie jednej z planet sprawiło, że nawet siła całej 6. Floty Pogranicza nie była w stanie sprostać kontruderzeniu.
Admirał milczał. Kim podniósł wzrok na niego:
-Prawda jest taka, Admirale, że mamy tu do czynienia z czymś, czego jeszcze nie napotkaliśmy. To mechaniczne jednostki, sterowane przez coś, czego na razie nie udało nam się zidentyfikować. Proszę mi uwierzyć- cały Sektor się od nich roi, a nasza flota jedyne co może robić, to nie wypuszczać ich na zewnątrz. Ci.. Obcy zachowują się tak, jakby większe zgrupowania statków ich przyciągały. Pojawiają się z nikąd i niszczą wszystko na swej drodze.
Kim napił się wody, ręka mu nawet nie zadrżała, gdy wtajemniczał najwyższego oficera wrogiej nacji w największe sekrety Konfederacji:
-Tyle że to nie wystarczyło. Flota znajdująca się nad Anchor została... delikatnie mówiąc, unicestwiona. Wroga flota kieruje się w tą stronę. Nasi oficerowie już informują przedstawicieli flot innych nacji i lokalna administrację. Planeta przygotowuje się do odparcia inwazji. Z terytorium Konfederacji już leci 8. Flota Pogranicza. Problem w tym, że to może być za mało. Prosiłbym o wezwanie floty Imperium- obaj wiemy, iż czeka na obrzeżu Sektora. W zamian za informację i w zamian za możliwość prowadzenia u naszego boku działań na terytorium Sektora. Draconia może stać się miejscem porażki całej wolnej Galaktyki, albo pierwszym miejscem, w którym stawimy opór tej zarazie. Mamy jeszcze około 15 minut zanim dotrą tutaj.
Admirał milczał. Utkwił swój topiący skały wzrok w twarzy Senatora.
-Zanim podejmę jakąkolwiek decyzję w imieniu Imperium, chciałbym wiedzieć jak nazwaliście to.. "zagrożenie".
Senator zaczerpnął wody.
-Wywiad użył określenia zaczerpniętego z dawnej mitologii. To nic, do czego należałby przykłądać uwagę..
-Nalegam.
Senator odbił spojrzenie Admirała. Po chwili bez drgnięcia żadnego mięśnia twarzy rzucił krótko:

-Moloch.


Yaahooz

1 XII 2004 15:39 CET
Yaahooz

popatrzył w okno. Rozważył w kilka sekund to, co usłyszał. Bezczelny był ten gość, ale trudno, takie czasy.
Sytuacja się komplikowała, jakby brakowało innych problemów.
Spojrzał znowu na sentaora, który krył niecierpliwe oczekiwanie na odpowiedź za pozorem spokoju i obojętności.
- Powiem krótko, bo faktycznie nie ma czasu, jeżeli pańskie rewelacje się potwierdzą. Straciliście jedną flotę i pewnie kruszeją wasze siły, które teraz tam są. Stąd senatorze, trochę zmienimy warunki i teraz Pan posłucha moich. Jeżeli wam pomożemy, to wasze siły wyniosą się z układu, który de facto my zajeliśmy pierwsi. I to bez żadnych dodatkowych warunków - yaahooz podniósł nieco głos i wskazujący palec, którym pomachał przecząco w powietrzu, widząc, że Kim już ma zamiar coś powiedzieć. - przypominam, że nasze siły są obecnie w nieco lepszej kondycji niż wasze. Więc nie do końca chyba ma Pan tutaj podstawy do stawiania warunków. Bo ja i mój sztab zawsze możemy się stąd zabrać i spokojnie poczekać aż wasza kolejna flota dostanie w tyłek. A później poradzimy sobie z tym zagrożeniem.
- Skoro my nie możemy, to myślisz, że wam się to uda?! - wybuchnął senator nie mogąc dłużej wytrzymać
- za kogo Ty się masz do cholery?!
- Za kogoś, kto ma więcej znajomości niż Ci się wydaje po prostu - odparował Admirał tonem znudzonego bywalca stadionów cyberball - Twój wist Kim. Zresztą ujmę to tak. Albo przyjmujesz moje warunki i wtedy pomyślimy, albo nie i ja poczekam, a później i tak będę miał to, po co tu przyjechałem. A zostało nam jeszcze - spojrzał na zegarek - ... 13 minut i 48 sekund o ile oczywiście Twoje obliczenia są dokładne.


VeeteK skrzywił się...

1 XII 2004 17:45 CET
VeeteK


...i wyłączył odtwarzacz. Nienawidził tych pseudo-patriotycznych wypocin. "Śpiewać o kimś, kogo się nawet na oczy nie widziało... to tak jak z tym nieszczęsnym seksem w VR" - pomyślał. Wyjął z kieszeni niewielką kartę i, włożywszy ją w odpowiedni slot odtwarzacza, wcisnął play. Usłyszał smyczkowy wstęp, który po chwili przeszedł w ciężkie brzmienie gitary basowej i pojedyńcze uderzenia perkusji. "Kiedyś to robili porządną muzykę, nie to co to gówno puszczane teraz w holowizji" - westchnął. Z membran dobiegł go głos wokalisty. Pułkownik przyjrzał się wskaźnikom na pulpicie sterowniczym, sprawdził zabezpieczenia pocisków, lekko poruszając głową w rytm melodii. "Sie kommen zu euch in der Nacht; Dämonen, Geister, schwarze Feen..." - pilot usiadł wygodniej i pociągnął za drążek z napisem ´hyperspace´.

Wszystkie diody i kontrolki wyglądały w porządku. Według licznika do orbity Drakonii zostało jakieś 10 minut lotu, więc wynikało z tego, że Interceptor znajduje się gdzieś na peryferiach układu. VeeteK ziewnął szeroko.
Wtedy myśliwcem szarpnęło, a sam pilot poleciał do przodu. Gdyby nie pasy przy fotelu, twarz zamieniłaby mu się miejscami z licznikiem torped na panelu. Lampka przy ekranie napędu nadprzestrzennego zgasła, a cały kokpit zalała czerwona poświata padająca z conajmniej kilkunastu innych kontrolek.
- Co do jasnej...- zdążył wykrztusić pułkownik zanim kątem oka zobaczył, jak coś przeleciało przed dziobem myśliwca. Wyprostował się w fotelu i spojrzał na radar. "No tak, byłoby za łatwo gdybyś działał, sukinsynu" - pomyślał. Wcisnął przycisk nadawania i odezwał się:
- Tu... patrol graniczny Drakonii, do niezidentyfikowanego statku. - palnął co mu pierwsze przyszło na myśl. - Zidentyfikuj się.
Odpowiedziała mu cisza. Żadnego głosu, rozmów, żadnych zakłóceń czy szumów, zwykle towarzyszących komunikacji radiowej. Po prostu nic. - Powtarzam jeszcze raz... - zaczął VeeteK i rozejrzał się w poszukiwaniu podejrzanego statku. Wtedy go zobaczył. Tuż nad Interceptorem sunął z taką samą prędkością czarny jak noc trójkątny kształt. "Nie... jest jeszcze ciemniejszy. Jak próżnia" - wzdrygnął się pułkownik. Wtedy niezidentyfikowana jednostka zwolniła i została w tyle. "Co..." - pomyślał VeeteK tuż przed tym, jak myśliwcem wstrząsnęły pierwsze uderzenia, uszkadzając i tak już nadwerężone niespodziewanym wyjściem z hiperprzestrzeni pole siłowe.
- Kurrrwa... to tak się bawimy? - syknął pilot, nagłym ruchem przekręcając wolant w prawo i zmniejszając prędkość. Tak jak się tego spodziewał pułkownik, pilot wrogiego myśliwca zaczął zmieniać kierunek lotu, chcąc utrzymać Interceptora w polu rażenia. W głowie VeetKa nadal rozbrzmiewała muzyka.
- A nie, nie, nie... - powiedział, sadzając imperialny myśliwiec na ogonie czarnego statku. "Ein heiser Schrei... feuer frei!" - dobiegł pułkownika głos wokalisty.
- Dyh! - wycedził VeeteK, odpalając torpedy jedna po drugiej.
Żaden znany pułkownikowi myśliwiec nie był w stanie uniknąć wszystkich pocisków. Czarny, trójkątny statek najwyraźniej mógł. I zrobił to. VeeteK zbladł.
- Dobra... to pobawimy się kiedy indziej. - zmienił kierunek i przyspieszył. Wróg jednak nie dał za wygraną. Ponownie ulokował się za Interceptorem i rozpoczął ostrzał z jakiegoś rodzaju działka. Na HUDzie przed VeetKiem liczby oznaczające wytrzymałość pola ochronnego zaczęły gwałtownie spadać. "Prze-je-ba-ne" - zanucił pilot. Teraz mógł zrobić tylko jedno, żeby zgubić przeciwnika. Przekierował moc z głównego silnika do dysz hamujących na dziobie i wcisnął przycisk hamowania. Szarpnęło nim do przodu, ale pasy wytrzymały. Na szczęście pilot czarnego myśliwca miał to, na co liczył VeeteK - refleks na tyle duży, żeby uniknąć wpakowania się dziobem w rufę Interceptora. "No i oczywiście powinien już mieć coś jeszcze - nasrane w gaciach" - pomyślał VeeteK.

Nie czekając, aż przeciwnik odzyska dogodną do strzału pozycję, pułkownik przekierował całą dostępną moc do głównego silnika i pomknął w stronę - jak miał nadzieję - Drakonii.


***

1 XII 2004 17:50 CET
Nocturn

Nocturn nie tracił z oczu ubranego w zielony mundur oficera. Tamten, najwidoczniej spieszył się, bo jego czujność zdała się ulotnić niedługo po oddaleniu się od Hali Obrad. Widoczny był jego pośpiech. Oczywiście, przechodnie zwracali uwagę na oficera konfederacji w galowym mundurze. Na szczęście Nocturn rzucał sie mniej w oczy. Luźna czarna koszulka i wzorowo uprasowane spodnie jakoś nie bardzo pasowały do upalnego dnia, ale przynajmniej na jego ubraniu nie było żadnego czerwonego V. Marynarka wisiała luźno w dłoni. Komandor od czasu do czasu odwracał się wypatrując J, ale też sprawdzając, czy przypadkiem on sam nie jest śledzony. Sylwetka szeregowego mignęła mu gdzieś dwa razy, więc poczuł się spokojniej. W pewnej chwili konfederata, idący do tej pory w jednym kierunku, skręcił w inną ulicę. Nie chcąc go zgubić, Nocturn podbiegł do rogu. Minąwszy go, zobaczył że śledzony przez niego mężczyzna, rozgląda się teraz uważnie, jakby czegoś wypatrując. Nocturn zwolnił i pozwolił tamtemu oddalić się, nie na tyle jednak, by stracić go z oczu. W pewnej chwili konfederata zatrzymał się przed jakimś lokalem i spojrzawszy na napis widniejący nad wejściem, wszedł do środka. Nocturn postanowił nie ryzykować. Zatrzymał się nieopodal. Wkrótce potem na miejscu zjawił się J. Udając, że nie zna Nocturna minął go obojętnie, niemniej doszły go słowa:
- Jest w lokalu "Czarna róża", przejdź na drugą stronę ulicy i obserwuj wejście.
Szeregowy postąpił zgodnie z zaleceniem komandora. Naprzeciw lokalu znajdował się terminal komunikacyjny. J stanął przy nim i udając, że próbuje nawiązać z kimś połączenie, obserował wejście do "Czarnej róży".
Nocturn przystanął przed jakąś witryną i, zapaliwszy papierosa, oglądał znajdujące się na niej najnowsze przykłady, że tutejsza moda nijak się nie wiąże z jego poczuciem estetyki


Sierżant Ibrachim Jusl

1 XII 2004 20:58 CET
Ibrachim

"Godziny mijają a ja ciągle tutaj tkwię, pewnie wszyscy siedzą w Hali Obrad i nie odebrali komunikatu. Dobra czas ruszać, hm.. tylko gdzie iść? Do hali nie wejdę, bo legitymacje posiałem, będzie trzeba znaleźć jakiegoś znajomego. O jakaś ulotka.. Hm.. knajpka... ´Czarna Róża´ no to w drogę"
Sierżant wstał z murku, rozpinając mundur i posępnym krokiem udał się w kierunku knajpy. Co rusz przechodnie szturchali go i o mało co nie zgubił się w tym mieście. Poniszczona, brukowana kostka zamiast chodnika utrudniała przechodzenie w "labiryncie" ludzi. Ibrachim oglądał po drodze zabudowania, sklepy, samochody i przyglądał się różnemu rodzajowi gatunków ludzi lub czegoś podobnego do nich. Czasami zdawało mu się, że przemyka w tłumie jakaś znajoma postać i gdy próbował ją odnaleźć w gąszczu tłumu znikała bez śladu. Zmęczony długim spacerem przysiadł na ławce obok staruszka czytającego najświeższą prasę. Z zaciekawieniem wertował artykuły i szukał ciekawych ogłoszeń.
- Przepraszam - zapytał sierżant
- Nie przeszkadzaj mi chłopcze, czytam gazetę, O! Konopki Drakonia wygrały swój drugi mecz w lidze, no no no zobaczymy jak się dalej rozgrywki potoczą - odpowiedział staruszek ignorując przy tym Ibrachima.
- Czy wie pan może gdzie stacjonują żołnierze Valkirii? - zapytał ponownie
- Co?! Jaka Valkiria uciekaj i daj mi spokój nie widzisz, że jestem zajęty - powiedział ze wściekłością dziadek.
Sierżant oddalił się posępnie i poszedł w swoją stronę. Usłyszał z oddali mamrotanie staruszka: "Eh... ta dzisiejsza młodzież, tylko by żarty sobie robili."
Młody Jusl z rękoma w kieszeniach podążał do "Czarnej Róży" na wydanie paru groszy na piwo i jakieś jedzenie.


### Kwatera Admirała Yaahooza###

1 XII 2004 21:50 CET
Harvezd

Senator odstawił pustą szklankę na szklany stół:
-Admirale, proszę pamiętać, że wedle prawa to Konfederacja nadal sprawuje kontrolę nad Sektorem. Możemy w kaźdej chwili ściągnąć posiłki- nasza flota ma do pokonania taką samą odległość, co wasza. Korzystam z możliwości iż wasza flota stacjonuje w sektorze. Ale nie przyszedłem tu po to by pokazywać, kto ma większe muskuły. Nie zaakceptuje, też pańskiej oferty, Admirale, w obecnej formie. Nasze siły nie mogą i nie wycofają się z sektora. W zamian mogę zaoferować albo podział sektora na strefy- strefę Konfederacji i strefę Imperium, lub dać wam możliwość swobodnego przemieszczania się w granicach sektora. Pański wybór, Admirale- zakontrował Senator.

Syreny alarmowe we wszystkich miastach podjęły swój monotonny jęk. Władze planety właśnie zostały poinformowane o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Prezydent Drakonii przemówił do ludu - co transmitowano na licznych telebimach- nakazując zachowanie spokoju i kierowanie się ku umocnionym punktom. Ludzie zaczęli kierować się ku schronom. Wojsko weszło w stan pełnej mobilizacji. Półcywilne siły pokojowe wyszły na ulice by pilnować sklepów i mieszkań przed szabrownikami. Antyglobaliści stali w konsternacji- nie wiedzieli czy dalej protestować, czy biec do najbliższego schronu. Dla pewności utworzono trzy komitety, które miały wydać ekspertyzę w oficjalnym jezyku galaktyki i 38 językach mniejszości. W końcu, po przedłużającym się okresie oczekiwania podjęto decyzję o pozostaniu w obecnej sytuacji, tylko pod zmienioną nazwą "bezpieczni inaczej".

Informowano też przedstawicieli innych delegacji dysponujących flotami, które mogły posłużyć odparciu ataku. Przeciwnik, określony jako "niezidentyfikowana flota o wrogich intencjach" nieubłaganie zbliżała się do granic układu.


St. Szeregowy Xweet

1 XII 2004 21:57 CET
Xweet

No, w końcu koniec służby na dzisiaj. Z braku lepszego zajęcia połaże sobie po mieście. Może coś kupie sobie na pamiątkę (na szczeście mam ze sobą troche pieniędzy z ostatniego żołdu) czy coś zjem i wypije. Głównie wypije, byleby nie zadużo, bo jutro też mam służbę (przy tej ilości szeregowych, nie powinno to nikogo dziwić). Przebrałem się w strój "cywilny", co w przypadku mojej osoby oznacza brak pancerza. Prze chwilę myślałem czy nie wziąść i poszukać któregoś z innych szeregowców, ale większość ma jeszcze służbę, lub jest już na mieście. Sam nie wiem.
W pierwszym lepszym kiosku kupiłem plan miasta z zaznaczonymi ważnymi miejscami np. knajpką "Czarna Róza" umieszczonej blisko miejscowgo sklepu z pamiątkami (znaczy się na tyle blisko miejsca zakwaterowania mojej skromnej osoby). Na razie mam dość biegania i długich marszów, więc ide do sklepu.
Zamknięty. Trudno, czas do knajpki, znając życie będzię tam większość szeregowców i paru oficerów. Knajpka wygląda standardowo. W rogu stał telebim w którym pojawiła się twarz prezydenta, mówił coś o "niezidetyfikowanym wrogu" czy jakoś tak. Od razu rzuciłem się biegiem do swojego budynku. zdążyłem tylko krzyknąć: "Żołnieże Imperium! Do naszego budynku!" Parę osób podnoisło się chyba z krzeseł. za parę minut będzie tu czysty chaos, a ja wolę być przygotowany. W pancerzu i z bronią pod ręką, na wszelki wypadek. W końcu słowo: "Wróg" w moim mózgu jest koló słowa walka.


Yaahooz

1 XII 2004 23:51 CET
Yaahooz

po chwili milczenia odpowiedział Kimowi:
- Zgodze się na zostawienie nam 1/3 całego terytorium układu, wzdłuż całej naszej granicy do niego przylegającej Senatorze. Ale poza tym, jest jeszcze jedna kwestia. Dziewczynka. - powiedział, badając delikatnie empatyczne sygnały na taki nagły wist w zupełnie inną nutę.
Kim popatrzył w inną stronę odpowiadając błyskawicznie:
- Zgoda Admirale. Każę niezwłocznie przesłać pańskiej flocie mapy Sektora wraz z naniesionymi granicami.
- Dziewczynka! - Yaahooz powtórzył powoli, przygotowując się do brutalnego skanu głowy rozmówcy...
- Admirale. - odparł Kim - Bądźmy poważni. Konfederacja nie ma nic wspólnego z nieszczęściem, które spotkało Kontradmirała Aethana i jego małżonkę. To naprawdę bezpodstawna akuzacja, nie poparta żadnymi faktami. Utrzymujmy przyjacielski ton tej konwersacji, proszę. Czas leci.

Facet był zdeterminowany żeby doprowadzić do układu pomiędzy Konfederacją a Imperium. Yaahooz to czuł. Mówił w tym sensie prawdę, ale... chyba nie do końca. Po sekundzie milczenia Admirał powoli wyprostował się, ponieważ dotychczas opierał się nonszalancko o biurko. Wiedział, że Kim jest psionikiem, ale średniej klasy i wiedział o tym równie dobrze jak Yaahooz. Przełamanie go i zmuszenie do posłuszeństwa, wynicowanie wedle życzenia nie stanowiło w razie potrzeby problemu. Stąd, w głosie Yaahooza słychać było groźbę, a białka oczu zaszły znajomą, niebieskawą mgłą.
- Powiesz co wiesz Kim albo sam to od ciebie wezmę...
- Wie pan, Admirale, że czynna napaść fizyczna jak i psioniczna na najwyższego urzędnika Konfederacji będzie się wiązała z wypowiedzeniem wojny? - senator ewidentnie grał na czas.
- Jesteś tutaj sam Kim, nie udowodnisz mi niczego - Yaahooz zrobił krok w jego stronę i położył rękę na rękojeści katany przy boku - ... a poza tym i tak nic nie zapamiętasz - dodał z lekkim uśmiechem - więc gadaj po dobroci.

Senatorowi wystąpił pot na czole. Zaczął się nerwowo rozglądać w poszukiwaniu drogi ucieczki. Niestety zastawiała ją obecnie sylwetka Admirała. Senator uspokoił się jednak błyskawicznie i podjął spokojnym głosem, ale już nieco inną melodię:
-Konfederacją od długiego czasu targa wewnętrzny konflikt pomiędzy służbami bezpieczeństwa a "oficjalną" administracją. Nie o wszystkich działaniach Straży Imperialnej informowany jest Senat. Rozumie pan, Admirale, co grozi mi za wyjawienie sekretów przedstawicielowi obcego państwa?

Niebieskie smugi nadal tańczyły w oczach Yaahooza, kiedy odpowiedział filmowym tekstem z tandetnych kryminałów:
- A wiesz Kim co się z Tobą stanie jak mi ich nie wyjawisz? Masz trzy sekundy. Raz... Dwa...
- Nie wiem nic, co mogłoby pomóc w tej sprawie. - powiedział Kim reagując odpowiednio szybko i troszeczkę nerwowo - Jak już mówiłem, nie wszystkie działania Straży podlegają Senatowi. To jednostka, która ma szerokie autonomiczne uprawnienia. Coś jak wasz Wywiad - wymownie zaakcentował - Nie jestem w stanie powiedzieć panu niczego w tej chwili... Jednakże po dotarciu do bazy danych na naszym okręcie flagowym, mógłbym sprawdzić, a następnei przesłać panu... pewne informacje odnośnie tej kwiestii. Rozumie pan.. również w Senacie Konfederacji są ludzie, którym zależy na ograniczeniu wpływów Straży.
Yaahooz przez chwilę przetrawiał to, co usłyszał, a później jego oczy wróciły do normalności.
- Będę zatem czekał Senatorze. I proszę mnie nie zawieść... a teraz czas już na ewakuację - spojrzenie na zegarek pokazało że zostało 9 minut. Obaj wybiegli z kwatery Admirała i rozdzielili się. Kim pogiegł do swojej antygrawitacyjnej limuzyny i wskoczył do środka, a pojazd ruszył pędem w stronę kosmodromu. Yaahooz włączył komunikator, jednocześnie przesyłając adiutantowi telepatyczne rozkazy co do zebrania wszystkich papierów i rzeczy osobistych do jakiegoś dużego wora i udania się z tym do limuzyny admiralskiej.

Admirał włączył ogólnodostępne pasmo valkiryjskiej częstosotliwości i nadał do wszystkich żołnierzy Valkirii na planecie w zasięgu 10 kilometrów, bo tyle wynosił zasięg wewnętrznego układu radiowego
-Uwaga!! Mówi Yaahooz!! Wszystkie dotychczasowe rozkazy zostają odwołane! Powtarzam. Odwołane. Wszyscy żołnierze kompanii C mają rozkaz ewakuacji wraz z najwyższymi oficerami na korwetę "Centurion", która właśnie ląduje w kosmodromie, którą udadzą się w stronę naszej granicy, gdzie przechwyci ich nasza 7 flota. Na planecie pozostaje kompania A pod dowództwem Komandora Nocturna oraz kompania B pod dowództwem Koamndora Feroza, Pluton zwiadowczy pod dowodzeniem Komandora Nasstara i batalion logistyczny pod dowodzeniem Sierżanta Ceza. To nie są ćwiczenia! Wykonać natychmiast!!.

Yaahooz wpadł z adiutantem do limuzyny i ruszył w stronę kosmodromu. 8 minut do pierwszych starć na orbicie. Włączył v-mail. Wysłał wiadomośc do Modilusa.
"Pełna gotowość bojowa!! Kod czerwony. Uwaga, wszystkie jednostki obecne na orbicie są tytmczasowo tarktowane jako sprzymierzeńcy, ale z odpowiednią ostrożnością. Leci do was 6 flota, 7 flota dokona zaraz skoku. Over & Out"

Następny v-mail poszedł do Melfki

"Nadal masz być blisko Bow. Pilnujesz jej i nie dopuszczasz Aethana do niej sam na sam. uciekajcie stąd. I powiedz jej, że wiem coś o małej"

A ostatni do dowódcy 7 floty, która na terytorium V-imperialnym czekała w stanie gotowości:
"Dokonać skoku o parametrach 5463gamma-109x-draco-566. Po wyjściu z nadprzestrzeni natychmiast uzyskać gotowość bojową i zaatakować przeciwnika identyfikowanego dotąd jako nieznana cywilizacja (raporty idą z Odyna w tym momencie). Wykonać natychmiast".

Kosmodrom zbliżał się szybko, bo limuzyna pędziła, łamiąc wszelkie ograniczenia prędkości i nie zważając na światła...


Kontradmirał Modilus

1 XII 2004 23:53 CET
Modilus

Kontradmirał spokojnie skończył czytać ostatni raport, poczym rozparł się w fotelu i wziął głęboki oddech. 9 sekund spędzonych na chłodnej kalkulacji obecnego położenia jest dużo lepszym wydatkiem, niż lekkomyślne rozkazy, wydane o 9 sekund zbyt wcześnie. Wreszcie wstał, energicznie, lecz nie nerwowo, tak jak wstaje się po seansie kinowym, gdy kończą się już napisy, a ty zasłuchałeś się w muzyce. Jedno spojrzenie wystarczyło, żeby oficerowie dosunęli się bliżej swoich konsol i byli gotowi do przyjęcia rozkazów.
-Holokonferencja z dowództwem Odyna i Lolkiego, łączyć. Stan uzbrojenia, moc reaktorów, stan hangarów wszystkich trzech superdrednotów oraz rozmieszczenie taktyczne z marginesem sektora - na główny ekran.
Oczom dowódców trzech okrętów ukazy się plany taktyczne oraz, ku pokrzepieniu serc, holograficzna sylwetka Napoleona naszych czasów, którzy był z nimi.
-Tu mówi Kontradmirał Modilus, przejmuję dowództwo nad flotą Imperium. Od tego momentu każde posunięcie taktyczne odbywa się za moim rozkazem, bądź za zameldowaniem mi o nim. W przypadku niesubordynacji, okręt zostanie uznany za wrogą jednostkę i zneutralizowany. Wykonać co następuje: pełna mobilizacja bojowa; ustawić szyk - delta szeroka, odległość między okrętami - trzecia bezpośrednia; reaktory - procedura rozgrzewania do 85%, włączyć pełne ekranowanie; przestawienie łączności na kodowanie V4; Odyn - ciężki transportowiec, z ekranami energetycznymi 2 stopnia, pod eskortą dwóch skrzydeł myśliwców O3 i O5 na Drakonie po oficerów, skrzydło O1 i O2 do obrony bezpośredniej; satelita zwiadowczy prosto w stronę wroga, wysłać, uzbroić sekwencję samozniszczenia ; Loki - skrzydła L1 i L2, gotowość bojowa, położenie na waszej dziesiątej, odległość druga średnia, to podsektor 6, skrzydła L4 i L5, obrona bezpośrednia; Thor - skrzydła T1 i T2, gotowość bojowa, położenie na waszej drugiej, odległość druga średnia, podsektor 15, skrzydła T4 i T6 obrona bezpośrednia. Po wykonaniu zdekompresować hangary i przygotować kolejne eskadry do startu, podnieść osłony na 60%, rozgrzać baterie klas I, II, III i IV, torpedy jonowe w gotowości. Czas operacyjny - 4 minuty 45 sekund, czas do wykonania sekwencji 11 sekund. I Am out.
Hologram zgasł, wszyscy pognali do swoich zajęć i...Thomson też.
-Thomson, łączyć z Szóstą Flotą i Bazą sektora Maghus.
-Aight
-Tu mówi Kontradmirał Modilus, rozkaz pełnej gotowości bojowej, koordynaty skoku zostały już podane przez - o rzesz, Veetek! - przemknęło w umyśle dowódcy - pułkownika Veetka. Statki mają wyjść w przestrzeń i rozpocząć sekwencję skoku, czekać na autoryzację. I am out.
Freedman, procedura gotowości bojowej za 12 sekund. Thomson, nawiąż łączność pułkownikiem Veetkiem, zdobyć pozycje jego statku. Hank, skrzydło T5 niech startuje, koordynaty dostaną już w przestrzeni. Thomson, do jasnej! Nie masz jeszcze jego pozycji?! Rozkaz padł 6 sekund temu! Przekazać koordynaty dowódcy eskadry T5, procedura przechwycenia.

Nagle we wszystkich niszczycielach zapłonęły czerwone światła; ożywającym syrenom alarmowym zawtórowały megafony - "Pełna gotowość bojowa, to nie są ćwiczenia". Na stalowych siatkach korytarzy zadudnił równy bieg plutonów. To nie była bezładna krzątanina, to była perfekcyjna organizacja, przewyższająca sprawnością erytrocyty twojej własnej krwi. To w końcu żołnierze Valkirii, oni się po to urodzili!


Kontradmirał Modilus

1 XII 2004 23:54 CET

Modilus

Kontradmirał Modilus zastanawiał się nad sytuacją, rozważał różne posunięcia taktyczne, nie mniej jak ognia unikał schematów strategicznych. Każdej sztuce trzeba oddać czysty umysł, poświęcić go Tylka dla niej. Tak jest z muzyką, tak jest z kaligrafią, tak jest z wojną. W pewnej chwili doszedł do niego głos megafonów, potem dopiero dotarł jego sens - to nie są ćwiczenia. Przecież to właśnie są ćwiczenia! W realnej walce, naszym przeciwnikiem była konfederacja, a na ćwiczeniach był to wróg przebiegły, inteligentny i dysponujący nowoczesną, dobrze zgraną armią. Panowie, bez obaw, wszystko tak jak na ćwiczeniach.


Szeregowiec J.

2 XII 2004 0:33 CET
J

Obserwował wejście do knajpy. Minęło kilka minut i nic się nie działo. J się niecierpliwił. Obejrzał się, czy nikt nie może podsłuchać i wywołał Nocturna.
- Sir, jeśli można, sprawdzę czy facet dalej tam jest.
- Dobra, wchodź. Mnie mógłby rozpoznać.
- Tak jest, sir.
Przeszedł przez ulicę i wszedł do "Czarnej Róży". W środku panował gwar rozmów, unosił się też odór alkoholu i syntytoniu. Podszedł do baru i zamówił piwo. Gdy barman nalewał odwrócił się do sali i się rozglądnął, jakby szukał znajomych. Po chwili wzruszył ramionami, odebrał napitek od barmana, zapłacił i siadł przy stoliku. Ustawił się bokiem do oficera P-konfu. Minęła krótka chwilka. Stali bywalcy jak i goście rozmawiali o konferencji. Omawiali niestworzone historie na temat delegacji wszystkich państw, obiektu sporu i wiele innych.
W pewnym momencie J zauważył jak do jego celu przysiada się jakaś postać. Usiadła tyłem, więc nie rozpoznał kto to. Ubrana po cywilnemu, nie rzucająca się praktycznie w oczy... Szeregowy zastanowił się chwilę. Tamci rozmawiali. Coś w kroju ubrania nie pasowało. To nie był miejscowy styl. Raczej ktoś z Gildii handlowej. Minęło 5 minut. Nieznajomy wstał od stolika i wyszedł. Zaraz potem wyszedł P-konf. J odczekał pół minuty i też opuścił bar. Rozejrzał się i zauważył Nocturna oglądającego wystawę, chyba już czwartą z rzędu.
- Sir, rozmawiał z kimś i wyszedł.
- Z kim?
- Nie widziałem twarzy, ale to może być ktoś z Gildii.
- Hmmm... interesujące - oficer zastanowił się.
Przerwało mu pikanie komunikatorów. Odebrali obaj. Na częstotliwości taktycznej rozkazy wydawał sam admirał. Wszyscy żołnierze go słyszeli. J słuchał z rosnącym zdziwieniem. Coś się zaczęło dziać, ale obaj nie wiedzieli co.
- Sir?
- Zbieramy się. Biegiem do koszarów.
- Sir, muszę iść najpierw po pancerz.
- Dobra, rób swoje. Za 7 minut chcę Cię widzieć w miejscu zbiórki.
- Tak jest!
Pobiegli. Najpierw razem, zaraz potem się rozdzielili. J dotarł do limuzyn zaparkowanych obok budynku konferencyjnego. Oficerowie właśnie wybiegali. Kapral popatrzył krzywo na szeregowca, potem na jego pancerz, leżący tuż obok. J ubrał się. W międzyczasie oficerowie wsiedli do limuzyn i ruszyli do kosmoportu najszybciej jak pozwalały warunki na drodze.
Szturmowcy gromadzili się przy dwóch komandorach.

(mały edit)


###Mostek "Szpona" - okrętu flagowego floty Konfederacji###


2 XII 2004 10:24 CET
Harvezd

Kommodor Vaar skończył rozmowę z władzami Draconii. "Przeklęte neutralne planety" pomyślał "Trzy miliardy ludzi i żadnej jednostki zdolnej do stawienia oporu poza planetą".
-Ostatni prom z wojskiem właśnie wystartował- zameldowano dowódcy- Mają rozkaz koordynowania działań z lądowym dowództwem sił Imperium.
-Sir, "Pazur" i "Kieł" zajeły pozycję na perymetrze. Mobilizacja myśliwców w 83 procentach.
-Proszę przekazać siłom awatarskim i inkluzyjskim by ich korwety ustawiły się za nami. Przyjmą myśliwce wroga, których my nie wyłapiemy. Fregaty k20 niech pozostają w cieniu księżyca- pójdą za tym, co się przez nas przebije.
-Przekazano. Sir.. Okręty Imperium?
-Poślijcie zapytanie na Odyna, czy pasuje im rola mobilnej siły uderzeniowej. My przyjmiemy impakt, a oni wyprowadzą odbicie.
-Wysłano.

Biegiem MARSZ!!!

2 XII 2004 14:22 CET
Raphaelus

Komenda dowódcy odbiła się echem w hangarze Odyna. Kompania C jak jeden mąż wykonała w lewo zwrot i dwustu czterdziestu chłopa raźno potruchtało w stronę czekających na nich 2 promów. Krótki bieg z pełnym wyposażeniem. Raphaelus miał dodatkowo przymocowanego do pancerza, na specjalnych zatrzaskach swojego Mausera. Okrętowy rusznikarz zamontował na nim lepszy celownik i dodał tłumik z hamulcem wylotowym. Dowódca trochę krzywo na to patrzył, ale pozwolił Raphaelusowi na zabranie, jak to powiedział, "przedpotopowej zabawki" W ciągu kliku minut cała Kompania C siedziała już na swoich miejscach. Promami lekko szarpnęło i po chwili wylecieli w czarną przestrzeń kosmosu. Zaraz za nimi podążał prom wiozący oficerów i ich eskortę. Do niewielkiego konwoju szybko dołączyły dwa myśliwce i całe zgrupowanie pomknęło w kierunku planety.

Na kosmodromie wylądowali gładko, bez problemów. Wychodząc ze swojego promu Raphaelus dostrzegł stojącą opodal kosmodromu limuzynę z admiralskimi proporczykami. Od niej szedł w stronę korwety adiutant Admirała. Kapitan Than podszedł do Sierżanta i po krótkim salucie rzekł.

- Jak wiecie Sierżancie, zostaliście tu przeniesieni na bezpośredni rozkaz admirała Yaahooza. Polecicie w kierunku granic układu na spotkanie z 7 flotą. Gdy tam dotrzecie przestaniecie pełnić rolę straży oficerskiej i otrzymacie dalsze dyspozycje od Kontradmirała Harvezda, który przejmie dowodzenie nad 7 flotą w momencie zadokowania korwety w hangarze jej statku flagowego. Czy są jakieś pytania? - Sierżamnt pokręcił głową na znak, że wszystko jasne - W takim razie zajmijcie pozycje wokół korwety i czekajcie na przybycie oficerów. Pierwsza limuzyna powinna już tu być - adiutant popatrzył w bok - O jedzie - później popatrzył na sierżanta - powodzenia - powiedział krótko i oddalił się w stronę limuzyny.

- No taak - pomyślał Raphaelus poprawiając naramiennik pancerza - wygląda na to, mili państwo, że wakacje się skończyły...


Kontradmirał Modilus

2 XII 2004 16:04 CET
Modilus

-Panie Kontradmirale! Wiadomość przekierowana z Odyna, od dowództwa Konfederatów, z okrętu "Szpon".
-Na główny ekran!
-Aight
Dowódca szybko przetrawiał nowe informacje, trzeba było zmienić cały układ taktyczny, ale to nawet lepiej. A jednak Konfederaci na coś się przydadzą.
-Thomson, holokonferencja z Lokim i Odynem.
-Jest.
-Tu mówi Kontradmirał Modilus. Zmiana układu strategicznego sił, flota konfederatów i sprzymierzonych przyjmie na siebie pierwsze uderzenie, my stanowimy aktywny kontratak. Zmiana pozycji, na prawe skrzydło ich floty, odległość pierwsza daleka, wejdziemy z dużym impetem, zaraz po tym, jak tamci zaatakują; szyk delta wąska bojowa; Odyn - skrzydła O4, O6, obrona bezpośrednia, skrzydła od O7 do O10, ruch na 10 od konfederatów, odległość pierwsza daleka, atak na sygnał, to podsektor 41, skrzydła O11 i O12 w gotowości bojowej, Loki - myśliwce z podsektora 6 - skrzydło L1, L2 dołączyć do myśliwców Odyna, skrzydła L3, L6, L7 wzmocnić atak z podsektora 41, skrzydła L8, L9, L10 wzmocnić uderzenie bezpośrednie, L11, L12 gotowość bojowa; Thor - przesunięcie myśliwców z podsektora 15 do 23, to na 3 od konfederatów, odległość pierwsza daleka, atak na sygnał, skrzydła T3, T5, T7, T8 wzmocnić atak z podsektora 23, skrzydła T9, T10 wzmocnić atak bezpośredni, T11, T12, gotowość bojowa. Wszystkie myśliwce po osiągnięciu pozycji - pełne wyciszenie, macie niedostrzeżeni poczekać, aż konfederaci przyjmą impet, dopiero wtedy przeprowadzamy kontruderzenie. Nie otwierać ognia dopóki z superdreadnotów nie odpalą baterie klas 3 i 4 oraz torpedy fotonowe, wtedy - robicie tam piekło. Reaktory - na 90%, ekranowanie, odsuwamy się na dystans pierwszy daleki, pełne wyciszenie i obniżenie osłon do 10%, inaczej zostaniemy od razu wykryci. Z atakiem czekać na mój rozkaz. Freedman, czas do konfrontacji?
-6 min, 12 sekund
-Słyszeliście, do roboty Panowie! - rozkazy zostały wydane, ogromne siły zaczęły przyjmować pozycje bojowe. Już po chwili z radarów konwencjonalnych eskadry myśliwców zaczęły dosłownie znikać, sidła zostały zastawione.
-Thomson, V-mail do admirała, powiedz, że mogą nie zdążyć wyjść na orbitę przed zawiązaniem się walki, a wtedy podróż transportowcem będzie bardzo niebezpieczna, zapytaj czy zostają na powierzchni, czy jednak lecą tutaj. - kontradmirał wodził oczami po mapie - Sonda! Czy są już jakieś informacje? Co z eskadrą przechwytującą Veetka? Mają go?
-Jedna chwila, Sir!


Ivan King

2 XII 2004 17:02 CET
dejwut

Odpiął się od VRki zadowolony ze spotkania. Chwilę później otrzymał wiadomość od Kscha - "niezła sceneria :>".

Środowisko VR w założeniu miało służyć do gier i symulacji treningwych (King pamiętał, że żołnierze we flocie Valkirii korzystali z tego typu sprzętu... niekoniecznie do treningu - ostatnio popularny był chyba program "Middle Earth Worrior"), ale dużo ludzi używało takiego sprzętu do zwykłych spotkań ze znajomymi.

Jakiś czas potem, gdy najemnik jadł późny obiadek, doszedł do niego v-mail od Kscha.

"Wojna! Ale nie taka jak się spodziewaliśmy. Czekaj na dalsze wiadomości."


Myśliwiec...

2 XII 2004 18:25 CET
VeeteK

... na pełnej prędkości pędził przez przestrzeń. W zalanym tęczowymi barwami kontrolek kokpicie ubrany w imperialny kombinezon pilot ponuro wpatrywał się we wskaźnik paliwa. Zwykle zielony pasek był teraz ciemnoczerwony i tak krótki, że już ledwo widoczny. Większość układów była już powyłączana, podobnie jak odtwarzacz zabrany z bazy w Sektorze Magghus. VeeteK sięgnął pod fotel i wyciągnął trzydziestocentymetrową butlę gazową w błękitnym kolorze, z czarnymi oznaczeniami - "O2". Umieścił ją w niewielkiej komorze z boku fotela, po czym podłączył do układu oddechowego w kombinezonie. Wziął głęboki wdech, uszczelnił hełm i wyłączył system podtrzymywania życia.
"Mieć pięćdziesiąt megawatów i nie mieć pięćdziesięciu megawatów to razem sto" - przypomniał sobie słowa jednego z instruktorów w akademii, a na jego twarzy pojawił się lekki uśmieszek. "Na tej rezerwie powinienem dolecieć. Jeśli będę miał szczęście." - pomyślał pułkownik i otworzył zawór butli. Wziął ostrożny wdech - wiedział czym groziło zachłyśnięcie się czystym tlenem. Mimo to mało się nie zakrztusił, kiedy radio wydało z siebie serię trzasków, a po chwili dobiegł go głos: - Tu dowódca imperialnej eskadry T5 do pułkownika Veetka! Odbiór!
VeeteK natychmiast wcisnął nadawanie - Tu pułkownik VeeteK, słyszę was.
- Mamy pana na radarach, zaraz odeskortujemy pana na Thora z rozkazu kontradmirała Modilusa. Przekazuję koordynaty...
Pułkownik wprowadził nowe współrzędne floty do komputera i ponownie się odezwał - Napotkałem wrogo nastawiony niezidentyfikowany mysliwiec. Niewykluczone, że byłem ścigany. Miejcie oczy otwarte.
- Już niedługo będzie ich więcej, sir. Ale najpierw odstawimy pana na Thora.

- Sir, jest potwierdzenie, mają go. ETA pięć minut. - zakomunikował Thomson znad konsoli.
- Przekaż, że daję im trzy - rozkazał kontradmirał wpatrując się w mapę taktyczną.



Yaahooz

2 XII 2004 20:15 CET
Yaahooz

Limuzyna dojechała na płytę kosmodromu i stanęła. Yaahooz spojrzał na zegarek. 6:18...17...16...
V-mail brzęczał cały czas od meldunków różnych oddziałów. Nie miał czasu na czytanie wszystkich, a tym bardziej na odpisywanie. Korweta właśnie lądowała. Nadlatywał też prom z kompanią C na pokładzie, która miała eskortować oficerów w ich ewakuacji z planety.
Yaahooz wydał adiutantowi dyspozycję:
- W moim imieniu przekaż siłom lądowym za jakąś minutę wiadomość, że kompanie A i B łączą się w jeden Pułk A. Dowódcą zostaje Nocturn, zastępcą Feroz. Połowa kompanii C też przechodzi pod ich dowodzenie i zostaje tutaj, bo nie zmieszczą się wszyscy do korwety.

*****

Wychodząc z promu Raphaelus dostrzegł stojącą opodal kosmodromu limuzynę z admiralskimi proporczykami. Od niej szedł w stronę korwety adiutant Admirała. Kapitan Than podszedł do Sierżanta i po krótkim salucie rzekł.

- Jak wiecie Sierżancie, zostaliście tu przeniesieni na bezpośredni rozkaz admirała Yaahooza. Polecicie w kierunku granic układu na spotkanie z 7 flotą. Gdy tam dotrzecie przestaniecie pełnić rolę straży oficerskiej i otrzymacie dalsze dyspozycje od Kontradmirała Harvezda, który przejmie dowodzenie nad 7 flotą w momencie zadokowania korwety w hangarze jej statku flagowego. Czy są jakieś pytania? - Sierżamnt pokręcił głową na znak, że wszystko jasne - W takim razie zajmijcie pozycje wokół korwety i czekajcie na przybycie oficerów. Pierwsza limuzyna powinna już tu być - adiutant popatrzył w bok - O jedzie - później popatrzył na sierżanta - powodzenia - powiedział krótko i oddalił się w stronę limuzyny.

*****

Tymczasem admirał wysłał v-mail do Ksch
"Poprzednie kwestie narazie zawieszamy, nie ma na nie czasu. Potrzebuję czegoś na temat tych obiektów, tego czegoś co tu się zbliża. Bo się zbliża. jakaś niezydentyfikowana flota. Moloch, jak powiedzieli konfederaci. Dowiedz się czegoś. Poszperaj. Musimy coś znaleźć, bo będzie źle... I uciekaj stąd szybko Kris, nie graj bohatera, znam Cię"...klik...wysłane.

Po chwili przyszedł v-mail od Modilusa. Admirał czytając wyszedł z limuzyny, a Than właśnie do nij dobiegł. Yaahooz wysłał krótką odpowiedź Modilusowi
"Korweta poleci na drugą stronę planety i wyjdzie w przestrzeń z przeciwległej orbity aby udać się z v-sztabem w stronę 7 floty."
A po chwili dopisał
"Do zobaczenia wkrótce"...

*****

Manta włączyła silniki, zadudniła napędem rdzenia i trochę ucichła, wydając już jednostajny szum.
Yaahooz zamknął drzwi od limuzyny. Than poleciał już w stronę bombowca z bagażami. Admirał popatrzył na niebo nad kosmodromem.

Planeta zaczynała się ewakuować. Statki, małe, średnie i cięzkie promy pasażerskie startowały powoli z prywatnych i publicznych lądowisk i kierowały się w stronę atmosfery. W stronę nieba. Gdzie wrogie sobie niszczyciele czekały na nie wiadomo jak dużą liczbę statków czegoś, co było dla nich wspólnym zagrożeniem. czekały na coś, czego nie widziały, na coś czegoś nie znały i na coś z czym nigdy nie walczyły. A tymczasem planetę opuszczało coraz więcej jednostek, tworząc linie życia na niebie. Linie, które miały to życie przedłużyć. A yaahooz podksórnie czuł, że tak jak niektóre linie będą iść dalej, tak wiele ich dzisiaj zgaśnie. Widział to po twarzy policjantów których mijał po drodze, którzy musieli tu zostać i przklinali w duchu to, że jak byli mali to ubzdurali sobie jakiś mundur. I ściągniętą stresem twarz operatorów kosmodromu, którzy wiedzieli, że być może odprawiają ostatnie statki w swoim życiu...

A tam, te zaledwie kilkanaście statków miało powstrzymać... właściwie nie wiadomo co...

5:33...32...31

Yaahooz bił się z myślami, a jednocześnie, niemal bezwiednie pisał kolejny V-mail do Modilusa
"Wyślij na ziemię promy z całym ciężkim sprzetem jak masz w dokach. Roboty Kroczące, czołgi, działa rakietowe, stacjonarne i mobilne. Przyda się tu bardziej niż gdzie indziej. 7-ma już leci. Musicie wytrzymać. Ale obiecja mi coś. Gdyby zrobiło się źle...to uciekajcie stamtąd. Bo jeżeli będzie źle, to trzeba będzie walczyć później. A coś mi mówi, że tak może być. Że to nie koniec."

Po wysłaniu wyłaczył v-mail i skoncentrował się. Odszukał Harvezda. Był daleko, ale Yaahoozowi udało się nawiązać kontakt telepatyczny

"Po dotarciu do 7 flotylli przejmujesz dowodzenie. I gnasz w stronę Modilusa. Zresztą wiesz już to..."
"Wiem" przerwał Harvezd "A czemu ja? Przecież to Ty powinieneś..."
"Ja nie lecę z wami"
"Co?! Pojebało Cię?"
"Musze lecieć gdzie indziej. Musze kogoś znaleźć. Nie wiem czemu, ale czuję, że nie poradzimy sobie tutaj"
"Aha..już myslałem, że chcesz zostać na planecie"
"Chciałbym, ale nie mogę. Powodzenia"

4:13...12...11

Po zakończeniu połaczeniu Yaahooz wydał z siebie głeboki wydech przez zaciśnięte zęby. Będzie wyglądało na to, że opuszcza wszystkich w środku afery i ucieka. Ale nie mógł nic na to poradzić. Najwyżej dostenie od kogoś w gębe po tym wszystkim albo może jeszcze przed. Szybkim krokiem przemirzał płytę lotniska aż dotarł do manty. Wszedł po trapie do środka, a na zewnątrz kilku szeregowych ładowało do luków odpowiedni sprzęt i jakieś paki.


Kpt. Kemer

2 XII 2004 20:52 CET
Kemer

-O kur... - stwierdził dość pogodnie Kemer odebrawszy wiadomość od Yahooza.
Włączył komunikator i próbował sobie przypomnieć prywatny kanał do komandora Nocturna
-To tylko dwa lata a już zapomniałem??
Zdesperowany wszedł na ogólny
-Noc!? Słyszałeś Admirała Yahooza??
Zaraz po tych słowach na jego prywatnej linie pojawiło się połączenie
-Z kim mam przyjemność? I skąd się znamy? W normalnych sytuacji...
-To ja Kemer, właśnie dotarłem na planetę. Znajdzie się miejsce w A dla mnie?
-Ta jasne...
-To P-konf??
-Nie wiem, jeszcze.
-Czekam na rozkazy.


St. Szeregowy Xweet

2 XII 2004 21:09 CET
Xweet

W pełnym runsztunku ruszyłem na miejsce zbiórki. Komunikator zabrzęczał. Treść była następująca: "Wszelkie rozkazy są odwołane(...) To nie są ćwiczenia". Cześć żołnierzy już stała w szyku, wielu jeszcze biegło. Swoje rzeczy osobiste (w tym miecz) dałem kumplowi z kompani, która opuszcz planete.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
harvezd
Ten, o którym Seji mówi, że jest fajny



Dołączył: 16 Lis 2005
Posty: 1485
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: stont kleeckam

PostWysłany: Pią 17:20, 25 Lis 2005    Temat postu:

Sierżant Ibrachim Jusl ><

2 XII 2004 21:31 CET
Ibrachim

Z radia wydobyła się informacja, aby przedostać się koszarów Valkirii. Sierżant ruszył czym prędzej do koszar szukając po kieszeniach legitymacji, lecz nigdzie jej nie było. Biegł ile sił w nogach, potrącając przy tym ewakujących się ludzi. O mały włos nie wpadł pod jakś limuzynę, ale nie to było jego zmartwieniem. Musiał znaleźć legitymację lub w jakiś inny sposób dostać siędo koszar. Po 20 minutach był już na miejscu. Podbiegł do podwójnych drzwi, przy których stali dwaj strażnicy.
- Sierżant Ibrachim Jusl jednostka K-127, jeżeli mnie nie przepuścicie to radziłbym wam opuścić tą galaktykę - krzyknął zdyszanym głosem
- Masz legitymacje? - zapytał
- Wpuszczaj i nie gadaj, jak będziesz pytał Molocha o legitymacje to nie dożyjesz końca warty - krzyknął ponownie.
Wartownicy otworzyli mu pospiesznie drzwi i sierżant wbiegł szybko w poszukiwaniu komandora. Przebiegł przez zatłoczony korytarz i pytał
- Wiesz gdzie komandor Noctrun? -
W oddali zobaczył znajomą twarz. Tak! To był szeregowy J, z którym tłukł P-konfów.
- J! - krzyknął sierżant


Sierżant Xin

2 XII 2004 21:45 CET
Xin1

W końcu coś się działo. Wreszcie będzie mógł wsiąść do swojej maszyny i skopać kilka tyłków.
Xin biegł ile sił w nogach przez korytarz. Kombinezon miał już na sobie, do ucha wtykał właśnie słuchawkę od komunikatora, w której usłyszał głos kapitana:
-Xin do cholery! Za 10 sekund masz być w hangarze! Rwałeś się kurwa do walki, to się przynajmniej na nią nie spóźnij!!!
-Tajest!
Sierżant jeszcze bardziej przyspierszył. Już po chwili wbiegł do hangaru. Jego myśliwiec był już przygotowany. Kiedy już miał do niego "wskakiwać", usłyszał poraz kolejny swojego kapitana:
-Xin nie lecisz dziś Krzemieniem do cholery!
-Sssłucham?!
-Stary kazał przydzielić ci Tuberkulozę!
-Ssir. Przecież, Tuberkuloza to dopiero prototyp, więc...
-Żadne więc! Już jest przetestowane, wszystko działa jak w szwajcarskim chronometrze! Razem z tobą idzie 6 innych pilotów.
Xin milczał przez chwilę. Wiedział, że skoro jemu przydzielają Tuberkulozę, to znaczy, że nie mógł spieprzyć.
-Tajest! - Sierżant pobiegł kilkadziesiąt metrów dalej. Jego oczom ukazały się nowiutkie myśliwce - Tuberkuloza.
Skrzydła, każde w kształcie trójkąta prostokątnego, wystawające ponad 5 metrów przed kokpit w kształcie elipsy, robiły wrażenie. Całość była pomalowana w idealną czerń.

Maszyny te ponoć były zarąbiście szybkie, zwrotne i wytrzymałe. Uzbrojenie mogłoby być lepsze, ale nie jest takie złe. No i największy problem, bardzo słabe tarcze, wytrzymujące zaledwie kilka strzałów. Jednak nie do tego były zaprojektowane te myśliwce. Były one przeznaczone do szybkich ataków nękających, lub do walki z myśliwcami. Teraz Xin dostał możliwość przelecenia się tym cacuszkiem.

Przed 7 myśliwcami stała już 6 innych pilotów, którzy czekali na sierżanta. Xin podbiegł do nich, każdemu spojrzał w oczy. Latał z nimi na symulatorach, znali się bardzo dobrze i wiedział, że są jednymi z najlepszych pilotów na Odynie.

-Panowie, dziś będę dowodził! Wszyscy macie wykonywać moje rozkazy! Zrozumiano!?
-Tajest! - Odkrzyknęli chórem.
-Dobra! Tworzymy formację Szponów! Staramy się przeprowadzać zsynchronizowane ataki! Zrozumiano!?
-Tajest! - Znów odkrzyknęli.
-To na co jeszcze czekacie!? Do maszyn!

Wszyscy rozbiegli się do swoich myśliwców. Mechanicy odłączali rury doprowadzające chłodziwo i paliwo do maszyn. Xin zauważył, że ktoś z obsługi właśnie skończył przepakowywać sprzęt sierżanta ze starego myśliwca, do Tuberkulozy.

Xin wskoczył do swojego myśliwca, szybki rzut oka na kokpit pozwolił mu się zorientować we wszystkim. Układ kokpitu był bardzo podobny do tego w standardowych V myśliwcach, które znał na pamięć.
Zamknął owiewkę i uruchomił silniki. cichy szum dobiegł uszu Xina.
Sierżant sprawdził uzbrojenie: 3 działka laserowe i 6 rakiet fotonowych.
-Mogłoby być tego więcej. - pomyślał.

Maszyny uniosły się na repulsorach i "wypłynęły" z hangaru Odyna.

-Tuberkuloza! Formować szyk Szponów! - Powiedział Xin do komunikatora.

Dobiegł do trzask wyłączanych i włączanych komunikatorów, na znak przyjęcia rozkazu.
Już po kilku sekundach 7 maszyn utworzyło formację na wzór szponów.

-Tuberkuloza 1, tu Odyn. Szykujcie się, już niedługo wasze sensory powinny pokazać wroga.
-Zrozumiałem, Odyn! - Odparł Xin.

Już niedługo wszystko się zacznie...


Szeregowiec J.

2 XII 2004 21:51 CET
J

Dobiegał właśnie do miejsca zbiórki, gdy usłyszał za sobą krzyk. Ktoś wołał go po ksywce. Zatrzymał się i obejrzał. W jego kierunku biegła znajoma postać. J wytężył szare komórki. "No tak, to Ibra. Facet, którego zbieraliśmy z pustyni na V-Prime". Gdy ten się zbliżył szeregowy zobaczył insygnia sierżanta na pancerzu. Uśmiechnął się.
- Awansik się dostało?
- No dostało, dostało. Chodźmy, bo Nocturn nie będzie na nas wiecznie czekał.
- Słusznie.
Pobiegli do szeregów. W międzyczasie młodszy Jusl zapytał:
- Wiesz może co się dzieje? Kogo bedziemy tłuc tym razem?
- Pojęcia nie mam. Chyba nie P-Konf, więc nie bedzie tak łatwo - zaśmiali się obaj.
- Pogadamy później - Nocturn właśnie zaczynał przekazywać rozkazy.


Feroz i Melfka

2 XII 2004 21:53 CET
Feroz

odebrali rozkazy Yaahooza mniej więcej jednocześnie. Szybko porozumieli się wzrokiem.

- Pani kontradmirał, panie komandorze, od tej chwili pełnię pieczy nad państwem przejmuje komandor Melfka. Admirał Yaahooz wydał rozkaz ewakuacji większości oficerów, w tym państwa. Ja zostaję na planecie jako dowódca sił naziemnych. Kompania B piechoty imperialnej odeskortuje waszą trójkę do kosmodromu, gdzie czeka już korweta - zakomunikował sucho Feroz. Spojrzał na Melfkę. Pani komandor skinęła głową.
- Szturmowcy przyniosą państwa rzeczy z apartamentów. Za pięć minut wyruszamy.
- Co się właściwie dzieje? Myślicie, że uwierzę w tę całą ewakuację? Dokąd chcecie mnie zabrać?! - dopiero teraz Bow zdołała zaprotestować.
- Tak jak powiedział komandor Feroz, do kosmodromu. Rozkaz ewakuacji dotyczy większości oficerów przebywających na Drakonii, więc sądzę, że twoje wątpliwości co do rozkazów admirała niedługo się rozwieją. Poza tym przypominam, że jesteśi cały czas pod moją komendą - ton Mellfki był wyjątkowo chłodny, w jej głosie dało się wyczuc nutkę zniecierpliwienia.

Do pokoju weszło dwóch szturmowców, niosąc walizki Bow i JeRzego. Bagaż Melfki stał już spakowany. Żołnierze zasalutowali, Feroz odpowiedział salutem.
- Idziemy.

Do kosmodromu dotarli bez większych przeszkód, jeśli pominąć kompletny chaos, jaki rozpętał się na ulicach stolicy Drakonii po ogłoszeniu stanu zagrożenia. Czwórka oficerów dojechała jednak z bardzo niewielkim zaledwie opóźnieniem - limuzyna na sygnale i kompania szturmowców potrafią zdziałać cuda, jeśli chodzi o poruszanie się w korkach.

Feroz osobiście pomógł wtoczyć wózek z komandorem JeRzym na pokład korwety centurion. KiSzybko wrócił do Bow i Melfki i wtedy coś go tknęło... jakieś dziwne, nieuchwytne przeczucie. Odwrócił się do stojącej obok Bow.
- Pani kontradmirał, być może to głupie, ale... mam prośbę. Obym był złym prorokiem, ale coś mi mówi, że z jakiegoś powodu nie będzie nam już dane spotkać się ponownie. Jeżeli okaże się, ze miałem rację, proszę nie mieć do mnie żalu o ten głupi kawał - komandor uśmiechnął się lekko.
Skinął jeszcze Melfce głową na pożegnanie, zasalutował i zszedł po rampie Centuriona na płytę lądowiska, nie oglądając się za siebie...


Kontradmirał Modilus

2 XII 2004 21:53 CET
Modilus

Od grupy okrętów Imperium odłączyła się spora flotylla ciężkich transportowców, które wiozły mnóstwo wojska lądowego na planetę. Kontradmirał, rozkazał zwolnić także 80% drugiej zmiany załogi, to będzie szybka piłka, albo nie będą jeszcze potrzebni, albo nie będą już potrzebni. Okręty i myśliwce były już rozmieszczone, wyciszyły systemy i "zniknęły" z map, pozostało tylko czekać. Nie wypadnie z resztą czekać długo, najwyżej 4 minuty. Tak niewiele, ale owe 4 minuty były jedyną eskortą żołnierzy, lecących na Drakonię.
-Thomson, V-mail do Admirała Yaahooza.
-Jest na Pańskiej konsoli.
Modilus pochylił się nad panelem ciekłokrystalicznym i z uśmiechem szybko napisał wiadomość: "Najdroższy Admirale! Jeżeli tylko zrobi się źle, niezwłocznie oddam statek, zaraz po tym, jak własnoręcznie zdetonuję okręt. Przylecę do Ciebie z prędkością odpowiadającą fali uderzeniowej. Abayo!" - Kontradmirał siadł w swoim fotelu - No tak, Cez mógł w sumie przysłać The Battle of Austerlitz ale Termopile też będą dobre. Chyba rozegram je nawet lepiej, w końcu Leonidas nie siedział na największym reaktorze w galaktyce. Thomson, za ile będą tu dziennikarze?
-Dziennikarze, Sir?
-No ten motłoch, który się tu tak spieszy?
-Za 3 minuty, Sir
-Przekaż, że daje im półtora.




Okiem kontradmirała

2 XII 2004 21:58 CET
Ksch

Po spotkaniu z Dejwutem ściągnął hełm. I wtedy uderzyła go rzeczywistość.
Dwadzieścia kilka v-maili na raz. Wojna. Wojna! Wojna!! Inwazja!
I wreszcie wiadomość od admirała Yahooza. Przeczytał ją uważnie. Wyświetlił hologram i wszedł w sieć. Kilkanaście minut później raport był gotowy. Wszystkie kontakty uruchomione, cały system zależności i przysług również.
Wysłał v-maila:
Admirale sprawę tej tzw. "prowokacji" wyjaśnie kiedy tylko będzie okazja. Mam szczegółową dokumentację.
Teraz czas na "obcych".
Konfederacja od długiego czasu penetrowała dalekie obszary Sektora Krythos, szczególnie te na obrzeżu Galaktyki i przy ich granicy. Kilka lat temu w gazecie "Sensacje i wariacje" pojawił się artykuł sugerujący budowę konfederacyjnej bazy naukowej i tajemniczych eksperymentów wojskowych na tym obszarze. Zwykły bełkot, pomyślałby każdy, gdyby nie fakt, że autor zginął w wypadku po kilku dniach. Ktoś włamał się do biura gazety i ukradł kilka twardych dysków. Dotarłem też, do danych Nowej Gildii Planetarnej, w których ich nawigatorzy stwierdzili niebywałą aktywność floty Konfederacji na tym terenie. To było jakies pół roku przed zaginięciem tych dwóch frachtowców przewożących granit. Trzy miesiące przed "oficjalnym" zajęciem Sektora przez Konfederację. Na mój nos, albo natknęli się tam na coś, co przybyło z zewnątrz, bądź drzemało w ukryciu, albo - jakkolwiek dziwnie to zabrzmi - cos wymknęło im się spod kontroli. To na razie tylko teoria.
Wywiad Konfu uznaje zagrożenie ze strony Molocha za śmiertelnie poważne. Od dawna planują zwrócenie się do nas o pomoc. Przynajmniej to wynika z ich raportów, które właśnie czytam. Proszę o pozwolenie na kontakt z ich szefem wywiadu. Wydaje mi się, że musimy współpracować ze wszystkimi znanymi nam cywilizacjami, Moloch może być zbyt potężny na każdą z nich osobno. Oczywiście nie powinniśmy iść na pierwszy ogień. Współpraca, współpracą, ale lepiej jeśli zyskamy przy okazji nad Konfem przewagę. To taka sugestia.
Na razie wraz z kadmem Aethanem chcę opuścić Drakonię. Część agentów zostaje. Są też nowo zwerbowani. Proszę o pozwolenie na przywrócenie do służby Dejwuta i zabranie go ze sobą.
Z poważaniem:
Ksch"
Wysłał. Zwinął hologram. I wstał. Połączenie z Aethanem.
Pustka, równina czaszek i popiołów. Stali na przeciw siebie. Aethan wciąż w czerni, skupiony, spokojny. Ksch skinął głową.
- Wracamy do naszej floty - oznajmił skupiony Aethan.
- Wiem. Bierzemy Ivana Kinga - dodał Ksch.
- Skoro nalegasz. Za 20 minut przy korwecie.
- 15. Tyle mamy do uderzenia.
- Ok. 15.
Połączenie zostało przerwane.
V-mail do Dejwa.
"Jeśli chcesz uratować tyłek bądź za 13 minut przy imperialnej korwecie niedaleko promu. Ksch."
Wstał i ruszył energicznym krokiem.


Sierżant Randal.

2 XII 2004 22:12 CET
Doc Randal

Alarm. Wszedzie rozległ sie alarm. Jak każdy, otrzymał V-maila prosto od Admirała, dotyczący zebrania. Prędko zbiegł na dół, zbierawszy wszystkich znalezionych po dordze szturmowców. Wyszedł na zewnątrz. Prędko zebrał szturmowców będacych przed budynkiem.
- Dobra, ruszamy na miejsce zbiórki, już, już! - po szybkim truchcie, wszyscy już dotarli na miejsce. Czekali tu już komandorzy Nocturn i Feroz. Co jakis czas dochodzili nowi żołnierze. Randal podszedł i zasalutował komandorom:
- Sir! Kompania A melduje się na rozkaz!


Ivan King

2 XII 2004 22:44 CET
dejwut

pędził na motocyklu. Korki nie były problemem, a kiedy robiło się naprawdę gęsto chodnik służył nawet lepiej.

To, co działo się przed portem kosmicznym można było nazwać tylko w jeden sposób - szturm. Oczywistym był fakt, że nie wszyscy się zabiorą - ba, zabierze się ułamek procenta. ALe każdy wierzył, że to właśnie on i jego rodzina będzie tym ułamkiem. King też w to wierzył.

Nie próbował jednak przedostawać się - wiedział, że nie ma szans. Zamiast tego skorzystał z wejścia ´od kuchni´. Korzystał już niego wczesniej tego dnia, więc nie było problemu.

Zostawił motocykl na ziemi i szybko wspiął się na niski budynek stojący blisko muru okalającego teren. Jeszcze jedno piętro, kable wiszące nad ogrodzeniem i był wśrodku. Otrzepał się i rozejrzał. No tak... teren był trochę duży. Wyciągnął komunikator.
- Ksch, gdzie jesteście?
- Poczekaj... Okej, wysyłam ci mapę i pinga.
Dave spojrzał na wyświetlacz. Pasek ładowania doszedł do końca i pojawiła się trójwymiarowa mapa terenu. Czerwony punkcik migał w odległości prawie kilometra.
- W chuj daleko...
- Co zrobić... masz... 3 i pół minuty.
- Okej, da radę. - odpowiedział King i zerwał się do biegu.

Dwie minuty później zobaczył spory okręt stojący na platformie startowej. Obok niego uwijali się technicy. Tuż przy trapie prowadzącym do wnętrza stały dwie osoby.

- Ivan King! Witaj nam. A może powinienem powiedzieć... P-Konfident? Dave ´dejwut´ Wood. Człowiek, który swoją bezmyślną ucieczką pozbawił się szans na wspaniałą karierę. Przyszedł prosić o ratunek? - Kontradmirał Aethan mówił głosem zimnym jak stal. Patrzył na Wooda z pogardą.
- W rzeczy samej. - skwitował zdyszany Wood. - Pomijając ostatnie zdanie... w rzeczy samej.
- Zdziadziałeś, żołnierzu - mruknął Ksch. - W VR wyglądałeś lepiej.
- Nawzajem. Będziemy tak stać?
- A co proponujesz? Położyć się?
- Widzę, że humor dopisuje? To dobry znak. Pakujemy się czy nie?
- Technicy już kończą. - odpowiedział Aethan zerkając na szefa obsługentów. - możemy wsiadać... żołnierzu.
- Aaah... Niech będzie pochwalony Wszechmocny Imperator, którego łaskawość jest równie wielka jak dupa, w którą włazi całe oficerstwo. Jaki stopień?
- To się jeszcze okaże. Włazimy.

Właz z sykiem zamknął się za ostatnim wchodzącym, a silniki zawarczały, kiedy prywatna korweta kontradmirała Aethana oderwała się od płyty platformy startowej.


Okiem kontradmirała

2 XII 2004 23:36 CET
Ksch

Miał jeszcze 11 minut kiedy wysłał krótki v-mail do Ceza.
"Dzięki za prezent, możemy wypić wspólnie w lepszych czasach. O laskach też na razie mogę zapomnieć. Ksch"
Wstał. Wziął głęboki oddech i zaczął biec. Bez przerwy, po schodach na dół, przed hotel. Mijał żołnierzy, cywili, ostatnich dygnitarzy. Wskoczył do pozostawionego samochodu. Ruszył. Wstukał pozycję statku i czas w jakim pojazd miał się tam znaleźć. Uaktywnił radar i ruszył. Kierownica schowała się. Miał 8 minut spokoju. Spoglądał na biegnących w przeciwną stronę żołnierzy. Przypomniał sobie Valkirię prime. To pandemonium mogło się powtórzyć. Jakiś szeregowiec Konfu biegł obok sierżanta w V-mundurze. Wiele się zmieniło. Auto bezbłędnie mijało inne pojazdy. Przed ulicą po prawej stronie miejscowi żołnierze ustawiali barykadę. Wiedział, że w centrum tego zamieszania będzie Nocturn. Jak zawsze. Symbol walki z Konfem. Bohater. Będzie tam Kemer. Jemu sporo zawdzięczał. Będzie J, Ibrachim i cała reszta. Kiedy trzeba będzie ich stąd ewakuować to poruszy niebo i ziemię, żeby się to udało. Miał tu swoich ludzi. Cez miał swoich. Dejw miał swoich. Oby spotkali się przed statkiem za te pieprzone 4 minuty. Poczuł skurcz żołądka. Nerwy. Skoncentrował się na próżni. Pustce, która wypełniała jego głowę. Kiedyś nad nią nie panował. Była pociągająca i łatwa w użyciu. Teraz jednak nauczył się jej nie ujawniać.
Zostały 3 minuty do planowanego ataku. Zobaczył kontur statku. Auto zatrzymało się.
Aethan stał przed korwetą, żołnierze omijając go wnosząs ostatnie skrzynie. Wysiadł.
- Startujemy za...?
- Dwie minuty.
V-mail. Odebrał. Dave. Przesłał mu położenie. Po chwili potężna sylwetka Dave´a pojawiła się obok. Po szorstkim przywitaniu weszli na pokład. Chwilę później korweta ruszyła. Wokół pełno było statków. Z ogromnym trudem udało się przecisnąć i wyjść z atmosfery. Aethan wydał rozkazy. Po chwili statek ruszył w stronę ukrytej floty.


-Komandorze Ferozie,

3 XII 2004 0:33 CET
Bow

rozumiem, że pod wpływem wielkiego stresu człowiek musi jakoś odreagować i czasami popełnia różne głupstwa, których potem żałuje. Mam nadzieję, że jeszcze się kiedyś spotkamyw przyjemniejszej sytuacji. Nie ma o czym mówić-uśmiechnęłam się lekko - zwłaszcza, że oboje i tak musicie złożyć raporty-dodałam z nutką złośliwości.

Melfka znowu usiłowała mnie oszukiwać. Jakie to było żałosne. Myślała, że jak jest taka dobra w sztuczkach, to ja przestanę nagle myśleć. "Ech Ci psionicy..." Ona jeszcze nie wie, że Cenzor Imperialny zna się na ludziach jak mało kto i że wszystkie jej publikacje i tak przechodzą przez mój wydział. A ja mogę się postarać, by trafiały na moje biurko.

Usiadłam w fotelu, zapięłam pasy. Zamknęłam oczy. Chwila koncentracji, pustka, spadnie, spadanie, spadanie... Wdół, ciągle w dół... coraz szybciej i szybciej... czarna pustka nie miała końca...

Ocknęłam się. Nade mną stała Melfka z bardzo zatroskanym wyrazem twarzy. Chyba ciekła mi z nosa krew.
-Prosze się tak nie koncentrować. Ja rozumiem, ze emocje, dziecko... ale to może być niebezpieczne... bardzo... Lepiej porozmawiać. A na razie przyda się cos do picia i sen.-powiedziała łagodnie.
Tak, nie mogła mnie przeskanowąć, bo medytowalam, oczyszczając się z wszelkich myśli. Więc się poważnie przeraziła. Nagła śmierć eskortowanej osoby mogła jej przysporzyc niezłych kłopotów, już Aethan by się o to postarał...

-Chyba tak. Prosze o kubek ciepłej herbaty i jakiś koc-uśmiechnęłam się blado.
-Juz zorganizuję.

Po chwili przykryła mnie kocem i podała duzy kubek aromatycznej cieczy.
Wypicie go było prawdziwą przyjemnością...


Okiem kontradmirałów i P-konfidenta

3 XII 2004 0:57 CET
Ksch

Korweta leciała z coraz większą szybkością. Aethan usiadł na krześle pośrodku kabiny. Ksch ustawił niewielki aparat projekcyjny. Dave stał odwrócony tyłem. Czekał na rozwój sytuacji.
- Zastanawiasz się co Cie czeka? - zapytał chłodno Aethan.
Dejwut odwrócił się. Patrzył z góry na siwowłosego mężczyznę. Kontradmirał nie odwrócił wzroku. Przeciwnie oczy zaszły mu czernią. Dejwut wzdrygnął się.
- Mogę Cię zabić. Gnido - wycedził Aethan. Dejwut poczuł jak coś wysysa wszystkie jego myśli. Uczucia, jak coś miażdży jego wolę. Osunął się. Ksch odwrócił się gwałtownie.
- Aethan. Nie! - niemal krzyknął do ucha kontradmirała. Brak reakcji, Dejwut łzawił z oczu, krew oplotła jego oczy gęstą siatką. Wtedy to zrobił. Po raz pierwszy przeciwstawił swoją siłę Aethanowi. To nawet nie była próba sił. Nie sądził, żeby miał w niej szanse. Mógł natomiast przerwać ten potworny uścisk i zrobił to. Gwałtownie. Evul była gwałtowna. Kontradmirał wstał z krzesła. Wlepił wściekły wzrok w Ksch.
- Co to miało być?! - kontradmirał nie żartował.
- Mylisz się.
- Co?
- Mylisz się - odparł ponownie Ksch. Dejwut powoli dochodził do siebie.
Ksch włączył projektor. W trójwymiarze pojawiły się dokumenty. Rzędy zielonych liter na czarnym tle.
- Usiądź - poprosił Aethana Ksch.
O dziwo kontradmirał nie oponował.
- Co to jest? - głos Aethana był beznamiętny.
- To akta wywiadu. Profil agenta Dole. Człowieka, który miał zdradzić Valkirię, żeby zdoyć informacje Konfu. Zabił przy okazji kilku prawdziwych zdrajców. Jego oficerem łącznikowym był Ulryk 45 - Dole złożył mu podczas rzekomej zdrady trzy raporty. Wszystko robił zgodnie z planem. Tak się składa, że ów Dole później wybił połowę elitarnego oddziału najemników pod chatą, w której ukrywałeś się z Bow...- Ksch urwał. Dejwut zastygł. Aethan pochylił się w kierunku dokumentów.
- Dole - podjął znów Ksch- wykonał, jak określił to Ulryk - doskonałą robotę. Niestety jego prośba o przywrócenie dobrego imienia Dole´a spotkała się z odmową. Szef wywiadu chciał go pogrążyć. Do tego stopnia nienawidził Dejwuta, że nie tylko tego nie opublikował, ale ukrył te dane - kontradmirał zawiesił głos - znalazłem je dzień przed wylotem na Draconię. Teraz mam pewność. Dole, to Dejwut, Ivan King, Dave Wood. Człowiek, który uratował nam tyłki pod chatą.
- I co z tym robimy? -wypalił niepewnie Aethan.
- Admirał Yahooza zna te dane. Mam jego wstępną zgodę na przywrócenie Dave´a do służby - wyjaśnił Ksch.
Aethan wstał. Podszedł do Dejwuta. Popatrzył na niego:
- Oby to była prawda komandorze - wyszeptał i wyszedł.
Kiedy tylko drzwi się za nim zamknęły Dejwut odetchnął. P-Konfident przestał istnieć.
- Dlaczego nie powiedziałeś o tym wcześniej? - zpytał Ksch.
- Jakoś tak się nie złożyło - odparł Dave z uśmiechem. Idę poszukać munduru - macie tu jakąś garderobę?
Ksch skinął głową na drzwi po lewej stronie. Również wyszedł.
Korweta sunęła w stronę zgrupowania floty.


Melfka

3 XII 2004 1:08 CET
Melfka

Patrzyła z niedowierzaniem na kontradmirał Bow. Najpierw zaczęła kombinować z używaniem mocy, a teraz, po przebudzeniu, od dłuższego czasu majaczyła, prawdopodobnie miała jakieś halucynacje. Ze słów zdołała wywnioskować, że Bow wydaje się, iż rozmawia właśnie z panią komandor.
Nieomal parsknęła śmiechem, gdy usłyszała "Proszę o kubek ciepłej herbaty i jakiś koc". Pokręciła głową z niedowierzaniem. "To ci się udało, dziewczyno" - świat zaczynał nabierać różowych barw. Uśmiech zadowolenia na twarzy Bow sugerował, że w jej majakach Melfka spełniła prośbę.
Komandor wyjęła strzykawkę z podręcznej apteczki. Napełniła ją sustancją pobudzającą i wstrzyknęła Bow.
- Pobudka, pani kontradmirał - powiedziała, choć zastrzyk i tak miał zadziałać w pełni dopiero za kilkadziesiąt sekund. Bow zaczęła powolutku odzyskiwać ostrość widzenia i chyba zaczęła sobie uświadamiać , co się dzieje -
Z przyjemnością zawiadamiam panią, iż rozkazy admirała Yaahooza zostały anulowane. Straciła pani swojego ochroniarza - zasalutowała, jednak ciężko było stwierdzić, czy był to gest szacunku, czy też raczej ukryta ironia.
Melfka westchnęła ciężko. Feroz właśnie oddalał się od korwety Centurion, do której wtoczył wcześniej wózek z Komandorem JeRzym. Jednak Bow nie miała tam trafić, choć chyba wydawało jej się, że już tam jest.
- Szkoda, że nie potrafisz docenić pomocy - szepnęła bardziej do siebie. Potem podniosła głowę i ponownie spojrzała na Bow. - Mogę? - spytała wyciągając dłoń.
Kontradmirał, zdezorientowana, podała swoją. Myśli popłynęły swobodnym strumieniem.
"Nie mam niestety czasu, by porozmawiać, wyjaśnić ci wszystko. Uważaj na siebie i pamiętaj, że przede wszystkim jesteś oficerem Valkirii. Nie hańb munduru, który nosisz. Jesteśmy oficerami V-Imperium i służba zmusza nas czasami do robienia rzeczy, na które nie mamy ochoty" - strumień urwał się na chwilę, jakby Melfka wahała się, czy przekazać coś jeszcze. - "Uważaj na siebie. Masz moc, ale nie masz doświadczenia, a miłość może popchnąć cię do czynów, których potem będziesz żałować. I które zaszkodzą nam wszystkim. Mogłabym zostać, ale czuję, że wciąż jesteś uparta i zadufana. Może Yaahooz miałby więcej cierpliwości... Wciąż postrzegałabyś mnie jako wroga, zaślepiona uczuciami. A tylko jedno uczucie się liczy, gdy mamy na sobie mundur - uczucie, które wiąże nas z V-Imperium. Ach, jeszcze jedno" - przez myśli przepłynęła fala rozbawienia - "tak jak rozkazy Yaahooza oddawały cię pod moją opiekę, tak teraz, po ich anulowaniu, sytuacja nie uległa odwróceniu. Odpowiadam bezpośrednio przed Morganą i Flintem, lub przed samym admirałem. Tak funkcjonują RedOgowie." - wysyłając ostatnią myśl, Melfka mrugnęła do Bow.
- Uważaj na siebie, nierozsądna dziewczyno - dodała jeszcze, zupełnie nieregulaminowo. Cóż mogła poradzić na to, że momentami postrzegała kontradmirał jako młodszą siostrę.
Potem zasalutowała i wybiegła z manty, nie przejmując się zdziwionymi spojrzeniami żołnierzy, którzy kończyli załadunek. Wysłała jeszcze v-maila do Yaahooza.
"Wybacz, nie mogę inaczej. Jestem potrzebna tutaj. Im dłużej ich zatrzymamy, tym większa szansa, że zdążycie na czas. Albo lepiej przygotujecie się do obrony innego miejsca. Trzymaj się, przyjacielu. Ucałuj ode mnie Flinta, Harva i wszystkich innych."
Potem, bięgnąc w kierunku centrum, zastanawiała się, czy nie robi właśnie najgłupszej rzeczy w całym swoim życiu. Nieważne. Feroz i Nocturn będą potrzebowali pomocy.
Przymocowała komunikator i włączyła go.
- Noc? Biegnę do was, podaj mi swoje namiary.
Za jej plecami startowała manta.


Yaahooz

3 XII 2004 1:53 CET
Yaahooz

zapiął pasy bezpieczeństwa na fotelu drugiego pilota. Na pierwszym siedział than i manewrował właśnie silnikami manewrowymi, bo bombowiec właśnie odrywał się od płyty kosmodromu.

Yaahooz właczył v-mail, a kiedy ładowały się nowe wiadomości spojrzał przez boczny ekran. Korweta Centurion juz odleciała, była już daleko, zapewne zostawiała już miasto za sobą.

Spojrzał na płytę kosmodromu. I zamarł... rany boskie...spojrzał na wizjerek podręcznego pada komunikacyjnego. Przeczytał v-mail od Melfki. Juz chciał kazać zawracać, ale cos go tknęło. Nie to, że właściwie nie mógł. Choć to też, bo już za późno. Spojrzał za siebie, a później odpiął pasy i poszedł zakręcającym korytarzykiem do małej salki umieszczonej na środku bombowca. Ale zanim tam doszedł juz wiedział co tam zobaczy.

I faktycznie zobaczył Bow. Siedziała oparta o ścianę ze spuszczoną głową. Nie podniosła jej, gdy wszedł. Nie wiedział czy kląć na Melfkę czy być z niej zadowolonym.

- Bow... - powiedział powoli, ale nie podniosła głowy
Powtórzył nieco głośniej.
- Odejdź - powiedziała suchym tonem. Silniki manty dudniły głucho.
Yaahooz usiadł obok niej.
- Zrozum dziewczyno, musiałem tak zrobić, to było dla Twojego...
- Mojego co? - przerwała lodowato - mojego dobra?! - umilkła. Kiedy chciał odpowiedzieć, znowu się odezwała
- A skąd Ty możesz wiedzieć co jest dla mnie dobre, a co nie?! - cedziła słowa - kto Ci dał prawo do takich rzeczy? Napuszczasz na mnie tę arogancką... - urwała, ale po chwili kontynuowała - To mój mąż. I tam jest moje dziecko! - podniosła głos i po raz pierwszy także wzrok. Łzy kręciły jej się w kącikach oczu - Jak możesz?! - krzyknęła.

Yaahooz milczał. Mógłby coś odpowiedzieć, ale w sumie to nie wiedział co dobrego by mógł rzec. Po raz pierwszy od dłuższego czasu nie mógl znaleźc odpowiednich słów.

Silniki bombowca nieco ścichły, kiedy adiutant wyrównał lot, zgasił wiązki manewrowe i włączył jonowe. Bombowiec leciał mniej więcej za korwetą, jej tropem. Przynajmniej narazie. Później zaczął powoli skręcać łagodnie na zachód, podczas gdy korweta leciała na drugą stronę planety, czyli jakby na północ, by przelecieć nad biegunem.

W końcu po długiej chwili milczenia Admirał przemówił, głosem cichym, spokojnym, ale i takim, z którego można było odczytać smutek, żal i zakłopotanie.
- Nie proszę Cię abyś mi uwierzyła, że wiem co dla Ciebie nalepsze. Ale wiem na pewno, że bycie tam było niebezpieczne. Natomiast twojego dziecka tam nie ma.
Spojrzał na nią. Nie odwzajemniła spojrzenia. Ale wiedział, czuł, że czekała na kolejne zdanie. Które padło.
- A ja jestem blisko by ustalić, gdzie ono jest...

Sierżant Cez

3 XII 2004 1:54 CET
Cez

Tymczasem zamknięty w zaciszu apartamentu namiętnie obracał swą uroczą asystentkę. Każdy obrót okraszał potężnym łykiem anterańskiej whiskey. Na pięć kolejnych łyków przypadało cygaro z Fanabri VII i amfaszot z New Jamaica. Jednak głównym punktem pozostawała prześliczna czarnulka, do której Cez zaczynał się przyzwyczajać. Oczywiście nie śmiał sobie tego uświadomić, tudzież nazwać słowem bardziej adekwatnym do jego stanu ducha. Tak czy owak, dziewczyna stała się ważną częścią jego życia.

Nawet nie dotarły do niego komunikaty, groźby, alarmy i inne pierdoły. Prawdziwe błahostki wobec cudownie krągłego kobiecego ciała, w które sierżant wtulał się w każdej możliwej konfiguracji. Poza tym jak pewnie wielu już zauważyło, Cez miał wojnę i wojskowych głęboko w dupie...


Dave Wood

3 XII 2004 2:32 CET
dejwut

był w szoku. Mundur był skrojony dokładnie na niego. Wisiał między innymi w jakimś zakamarku, jakby zapomniany lub wrzucony tam przez pomyłkę.

Stare wzornictwo, krawiec musiał naoglądać się starych filmów z drugiej Wojny Światowej. Na wysokiej, ciemnoszaraj czapce widniał srebrny orzeł z szeroko rozpiętymi skrzydłami. Miał na piersi małe, czerwone "V". Wysoko zapinany kołnierzyk ozdobiony był tylko dwoma srebrnymi poziomymi paskami. Ciemnoszara marynarka zapinana na srebrne guziki ozdobiona była tylko srebrnymi naramiennikami, które sprawiały, że sylwetka oficera wydawała sie jeszcze bardziej wyniosła i potężna.

Wood wychodząc zauważył jeszcze czarny płaszcz z wysokim, postawionym kołnierzem. Skierował się w stronę iluminatora. Przestrzeń kosmiczna upstrzona była światełkami. Część z nich należało do szybko oddalającej się floty P-Konfederacji. Za kilka minut tutaj właśnie rozegra się jedna z najważniejszych bitew w historii. Bitwa, mogąca być początkiem końca imperium ludzi.

Nocturn i jesgo żołnierze zostali na poierzchni, Na pewną śmierć. Chyba, że ktoś im pomorze...

V-Mail został wysłany...

Odwrócił się. W drzwiach stał Ksch. Arcyszpieg uśmiechał się lekko.

Wielki Lord Wojny Generał Komandor Dave Wood uśmiechnął się do niego.

Ruszyli wgłąb statku. W jednej z kajut stało coś, co od biedy mogło służyć jako polowe centrum dowodzenia. Dwóch żołnierzy siedziało przy konsolach. Dave Wood zdjął czapkę i założył słuchawki komunikatora. Na przezroczystym wyświetlaczu LCD pokazała się wiadomość powitalna, a sprzęt kalibrował ustawienia, by dostosować się do nowego właściciela.

- Ty... - Wood wskazał palcem na jednego z żołnierzy.
- Szeregowy Sanders, sir! - zasalutował.
- I?
- Starszy szeregowy Yates, sir!
- Dobrze... Sanders, otwórz mi połączenie z Kontradmirałem Modilusem i szefem sił naziemnych P-Konfederacji oraz z Gubernatorem. Połączenie z komandorem Nocturnem ma być otwarte cały czas. Wczytaj mapę stolicy Drakonii. Poproszę o pozycje wszystkich sił naziemnych. Stan ewakuacji personelu Valkirii?
- Wszyscy oficerowie na pokładzie promów. Nie... nie wszyscy. Komandor Melfka najwyraźniej zostaje.
- Dobrze. Czas?
- Za dwie minuty i dwadzieścia sekund dojdzie do starcia na orbicie. Pierwsze drop-pody opadną na powierzchnię planety za około dziesięć minut.
- Mało... Co z tymi połączeniami?
- Kontradmirał Modilus oczekuje, sir.
- Na główny ekran.

Kontradmirał Modilus siedział na fotelu. Nogę założył na nogę, a ręce miał złożone w trójkąt przed ustami. Wyglądał, jak człowiek, który koncenruje się i zbiera siły przed naprawde solidną bitwą... co też było prawdą.

- Kontradmirale.
- Koandorze. Gratuluję...
- Później. Czy możecie powstrzymać okręty desantowe wroga na jakiś czas?
- Na ile?
- Na tyle, na ile się da, ale obawiam się, że na wiele się nie da...
- Dobrze się pan obawia. Daje panu jakieś 30 minut. Modilus out.

- Jak tam Nocturn?
- Połączenie czeka, na główny... ?
- Nie, daj go na słuchawki.

- Nocturn, nie przeszkadzam?
- Wood... - Noc przerwał kolejną serię rozkazów - łednieś wyskoczył.
- Ano. - mruknął Dave. - Mam cię na linii cały czas. Mam wasze pozycje, mam mapę terenu, a przede wszystkim mam wiedze o terenie. Jeśli ty i twoi ludzie macie jaja, to sobie poradzicie. Będzie z wami Melfka.
- Wiem, dostałem od niej V-Maila.
- Dobrze. A więc słuchaj

Dave przez kilkadziesiąt sekund dyktował strategię obrony. Różnokolorowe pingi na mapie taktycznej zostałay podpisane kodami wywoławczymi. Czerwone kropeczki na mapie zaczęły przemieszczać się tak, że nareszcie zaczynał być widoczny jakis ład.
- Dobra, mamy to, wielkie dzięki. Za chwilę dostaniemy jeszcze ciężki sprzęt. Zobaczymy co zrobią te pokraki po spotkaniu szturmowców imperialnych.
- W razie problemów otwieraj kanał i pytaj.
- Okej, Nocturn out.

Dave uśmiechnął się na wspomnienie dawnych czasów. Czybko jednak ochłonął, czekała go jeszcze przeprawa z dowódcami P-Konfu i gwardii gubernatorskiej.

- Sanders, telekonferencja.
- Ay, ay! - odkrzyknął Sanders, a na ekranie pojawiły się dwie postaci. Pomarszczony, choć energiczny człowiek w mundurze z zielonymi elementami i wyniosła twarz dowódcy sił Gubernatora. Wyglądało na to, że obaj toczyli przed chwilą rozmowę, przerwana przez Wooda.

- Ach, Komandorze, miło nam.
- Czekaliśmy na pana. - silnym głosem przemówił dowódca Konfederatów - podobno mamy przyjemność z osobą, która zna stolicę Drakonii jak, nie przymierzając, własną kieszeń.
- W rzeczy samej. Przjdźmy do rzeczy - Sugerowałbym, by siły planetarne...

Korweta mknęła przez próżnię w kierunku zgrupowania floty Kontradmirała Aethana. Wiele tysięcy kilometrów za nią, na orbicie Drakonii zaczęły się pierwsze starcia.


Kontradmirał Morgana

3 XII 2004 3:36 CET
Morgana

... zmierzała ku lądowisku. Przed szybą służbowego transportera zaczynały już się rysować charakterystyczne bryły kosmodronowych zabudowań. Niebawem znajdzie się w mancie, bezpieczna od najbardziej bezpośredniego zagrożenia. Pod osłoną flotylli. Pod ochroną wspaniałych strategów. Jak wielu spośród żołnierzy, których często znała tylko z twarzy, a którzy nie raz dawali dowody odwagi i hartu ducha, nie miało tego szczęścia i musiało zostać na tej przeklętej planecie? Wierność ideałom i gotowość oddania za nie życia to jedno. Gra ze śmiercią w szachy- drugie. Zacisnęła usta. Hierarcha. Rozkaz. Ewakuacja. Lądowisko coraz wyraźniej rysowało się na horyzoncie. W świadomości zatrzepotała bolesna myśl, nie tylko nieznajomi ... Komandor Nocturn. Miał tu zostać, objąć dowództwo. Jeden z najlepszych ludzi, z jakimi pracowała, a w dodatku ufała mu bezgranicznie. I miała wobec niego niespłacony dług- tyle razy ratował ją z opresji, że zaczęła się śmiać, że gdyby takowe istniały, byłby jej aniołem stróżem. Za podobnymi ludźmi śmiało idzie się w ogień. Tak, była już wypalona, a większość ideałów, w które wierzyła, stopiła się dawno temu w wiązkach plazmy i hukach wystrzałów. Co dla niej znaczyło V-Imperium? Coraz mniej czuła patrząc na czerwony symbol, który niegdyś był osią jej życia, a polityczny i propagandowy bełkot budził jej odrazę. Nie identyfikowała się z ideą... ale wciąż wierzyła w ludzi i to, że warto stawać z nimi ramię w ramię. Pójść w ogień.... Lądowisko wkrótce stało się tylko zamazaną plamą na tylnej szybie.

Gorączkowo słała kolejne v- mejle. "Admirale, wybacz niesubordynacje. Ten statek może tonąć, ale tylko ze mną na pokładzie". "Nocturn, zostałam, podaj swoją pozycję. Jesteś moim stróżem, pamiętasz? Najbezpieczniejsza będę tutaj." Po chwili uśmiechnęła się, coś sobie przypomniawszy i wstukała kolejną wiadomość: "Sail-Ho F, Ty stary satyrze! Na wypadek, gdybyśmy mieli się już nie spotkać...czarna satyna, z czerwonym V na przodzie..."

Wpadła jeszcze na chwilę do hotelowego pokoju, bo w ferworze ucieczki zapomniała o paru dokumentach... Nie były tajne, ale wolała upewnić się, że nikt więcej już ich nie przeczyta. Załatwiła to szybko i popędziła korytarzem ku windzie, mijając drzwi opatrzone kolejnymi numerami, 109, 107, 105, 103... 103? Czy tam przypadkiem nie zatrzymał się... Niech to szlag, sierżant Cez! Ten lekkoduch pewno sączy szampana zagryzając malazańskim kawiorem, niewiele przejmując się meldunkami i nic nie wie o zajściach....
Bezceremonialnie wparowała do pokoju. Sierżant Cez rzeczywiście zagryzał malazański kawior, ba, zagryzał go wprost z zagłębienia jakiejś smukłej damskiej szyi. Pokój wypełniał dym z najwyraźniej dopiero co wypalonego cygara. Sierżant Cez, jeśli był w pełnej gotowości bojowej, to zdecydowanie nie w tym sensie, którego oczekiwałaby od niego kontradmirał Morgana. Trzasnęła drzwiami i wycedziła przez zęby:
- Sierżancie Cez, odebraliście rozkazy?
Sierżant Cez o dziwo szybko oderwał się od...konsumpcji. Kontradmirał patrzyła na niego wzrokiem, który byle podwładnego spaliłby na popiół, ale sierżant nie był takim zwykłym podwładnym i zdecydowanie miał własna koncepcję tego, co może go spalić. Wstał z ociąganiem, okrywając się powolnym, acz nie zbyt powolnym ruchem. Miał swój styl.
Uśmiechnął się rozbrajająco i wskazał na łóżko:
- A to moja urocza asystentka.
Dziewczyna zarumieniła się. Była cała sytuacja wyraźnie zmieszana.
- Za 5 minut macie być gotowi do wymarszu, będę czekać w hallu-powiedziała ostro Kontradmirał.- Mamy wojnę, a wy, czy chcąc tego, czy nie, trafiliście w sam jej środek. - Znów spojrzała na dziewczynę: - Znajdziemy ci jakiś mundur. I mam nadzieję, że potrafisz posłużyć się tym- mówiąc to Morgana położyła na stoliku przy łóżku poręczny blaster, po czym wymaszerowała na korytarz.


Nocturn Squad is back :D

3 XII 2004 4:37 CET
Nocturn

Komendy Nocturna z ledwością przebijały się przez wszechogarniający chaos. Spanikowani cywile, wszędobylscy dziennikarze, żołnierze kręcący się bez ładu i składu - tak wyglądało najbliższe otoczenie komandora. Jemu i Ferozowi z trudem udawało się utrzymać względny porządek w szeregach. Z komunikatorem w ręku, pokrzykując na lewo i prawo i z wzrokiem utkwionym w holomapach miasta, Nocturn poczuł się jak wtedy, kiedy przed dwoma laty Konfederaci zaatakowali Valkirię Prime. Dziś ubrani w zielone mundury żołnierze mieli być sojusznikami, sprzymierzeńcami. Przewijali się tu i ówdzie, ustawiali barykady, niektórzy nawet nawiązywali pogawędki z valkiryjczykami. W tej chwili jednak to wszystko zeszło na dalszy plan. Najpierw trzeba było opanować sytuację w mieście, poupychać cywilów do schronów, porozstawiać oddziały i sprzęt, przygotować magazyny i lazarety. Może na mapkach wyglądało to wszystko ładnie, ale rzeczywistość wyglądała zgoła inaczej. Ci, którym nie udało się dostać na jeden z promów, szukali teraz rozpaczliwie schronienia. Oddziałki żołnierzy rozbiegały się po mieście, ale zamiast uspokajać, budziły tylko panikę. Dla mieszkańców Drakonii ten niecodzienny widok, nie był bynajmniej budujący. To, że ktos miał ich bronić, zdawało się do nich nie przemawiać i swoich obrońców bali się bardziej niż faktycznego wroga... na razie...
Jakiś miejscowy oficjel, burmistrz bodajże - Nocturn, zbyt zajęty porządkowaniem sytuacji, ledwo pamiętał, kto go odwiedził - próbował sie wtrącić i "zasugerować" to i owo. Mówił na co należy uważać i które budynki są skarbami kultury narodowej oraz zabytkami. Nocturn niemal nie słuchał zrzędliwych słów wspomnianego jegomościa, lecz kiedy ten zaczął podnosić głos, zasugerował mu, żeby "pan burmistrz wypierdalał do jakieś dziury, gdzie jego tłusty, galaretowaty zad będzie mógł doczekać chwili, kiedy bezpiecznie i cało będzie mógł wyjść na powierzchnię, bo jeśli tego pan burmistrz nie zrobi, to wtedy on - Nocturn - znajdzie na tyle odpowiedni skarb kultury narodowej, by można go było między wsadzić między pośladki pana burmistrza". Oficjel zbladł i opuścił stanowisko oficerów Valkirii. Wypowiedzią tą komandor bynajmniej nie zaskarbił sobie sympatii mieszkańców Drakonii, tym bardziej, że dość blisko znajdował się dziennikarz tutejszej Holowizji, który skrzętnie wszystko nagrał.
Nocturn jednak nie zwracał na to uwagi i wrócił do swoich zajęć. Wraz z Ferozem uwijali się jak w ukropie, żeby choć trochę opanować ten chaos. Co dziwne, udało im się. Bezład stał się mniej bezładny, a żołnierze jakby sprawniej się organizowali. Nawet cywili udało się w większości zapędzić do schronów. Pojedyncze oddziały oddelegowane do wspierania policji w tej ostatniej czynności zaczęły mieć coraz mniej do roboty. Wreszcie Nocturn znalazł chwilę, aby odsapnąć. Niżsi rangą oficerowie rozbiegli się, by wypełnić rozkazy. Komandor zaczął szukać papierosów w kieszeniach munduru, jednak znalazł tylko pustą paczkę.
"Nie ma tego złego, co by na gorsze nie wyszło" - pomyślał.
Z rozbawieniem skonstatował przy okazji, że ma na sobie cały czas mundur galowy. Ktoś przyniósł już polowy strój, ale komandor jeszcze nie zdążył się weń przebrać, zbyt zajęty dotychczasowymi czynnościami. Wtedy odezwał się komunikator.
"-Noc!? Słyszałeś Admirała Yahooza??
Zaraz po tych słowach Nocturn otworzył prywatne połączenie z nadawcą
- Z kim mam przyjemność? I skąd się znamy? W normalnej sytuacji...
- To ja Kemer, właśnie dotarłem na planetę. Znajdzie się miejsce w A dla mnie?
- Ta jasne...
- To P-konf??
- Nie, nie konfy. Nie wiem jeszcze
- Czekam na rozkazy. "
- Dupa w troki i mam Cię za 10 min. widzieć przy sobie. Na mapie to jest 10E-124, w rzeczywistości nora wyjców.
- Co?
- No, kurwa, przecież mówię, że opera!
- Już biegnę, sir.
- No, ja myślę.
Nocturn rozlokowywał to, co teraz nazywało się pułkiem A po mieście, resztki kompanii C zostawił w odwodzie. Miał już na tyle dużo czasu, żeby się przebrać w mundur polowy i przypasać broń.
Wyszedł przed budynek opery, która stanowiła dotychczasową Kwaterę Główną valkiryjskich sił naziemnych i rozejrzał się. Niewielu żołnierzy pozostało na placu przed gmachem, ale Nocturn z zadowoleniem stwierdził, że jest to grupa, na której może polegać. Był tu J, który już zdążył znaleźć sobie trochę swoich ulubionych zabawek, sierżant Randal zabawiający się Skalpelem, przybyły niedawno Kemer i młody Ibrachim, którzy po bratersku obrzucali się wyzwiskami. Ponadto po placu kręciły się dwa plutony szturmowców.
- No, proszę, jeszcze kilku i Nocturn Squad byłby w komplecie - powiedział z uśmiechem komandor. - Brakuje Veetka i Xina, Ksch i Aethana... szkoda...
- No i brakuje kogoś jeszcze, sir - powiedział J.
- Tak żałujesz z tego powodu?
- eeeee...
- No właśnie - stwierdził krótko Nocturn. Reszta grupki, pamiętajacej walki na Valkiria Prime, roześmiała się. Nocturn miał zamiar wrócić do holomap, zrobił nawet kilka kroków w kierunku budynku, kiedy to jego komunikator odezwał się po raz kolejny. Odezwał się głos Melfki, trudno było rozróżnić słowa, bo przebijały się przez ścianę dźwięku. Przypuszczalnie była gdzieś w okolicy lądowiska. Tylko tam panował taki hałas.
"- Noc? Biegnę do was, podaj mi swoje namiary"
- Opera. Na mapie ten punkt nazywa się 10E-124. Nie sposób przegapić. Ma na dachu jakieś zielone straszydło, które miałoby chyba przypominać Pegaza, a wygląda jak świnia ze skrzydłami aeroplanu.
- Ok, zaraz tam będę.
- To dobrze. Miło Cię będzie mieć, przy sobie, dziewczyno - Nocturn zauważył, że po ostatnich słowach, J przybladł trochę. Spojrzał na Randala - jego kamienna na ogół twarz również zdradzała niepokój, Ibrachimowi trzęsły się wargi. Mrugnął do stojącego obok Feroza, który jako jedyny wiedział, czyj głos dobiegał z komunikatora.
- Nasz przyjaciółka niedługo tu będzie - żołnierze zbledli jeszcze bardziej. Nocturn uśmiechnął się. - No co? Tak się boicie Melfki?
Na twarzach wszystkich żołnierzy pojawił się wyraz ulgi. Kemer uśmiechnął się:
- Myślałem, że...
- Może i jesteśmy w gównie, panowie, ale nie aż tak głębokim.

Nocturnowi nie dane było odpocząć, znów zgłosiło się kilku oficerów, którzy najwyraźniej nie mieli co ze sobą zrobić, bądź potrzebowali akceptacji przełożonego do swoich działań. Nocturn wydawał rozkazy. Chwilę później komunikator znów dał o sobie znać. Tym razem komandor zdziwił się niezmiernie, gdyż głos należał do Dave´a Wooda.
" Nocturn, nie przeszkadzam?
- Wood... - Noc przerwał kolejną serię rozkazów - ładnieś wyskoczył.
- Ano - mruknął Dave. - Mam cię na linii cały czas. Mam wasze pozycje, mam mapę terenu, a przede wszystkim mam wiedze o terenie. Jeśli ty i twoi ludzie macie jaja, to sobie poradzicie. Będzie z wami Melfka.
- Wiem, rozmawiałem z nią.
- Dobrze. A więc słuchaj
Dave przez kilkadziesiąt sekund dyktował strategię obrony. Różnokolorowe pingi na mapie taktycznej zostałay podpisane kodami wywoławczymi. Czerwone kropeczki na mapie zaczęły przemieszczać się tak, że nareszcie zaczynał być widoczny jakis ład.
- Dobra, mamy to, wielkie dzięki. Za chwilę dostaniemy jeszcze ciężki sprzęt. Zobaczymy co zrobią te pokraki po spotkaniu szturmowców imperialnych.
- W razie problemów otwieraj kanał i pytaj.
- Okej, Nocturn out. "
Nocturn zaczął wydawać serię nowych poleceń. Jednostki na mapie przesuwały się zgodnie z planem przekazanym przez Dave´a . W międzyczasie odbierał kolejne v-maile. Jeden zaintrygował go niesłychanie:
"Nocturn, zostałam, podaj swoją pozycję. Jesteś moim stróżem, pamiętasz? Najbezpieczniejsza będę tutaj."
Uśmiechnął się lekko i przesłał koordynaty opery. Po raz kolejny wyszedł przed budynek. Wszystko zdawało się być we względnym porządku, a zatem chaos i bieganina były mniejsze niż wtedy, kiedy objął dowództwo. Nocturn dojrzał sylwetkę idącą raźnym krokiem wskroś placu. Po mundurze od razu rozpoznał RedOga.
- No, jest Melfu - powiedział do Feroza.
- w00t w00t xD - odpowiedział młodszy towarzysz Nocturna.
Melfka zbliżyła się do dwóch, stojących przed operą komandorów i uśmiechnęła się. Widać było po niej zmęczenie spowodowane szybkim marszem przez miasto.
- Cieszy mnie, że zostajesz z nami, Melfko. Zaraz będzie tu Morgana. Zdecydowała się zostać na planecie - oznajmił towarzyszom Nocturn. - Chodź do środka, zobaczysz jak wygląda sytuacja w mieście.
Trójka RedOgów przejrzała jeszcze raz holomapy. Nocturn wysłuchał kilku sugestii Melfki, po czym wydał kolejne rozkazy.
Przed operą pojawiło się wreszcie kilka oddziałów z kompanii C. Komandorowie wyszli przed budynek, by wydać im rozkazy. Żołnierze ruszyli na wyznaczone pozycje. Nocturn instruował Feroza:
- Najważniejszy sprzęt powinien być gotowy do szybkiej ewakuacji.
- Już to przygotowałem. Kilka holomap i podręczny v-komputer są w moim plecaku - powiedział Feroz.
- Ok, świetnie. Wygląda na to, że na razie wszystko jest w porządku.
Tuż po tym jak wypowiedział te słowa, na plac wjechała limuzyna. Zatrzymała się przy trójce oficerów. Czarne drzwi otworzyły się i z wnętrza pojazdu wysiadła niewielka pani oficer. Nocturna zdziwiło jednak towarzystwo pani kontradmirał. Sierżant Cez i jego "asystentka". Nocturn głowę by dał sobie uciąć, że "dostawca dóbr wszelakich" będzie pierwszy na promie odlatującym z Drakonii, jednak coś musiało go wstrzymać przed odlotem. Nocturn uznał, że "coś" świetnie wygląda w obcisłym mundurze...
Widok Ceza przypomniał komandorowii o jego największej bolączce.
- Sierżancie Cez, proszę mi powiedzieć, że macie przy sobie papierosy...







sierż. Ibrachim Jusl ><

3 XII 2004 9:06 CET
Ibrachim

Siedział na fotelu wewnątrz opery rozmyślając nad stanem rzeczy. "No to się porobiło, squad już 10 osób liczy, mam nadzieje, że się nie rozpadnie. Xina nie będzie poleciał myśliwcami, Veetek ulotnił się z Ksch i Aethanem, zobaczymy co z tego wyniknie. I z kim mamy walczyć, bo na P-konfów mi to nie wygląda nie dość, że nasi pogawędki z nimi robili to jeszcze jakieś sojusze. Do czego to doszło? Czy sztab nie pamięta Valkiria Prime? Nie pamiętają ilu ludzi zginęło, ilu mężnych Valkiryjczyków? Ci ludzie rzucili by się w ogień za ojczyznę. Mam nadzieje, że nas nie zdradzi ta hołota, z którą walczyliśmy tyle czasu." Tu rozmyślania przerwał mu Nocturn.
- No Ibrachim do roboty, leć się przygotuj, w następnym pomieszczeniu w prawo są pancerze, broń i wszystko czego dusza zapragnie, potem przyjdź na zbiórkę - powiedział i poklepał młodego Jusla po ramieniu.
Sierżant wstał, poprawił mundur i poszedł do wskazanego pomieszczenia. W środku rzeczywiście było to co mówił komandor. Na półkach lśniły karabiny laserowe, pistolety, nawet "ostrza" leżały na stole. "Coś dla Kemera". W szafie zawieszone były pancerze od lekkich do ciężkich. Wziął lekki pancerz z czerwonym V na plecach i małym logiem na sercu. Zaopatrzył się także w karabin z zapasem amunicji i na wszelki wypadek wziął unowocześnionego Eagla. Do paska przyczepił kilka granatów. W pochwie trzymał swój nóż, który dostał od dziadka, ale tego nie chciał nikomu pokazywać po prostu "pamiątka rodzinna". Wyszedł z pomieszczenia, ale w ostatniej chwili zobaczył czarną, wełnianą czapkę z czerwonym znaczkiem V. Wsadził na głowę i ruszył w stronę zbiórki.


.

3 XII 2004 9:08 CET
Raphaelus

Szergowy Raphaelus dłuższy czas stał na płycie kosmodromu ze szczęką na wysokości kolan. Adiutant admirała nazwał go sierżantem; po nieśmiałym zaprzeczeniu ze strony Raphaelusa powiedział coś w rodzaju "czasowy awans" czy jakoś tak.
- Skoro tak powiedział adiutant samego admirała, to tak musi być - pomyślał "sierżant". Przymocował szczękę na swoim miejscu i wrócił do swojego poprzedniego zajęcia, czyli pilnowania załadunku oficerów na pokład Centuriona
- Szykuje się niezła zadyma - myślał Raphaelus, kiedy z karabinem gotowym do strzału, stał przy rapmie załadowczej. Nigdy w życiu nie widział jeszcze tylu oficerów w jednym miejscu. I do tego jeszcze żywych. Wszyscy spokojnie i bez paniki wchodzili na pokład korwety, która miała zabrać ich w "bezpieczne" miejsce. Żołnierz widział minę adiutanta admirała Yaahooza, i szczerze wątpił w istnienie jakigokolwiek bezbiecznego miejsca w promieniu kilkunastu parseków stąd. Trudno, chyba rzeczywiście będziemy mieli wojenkę - myślał -melancholijnie.
Centurion wystartował chwilę później wraz z grupą innych jednostek. Kilkudziesięciu ochotników zostało na Draconii. Mieli stanowić odwody Pułku A. "Sierżant" został z nimi.
- Kto wie - myślał - może jak zrobię coś odpowiednio szalonego, jak na przykład samotna szarża na przeważające siły wroga, to zostawią mi tego sierżanta na trochę dłużej? Pod warunkiem, że tego dożyję - dodał trzeźwo - lepiej być żywym szeregowym niż martwym sierżantem. Poprawił Mausera na plecach, sprawdził magazynek karabinu i udał się w kierunku wilkiego gmachu, wokół którego kręciło się kilku szturmowców z oznaczeniami kompanii A.

<post edytowany o 13:12>


Kpt. Kemer

3 XII 2004 10:21 CET
Kemer

"- Dupa w troki i mam Cię za 10 min. widzieć przy sobie. Na mapie to jest 10E-124, w rzeczywistości nora wyjców.
- Co?
- No, kurwa, przecież mówię, że opera!
- Już biegnę, sir.
- No, ja myślę. "
Kapitan nie namyślał się długo wziął "dupę w troki" i wyszedł z V-hotelu klasy B.
-Ciekawy kiedy zaproszą mnie do klasy A... Jeszcze z wojny będę musiał przeżyć - pomyślał poczym udał się w kierunku gmachu na którego dachu umieszczone było "jakieś zielone straszydło, które miałoby chyba przypominać Pegaza, a wygląda jak świnia ze skrzydłami aeroplanu."

Ogólne zamieszanie i z każdą chwilą topniejące tłumy, które mimo gwałtownej ucieczki cały czas rozbijał się o Kemera, utrudniały dojście do budynku Opery.
-NoVy punkt obrony... Jestem przekonany, że P-frajeRzy maczali w tym paluchy.
W toku swych rozważań nawet nie zauważył gdy dotarł do punktu 10E-124, a pierwszą rzeczą, którą tam zobaczył była śmiejąca się morda jego brata.
-Ty ***** co ty tutaj robisz!? Miałeś siedzieć na V-prim pajacu!!
-Chyba Cię ****** jeżeli myślałeś, że będę oglądał jak się ****** przez telebim i opowiadał kolegą, że to mój ******* brat!
<Dalsza część rozmowy dedykowana jest * i została wycięta ze względu na niski budżet, który mógł by nie wytrzymać zurzycią klawisza oznaczonego znakiem 8>

Po dość długiej dyspucie na temat sensu istnienia z Ibrachimem, Kemer udał się odmeldować u Noc-a, który przyjął go z uśmiechem
-Znów na starych śmieciach
-Niestety... lub na szczęście - odparł Kemer poczym udał się przywitać z reszta NocSquadu

Całe zamieszanie i przybicie komandor Melfki, Ceza... Minęło, ludzie już prawie całkiem poznikali z ulic.

Kemer siadł na jakiejś przewalonej ławce, sięgnął pod mundur i wyciągnął pół cygara
-Cygaro zwycięstwa z V-prim - powiedział sam do siebie - Jeszcze Cię odpalę!


Nasstar

3 XII 2004 10:46 CET
Nasstar

szybkim krokiem szedł w stronę opery. Widział krzatających się żołnierzy, cywili, dziennikarzy. Nocturn i jego skład starali sie opanowac sytuację. Nasstar nie chciał odlatywac z planety. Miał ku temu możliwości, miał kontakty, ale nie chciał... Czuł że musi zostać, ze po raz pierwszy od dawna ma szanse stanąć w pierwszej linii. Wiedział, że maja szanse. Nocturn był świetnym dowodzącym, znał jego wczesniejsze osdiągnięcia. Poza tym towarzyszyli mu Feroz, Morgana, Melfka plus kilku młodszych stopniem oficerów, których twarze rozpoznawał. Całkiem ładny skład. Był też oczywiście Cez... "Przynajmniej będzie się czegoś napić" - pomyślał komandor.

Podszedł do Nocturna i reszty, przywitał się i czekał na polecenia. Nie potrafił tego wytłumaczyć, ale był szczęsliwy, wszystkie smutki z poprzednich tygodni odeszły na bok. Teraz liczyło się tylko jedno...


Wzmocnione drzwi rozsunęły się...

3 XII 2004 11:25 CET
VeeteK

...a na mostek wszedł wyglądający prawie jak zombie mężczyzna w kombinezonie pilota. Przetarł podkrążone oczy i rozejrzał się w poszukiwaniu dowódcy okrętu. Kontradmirał Modilus stał pochylony nad panelem z trójwymiarową mapą, wydając rozkazy. VeeteK zamrugał kilka razy i potrząsnął głową pokonując zmęczenie, po czym szybkim krokiem podszedł do panelu.
- Płk VeeteK melduje się, Sir!
- Spocznij. - rzucił kontradmirał nadal analizując sytuację na mapie. - Coś długo was nie było, pułkowniku.
- Natknąłem się na niezidentyfikowany statek, sir. Stoczyłem z nim krótką walkę, niestety bez efektów. Jego zwrotność przekraczała...
- Wiem, wiem. Już tu nadlatują - przerwał dowódca i wskazał na mapę. - Kiedy P-Konf i reszta przyjmą główne uderzenie, my wchodzimy stąd. Na powierzchnię Drakonii wysłaliśmy już wszystko, co się dało. Ostatnia partia ciężkiego sprzętu jest właśnie ładowana do drop-podów. Nie zmieściliśmy wszystkiego w trasnportowcach. Kadra oficerska miała się ewakuować, ale wygląda na to, że część została bawić się w bohaterów. Melfka, Feroz, Morgana, Nocturn... - tu VeeteK lekko się ożywił.
- Sir - zaryzykował i przerwał przełożonemu - za pozwoleniem...
- Tak, tak. Już o ciebie pytali. Zasuwaj do drop-podów. Zrzucimy cię razem z mechami w pobliże stolicy. Thomson, powiadomcie V-mailem komandora Nocturna.
- Już wysyłam, sir.
- Dziękuję, sir. - pułkownik odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia.
- I VeeteK... - dobiegł go głos Modilusa.
- Tak, sir?
- Jak już będziecie na dole, zdejmijcie ten śmieszny kombinezon. I napij się kawy. Wyglądasz fatalnie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
harvezd
Ten, o którym Seji mówi, że jest fajny



Dołączył: 16 Lis 2005
Posty: 1485
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: stont kleeckam

PostWysłany: Pią 17:21, 25 Lis 2005    Temat postu:

### Centurion ###

3 XII 2004 11:43 CET
Harvezd

Korweta powoli zataczała łuk po orbicie Draconii. Ciemna strona plenety, skąd mieli dokonać skoku w kierunku terytorium Imperium zbliżała się z każdą sekundą. Komandor JeRzy znajdował się w specjalnie przystosowanym dla niego pomieszczeniu. Harvezd siedział na mostku i obserwował rozwój sytuacji. Flota Imperium przegrupowywała się. Fregaty innych państw ustawiały sie w szyku. Rój myśliwców otaczających złowrogie sylwetki niszczycieli wyglądał z daleka niczym chmura kryształków lodu. Wojsko stało w prawie perfekcyjnym szyku gotowe stawić czoła nieznanemu. Cały efekt psuły łańcuchy pojazdów cywilnych wszelkich kształtów i sygnatur ciągnących z planety na orbitę i znikających w błyskach wejścia w nadprzestrzeń.
Harvezd spojrzał na czasomierz... 0:20
-Kapitanie, czy to aby największa prędkość z jaką możemy lecieć?
-W chwili obecnej tak, Kontradmirale. Do momentu gdy nie osiągniemy dogodnego do skoku miejsca na orbicie, możemy lecieć tylko na impulsowej.
-Hrmf.. Niech będzie- wyraził niezadowolenie Kontradmirał.

0:10

Wziął komunikator podręczny i nastukał pośpiesznego Vmaila do Kontradmirała Modilusa:
"Przygotujcie się na ewentualną ucieczkę Konfederatów. Jeżeli zacznął uciekać wyślijcie o tym wiadomość na wszystkich kanałach."
W momencie gdy wcisną "Wyślij", czasomierz pokazał 00:00 i zapiszczał. Wszyscy na mostku skupili się na holomapie taktycznej pokazującą sytuację w czasie rzeczywistym.
Nic..
Nic nie wyskoczyło z przestrzeni. Nic nie zaatakowało... Chwila grozy i wyczekiwania ciągnęła się w nieskończoność, aż do chwili gdy Centurion wszedł w orbitę ciemnej strony planety.

Skok w 3.. 2.. 1..

Prom zniknął w błysku pozostawiając za sobą niepewność i nadzieję.


Sierżant Cez

3 XII 2004 12:31 CET
Cez

Koniec spokoju i zabawy - pomyślał Cez, po czym ciepło uśmiechnął się do swej towarzyszki. Powoli założył mundur. Przedłużając każdy gest, chłonął uciekające nieubłaganie, ostatnie chwile swego dotychczasowego życia. Spojrzał w okno. Każdy, dźwięk, zapach, gradacja koloru przykuwały uwagę Ceza niemalże w nieskończoność. Zapiął ostatni guzik, przypiął blaster do pasa. Pozbierał niepotrzebne już dokumenty, oraz elementy swego ekwipunku. Zajęło mu to niewiele czasu. Resztę spędził ze smutkiem obserwując kruczowłosą dziewczynę.
- Życie to choroba, przenoszona drogą płciową. - pomyślał.
Cez mgliście pamiętał, że dawno temu ktoś nakręcił film o takim tytule. Chrzanił film, ale tytuł coś w sobie miał. Ciężko było odmówić mu pewnego mrocznego uroku niezaprzeczalnej prawdy. Życie niewątpliwie było paskudnym nieuleczalnym choróbskiem i sierżant boleśnie doświadczał jej kolejnego ataku. Kiedy już myślał, że nadchodzące dni wypełni mu nieskrępowana radość, został zmuszony do bolesnej konfrontacji z rzeczywistością. Ta zaś była zła, cuchnąca, pełna krwi i pożogi. Nie tego od niej oczekiwał i dlatego właśnie jego szczere serce, przepełniały ogromny zawód i nie mniejsza gorycz.
Tymczasem czarnulka przygotowała się do wyjścia i wkrótce dołączyli do rozgorączkowanej Morgany. Obserwując ją Cez zyskał pewność, że na Drakonię dowieziono resztę brakującego v-wyposażenia. Pani kontradmirał nie brakowało teraz niczego. Nawet kołek zdawał się być na swoim miejscu. Ewentualnie Morganie zwyczajnie zabrakło alkoholu...
Oficerski transportowiec szybko dowiózł ich na miejsce zgrupowania oddziałów Nocturna.
Kiedy weszli do pomieszczenia sztabowego ta gnida od razu poprosiła sierżanta o papierosy.
- Co za wyzyskująca szmata - pomyślał Cez, po czym odbezpieczył blaster i wypalił zeń komandorowi prosto w czoło...


No cóż, nie do końca wypalił, ale ta myśl przeszła mu pomiędzy uszami. To w końcu nie była wina tego biednego matoła, że wrobili go w planetarne samobójstwo. W gruncie rzeczy miał wiele współczucia, dla tego biednego niedorozwiniętego oficera, który z uśmiechem na ustach szedł na śmierć. Facet był w porządku, ale zdecydowanie miał coś nierówno pod sufitem.
Nie mniej nastrój Ceza pozostawiał wiele do życzenia. Z równowagi wyprowadzały go te wszystkie pancerze i bojowe rynsztunki. Bardzo niepokoiła go miękkość jego niezabezpieczonego ciała. Na fali swego naburmuszenia odburknął jedynie Nocturnowi, że papierosów nie dowieźli, a poza tym od godziny są na kartki. Minął stojącego z otwartymi ustami oficera i poszedł w kąt, gdzie natychmiast zaczął czegoś rozpaczliwie szukać w teczce.
Po chwili z triumfalnym uśmiechem wyciągnął jakiś datapack i wcisnął go sobie w biostację umieszczoną za lewym uchem. Zamknął oczy. Jednak już zaraz ciągnąc asystentkę za rękę pomknął w kierunku wyjścia.
Niewiele czasu zajęło mu dotarcie do prywatnego magazynu. Na szczęście znajdował się w niewielkiej odległości od centrum dowodzenia. Tam Cez znalazł wszystko czego potrzebowali. Załadował sprzęt do mini transportera przystosowanego do przewozu BPW najnowszych generacji. Rozgryzienie instrukcji obsługi zajęło sierżantowi nieco czasu, wielce pomocne okazały się datapacki ze stosownymi tutorialami i wspomagającym oprogramowaniem. Pięć minut później groźnie bojowy pojazd, ze sterczącymi na wszystkie strony lufami i wyrzutniami rakiet pomknął w kierunku v-sztabu.

Zgromadzeni oficerowie imperium usłyszeli dobiegajacy z oddali przeraźliwy odgłos dartego metalu, następnie wystrzał i kolejne rozdzieranie. Kilku nie wytrzymało i schowało się za filarami frontowego wejścia. Szturmowcy z drżeniem rąk porwali w ręce blastery i przygotowali się do walki. Zaimplantowane odruchy wzięły górę nad ogarniającym ich przerażeniem. W mgnieniu oka z pryszczatych wyrostków, zamienili się w maszyny wyspecjalizowane do niesienia zagłady.
- Komandorze chyba się zaczęło! Znaleźli nas, proszę się za nami schować. Żywcem nas nie wezmą!
W powietrzu rozpętało się piekło. Wszędzie wywrzaskiwano rozkazy. Słychać było czyjś szloch. Minęły jednak zaledwie sekundy i nikt nie zdążył jeszcze nadać komunikatów do floty. Oficer łącznościowy, który właśnie trzęsąc się nad komunikatorem przygotowywał wieść o upadku planety, zastygł wpatrzony w okno. Wyciągnął przed siebie rękę i wskazał drżącym palcem przed siebie.
Przez plac na którym zaparkował jeden z tajnych prototypowych czołgów antygrawirtacyjnych wsypecjalizowanych do transportu piechoty zmechanizowanej, przedzierały się dwa bojowe pancerze wspomagane. Ich groźne sylwetki spowodowały błyskawiczne wyludnienie okolicy. Ruch minimechów, znającemu się na rzeczy obserwatorowi wydałby się trochę nieporadny, acz rozliczne ostrza, lśniące lufy karabinków plazmowych, oraz umieszczone nad lewymi ramionami wyrzutnie rakiet skutecznie odwracały uwagę w innym kierunku. Opływowe kształt pancerzy nie przypominał standardowych czarnych -VBPW LA55, obecnych na wszystkich imperialnych polach bitew. Nie należało się temu dziwić. Te akurat modele, były prototypowymi BPW najnowszej generacji i ledwie miesiąc temu przeszły ostatnie testy. Były przystosowane do walki w niemalże każdych warunkach. Po niewielkich modyfikacjach, dokładnie w każdych, łącznie z próżnią. Wyposażone w najnowocześniejsze moduły uzbrojenia, systemy maskowania i ekranowania mocy psionicznych stanowiły najgroźniejszą broń współczesnego pola walki. Niewielu zdawało sobie z tego sprawę. Wszak tylko najbardziej wtajemniczeni wiedzieli o samym projekcie, a co dopiero o istnieniu prototypów. Mimo niewielkich jak na BPW (ot niewielki grizzly) rozmiarów pancerze robiły kolosalne wrażenie. I tylko nieznacznie psuł je fakt, iż pomalowano je w jaskrawe wzory i kwiatki, przeplatające się z podpisami inżynierów, którzy wzięli udział w wielkiej laboratoryjnej fecie, mającej uczcić zakończenie prac nad projektem "peltast".
Tymczasem szturmowcy, przygotowywali się do tego co potrafili najlepiej, czyli jak sądził Cez szturmowania. W końcu byli szturmowcami... Postanowił ich ubiec i podniósł osłonę twarzy. Wyszczerzył się w najlepsze i pomachał opancerzoną dłonią . Najbliższy żołnierz wzdrygnął się lekko, kiedy monokrystaliczne ostrze przemknęło mu tuż przed nosem. Wszyscy znali sierżanta, więc rozpoznanie przyszło im bez trudu. Ten minął ich bez słowa i wszedł do budynku opery, tylko nieznacznie zawadzając o zabytkowy fronton.
Zatrzymał się przed Nocturnem. Pancerz spowodował, że Cez nareszcie mógł popatrzeć na komandora, choć trochę z góry.
- Czułem się trochę nietęgo, bez żadnego stosownego ubranka, a że wszyscy biegacie tu w jakiś blachach, pojechałem po większą. W końcu nie godzi się, żebym poruszał się w samych tekstyliach skoro postanowiliśmy się tu wszyscy pozabijać - odezwał się do zdumionego oficera. - To coś to jakieś bpw, czy coś. Od czasu szkolenia lata temu, nie miałem draństwa na grzbiecie i ledwo pamiętam jak się w tym łazi, a te cholerstwa do najłatwiejszych nie należą.
Słowa Ceza poparło kilka nieporadnych wizgów dobiegających od strony drugiego egzemplarza. Dźwięki te, jednak były daleko bardziej eleganckie i pełne wdzięku, niż odgłosy generowane przez sierżanta.
- Przehandlowałem 12 takich pokrak parę tygodni temu, za mały kompromitujący filmik i nie rejestrowany prom kosmiczny od jakiegoś urzędasa Imperium. Myślałem, że oddam na złom, ale teraz może się na coś przydać. Przynajmniej nie załatwi mnie przypadkowa kula. - mówiąc to Cez wyszczerzył się radośnie.
- Całe szczęście, że do magazynu miałem niedaleko. Tylko nie mogłem się zdecydować, czy wybrać to, czy czołgi. W tym jednak można się w miarę swobodnie poruszać. - widząc otwarte usta Nocturna i nie mniej rozszerzone oczy, Cez coraz bardziej rechotał ubawiony swym małym dowcipem. Przypalił cygaro i podał je komandorowi.
- Gdybyś był Nocek zainteresowany, to pozostałe 10 sztuk, dwa czołgi plazmowe, oraz kilka podobnych temu, który stoi na placu znajduje się w moim magazynie kilka przecznic dalej. Swoją drogą, ten z placu to też jakiś prototyp. Tajny, jak "płodozmiany" konfederacji Mam tam również, trochę zapasów, amunicji i broni ręcznej, oraz mnóstwo "Stolicznej". I tylko jedną zła wiadomość, wszystkie BPW są pomalowane w kwiatki...
Cez już otwarcie rechotał wniebogłosy. Mimo jednak radosnego nastroju, postanowił nigdy nikomu nie pisnąć choćby słówka na temat, powodów, dla których zgromadził ten arsenał na powierzchni Drakonii.


***

3 XII 2004 16:55 CET
Nocturn

Z ust Nocturna wydobył się kolejny kłąb dymu. Cygaro było przedniej jakości, toteż komandor przez chwilę delektował się jego aromatem. Na moment oderwał się od całej tej wojennej zawieruchy. Z zadumy wyrwało go zgrzytanie i jakieś dziwne dźwięki - to sierżant Cez przeszedł korytarzem w swoim pancerzu, raz po raz zahaczając o jakiś "skarb kultury" drakońskiej. Nocturn wezwał Randala. Kiedy ten pojawił się, komandor podał mu namiary na magazyn, gdzie Cez zgromadził sprzęt. Co prawda to wzmocnienie uszczęśliwiło sierżanta, jednak na wspomnienie "żeby nie przejmował się tym, że wszystko pomalowane jest w ciapki i kwiatuszki, jego mina trochę zrzedła. Nocturn wydał rozkaz Randalowi, aby ten wziął kilkunastu ludzi i przetransportował to wszystko na plac. Po wyjściu sierżanta, Nocturn wyszedł przed budynek. Wieści o przybyciu Nasstara doszły już do niego wcześniej i nawet zdążył się z nim przywitać, ale do tej pory nie miał czasu, aby porozmawiać z oficerem wywiadu. Teraz próbował wyciągnąć od niego trochę informacji na temat miasta oraz jego słabych i mocnych punktów. Nas podał kilka przydatnych wskazówek, które jednak nie zmieniły dotychczasowego planu obrony.
Niemniej Nocturna nękało wciąż jedno pytanie: z kim lub z czym przyjdzie im się zmierzyć? Tu, ani wywiadowca, ani Melfka, ani kontradmirał Morgana, nie mogli podać żadnych pewnych informacji. Wszystko, co było wiadomo, to jakieś dziwne pogłoski o nieznanym dotychczas wrogu.
Komunikator odezwał się poraz kolejny. Nocturn odebrał v-maila i na jego twarzy znów pojawił się uśmiech.
- Pieprzony świrus - wyszeptał kręcąc głową. Spojrzał na resztę oficerów. - Pułkownik Veetek postanowił się do nas przyłączyć. Przybędzie wraz z dostawą ciężkiego sprzętu.






Szeregowiec J.

3 XII 2004 17:30 CET
J

W pierwszym transporcie sprzętu z orbity, który przyleciał razem z kompanią C znalazło się to, czego szeregowy potrzebował. Materiały wybuchowe. Całe mnóstwo wybuchających zabawek. Przetransportowali to do opery. W piwnicach zrobili tymczasowy magazyn. Stary budynek miał bardzo mocną konstrukcję. Zapasom nic nie groziło.
J pobrał od razu prawie 15 kilo sprzętu. Głównie plastik i detonatory. Zabrał się do pracy. Standardowy sprzęt wojskowy był dobry, ale niestety należało go trochę przekalibrować. Wyjął narzędzia i rozłożył się w loży. Tutaj miał pewność, że nikt mu nie przeszkodzi. Manipulowanie mikroobwodami elektronicznymi było wystarczająco trudne. Gdyby go ktoś potrącił, mogło być nieciekawie.
Kątem oka zauważył wchodzących oficerów. Zmarszczył brwi. Nocturnowi i Ferozowi toważyszyły trzy kobiety i sierżant Cez. Jedną z kobiet pamiętał z V-Prime, komandor Melfka, RedOg i, w dodatku, psionik. Druga była niezłą laską, poza tym szła z Cezem, więc to wszystko mówiło. Trzeciej nie kojarzył. Wątła budowa nie wróżyła zbyt dobrze. Potrzebowali więcej żołnierzy, najlepszych jakich można było znaleźć, a wysłali im kontradmirała. "Cholera, jakaś szycha, którą będzie trzeba niańczyć. Nie mogła się z resztą zabrać i ułatwić nam sprawy?". J wrócił do swojej pracy. Zostało mu jeszcze kilka detonatorów do zmodyfikowania i sprawdzenia. Później zostanie jeszcze przejrzenie specyfikacji samego materiału wybuchowego. Wyglądał normalnie, ale oznaczenia sugerowały, że to najnowszy produkt labolatoriów. J był tak pochłonięty pracą, że nie zwracał uwagi kto wchodzi i wychodzi na salę. nie przeszkadzały mu też meldunki oficerów łącznościowców.
W pewnej chwili z zewnątrz dobiegł hałas. Zgrzyt stali przeplatał się z krzykami żołnierzy. Coś się zaczynało dziać. J spojrzał na zegarek. "Niemożliwe, żeby się już zaczęło. Powinniśmy jeszcze mieć parę minut, zanim gówno zacznie lecieć z nieba".
Po chwili hałas ucichł. Za to na salę wparadował BPW z sierżantem Cezem za sterami. "Heh, ten to sobie zawsze coś znajdzie ciekawego".

J skończył przygotowania. Podszedł do grupki oficerów stojących przy konsolach łączności. Nocturn odwrócił się do niego.
- J, gotowy? Zaraz się zacznie.
- Gotowy, sir. Ilościowo też się nie musimy przejmować. Przynajmniej tym razem - odpowiedział z kwaśnym uśmiechem.


Kemer

3 XII 2004 17:32 CET
Kemer

Zaczęło się. Zamiast wszech obecnego burdelu pojawiła się niemiła cisza, a zaraz za nią potężny wybuch dźwięków. Kakofonia świstów, wrzasków i eksplozji rozeszła się po całej planecie, nieubłaganie zalewając także Kemera. Ból, który przeszył jego bębenki nie było silny, nie był nawet bolesny, po prostu drażnił kapitana.
Jakby nigdy nic wstał i udał się w kierunku placu przed Operą. Pojedyncze wystrzał zdziwiły go trochę - może jacyś szeregowi panikują i walą na oślep? - jednak to co zobaczył na placu, co najmniej go zmieszało!
-O kurVa - pomyślał - już zdążyli zrzucić desant!?
Ostrza same wysunęły się z pochew a Kemer przyspieszył kroku. Napiął mięsnie i wychylił je lekko za plecy - tak by uderzyć silniej.
Ten dziwny mech zbliżał się do budynku Opery, naglę otworzyła się klapa i...
Ostrza schowały się na uleżane miejsce.
-To... Cez?
Zwolnił krok. Rap wyskoczył z budynku krzyknął coś do paru ludzi i bardzo szybko znikli w najbliższej uliczce.
Kemer spojrzał na Ceza w tym metalowym pudle
-Cześć... Cez?
-O Kemer! Kopa lat!
-Co ty robisz w tej blaszance?
"- Pieprzony świrus. Pułkownik Veetek postanowił się do nas przyłączyć. Przybędzie wraz z dostawą ciężkiego sprzętu." - zakomunikował Nocturn i uśmiechnął się.
-Wracam do środka, w każdej chwili mogą przyjść rozkazy...



Sierżant Xin

3 XII 2004 18:04 CET
Xin1

Patrzył na chronometr. Już za kilka sekund powinna wyskoczyć flota przeciwnika.

5, 4, 3, 2, 1, 0

Xin zacisnął mocniej ręce na drążku sterowniczym. Zaraz się przekona z jakim świństwem będzie walczył.

Jednak nic się nie stało. Nic nie wyskoczyło z nadprzestrzeni. Nic się nie pojawiło na jego sensorach.
-Co jest do cholery?! - Pomyślał
-Ssir? Nasze czujniki nic nie wykryły, żadnych anomalii. - Zameldował Tuberkuloza 2.
Xin zignorował komunikat skrzydłowego.
-Odyn. Tu Tuberkuloza 1. Co jest? Nasze sensory nic nie wykryły. Nic nie wyskoczyło z hiperprzestrzeni.

-Nasze sensory także nic nie pokazały. - Odparł łącznościowiec z Odyna.

Kurwa. Coś tu nie gra. - Pomyślał Xin. - Przecież nikt się nie pomylił w obliczeniach. Chyba, że...
Xin zaczął sobie przypominać wszystkie znane mu strategie, możliwości ataku, itd. Przez myśl przemknęły mu manewr Marga Sabla, Mitth´raw´nuruodo i innych genialnych strategów.
Nagle Xinowi wpadła do głowy jeszcze jedna możliwość...

-Odyn. Tu Tuberkuloza 1. Sprawdźcie czy wasze sensory nie pokazują czegoś po drugiej stronie planety...


St. Szeregowy Xweet

3 XII 2004 19:32 CET
Xweet

Opera, gdzie tu jest opera? Nie żeby mi odbiła i zamiast iść do boju, ide na jakieś przestawienie. Kotoś wpadł na pomysł, żeby tam zrobić punkt dowodzenia. Na dachu jest jakieś zwierze. Jak dobrze zrozumiałem, pegaz czy inny śmieć. O Imperatorze, co za zamieszanie! Trudno sie dziwić, przy takiej ilości "tubylców", i konfederatów. Łokieć tu, bark tam, i udało się przecisnąć do budynku. "Szeregowy do zbojowni, biegiem marsz!!!"- lewo weszłem, a tu już miłe przywitanie. Sprzęt w zbrojoni, był standarowy, ale to nie znaczy, że nie było z czego wybierać. wziełem pancerz klasy średniej, czarny z oznaczeniem mojego stopnia. Podeszłem do miejsca gdzie wydaje się broń. Karbin szturmowy i... o rzesz... ostrze!?! Nawet kilka. Pewnie dostarczono je pewien czas temu. Raczej nie dla mnie, ale skusze się. Ostrożnie wzielem miecz, był dobrze wyważony, nie tak jak mój, ale i było nieźle. Spojrzałem na kwatermistrza. "Bierz jak chcesz, żołnierzu! Po, to tu są! I biegiem na plac! Go! Go! Go!" Klamry zapiełem w biegu. na zewnątrz panował mały chaos, ale było wiać, że dowócy przejeli już kontrole na tłumem. Dowodzi Nocturn. Tak przynajmniej mi sie wydaje. Co to jest? Desant wroga? Na szczęście nie, to nasze "posiłki" tony ciężkiego sprzętu, robotów koczących i innych wynalazków służących o masowej eliminacji wroga. Ktoś biegnie do jednej z maszyn. Nie wiem tylko kto. Stoi do mnie plecami. Te ruchy, ten specyficzy krok. Nie moge się pomylić. Tylko, że ta osoba powinna być Valkiri Prime, a nie rozmawiać z dowódcą tgo blaszaka. Podszedłem powoli. "Witam pana kapitana. Widze, że zaszczycić nas swoją obecnością. Witam dowódco" Zasalutowałem dowócy mecha. "Cześć Kemer, skąd tu sie wziełeś? Podobno bawisz na Prime? Tak było ostatnio jak gadaliśmy, zanim tu poleciałem. Nie pamiętam, żebyś leciał z oficerami. Co u ciebie? Chyba będę po toba służył. wiesz co tu sie dzieje?" W końcu ktoś znajomy.


´><´

3 XII 2004 21:44 CET
Ibrachim

Po pobycie w zbrojowni przysiadł znowu na krześle w operze, pucując broń i przygotowywując się na atak wroga, którego nie znał. Przypuszczał, że mogą to być jakieś siły P-konfów, ale ta myśl szybko wyleciała mu z głowy. "Po co mieliby atakować planetę oddaloną od Valkiria Prime kilka setek tysięcy kilometrów?" Sierżant oglądał zabytkowy budynek i wyobrażał sobie dżentelmenów w pięknych garniturach u boku równie pięknych kobiet, którzy oglądali cudowny spektakl. Jednak piękne myśli przerwał nagły huk maszyn i kilka pojedynczych strzałów z podwórza. "Co? Już? Nie może być". Po kilku minutach wszystko ucichło a do sali wszedł sierżant Cez w BPW. Rozmawiał z J, który przygotowywał ładunki wybuchowe w loży. Ibrachim nie zwracał na to uwagi i dalej pucował broń.
Każdy z żołnierzy stacjonujących w operze przeczuwał najgorsze. Atak bombowy, desant czy bóg wie co. Te myśli pobudzały jeszcze gorsze, aż nie jeden z szeregowych zastanawiał się czy dobrze zrobił przylatując tu. Po chwili młody Jusl podszedł pod lożę, gdzie pracował J.
- Pomóc ci w czymś? - zapytał
- Już skończyłem, ale dzięki za troskę - odpowiedział poczym wyszedł do grupki oficerów stojących przy konsolach łączności.
Sierżant wrócił na miejsce i kończył ostatnie przygotowania przed akcją. W koło słychać było gwar ostatnich przygotowań i rozkazy wydawane przez starszych stopniem. Spóźnialscy szeregowi biegali tam i z powrotem w poszukiwaniu broni i amunicji, sierżanci wraz ze swoimi ludźmi gromadzili się na placu a oficerowie obmyślali strategię i ostatnie plany.
Młody Jusl siedząc i przyglądając się pięknym wystrojom opery oczekiwał sygnału do ataku.


### Mostek Odyna ###

4 XII 2004 1:42 CET
Harvezd

Kontradmirał po raz piąty kazał sprawdzić odczyty z sond. Ani one ani wyniki skanu nie mówiły nic o zbliżaniu się jakiejkolwiek wrogiej floty. Mijała osiemnasta minuta od godziny zero wyznaczonej przez Konfederację, a nadal nic nie było wiadomo. Samo dowództwo skonfederowanych nie miało zielonego pojęcia co jest przyczyną owego "opóźnienia". Nie żeby komuś było źle z tego powodu- no może kilku osobom zaczęły nerwowo chodzić powieki, kilka ubikacji zostało zapchanych, a filtry powietrzne musiały zaabsorbować więcej dymu powstałego na skutek spalania biologicznych przewodników nikotyny.
Kontradmirał Modilus miał ułożonych kilka teorii na temat "opóźnienia" ale na razie z żadną się nie zdradzał. Polecił tylko skierować działa nie na przestrzeń przed statkami Konfederacji, a na przestrzeń "z boku" szyku. To było coś, co w późniejszych opracowaniach taktycznych miano nazwać "Manewrem Prekognicyjnym Modilusa".


###Szpon - Statek flagowy Konfederacji###

Senator siedział w swojej kabinie. Przeglądał własną bazę danych starannie segregując raporty. W końcu przegrał wszystko na chip, schował w kieszeni i ruszył na mostek. "To będzie dzień upadku Konfederacji, albo największe zwycięstwo w historii ludzkości" pomyślał "Historia nas osądzi, a ja już zadbam, by werdykt był pomyślny".
Na mostku panowało nielada poruszenie. Oficerowie łącznościowi słali, odbierali, meldowali i przekazywali raporty. Ze zgiełku i pozornego zamieszani Senator wydobył najbardziej wartościowe komunikaty mówiące.. dosłownie o niczym. Nikt nie miał pojęcia gdzie znajduje się wroga flota- tak jakby zatrzymała się po drodze, lub po prostu wyparowała.
-Sir- zawachał się jeden z łącznościowców. Jego głos jednakże został przygłuszony przez ogólny hałas.
-Sir!- spróbował jeszcze raz.
-Tak, kapralu Sonthom?
-Sir, odbieram fluktuację podprzestrzenną w sektorze 4c na dalekim perymetrze.
Kommodor zbladł.
Przekazać flocie Imperium i innym siłom! Zmienić szyk!
Senator podszedł do holomapy taktycznej. Krótkie spojrzenie na rozkład sektorów pozwoliło mu zrozumieć na czym polegała sytuacja, w ktróej się znaleźli. Wróg..

### Mostek Odyna ###
-Wróg wychodzi z podprzestrzeni, Sir!
-Genialnie- uśmiechnął się Modilus - Jakie namiary?
-Sektor 4c, daleki perymetr. Sir, wychodzą prosto na nas.
-"I to chwila, w której oczy całej Galaktyki zwrócą się ku nam"- zacytował Kontradmirał.
-Sir?- zaniepokoił się Thomson.
-Od pięciu sekund powinny być wydane rozkazy przegrupowania i zmiany szyku. Przyjmujemy bezpośrednie uderzenie- okręty Konfederacji nie mają wystarczającej swobody manewru. Wysłać komunikat na planetę, że zaczęło się.

### Sektor 4c ###
Przestrzeń zaczęła się powoli zakrzywiać. Wyglądało to jak gdyby nagle w pustce kosmosu usłanej jasnymi punkcikami odległych gwiazd zaczął roznąć przezroczysty bąbel. Coś rosło wewnątrz bąbla...
I nagle, w oka mgnieniu przestrzeń zaroiła się od dziesiątek potężnych, nieustępujących wielkością imperialnym niszczycielom, klinowego kształtu czarnych okrętów. Dobre 10 sekund trwało wejście floty w normalną przestrzeń. Kilometrowej długości okręty, pochłaniające nikłe światło kosmosu, pokryte było setkami czegoś przypominającego małe piramidki. W momencie, gdy statki floty broniącej przestrzeń nad Drakonią zaczęły pluć strugami ognia, owe "piramidki" poczęły się odrywać od powierzchni okrętów macierzystych i niczym rój krwiożerczych owadów pomknęły ku przeciwnikowi odpowiadając chłodnym, wykalkulowanym gniewem.


- Bow... - powiedział powoli, ale nie podniosłam głowy

4 XII 2004 2:07 CET
Bow

Powtórzył nieco głośniej.
- Odejdź - powiedziałam suchym tonem. Silniki manty dudniły głucho.
Yaahooz usiadł obok.
- Zrozum dziewczyno, musiałem tak zrobić, to było dla Twojego...
- Mojego co? - przerwałam lodowato - mojego dobra?! - umilkłam. Kiedy chciał odpowiedzieć, znowu się odezwałam
- A skąd Ty możesz wiedzieć co jest dla mnie dobre, a co nie?! - cedziłam słowa - kto Ci dał prawo do takich rzeczy? Napuszczasz na mnie tę arogancką... - urwałam, ale po chwili kontynuowałam - To mój mąż. I tam jest moje dziecko! - podniosła głos i po raz pierwszy także wzrok. Łzy kręciły mi się w kącikach oczu - Jak możesz?! - krzyknęłam.
W końcu po długiej chwili milczenia Admirał przemówił, głosem cichym, spokojnym, ale i takim, z którego można było odczytać smutek, żal i zakłopotanie.
- Nie proszę Cię abyś mi uwierzyła, że wiem co dla Ciebie nalepsze. Ale wiem na pewno, że bycie tam było niebezpieczne. Natomiast twojego dziecka tam nie ma.
Spojrzał na mnie. Nie odwzajemniłam spojrzenia. Ale wiedział, czuł, że czekałam na kolejne zdanie. Które padło.
- A ja jestem blisko by ustalić, gdzie ono jest.
-To, że jej tu nie ma sama wiem najlepiej-powiedziałam cicho, niemal spokojnie, ale w moim głosie dało się wyczuć ogromne napięcie.
Milcząc podszedł do małego ekranu na którym widac gwiazdy i oddalającą się planetę.
Spróbowałam wstać, ale nie miałam siły się podnieść. Z powrotem opadłam na fotel.
Nawet się nie odwrócił, ale po chwili powiedział:
- Odpoczywaj. Zdązysz się nachodzić po tych całych czterech korytarzach
-Chyba nie mam innego wyboru-usmiechnęłam się blado-a do spacerowania po korytarzach... będzie z tym problem
Widziałam jego plecy, krótkie czarne włosy przetykane tu i tam siwiejącym pasmem, ręce miał splecione z tyłu, za sobą. Czarna kurtka pilota, czarne spodnie. Przy pasie przytroczona rękojeść, bez ostrza.
-Admirale...-powiedzialam cicho. Chyba nie dosłyszał.
- Niedługo dostanę informacje o małej - rzekł, odwracając się. Czerwone źrenice nie były już takie niebezpieczne, widać było w nich... zmęczenie...i wiek...- Wiesz jak mam na imię... - mówił zmęczonym głosem, pocierając kciukiem i palcem spojówki oczu.
-Czy mam to odebrać jako rozkaz złamania regulaminu?-usmiechnęłam się figlarnie.
Zmęczenie na moment jakby odeszło,poczułam się teraz młodą dziewczyną nieco kokietującą interesującego mężczyznę.
Po przetarciu oczu spojrzał na mnie. Przez chwilę, moment krótszy niż skok w nadprzestrzeń wydaje się, że w oczach pojawił się po prostu człowiek, a wojskowy odszedł. Ale być może to tylko złudzenie.
- Powinnaś coś wiedziec o swoim mężu... - odezwał się cicho, ale stanowczo
-Która to?-zapytałam szybko. Ale nie wierzyłam, że Michał mógłby mnie zdradzić.
- Powinnaś wiedzieć Małgosiu, że to co w nim kiedyś... było... - zawahał się na chwilę a pytanie zignoruję, mimo że wzrokiem mogłabym przewiercić stół - znowu tam jest... - mówił cicho.- Twój mąż... Aethan...on jest... - ewidentnie brakowało mu słów. Niespotykana sprawa. Taki wygadany Admirał...
Wiedziałam, co chciał mi przekazać.
-Wiem o tym lepiej niż Pan, Admirale.
- W takim razie rozumiesz dlaczego musiałem zrobić, to co zrobiłem - możliwe, że w tym pytaniu czaiło się coś na kształt nadziei, ale Yaahooz był tak wyzutym zazwyczaj z emocji człowiekiem...czy też tym co z niego zostało w związku z tą cała biomechaniką i cyborgizacją, że cięzko powiedzieć
-Nie musiał Pan. On by mnie nie skrzywdził. A tym bardziej dziecka. Świata nie widział za naszą córeczką.
- Z mojej strony nie wszystko jest takie proste Bow... Ale zostawmy to. porozmawiamy o tej sprawie jeszcze, ale może kiedy indziej. Teraz najwazniejsza jest Bawetta i nasz cel
-Jaki cel?
Cel do którego lecimy i cel, który musimy osiągnąc w związku z Tobą
-To znaczy?-spytałam z ogromnym naciskiem
Spojrzał na mnie prszenikliwie, a jego głos rozległ się gdzieś w mojej głowie: "ja wiem Bow"...
-Co to za cel? Chyba mam prawo wiedzieć, cochcecie ze mną zrobić.
Usiadł obok mnie i nacisnął jakis przycisk w ścianie. W salce jeszcze dalszej od pilotów, bliżej silników dało się słyszeć jakieś buczenie i warczenie serwomotorków. Potem popatrzył mi w oczy i spokojnie zaczął:

- Wiem co próbowałaś zrobić. I wyobrażam sobie, że źle to się skończyło, co widać po twoim stanie. Szczęściem nie zrobiłaś sobie nic powaznego. Ale mogłaś. Ja nie potrafię Ci pomóc, to przekracza nawet moje możliwości, nie jestem aż tak biegły w tak głębokich i delikatnych... hmm... wejściach w czyjś umysł...Jest tylko jedna rasa, która może ci w tej chwili pomóc - zawiesił głos, a po chwili dokończył - Protossi...
-Wiem. Ale nie wiem, czy naprawdę tego chcę.-Przerwałam na chwilę, po czym cicho mówiłam dalej - Właściwie, to już mi nie zależy. Na niczym. Poza odnalezieniem córki. Wiem, że ona jest żywa i tylko to powstrzymało mnie jeszcze przed jakimś ostatecznym rozwiązaniem. Ale powoli przestaję mieć siłę na to wszystko. -zamilkłam starannie dobierając słowa.
Admirał uśmiechnął się lekko, a tymczasem podjechał mały droid z tacką z aluminium, na której stał kubek parującej herbaty.
-Napij się - przerwał mi na moment.
-Tak na dobrą sprawę, to nie przypuszczałam, ze to wróci. Chwila koncentracji, chęć uporządkowania emocji...-wzięłam kubek w dłonie-spadanie w dół i pobudka na podłodze w świecie błękitnych smug-uśmiechnęłam się smętnie.
- Pamiętasz kiedy pierwsz raz je ujrzałaś? - zapytał z nutą rozbawienia w głosie,które po chwili znikneło.
Zachichitałam delikatnie.
-Pamiętam. Heh... tamtego dnia każdy , kto mi się narazil był martwy... potencjalnie. Nikt sie nie odważył...
Chwilkę się ze mną pośmiał lecz za moment spowazniał, chrząknął i powiedział spokojnym głosem:
- Obawiam się, że niestety ta decyzja nie zależy już od Ciebie. Rozpoczęłaś proces, który teraz będzie się nasilać. Już trwa, choć narazie bardzo delikatnie. Ale będzie coraz gorzej. jeżeli nie wrócisz do poprzedniego stanu, mogą się zacząć bóle, nudności, później omdlenia, aż w końcu... - zawiesił głos. Po chwili dodał - Problem w tym, że ani ja nie jestem w stanie tego przywrócić, ani Ty niestety o ile dobrze kalkuluję.
-Jaki to miałby być stan?
- Bow - mówił starając się zachowywać neutralny ton glosu - dendryty w twoim mózgu zaczęły przetwarzać coraz więcej impulsow. W końcu Twój wygaszony umysł przestanie kontrolować przepływ informacji, przestanie być wydolny. Jeżeli nikt Ci nie pomoże to w najlepszym wypadku zmienisz się w chodząca roślinę. W najgorszym...osierocisz Bawettę.
-Rozumiem. Podejrzewałam coś takiego. -mówiłam spokojnie, rzeczowo, niemal bez emocji-I...pogodziłam się z tym.
Zawahał się na moment, po chwili niepewnie połozył mi rękę na ramieniu.
- Nie martw się. Znajdziemy ją. A Ty przecież chcesz ją jeszcze zobaczyć prawda?
-Chcę.
Zamknęłam oczy, po chwili spod powiek spłynęły dwie łzy...
- Jestem w stanie spowolnić ten proces Bow, w pewien sposób go powstrzymywać... Nie martw się - przytulił mnie swoim kanciastym ramieniem, które natychmiast się wtuliłam. Czułam ciepło i spokój płynący od Admirała.
Nagle z głośników rozległ się głos adiutanta:"Admirale, wyszliśmy z atmosfery, moge wykonać skok, potrzebne mi współrzędne"
Delikatnie odsunął się ode mnie, mówiąc:
- Musze pójść do Thana. prześpij się trochę, to potrwa chwilę.
-Rozkaz, admirale-uśmiechnęłam się przez łzy.
Klepnął mnie lekko w ramię i odszedł korytarzem powadzącym do kabiny pilotów.
Przykryłam się kocem i zamknęłam oczy. Po chwili zapadlam się w ciemność.
Spadanie. Znowu ten przerażający lot w dół. Coraz szybciej i szybciej... W nieskończenie czarną głębię...
Obudziłam się na kamiennej posadzce. Byłam już kiedyś w tej komnacie, na pewno. Wszędzie panowały nieprzeniknione ciemności, ale nie przeszkadzało mi to. Pod dłonią poczułam miecz. Ten sam, co wtedy.
Powoli podniosłam się i zaczęłam iść z mieczem w dłoni. Po kilku minutach zaczęłam odbierać drugą w sym życiu lekcję walki z niewidzialnym przeciwnikiem...
Obudzilam się. W ustach czułam krew. Cała się trzęsłam, było mi strasznie zimno. Powoli otworzyłam oczy. Zobaczyłam nad sobą zieloną z przerażenia twarz Yahooza, a potem znów odpłynęłam w nicość...


Admirał

4 XII 2004 2:40 CET
Yaahooz

opadł ciężko na fotel pilota. Twarz poszarzała mu ze zmeczenia. W sumie nie spał już kilkanaście godzin, a do tego własnie odchodził powoli stres i adrenalina. Gwiazdy przesuwały się na zewnątrz w postaci długich, białych smug, kiedy manta pędziła w nadprzestrzeni.

Nieco wcześniej nie zdążył dojśc do kokpitu, kiedy poczuł co się dzieje i pędem wrócił do sali, gdzie Bow rzucała się niespokojnie w fotelu. Wszystkie mięśnie miała napiete, usta kurczowo zaciśniete, oczy wywrócone do góry dnem.
Admirał złapał ją za skronie i - starając się przytrzymać ją w jednym miejscu - zagłebił się w jej umysł. Opierała się dosyć silnie, odruchowo oraz na bazie tego, co sama teraz widziała. Błysnęły ostatnie obrazy, przesuwając się niczym pourywane klatki czarno-białego filmu, kiedy jej ostatnie wspomnienia wymieszane z obecnymi majakami stanęłu mu przed oczami.
Nie było innego wyjścia, więc gwałtownie zmusił jej umysł do skoncentrowania się na bodźcach dotykowych i smakowych, odsunął siłą obrazy, zastopował jakby pewne sekwencje. Rzuciła się konwulsyjnie, a później jej mięśnie się rozluźniły i na chwile otworzyła oczy. Po chwili zemdlała.

- Than! Biegiem tutaj - krzyknał Admirał. Adiutant przybiegł po kilkunastu sekundach, które potrzebował do uruchomienia automatycznego pilota.
- Weź z magazynku hydianol i zaaplikuj jej 5 miligramów. Niech śpi przez najbliższą godzinę. I podłącz je kroplówkę, jest wyczerpana. - yaahooz wypuścił dopiero teraz powietrze z płuc.
Than pobiegł wykonac polecenie, a Yaahooz skierował się w stronę kabiny pilotów.

Idąc zorientował się, że tam w przestrzeni, po drugiej stronie planety, trwa już zapewne walka. Chciał coś napisać, cokolwiek. Ale nie wiedział co. Zostawił ich samych. Pewnie sobie pomyśleli o nim parę czekoladowych...
W koncu napisał. Do Ceza. tego sierżanta, który od początku swej jakże malowniczej kariery celował raczej w imprezach niż do tarcz strzeleckich.
"W mojej byłej kwaterze na planecie w biurku jest paczka papierosów. tych, co mi je załatwiałeś. A w niej jeden taki grubszy. Zachowaj go. Jak wrócę to wszyscy się nim napalimy. Y."

Odetchnął, kaszlnął i wszedł do kabiny. Przejrzał meldunki. Nic ciekawego. Bitwa jeszcze nawet się nie zaczęła. Zmarszczył brwi. Jak to? czyżby Konfederaci aż tak bardzo wszystkicj okłamali? Aż tyle by ryzykowali? Wątpił w to mimo wszystko. A to przypomniało mu jedną rzecz. Wybrał kodowaną częstotliwość i napisał wiadomość. Do Kima, na jego nanoskrzynkę.
"Czekam".

Przejrzał restze raportów, później doniesienia wywiadu, które dopiero teraz miał okazję przestudiować. A na koniec wiadomości z obszaru imperium. Wszedł w bazę utajnionych raportów. Przeleciał je okiem, ale po chwili wrócił do jednego z nich. "Protokół graniczny z ID nr 288704. Trzy statki zatrzymane na granicach układu S-Cravt...". Kur...kto?...

Autoryzowano. Admiralicja.

Wszystko się przejaśniło. A więc dlatego na konferencji brakowało jednej delegacji. Oparł sie o fotel pilota, przysłonił twarz ręką w zrezygnowanej pozie. Co za matoły...

Po chwili zastanowienia wybrał prawdopodobne koordynaty. Wczytał je i ustawił autopilota. 20 sekund później hipernapęd został aktywowany i bombowiec wystrzelił przed siebie, a następnie zniknał w czerni kosmosu z bezgłośnym, białym rozbłysku...

...

4 XII 2004 4:10 CET
Rust

co?


Sierżant Xin

4 XII 2004 11:46 CET
Xin1

Otrzymał przeczącą odpowiedź z Odyna.
-Co jest do cholery! Czyżby PeKonf sobie jaja robił. - Pomyślał.

-Tuberkuloza. Tu 1. Albo PeKonf postanowił sobie pożartować albo atak się opóźni.
-Co robimy?
-Czekamy. - Odpowiedział na pytanie.

Xin myślał nad tym co się działo. Opóźniony atak nie wróżył nic dobrego. Może przeciwnik postanowił wcześniej wyjść z nadprzestrzeni, zrobić dokładne pomiary i zaskoczyć nas.
A może nie było w ogóle wroga? Może konfederacja wyimaginowała sobie coś groźnego, co mogłoby im pomóc w zachowaniu Krythosa?
Gdyby tak było, to zapewne imperium zniszczyłoby flotę konfederacji na miejscu. W końcu mieli nad nimi przewagę.

Xin wrócił do pierwszej myśli. Zauważył, że atak powinien zacząć się już 20 minut temu. Dopiero teraz zdało sobie sprawę z tego, co zaszło. Czyżby wróg miał tak silne sensory?

-Odyn! Tu Tuberkuloza!. Zmieńcie natychmiast ustawienie floty!
-Co?!
-Słyszałeś! Zmieńcie ustawienie floty!

Za późno. Przestrzeń zaczęła się zaginać w pobliżu floty imperium. Ogromny bąbel zaczął powstawać, a w środku, ogromne statki wroga. Wyjście trwało minutę. Jednak po tej minucie, Xin dostrzegł setki stożkowych myśliwców odrywających się statku macierzyńskiego.

Sierżant nie mógł uwierzyć w ogrom tego co zobaczył. Chyba żaden statek imperium nie był tak duży, jak którykolwiek z wrogich.

Xin szybko doszedł do siebie.
-Eskadra Tuberkuloza! Przystąpić do ataku! Obieramy na cel tylko myśliwce wroga... narazie. - Odpowiedział mu trzask włączników komunikatora.


-To będzie masakra. Nawet bitwa o Valkirię Prime nie była tak ogromna. - Powiedział sam do siebie.

Xin zdał sobię sprawę z tego, że może umrzeć. Nigdy wcześniej nie przeszło mu to nawet przez głowę.
Zacisnął prawą dłoń na medalionie, który spoczywał na jego piersi.
-Mam nadzieję, że mój limit szczęścia się jeszcze nie wyczerpał... i obejmie wszystkich Valkirijczyków.

Eskadra pomknęła w kierunku wroga. Na ich spotkanie wyleciało setki myśliwców wroga. Małe w kształcie piramid pojazdy mknęły z niewiarygodną prędkością ku flocie Imperium.

-Rozdzielić się! Jeśli będziemy się trzymać kupy, to szybko nas zniszczą! - Wydał rozkaz swojej eskadrze.

Myśliwce poleciały we wszystkich kierunkach. Xin obrał na cel jeden z myśliwców wroga. Usiadł mu na ogonie. Oddał kilka strzałów, jednak wróg bez problemu uniknął strzałów.

-Skubany, nie jest taki głupi. - Powiedział sam do siebie.

Xin trzmał się nadal "dupy" wroga. Przez chwilę mierzył do celu. Gdy miał już oddać strzał, wróg nagle wykonał obrót w miejscu o 180 stopni i ostrzelał imperialny myśliwiec.
Sierżant poleciał świecą w górę. Teraz to wróg trzymał się jego dupy.
-To niemożliwe kurwa! Żaden myśliwiec nie jest tak zwrotny! - Wykrzyczał do mikrofonu.

Xin z trudem unikał wrogiego ostrzału. Na szczęście on znał też kilka sztuczek. Udał się w kierunku okrętu wroga. Już po chwili znalazł się w zasięgu ognia. Setki dział obróciło się w jego stronę i zaczęło go ostrzeliwać. Jednak unikanie ciężkich dział okrętów nie było zbyt trudne.
Sierżant miał nadzieję, że przez przypadek trafią swojego. Przeleciał wzdłuż kadłuba okrętu, jednak "ogon" wyszedł z tego bez szwanku.

-Co to ma być kurwa!? Masowa synchronizacja?! - Wykrzyczał sam do siebie.

Xin przeleciał jeszcze raz wzdłuż kadłuba okrętu wroga. Jednak lot zakończył bardzo ciasną beczką. Krew uderzyła mu do głowy. Obraz na chwilę zniknął z jego oczu. Kiedy wrócił do siebie, zauważył, że wróg powtórzył jego manewr bez problemu.
-O szitfak!

Postanowił wykonać jeszcze jedną sztuczkę.
Zaczął oddalać się od wrogiego okrętu, znalazł się za jego rufą, dość daleko i wykonał nagły nawrót. Zauważył, że wróg wykonał ten sam manewr.
Xin leciał w kierunku silników wrogiego statku, kiedy był już na tyle blisko, że czujniki dały o tym znać, sierżant dał po hamulcach i uniusł dziób do góry.

Tego myśliwiec wroga nie powtórzył i z całym impetem wleciał w silniki swojego sojusznika.

Xin miał większy problem, prawie stał w miejscu, przy wrogim statku, który natychmiast rozpoczął ostrzał. Pilot szybko pchnął przepustnicę do oporu i odleciał z obszaru zasięgu wrogich dział. Jeszcze przez chwilę ogień wroga prawie dosięgał myśliwca.

Sierżant spojrzał na chronometr.
-10 minut!? Przez dziesięć minut pieprzyłem się z jednym myśliwcem?! Powinienem już rozwalić przynajmniej 8!

Xin szybko obrał na cel kolejnego wroga.


Kontradmirał Modilus

4 XII 2004 16:07 CET
Modilus

-Sir, wychodzą z nadprzestrzeni po prawej stronie szyku.
-No, wprawdzie spóźnieni, ale przynajmniej tam, gdzie powinni być. Konferencja nieustająca z Odynem i Lokim.
Na włączającym się ekranie ukazał się właśnie dowódca Odyna w fazie największego zachwytu.
-O rzesz, ja pier...
-Spokojnie Panowie - z uśmiechem stwierdzał Modilus - nigdy nie oglądaliście filmów? Połowa to prasowana tektura i styropian. Skupić cały ogień na pierwszym niszczycielu, oznaczenie C3.
-Ale czy nie lepiej ostrzelać równomiernie? To powstrzyma ich impet i może wprowadzić zamęt w szeregach.
-Taki ostrzał może najwyżej podnieść ich samoocenę, rozpieprzymy pierwszy z brzegu i będzie wiadomo, jak są wytrzymałe.
-Kontradmirale! Systemy kierowania ogniem zwariowały, nie są w stanie nic namierzyć.
-Wizja.
-Jest.
-No tak, więc po to im tyle myśliwców. Zmień tryb celowania półautomat i ustaw C3 radarowo. Do wszystkich myśliwców, uważajcie na fale uderzeniowej wybuchających niszczycieli. Loki, Odyn. Thor, ognia!

Przestrzeń przecięło kilkanaście wiązek energetycznych z Lokiego, w ułamek sekundy później dołączyły się baterie Odyna. Wokół niszczyciela obcych rozjarzyła się ogromna, błękitna kula pola siłowego. O jej powierzchni rozbijały się kolejne torpedy fotonowe Imperialnych superdreadnotów. Nienaruszona powłoka energetyczna powoli się uspokajała gdy nagle z Thora odpalono baterie klas II, III i IV oraz torpedy z wszystkich wyrzutni. Przestrzeń znów zapłonęła błękitem.

***

-Ładuj się złomie!!! - Mechanik kopał z defragmentator jonowy, z wyrzutni B23, ta jako jedyna nie odpaliła.
-Zaraz cię rozstrzelam - Kolejny trep poleciał w metalową obudowę - Wyjmę blaster i cię rozpieprze! -Nagle zaświecił zielony ekran ładowania...

***

Ostatnia, spóźniona, torpeda z Thora uderzyła w czarną srebrzystą powierzchnię statku.
-Król krwawi, król umiera. - Podsumował z uśmiechem Kontradmirał Modilus


JeRzego...

4 XII 2004 17:16 CET
JeRzy

... wyrwał z drzemki sygnał alarmu.

"Uwaga!! Mówi Yaahooz!!... Wszyscy żołnierze kompanii C mają rozkaz ewakuacji wraz z najwyższymi oficerami na korwetę "Centurion", która właśnie ląduje w kosmodromie... Na planecie pozostaje kompania A pod dowództwem Komandora Nocturna oraz kompania B pod dowództwem Komandora Feroza..."

"Nocturn i Feroz... Ani słowa o moich chłopcach" - pomyślał. - "Ciekawe, czy to świadome przeoczenie. Mam się ewakuować? Niech mu będzie, ale najpierw pozbieram zabawki."

Otworzył oczy. W całym zamieszaniu nie zwracano na niego uwagi. Sięgnął do klawiatury komunikatora. Treść V-Maila dla postronnego obserwatora była pozbawiona większego sensu.

"Tata mówi: wyprowadźcie jeża na spacer. Nałóżcie mu kapcioszki, żeby nie tupał. Czekać na dalsze instrukcje."

Parę minut później, trzech pracowników z obsługi naziemnej zaczęło usuwać rusztowania stojące w przejściu do ostatniego doku stacji kosmicznej. Pozdzierano żółtą taśmę i usunięto tablice "Remont", "Prace na wysokości" i "Zakaz wstępu". W krótkim czasie korytarz zapełnił się żołnierzami w mundurach różnych formacji, mechanikami i rozmaitymi ludźmi na pierwszy rzut oka sprawiającymi wrażenie przypadkowej zbieraniny. Stojący na końcu przejścia strażnik sprawnie przepuszczał wchodzących do doku - jego obowiązkiem było pamiętać wszystkich upoważnionych. Na co dzień pilnował wejścia i zza biurka służbowo znudzonym tonem zawracał zabłąkanych przechodniów.

Oficjalnie dok był pusty i w trakcie generalnego remontu. Nieoficjalnie był punktem zbiórki kompanii "J" i miejscem parkingowym najbardziej cudacznego okrętu we flocie Valkirii - niszczyciela "Requiem", przez wtajemniczonych w jego istnienie zwanego pieszczotliwie "Jeżem". Ci sami, nieliczni wtajemniczeni określali kompanię "J" różnymi przydomkami - "Krewni i Znajomi Jeża", "Kinder Niespodzianka", czy, mniej subtelnie, "Bękarty JeRzego". Jej żołnierze poza sytuacjami kryzysowymi funkcjonowali w innych oddziałach albo w służbie cywilnej - ukryta przynależność dawała o sobie znać tylko w szczególnych okolicznościach. Takich, jak ta.

Kolejnych kilka minut później, skład był w komplecie i na stanowiskach.

- Zarządzam stan pełnej gotowości - polecił stojący na mostku oficer. - Otworzyć dok. Zwolnić zakotwiczenia. Podaję parametry lotu "Centuriona": kurs, prędkość, punkt skoku. Będziemy podążać tym samym kursem w dyskretnej odległości i czekać na dalsze rozkazy komandora JeRzego. Wykonać. Migiem!

"No, tato" - pomyślał patrząc na uwijających się na mostku żołnierzy i wsłuchując się w odgłosy uruchamianego niszczyciela, - "ciekawe, co tym razem wyniknie ze zjazdu rodzinnego".

**********

Kontroler lotów portu kosmicznego zdębiał, kiedy remontowany dok otworzył się i wyłonił się z niego pokraczny okręt. Kadłub miał niemal kulisty kształt, z którego ze wszystkich stron pod różnymi kątami wystawały dysze silników i lufy dział... cholernie dużo luf. Pierwszy raz widział coś takiego na oczy i na dodatek dziwadło najwyraźniej szykowało się do odlotu, nic nie robiąc sobie z obowiązkujących procedur. Bez namysłu chwycił mikrofon nadajnika.
- Niezidentyfikowany pojazd z doku 27 - rzucił nerwowo, wyobrażając sobie rozmaite czarne scenariusze. - Tu kontrola lotów. Nie macie pozwolenia na start. Podajcie swoje dane i wyjaśnijcie obecność w porcie.
- Kontrola lotów, tu niszczyciel "Requiem" - popłynęła odpowiedź z głośników. - Przesyłamy oznaczenia kodowe. Proszę o natychmiastową zgodę na start.
- Nie wyrażam zgody - oznajmił wciąż zdenerwowany. - Muszę sprawdzić wasze uprawnienia. Jeśli coś się nie zgadza, zostaniecie pociągnięci do odpowiedzialności.
- Możesz mnie pociągnąć za odpowiedzialność, jeśli to lubisz, misiu pysiu - zabrzmiała odpowiedź, - ale po pieszczoty zgłoś się później. Ty sobie sprawdzaj upoważnienia, a my się stąd zwijamy.
- Nie wyrażam zgody, "Requiem"! - kontroler wrzasnął wściekle do mikrofonu. Głos mu się załamał na ostatnim słowie.
- To, że cię o nią prosiłem, misiu pysiu, nie znaczy, że jej potrzebuję - usłyszał wyjaśnienie z głośników. - Chciałem tylko być uprzejmy. Adieu!

Mimo niezgrabnej sylwetki "Jeż", dzięki rozstawionym na wszystkie strony silnikom, szybko i płynnie manewrował między opuszczającymi port jednostkami. Gdy tylko znalazł przed sobą kawałek wolnej przestrzeni, uruchomił hipernapęd. Pozostawił po sobie rozmytą smugę, która po chwili także zniknęła, pozwalając kontrolerowi wierzyć, że był to tylko zły sen na jawie.


Kontradmirał Aethan

4 XII 2004 18:05 CET
Aethan

Siedział w fotelu w improwizowanym gabinecie w ładowni swej korwety. Migające raporty o wrogiej flocie wychodzącej z nadprzestrzeni w rejonie Drakonii, o odlatujących oficerach, o położeniu wojsk naziemnych.

"Przeciwstawił się... Przeciwstawił się Tobie... Zdradził nas... Prędzej czy później stanie nam na drodze... Trzeba temu zapobiec, zanim będze za późno..." - myślał. Kolejne raprty migały niczym stroboskop, ale nie zwracał na nie uwagi. Zatopił się w swoim Ciemnym alter Ego. "Nie ufaj mu" - szeptały do niego czaszki z drugiego końca bytu. "Już niedługo będziesz najpotężniejszym człowiekiem, jaki kiedykolwiek stąpał po tym świecie. My wszyscy powstaniemy, aby zawładnąć galaktyką". Aethan otworzył oczy. Ekran dalej migotał niczym igła telegrafu obsługiwana przez zdenerwowanego telegrafistę na dzikim zachodzie podczas ataku bandy rabusiów na miasteczko. Kontradmirał nagle zatrzymał przewijanie. "Admirał Yaahooz odleciał Mantą wraz z kontradmirał Bow". "Bitwa się rozpoczyna a Ty uciekasz z jej pola? W dodatku z moją żoną" - złość Aethana przybierała na sile wraz z każdą myślą, przypuszczeniem... Udeżył pięścią w oparcie fotela, przypadkowo przełączając widaomość. "Komandor Nocturn fortyfikuje się Filharmonii". Kontradmirał wstał, nerwowo zaczął chodzić po gabinecie. "Im dłużej się utrzymają, tym większe szanse na dotarcie do nich, kiedy jeszcze będą w stanie walczyć a przyjmą warunki". Wtedy też pomyślał o statkach konfederacji. I o innych okrętach. Pomyślał o tym, czego konstrukcję budował wcześniej przez wiele godzin, aby być w stanie zrozumieć przesłanie i istotę. Widział abstrakcyjny model Imperium. I fizycznie istniejących jeszcze ludzi. "Zasługują na to, żeby im pomóc, w końcu mogą się jeszcze przydać, nawet widząc, że to ja idę z odsieczą, nie Yaahooz" - tłumaczył sobie.

Zawrócił i usiadł w fotelu. Opadający płaszcz przez chwilę uniemożliwić korzystanie z konsoli, ale Aethan wiedział, co ma zrobić. Otworzył kanał podprzestrzenny.
- Kapitanie Bokhun, uruchomić silniki, kurs na Drakonię, punkt zborny na granicy Krythos-Imperium-Konfederacja. Spodziewam się całej floty za 3 godziny.
- Tak jest, lordzie.

Kanał został wyłączony. Drugą i ostatnią czynnością było wysłanie V-maila do Nocturna: "W porcie kosmicznym, ładowni B43 masz bagaż, który może Ci się przydać. 16 mechów, myślałem, że będą gromić konfederatów w razie prowokacji, ale chyba to sytuacja większego zagrożenia".

Kontradmirał wyszedł z gabinetu. Zlokalizował dejwuta i udał się do "centrum dowodzenia".
- Komandorze.

- Aethan, miło Cię znów widzieć, myślałem, że już coś Ci się stało w tym mrocznym pokoju - zakrztusił się, prześwit w przełyku zmalał do wielkości główki od szpilki.
- Komandorze, jesteś na imperialnym statku, zapomniałeś już, jak należy się zwracać do przełożonych? - powiedział nowoprzybyły przez zaciśnięte zęby, po czym odczekał chwilę i opuścił rękę. Dejwut jak kłoda zwalił się na ziemię.
- Spodziewam się większego szacunku, komandorze.
Dejwut masujący gardło, ciężko sapiący spojrzał na twarz kontradmirała, nienaturalnie wybałuszając oczy.
- Dostaniesz ode mnie batalion najlepszych ludzi. Przeprowadzisz desant albo na planetę, albo do statku wroga.
- A skąd weźmiesz 80 ludzi? Przecież na tej korwecie sie nawet tylu nie zmieści.
- Nie bądź ździwiony... - kontradmirał pomógł wstać komandorowi po czym odszedł.

Trzy godziny później Aethan zasiadał już na mostku Monolitha, zaś Ksch przeszedł do pokoju dowodzenia wywiadem, aby zapoznać oniemiałego z wrarzenia Dejwuta z procedurami i jego batalionem.
Aethan włączył interkom.
- Panowie, za godzinę wlecimy w środek bitwy. Jako elitarne jednostki, mam nadzieję, że spiszecie się jak na elitę przystało. Pełna gotowość bojowa.


Ocknęłam się.

4 XII 2004 20:00 CET
Bow

W ustach nadal czułam krew, byłam cała połamana, ale jednocześnie pełna energii. Spróbowałam się podnieść. Dopero wtedy stwiedziłam, ze przyczepili mi ktoplówkę. Na szczęście polową - mocowaną bezpośrednio do pacjenta.
Wstałam. W głowie jeszcze odrobinke mi się kręciło, ale nie bardziej niż po kilku(nastu) głębszych. Nieco podtrzymując się ściany poszłam do toalety.
Na widok własnego odbicia lodowaty dreszcz przeleciał mi po plecach. A jeszcze przed momentem chciałam rozmawiać z Aethanem. Dostałby zawału gdyby mnie zobaczył w takim stanie! Sinozielonkawa twarz i całkowicie czarne obwódki wokół oczu. Nie, tak nie można wyglądać... W szafce odnalazłam swoją kosmetyczke (kochani podoficerowie, o wszystko zadbają) i przystąpiłam do zabiegów. Ekspresowa maseczka, serum, krem, na to korektor, podkład i puder. Już po kwadransie przestałam przypominac nieboszczkę po ekshumacji. Jeszcze tylko dośc mocny makijaż i zaczęłam wyglądać jak człowiek.
Dopiero teraz poczułam jaka jestem głodna. Nic dziwnego, ostatni posiłek zjadłam prawdopodobnie kilka dni temu.
Udałam się do messy oficerskiej po drodze wysyłając v-maila do Aethana: "Nie martw się o mnie. Wszystko w porządku. Kocham Cię i strasznie tęsknię. Całuję-Bow. PS. Nie złość się na Yahooza, on wie, co robi".


***

4 XII 2004 21:22 CET
Nocturn

Chwilę potem jak żołnierze Randala pobiegli w stronę wskazanego przez Ceza magazynu, Nocturn odebrał kolejnego V-maila. Tym razem Aethan pisał o kilkunastu zabawkach, które mu zostawił. Komandor wyszedł przed budynek i przywołał jednego z sierżantów. Nakazał mu wziąć dwa plutony i udać się do wskazanego przez kontradmirała miejsca, gdzie umieszczone zostały mechy bojowe.
Jednocześnie wydał też komendę, aby kilka oddziałów kompanii C ruszyło na lądowisko, gdzie wkrótce miał się pojawić transport z ciężkim sprzętem i Veetkiem na pokładzie.
Perspektywa wzmocnienia sił broniących miasta była pocieszająca. Nocturn miał tylko nadzieję, że nie powtórzy się sytuacja z Valkirii Prime i że tym razem siły wroga nie będą tak przytłaczające. Na placu zrobiło się spokojnie. Wszyscy wyczekiwali na jakiś sygnał, wieść, cokolwiek, co sprawiłoby, że napięcie rosnące w żołnierzach, opadłoby wreszcie. Dla niektórych bitewny zgiełk był lepszy niż takie czekanie. Nocturn nie miałby nic przeciwko, gdyby jednak zagrożenie okazało się tylko widmem, fantomem.
Przysiadł na schodach prowadzących do opery i oglądał pomalowany w kwiatuszki pancerz bojowy, w środku którego kryła się ponętna asystentka Ceza.
"Ciekawe czy w takim pancerzu nie jest jej przypadkiem zbyt gorąco?"
"Mają klimatyzację" - usłyszał w swojej głowie. Spojrzał w kierunku Melfki i Morgany, rozmawiających w odległości kilkunastu kroków od komandora. Morgana spojrzała na Nocturna i uśmiechnęła się lekko, po czym znów zwróciła twarz w kierunku swojej rozmówczyni. Feroz obojętnym wzrokiem obserwował to wszystko. Nocturn czasami zazdrościł mu niewrażliwości na telepatię. Przynajmniej nikt nie wiedział, o czym myśli. Miał spokój. Nocturn jeszcze raz spojrzał w kierunku pań oficer.
"Ich mundury też... szkoda, że nie mam papierosów... szkoda, że nie mam papierosów... szkoda, że nie mam papierosów...
Nocturn po raz kolejny udał się do budynku. Znalazł męską toaletę, a po wejściu do niej, zaklął:
- Kurwa! Nienawidzę tej pieprzonej telepatii.

Podszedł do umywalki i odkręcił zimną wodę. Nabrał trochę w dłonie i przemył twarz, potem jeszcze raz i jeszcze, ale oglądany przed chwilą obrazek dwóch pań oficer w obcisłych mundurach jakoś nie chciał zniknąć z jego myśli. "Nie dadzą człowiekowi spokoju, a po przypadku Nasstara lepiej nie ryzykować. Niemniej, kiedy się pomyśli o... stop! Spokojnie... wyluzuj, Noc. Pomyśl o tej świni na dachu opery... nie masz fajek... trzeba rozlokować ten ciężki sprzęt... nie myśl o tych mundurach opinających te... Boże, niech ta wojna się wreszcie zacznie!... Pieprzona telepatia... Żadnego szacunku dla pierwotnych instynktów samca..."
Nocturn znów przemył twarz zimną wodą. Wziął kilka głębokich oddechów. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze, sięgnął po papierowy ręcznik i wytarł twarz.
- Jest git, Noc. Dasz radę.
Wyszedł z toalety i udał się na zewnątrz. Spokojnie schodził po schodach. Żołnierze cały czas się niecierpliwili, Nasstar i Feroz zagluszali nerwy rozmową, podobnie Melfka i Morgana. Nocturn podszedł do nich.
Na twarzach obu pojawił się wyraz zdziwienia.
"Czemu myślisz o żółtym cylindrze?"
"Boże, niech to się wreszcie zacznie..."
"Co ma się zacząć?"
Nocturn wrócił do urwanej myśli o żółtym cylindrze. Wyraz zdziwienia nie ustąpił z twarzy Morgany i Melfki.


Kontradmirał Morgana

4 XII 2004 23:39 CET
Morgana

Pewien reżyser starych holofilmów, które kiedyś lubiła oglądać, zwykł mawiać, że dobry obraz winien zaczynać się od trzęsienia ziemi, a później napięcie ma stopniowo narastać. Kontradmirał Morgana czuła się teraz jak bohater jednego z nich. Co prawda zamiast trzęsienia ziemi byli zbliżający się Obcy, ale gradacji napięcia nic nie dało się zarzucić. Oczekiwanie doprowadzało ją do szału, a trzeba było grać Opanowaną Panią Kontradmirał, Która Połkneła Kołek i Nic Nie Zrobi Na Niej Wrażenia, Nawet Jeśli Okaże Się, Że Moloch Wpadnie Zatańczyć Salsę W Kabaretkach z Predanskiej Koronki. Ech, taki już smutny los dowodzących. Zdecydowanie wolała oglądac te stare holofilmy, niż nagle zostać w jednym obsadzona. Tym bardziej, że kiedy patrzyła na pomazane w kwiatki pancerze Ceza i jego Czarnulki, nie mogła oprzeć się wrazeniu, że scenarzysta ciągle nie może się zdecydowac na konwencję.

Nieco uspokajała ją obecność zaufanych ludzi: Nocturn, Feroz, Melfka jak i ona wbrew rozkazom została na planecie, Cez. No i Nasstar, podpadł jej co prawda tak, że bardziej już chyba nie mógł, ale miała do młodego komandora matczyną słabość i podziwiała jego zaangażowanie, zapał i umiejętności tworzenia nowego wspomagacza - V-I.N.A. Poza tym niesposób było nie podziwiać człowieka, który na planecie Imladris... wszyscy wiedzieli co. To było zacne grono, a jeśli jest się w klubie niedzielnych samobójców, trzeba zadbać, by współklubowicze gwarantowali to, że ostanie chwile będą warte bycia ostatnimi.

"Żółty cylinder, żółty cylinder" - myśl Nocturna była tak głośna i intensywna, że dla jej wyczulonych zmysłów brzmiała niemal jak zwerbalizowana. Wymieniła z Melfką zdziwione spojrzenia, ale dość jasne było dla nich, że stary znajomy próbuje coś przed nimi ukryć. Morgana delikatnie wślizgneła się do głowy Nocturna. "A co jest w cylindrze?". Nocturn uparcie mantrował. Skupiła się i wniknęła głębiej w snuty przez niego wątek. Był kilka razy splątany w węzełek, jak zamotana nić, ale rozsupłanie jej nie sprawiło Kontradmirał większej trudności i szybko dotarła do schowanego w cylindrze "królika", a nawet...dwóch króliczków. Wybuchnęła śmiechem, a że wciąż była "wewnątrz" Nocturn musiał odczuć to tak, jakby ktoś łaskotał go pod czaszką. "Ale bez obaw, Nocek. Mam szacunek dla samczych instynktów. Poza tym robisz z nas potwory i wiedźmy, aż mi się smutno zrobiło". Chwilkę zajęło jej tworzenie pełnowymiarowego myślobrazu - coś jak zdjęcie, tylko w głowie i z fonią- który wysłała zaraz Nocturnowi. W tym momencie Komandor ujrzał widok tak przerażajacy, że wszystko, co do tej pory oglądał, wydało mu się tylko przyjemnym snem. Wiedział, że nie zapomni tego obrazu do końca życia, że będzie do prześladował nawet i po tamtej stronie. Zobaczył dwie małe dziewczynki: warkoczyki, podkolanówki, sukieneczki w radosnych kolorach. Dwie milusie małe dziewczynki, po których słodkich, pucołowatych twarzyczkach ciurkiem lały sie łzy. Dwie małe dziewczynki, których rysy dziwnie przypominały Panią Kontradmirał i Panią Komandor.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
harvezd
Ten, o którym Seji mówi, że jest fajny



Dołączył: 16 Lis 2005
Posty: 1485
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: stont kleeckam

PostWysłany: Pią 17:22, 25 Lis 2005    Temat postu:

Dave Wood

5 XII 2004 0:48 CET
dejwut

siedział w centrum dowodzenia i wydawał ostatnie rozkazy. Założenie było następujące - skupić się na obronie najwazniejszych obiektów, uzytecznych w danej chwili. Od razu odpuścił sobie pałac gubernatora i podobne obiekty. Mimo, że efakt psychologiczny wywołany zdobyciem pałacu mógł być duzy, to sił było zbyt mało na takie ekstrawagancje. Zresztą, Dave nie był pewny, czy siły wroga w ogóle będą przejmować się takimi rzeczami jak pałac. Równie dobrze mogły to być zwykłe roboty zaprogramowane na zabijanie.

Obrona skupiona była wokół Portu Kosmicznego, magazynów sprzętu wojskowego i Szpitala im. Bohaterów Kolonii. Całe szczęście, że szpital i magazyny były wystarczajaco blisko siebie, by połączyć linie obbrony. Niestety Port Kosmiczny był dosyć oddalony od centrum dowodzenia, które mieściło się w operze. Dave polecił, by któryś z RedOgów, a najlepiej dwójka z nich udała się, by wesprzeć obrone lotniska.

Sytuacja wyglądała ciężko. Żołnierzy było mało, podobnie jak sprzętu. Jedeyna na co mogli liczyć to posiłki z orbity, które jakoś nie mogły dolecieć, i na flote odwodową Kontradmirała Aethana.

Kiedy odliczanie sie skńczyło, a nic nie nastapiło, miała miejsce krótka wymiana v-maili między oficerami. Wszyscy byli zamniepokojeni i zdenerwowani. Nie można było oszacować czasu, za jaki wroga flota wreszcie się pojawi, więc nie mozna było podjąć jakichkolwiek decyzji. Wróg mógł zaskoczyć jednostki w srodku manewru, co oznaczało śmierć.

Kiedy w końcu flota pojawiła się, Dave otrzymał V-Mail od Modilusa. "Masz od tej chwili jakieś 20 minut - jest ich zbyt duzo". Szybko posłał wiadomość do Nocturna, i dopisał, że obrona nalezy do niego.... I niech Imperator ma go i jego żołnierzy w swojej opiece.

***

Wielki Lord Wojny Komandor Generał Dave Wood wszzedł do sali. Zapanowała cisza. Dave rzucił okiem na zebranych zołnierzy.

Dziesięc minut wczesniej otrzymał wiadomość, że stanie na czele specjalnego komanda odwodowego, mającego na celu wesprzeć obrone Drakonii. Komanda liczacego 80 osób... Nie wiedziec czemu Aethan nie życzył mu chyba najlepiej.

Od momentu, kiedy ich zobaczył, przestał myślec o misji jako o samobójstwie. Byli to ludzie, którzy walczyli w najwiekszych bitwach w najnowszych dziejach Imperium. Pochodzili z wielu planet i układów, ale łączyła ich jedna rzecz - umiejętności, odwaga i szaleństwo. Kontradmirał Aethan długo zbierał tą grupę i szykował na akcję, taką jak ta.

Ogledziny wypadły jak najbvardziej zadowalająco. Brakowało tylko RedOga, którego przydzielono do oddziłu. "Cholera, pieprzeni psychiatrzy. Na co mi w ogniu walki czytanie w myslach, psiakrew?" - deberwował się Dave.

- Żołnierze, idziecie na śmierć! - Zaczął. - I wiecie o tym.
Energiczny pomruk potwierdził, że owszem, wiedzą, ale nie przejmują się tym za bardzo.
- Poprowadze was osobiście, i liczę, że każde z was widziało conajmiej tyle akkcji, co ja. A jesli widzieliście więcej... cóż, gratuluję. Liczę na to, że nikt nie będzie kwestionował moich rozkazów. Kiedyś miałem ksywę Komisarz, awięc wiecie, co czeka tych, którzy sprzeciwą się mojemu zdaniu w jakikolwiek sposób.
Znów pomruk.
- Tyle odemnie, sami wiecie jak takie coś będzie wyglądac, więc nie będę tu strzepił języka.
Zołnierze byli wyraźnie zadowoleni. Wood wątpił, by którykowlwiek mógł go znać, ale był pewien, że wieldzieli o jego dawnej służbie w Szwadronach. A tam nie służyli słabiaki.
- Czekam na was w piekle! - zaryczał Wood po chwili ciszy Odpowiedział mu ryk 80 gardeł. Usmiechnął się.

Kiedy wyszedł z sali natknął się na marynarza, krtóry podał mu jakieś dokumenty - akta RedOga, przydzielonego Dave´owi.
"Cholera" - zaklął w myslach. Kirien? Kobieta? "Znów jakaś panna zaplątana w sfeterek, npies by ją trącał."


Otworzył teczkę i rzucił okiem na zdjęcie. Mmmm... Kiolka stron dalej znajdował się raport komisji lekarskiej wydawany przez Akademię.

"Badany obiekt wykazuje zaledwie szczątkowe umiejętniści telepatyczne. Każda próba sondowania spotka się z wykryciem. Potrafi narzucić swą wolę jedynie słabszym jednostkom. Za to przejawia duży talent w manipulowaniu kształtami przedmiotów przy użyciu woli, jednak bez ingerowania w ich skład chemiczny. W sytuacjach stresogennych pojawia się telekineza, obiekt ciska przedmiotami do 10 kg..."

No no no...

Dalej znajdowała się napisana na strzepku papieru krótka lista mocy, przydatnych w planowanej akcji.

-Telekineza (także powtarzalna) o dużej mocy.
-Pirokineza małej mocy.
-Wywoływanie róznych uczuć(strach, panika) u słabych jednostek.

i tak dalej...

Dave Wood usmiechnął się. To mogła byc całkiem ciekawa dziewucha.

Drzwi obok niego otwarły się, a ze środka wyszła kobieta. Komandor pomyślał, że może wcale nie bedzie tak źle.


***

5 XII 2004 1:18 CET
Cez

Za zakrętem korytarza działo się coś niepokojącego. Na to przynajmniej wskazywały dźwięki stamtąd dobiegające. Podobne metalicznym, klekoczące zgrzyty i wizgi przeplatane łoskotem sypiących się pudeł i teatralnych rekwizytów. Żołnierze stojący nieopodal na warcie zaczynali poważnie zastanawiać się, czy to aby nie jakiś sprzęt podsłuchowy wroga, albo biorobot assasin przedzierający się w kierunku centrum dowodzenia. Piski i tarcia wyraźnie przybierały na sile. Coraz częściej słychać było rozłupywanie fragmentów ścian. Na domiar złego leniwymi smużkami począł napływać pył i chmury kurzu. Za nimi znacznie już szybciej wyleciały odpryski farby i fragmenty robotów manekinów, oraz dekoracji. Żołnierze struchleli. Nie należeli wszakże do "psychiatrycznej" elity valkirii i nie zwykli zagryzać porannej kaszki granatami. Służyli w milicji Drakonii, aby uciec przed podatkami i to wszystko. Jeden z nich, wyższy i wyraźnie starszy przez chwilę się zastanawiał. Drugi patrzył szeroko otwartymi oczami, które zdawały się pytać, co do cholery mają z tym wszystkim począć. Starszy w końcu wymyślił i zarządził
- Spierdalamy Wiesiu!
Wiesiu długo nie dał się prosić i jego towarzysz mędrzec, rychło zaczął mieć poważne problemy z dogonieniem kolegi.

Kiedy znikli w korytarzu, niepokojące odgłosy wyraźnie się nasiliły, aż w końcu nastąpiła kulminacja w postaci przerażającego łoskotu walących się na ziemię metalowych kloców i sypiącego gruzu. Towarzyszył temu wyraźnie kobiecy pisk i siarczyste przekleństwo. Potem nastała cisza. Tylko gruchanie zdziwionych kotów świadczyło, że w tej części budynku wciąż istnieje jakieś życie.
Po chwili wizgi i zgrzyty powróciły. Tym razem sprawiały wrażenie bardziej skoordynowanych.
- No w tym pieprzonym żelastwie nic nie można zrobić kochanie. Jakbyśmy próbowali to się nie da. Może jednak zdejmiemy co? - zapytał słodko Cez. Asystentka zaprotestowała, mówiąc o bezpieczeństwie, wojnie, walce i potencjalnej śmierci. Sierżant nalegał. Asystentka wciąż oponowała. Jej opór jednak w końcu osłabł i po kolejnej serii klekotów, korytarz wypełniła nowa fala dźwięków, tym razem mało metalicznych, choć nie mniej intrygujących...


Yaahooz

5 XII 2004 1:24 CET
Yaahooz

"Ragnastara abres enno!"
słowa eksplodowały ogniem, kiedy podnosił się z ziemi. Krew ściekała po brodzie, na szyję, na bluzę. A oni patrzyli. Nie po raz pierwszy i nie ostatni zresztą.
Chwilę później znowu leżał na ziemi, trzymał się za głowę i wił po posadzce z czarnego kamienia przypominającego trochę marmur.

"Arma se´varo!"
Nacisk obcej woli zelżał, zelżał więc wysiłek z jakim powstrzymywał przeciwnika przed wtargnięciem do swej jaźni.
Nie miał siły wstać. Na czworakach pluł krwią i wydzielinami na posadzkę. Czyjeś trójpalczaste dłonie poddźwignęły go z ziemi i postawiły do pionu. Jak przez mgłe pamiętał te wysokie korytarze wielkiej budowli z miasta bez murów, ale z czterema bramami, którymi musiał przejśc każdy bez względu na cokolwiek.
- Admirale!...

Yaahooz otworzył oczy. Ziewnął i skoncentrował wzrok na adiutancie.
- Co jest? - otrząsnął się z resztek snu.
- Jesteśmy w kwadrancie Gethos, jakieś 12 minut świetlnych od dziedzin granicznych. Otrzymałem jakies dziwne komunikaty na odbiciach z satelit trakcyjnych z kwadrantu Remius.
- Ciekawe, ale czy dlatego musisz mnie budzić? Jeszcze trochę czasu zanim dotrzemy do Remius.
- Pomyślałem, że chciałby Pan to zobaczyć - powiedział adiutant - meldują o jakichś anomaliach podprzestrzennych na poziomie submolekularnym.
- Anomaliach... dobra, podaj skalę.
- 3 koma 18 Admirale.
Po chwili ciszy Yaahooz wykrzywił swą niezbyt ładną twarz w uśmiechu i mruknął
- Dobra, obudź mnie niedługo, jak będziemy na obrzeżach kwadrantu Resna. Tymczasem idź i zobacz czy z nią wszystko w porządku.


***

5 XII 2004 5:40 CET
Nocturn

Dwie małe, płaczące dziewczynki nie dawały spokoju Nocturnowi. To było najgorsze, co mogła zrobić Morgana. Bynajmniej nie dlatego, że ten obraz był dokuczliwy i przygnębiający. Nocturn wiele już widział - jako żołnierz, stacjonujący w swoim życiu na kilku frontach, miał okazję obserwować takie rzeczy, które po dziś dzień wracały do niego w koszmarach. Dwie dziewczynki ściskały za serce, owszem, ale najgorsze było to, że zaczęły się przemieniać. Początkowo zmiany nie były wielkie, ale potem było ich coraz więcej, aż skończyły się takim efektem finalnym, że komandor miał ochotę zapaść się pod ziemię. I to bynajmniej nie ze wstydu, ale ze strachu, co zrobić mu mogą Morgana i Melfka, jeśli zajrzą teraz do jego głowy. Bo dwie małe dziewczynki dorosły. Teraz w myślach Nocturna widniały obrazy pani Kontradmirał i pani Komandor. Tyle tylko... że te warkoczyki, podkolanówki, sukieneczki w radosnych kolorach cały czas opinały ich ciała, a tym razem były to w pełni dorosłe kształty. "Wiedział, że nie zapomni tego obrazu do końca życia, że będzie do prześladował nawet i po tamtej stronie", tylko "tamta stroma" zdawała się być teraz bliżej niż kiedykolwiek do tej pory. Żółty cylinder nie mógł już pomóc, nic nie wypierało przekształconego przez wyobraźnię Nocturna myślobrazu. Komandor kręcił się wydając rozkazy, zerkając raz po raz na holomapy, celem "sprawdzenia czy wszystko jest dopięte na ostatni guzik" i mając nadzieję, że w końcu pojawi się coś, jakiś bodziec na tyle silny, że wyprze z głowy te myśli. Marzył o papierosie, o dymie, który sprawiłby, że zrobiłoby mu się sucho w ustach, bo myśl w jego głowie, sprawiła, że ślinianki uaktywniły się z nadspodziewanym animuszem tak, jak to miało miejsce w przypadku pewnego oficera spotkanego na planecie Conquest, któremu Melfka tak przypadła do gustu, że podczas uroczystej popijawy, zwanej oficjalnie zjazdem kadry, zaślinił niemal cały stół i taką połać podłogi, że Nocturnowi zaczęło wtedy chlupotać w butach. Komandor robił wszystko, co mógł, by unikać pań oficer. Od razu wyczytałyby z jego twarzy, że coś jest nie w porządku. Nocturn w tej chwili wolałby wyskoczyć z gołymi rękami na potężnego konfederackiego mecha niż narażać się na gniew towarzyszek. Nawet ponury v-mail od Dave´a nie pomógł uspokoić myśli. Szukał towarzystwa wśród żołnierzy, próbował gawędzić z Kemerem, Nasstarem, Ibrachimem, ale jego myśli wciąż absorbowane były przez jeden, niezmienny obraz. ´Twarda wojskowa brać´ okazała się zbyt mało twarda, by poradzić sobie z dwiema kobietami w dziewczęcych sukienkach. Wyszedł trochę dalej na plac, aby zobaczyć, czy przypadkiem Randal nie wraca już z tym transportem z magazynu Ceza, z tymi pancerzami wspomaganymi pomalowanymi w kwiatki... zupełnie takimi jak te na sukienkach... "Nie! Nie! Nie! Gdzie jest to pieprzone zagrożenie? Co robią konfederaci, kiedy ich potrzeba? Zostają naszymi ´przyjaciółmi´ - w takiej chwili oni myślą o przyjaźni, zamiast o ataku na nas! Takie jest życie: kopnie w dupę, kiedy już się leży twarzą w błocie".
Ale jak na zawołanie, stało się to coś, o co Nocturn prosił niebo, piekło, wszystkich świętych, druidów, matrixy, duchy przodków i nawet tę świnię na dachu opery. Na plac wjechał lekki transporter, z którego wyszło kilku konfederackich oficerów. Powoli zbliżyli się do Nasstara, Feroza, Melfki i Morgany. Ta ostatnia zamachała dłonią, wzywając Nocturna. Komandor zbliżył się do grupki oficerów.
- Słyszałem, że pan tu jest dowódcą? - zapytał najstarszy stopniem konfederata.
- Owszem, ja dowodzę obroną Draconii.
Oficer w zielonym mundurze spojrzał na resztę zgromadzonych valkiryjczyków.
- Dziwne. Widzę tutaj panią kontradmirał, a pan jest tylko komandorem.
- To przez to całe zamieszanie z sukienkami... yyy... rozkazami - Nocturn z trudem panował nad sobą. Oficer konfederatów spojrzał na niego dziwnie, z mieszaniną zdumienia i pogardy. - Pani kontradmirał co prawda jest tu najstarsza stopniem, ale ja mam większe doświadczenie bojowe w walkach miejskich, obronie terenów zabudowanych i walce partyzanckiej. Pani kontradmirał jest tu ciałem - Nocturn przełknął ślinę na myśl ciała ukrytego pod sukienką -... yyy... doradczym.
- Ma pan doświadczenie w walce miejskiej? Duże?
- Dość.
- Można wiedzieć gdzie je pan zdobył.
Nocturn pochłonięty myślami o dwóch paniach oficer, odpowiedział bezwiednie:
- Najwięcej dwa lata temu, na Valkirii Prime, kiedy skopaliśmy dupy P-edałom... yyy...
Było już za późno na jakiekolwiek cofnięcie słów. Twarz oficera konfederackiego przyjrzała interesujący buraczkowy kolor, ale nie odpowiedział nic. Nocturn też milczał. Sytuacja była paskudna, komandor wiedział, że może jednak być gorzej. Wystarczyło tylko, że któraś z pań oficer przeczyta teraz jego myśli. Stłumiony chichot Kemera i kilku innych oficerów bynajmniej nie pomógł w rozładowaniu napięcia, wręcz przeciwnie. Konfederata zaperzył się:
- To była akcja, mająca na celu... - zaczął dowódca P-konfu, ale Melfka przerwała mu:
- Nie wdawajmy się teraz w politykę. Mamy ważniejsze sprawy na głowie. Dziś mamy wspólnego wroga. Wydaje się, że jesteśmy przygotowani na atak, więc pozostaje tylko czekać. Mam nadzieję, że siły Konfederacji spiszą się dobrze.
- Ręczę za nich. To świetni ludzie - powiódł wzrokiem po oficerach Valkirii. Spojrzał w oczy Nocturnowi. - Najlepsi.
Wśród valkiryjczyków przebiegł pomruk dezaprobaty.
- Jak powiedziała komandor Melfka, kłótnie i politykę zostawmy na boku. Pilnujmy się, żeby wróg nas nie warkoczy... eeee... zaskoczył.
Nocturn po raz kolejny zobaczył pogardę w oczach dowódcy P-konfu, ale tym razem przyszedł mu do głowy pomysł. Skoncentrował się na chwilkę i przesłał do oficera myślobraz zajmujący jego uwagę. Konfederata zrobił się czerwony jak uczniak przyłapany na podglądaniu kąpiących się dziewczynek.
- Ma pan rację, komandorze. Nie dajmy się warkoczyć... eeee... zaskoczyć.
Po tych słowach czym prędzej zasalutował oficerom Valkirii, po czym odwrócił się na pięcie i czym prędzej oddalił się w kierunku transportera. To samo zrobiła jego świta. Nocturn też jakoś niespecjalnie pragnął dłużej przebywać w towarzystwie oficerek i czym prędzej podążył do budynku opery, "aby jeszcze coś sprawdzić na holomapach".


Nasstar

5 XII 2004 13:27 CET
Nasstar

starł się ukryć zdenerwowanie. Nie, nie bał się, był po prostu zdenerwowany czekaniem. Próbował pozbyc się chociaż na chwilę myśli o bitwie, która ich czekała. Starał się myśleć o czym innym. Na przykład o komandor Melfce i kontradmirał Morganie pod prysznicem... Szybko wyrzucił te mysli ze swojej głowy. Ugotowany mózg nie był tym, czego w tym momencie pragnął.

W pewnym momencie wjechał lekki transporter Konfederatow... Morgana przywołała Nocturna. Nasstar z zaciekawieniem obserwował jego nietęga minę. Zrozumiał, że panie zapewne bawiły się jego umysłem gdy spojrzał na ich wredne miny. "To złe kobiety są" - pomyślał i uśmiechnął się mimowolnie.

Komandor Nocturn strasznie gubił się podczas rozmowy, co jakiś czas popełniał gafy, kwitowane tłumionym śmiechem żołnierzy Imperium. Tylko Konfederaci mieli poważne i zacięte miny. cóż tak to z nimi jest... Dowodzący całą ta zgrają oficer odnosił się do siedzącej rzeszy żółnierzy Imperium z nieukrywaną pogardą. "Czekaj, czekaj, zobaczymy czy będziesz taki twardy podczas bitwy. Znałem takich jak Ty, wiecznie napięta mina, powaga, byli hardzi, a po pierwszym ujrzeniu wroga zwieracze im puszczały. Z Toba będzie tak samo chłoPcze. Przybiegniesz do nas skamlec o pomoc. Będziesz błagał na kolanach. Ale nic z tego. Nie pomożemy Ci. W imię zasad..." - pomyśłał komandor i z uśmiechem na twarzy odpalił sobie papierosa...


JeRzy...

5 XII 2004 13:31 CET
JeRzy

... w swoim pokoju na pokładzie "Centuriona" uciął sobie półgodzinną drzemkę. Po tym czasie droid obudził go łagodnie i podał mu porcję tabletek. Komandor jeszcze przez jakiś kwadrans przypominał sobie, co się właściwie ostatnio wydarzyło i składał do kupy strzępy informacji, które do niego dotarły. Liczył na to, że jego kompania będzie lepiej poinformowana. A skoro już o nich mowa...

**********

Na mostku "Centuriona" oficer łącznościowy odwrócił się na fotelu w stronę dowódcy.

- Panie kapitanie, z pokładu "Centuriona" przed chwilą została wysłana wiadomość w przestrzeń - zameldował.
- Źródło i treść?
- Wygląda na zaszyfrowany V-Mail. Dekoder nad nim pracuje.
- Jak tylko będą wyniki, poinformujcie mnie.
- To nie będzie konieczne, panie kapitanie - rozległ się głos od strony drzwi. Na mostek wtoczył się fotel prowadzony przez robota-sanitariusza. - Wiadomość wysłałem ja, do mojej kompanii. Za chwilę z nadprzestrzeni wyjdzie mój niszczyciel. Zamierzam się na niego przesiąść.
- Mam rozkaz przeprowadzenia ewakuacji... - zaczął kapitan.
- ... i świetnie się pan z niego wywiązał - przerwał JeRzy. - Czuję się dostatecznie ewakuowany, a teraz zamierzam zawrócić i udać się tam, gdzie jestem naprawdę potrzebny.

Od strony stanowiska nawigatora doszedł ich nerwowy okrzyk.
- Niezidentyfikowany okręt wychodzi z nadprzestrzeni w punkcie 7,14,12. Matko Przenajświętsza, sir, to chyba Obcy!
Komandor JeRzy spojrzał na wypełniającą ekran kolczastą kulę.
- Dla mnie wyglądają całkiem swojsko. To właśnie moja bryka, panie kapitanie.

Zatrzymał się jeszcze na chwilę w wejściu.

- Ach, byłbym zapomniał. Proszę nie wprowadzać do dziennika pokładowego żadnych informacji na temat tego spotkania i poinstruować swoich podwładnych, żeby zapomnieli, co widzieli. Statek nie został zidentyfikowany, nikt na niego nie wsiadł. Albo lepiej, po prostu go tu wcale nie było.
- A jak mam wyjaśnić pańską nieobecność na pokładzie, sir? - zapytał kapitan.
- Proszę mówić, że zobaczyłem za oknem gwiazdę podwójną, ubzdurałem sobie, że to ładna dupcia i wyszedłem na podryw.

Kilka minut później, "Centurion" podjął swoją misję ewakuacyjną, a "Jeż" udał się w sobie tylko znanym kierunku...


Kpt. Kemer


5 XII 2004 13:49 CET
Kemer

-Nass zauważyłeś, że coś straszliwie nosi Nocka? - zapytał Kemer
-Szczególnie przy paniach oficer, co? - odpowiedział Nasster
-Na pewno słuszałeś...
-A... - Kemer spojrzał się, na Nasstera i wybuchł śmiechem
-Nie śmiej się... Módl się lepiej, żeby Ciebie to nie trafiło... One są bardzo... czułe myślowo? No chyba, że jesteś... P-edałem!? - teraz to, Nass zaczął się śmiać a Kemerowi zrzedła mina
-Nass a pamiętasz to zdarzenie na planecie Imladris, gdy...
-Już dobrze, dobrze! Lepiej weź się do roboty! I nie zapominaj, że jestem wyższy stopniem! Już... no idź pomóż "sprawdzać holomapy" z Nocturem!
-Tajest - odpowiedział rozbawiony Kemer
-No co mam Cię poganiać?! Znikaj
-Dobra, dobra.
Kemer odszedł śmiejąc się. Nie widząc lepszego zajęcia poszedł do budynku by pomóc Nocturnowi z holomapami. Przechodząc obok jednego z mechów zobaczył dwie panie oficer.
-Zielona słoń, zielony słoń, zielony słoń - powtarza w myślach - Teraz Cię rozumiem Noc! Zielona słoń, zielony słoń, zielony słoń...
Pani kontradmirał spojrzała na niego ze zdziwieniem, odruchowo odkręcił głowę w drugą stronę: "Idioto zapomniałeś się odwrócić" pomyślał.
Nagle w jego głowie błysnął prze ułamek sekundy obraz. Warkocze?
-Za długo siedziałem na tym upale - powiedział sam do siebie i wszedł do budynku
Przeszedł przez korytarz i wszedł do punktu dowodzenia.
-Nocek...
-Ta?
-To będzie najtrudniejsza wojna na jakiej dane mi będzie walczyć.
-Nie bój, nie ma mocnych na Valkirie!
-Nie bądź śmieszny
-A może nie? Przypomnij sobie V-prim, nie mów mi, że Ci ostrze zardzewiały!
-Właśnie dlatego się boje...
-Co?!
-Pokaż lepiej holomapy, jak wygląda sytuacja?
-Wróg wyszedł przed paroma chwilami z nadprzestrzeni, nasi tłuką się z nim w górze. Z V-maili, które dostaje, wynika, że jest cholernie trudno.
-Nie będzie, aż tak źle co? - odezwał się kobiecy głos za nimi.
Odwrócili się.
-Zielony słoń
-Żółty cylinder


St. Szeregowy Xweet

5 XII 2004 17:10 CET
Xweet

Co się dzieje? Zero informacji. Jedyne, co wiem to fakt, że oficerowie czy inne szychy z Konfy łaskawie przyjechały. Kije połkneli czy co? Chozą jakby już byli martwi, ważniaki jedne. jak znam życie, to na sam widok wroga zrobią w gacie i będą prosić o ochrone. czego oczywiście nie zrobie, chyba, że dostane rozkaz od swojego dowódcy Nocturna. Chociaż jak znam życie to Konfydenty same będą musiały o siebie zadbać. Ped-konfederacja naszym sojusznikiem? Założe się, że ten ich wróg, to ich jednostki, chociaż kto to wie? Jeden z naszych mówił mi, że to nazywa sie Moloch czy jakoś tak. Jak zwał tak zwał. Z Kemerem sobie nie pogadałem, bo musiał lecieć. Cała rozmowa wyglądała mnej więcej tak. Ja:
-"Cześć"
Kem:
-"Sorki stary musze lecieć"
Wysłałem mu v-mail o treści: "Kapitanie, jak możesz wyślij mi info o wrogu. Chciałbym wiedzieć z kim lub czym mam walczyć. Życze pomyślnych łowów. Pozdrawiam Xweet. Ku Chwale Imperium Valkiri!" Mam nadzieje, że odpowie. O nowy v-mail. "Wród jest w przestrzeni nad planetą. Skubaniec sprytny jest. Szykuj się na ciężką walkę. Pozdrawiam Lukas. Ku Chwale Imperium Valkiri!" Zaczyna się robić ciekawie. Zobaczymy, czy jestem w formie. "Szeregowy!!! Do rozładunku!!! Ruszcie się!!! Natychmiast!!!"
-"Tajest sierżancie." No, to mam już zajęcie. Kochany sierżant, nie pozwolił mi się nudzić. Troche pracy przy rozładunku sprzętu mi nie zaszkodzi. Będzie rozgrawka przed walką jeśli Lukas nie robi sobie żartów, kawalarz jeden. Mam nadzieje, że to będzie desent, bo bombardownia orbitalnego raczej nie przeżyjemy. Poza tym chyba mi odbija, z tego stresu. Chyba nie widze kombinezonu bojowego pomalowanego w kwiatki?!? To niemożliwe. Kto normalny maluje sobie taki wzór na kombinezonie? Hipiss? Nie hipisi nie walczą. "Kolego, czy mi sie wydaje, czy ten kobinezon jest pomalowany w kwiatki?"
"On jest pomalowany w kwiatki. Juz myslałem, że tylko mi odbija"
"Nie odbija nam, komuś odbiło. I to nieźle. Brakuje nam tylko słoni w cylindrach. Żółtych słoni w zielonych cylindrach, lub na odwrót jak ktoś chce."


### Centurion ###

5 XII 2004 17:31 CET
Harvezd

Kontradmirał Harvezd poczuł jak statek wychodzi z podprzestrzeni. "Tak szybko?" pomyślał "Niemożliwe". Złapał za komunikator:
-Mostek, tu Kontradmirał Harvezd. Co jest powodem naszego wyjścia z podprzestrzeni? - odpowiedziała mu cisza - Mostek?
"Ech" pomyślał i walnął w przycisk odsuwający drzwi. Nic się nie stało. Uderzył jeszcze raz- mocniej. Drzwi stały niczym góra z anegdoty, do której udał się jakiś prorok. Do góry, nie do anegdoty.
W jedną awarię uwierzyłby jeszcze. Ale dwie- komunikatora i drzwi - już wyglądały podejrzanie. Usiadł na łóżku i wyciągnął mackę myśli ku pomieszczeniu Kontradmirała JeRzego.... Nie było go tam. Tego już było za wiele. Ile rzeczy może się jeszcze nie udać podczas tej misji?! Odpiął blaster, ustawił go na pełną moc i wypalił trzykrotnie do drzwi. Po chwili, w kłębach dymu, ostrożnie uważając by sie nie poparzyć wyszedł przez przetopioną dziurę. "No!" pomyślał prostując się w korytarzu.
Coś syknęło obok i nad nim. Jakieś rurki wyłoniły się ze ścian. Kontradmirałem rzuciła fala piany gaśniczej. Ociekając pomyślał tylko "Wdechkurwawydech" i poszedł w kierunku mostka. Gdy nań wchodził "Centurion" wskoczył w podprzestrzeń. Związane to było z nagłym szarpnięciem, więc Kontradmirał stracił równowagę i poleciał do tyłu nabijając sobie guza o framugę.
-Co tu sie dzieje do penisa pana Wacława?!- huknął wchodząc na mostek.
-Sir- kapitan wyglądał na zmieszanego widokiem nadpalonego, poobijanego, pokrytego pianą i czerwonego na twarzy przełożonego- Komandor JeRzy właśnie przesiadł się na własną jednostkę...
-Sąd polowy- wyszeptał Kontradmirał.
-Nie wiem, była nieoznakowana, ale chyba inaczej się nazywała..
-Dożywocie w karnej przetówrni nawozu na Lepper VII, dla każdego na tym statku, jeżeli jeszcze raz coś przeszkodzi nam w dotarciu do 6. Floty Pogranicza. Zrozumiano?
Kapitan dał gestem rozkaz do przejścia na pełną moc silników:
-Rozkaz, Sir!
Harvezd odwrócił się na pięcie i pomaszerował do kantyny. "Miałem nie pić, po tym jak widziałem co się stało na planecie Imladris, ale jak nie walnę setki albo dwóch to mnie szlag trafi"
Wszedł do kantyny. Przywitała go szeroko uśmiechnięta gęba czarnoskórego barmana z imponującym afro:
-Setkę?
-Albo dwie. Podwójne.

### Szpon ###

Sytuacja nie wyglądała optymistycznie. Walka trwała już dobre dziesięć minut, a jeszcze żaden statek wroga nie został zniszczony. Myśliwce były systematycznie strącane przez zjednoczoną flotę, ale z trudem. Zwrotność myśliwców wroga była zbyt imponująca, a efektywność systemów celowniczych spadła do 50%. Komodor Vaar w obliczu wyjścia floty wroga prosto na statki Imperium, kazał zmienić szyk. Fregaty i kanonierki pomknęły flankować imperialne niszczyciele, a okręty konfederacji poszły manewrem oskrzydlającym, by zająć pozycję na tyle wrogiej floty. Była to ulubiona strategia Vaara- zająć pozycję za wrogiem i sprawić by poczuł na karku gorący oddech dział.
-Sir, komputer dokonał kalkulacji. To 30 statków, po 60 myśliwców z każdego, co daje.. o boże... Kommodorze!
Vaar patrzył na holomapę taktyczną. Flota wroga zaczęła łamać szyk. 10 statków poszło w kierunku niszczycieli konfederacji, 10 w kierunku niszczycieli imperialnych, a 10 zmieniło kurs prosto na planetę.
-Wysłać komunikat do dowództwa planetarnego. Nie zdążymy ich powstrzymać.
-Wysłano.
-Przygotować torpedy fotonowe. Postaramy się strącić ile damy radę. Resztę zabieżemy ze sobą... Czy jest już potwierdzenie od Floty Pogranicza?
-Sytuacja na Anchor jest krytyczna 2. Flota leci na odsiecz odciętej planecie, a 3. kieruje się na nas.
"Polecą głowy w dowództwie... Oj polecą" pomyślał Kommodor
- Torpedy gotowe? Ognia!!


Sierżant Xin

5 XII 2004 20:22 CET
Xin1

W ciągu 25 minut zniszczył tylko 6 myśliwców wroga.
-To jakaś paranoja. Pierdolona prowokacja! Nie ma możliwości, żeby każdy pilot był tak dobry! Po prostu nie ma! - Wykrzyczał do komunikatora.

Xin rzucił okiem na odczyty sensorów. Jednostek wroga było wciąż od cholery.
-Co to ma być do kurwy jasnej? Więcej was matka nie miała!!!???

Kiedy przeklinał na wroga, jego myśliwcem zatrząsło. Kolejny "stożek" usiadł mu na dupie i próbował zestrzelić. Xin jedna był za dobrym pilotem, aby dać się zestrzelić byle pajacowi.

Sierżant skierował myśliwiec w kierunku Odyna. Miał nadzieję, że baterie okrętu zestrzelą przy okazji ten zasrany "stożek".

Wróg cały czas ostrzeliwywał jego myśliwiec. Xin musiał cały czas manewrować, aby nie zostać trafionym. Kilka strzałów wroga, zatrzymało się na tarczach Odyna, nie czyniąc mu krzywdy.

Wróg doskonale manewrował i nie został trafiony ani razu, przez Odyna, a Xin nadal był dręczony przez mechaniczne gówno.
-No nie wytrzymam! Eskadra Tuberkuloza! Tu 1. Lecę na planetę pozbyć się ogona. 2. przejmujesz tymczasowo dowodzenie.
-Tajest!

Xin skierował myśliwiec ku atmosferze.

***
Nasstar właśnie rozmawiał z jednym z oficerów kiedy usłyszał szum silników. Myśliwiec z czerwonym V na trójkątnych skrzydłach uciekał przed czymś w kształcie stożka. Imperialny pojazd był cały czas ostrzeliwywany, jednak zgrabnie unikał ognia. Wiele strzałów trafiło w ziemię, nie czyniąc jednak szkód wśród Imperium.

Pilot imperialnego myśliwca zatoczył łuk wokół gmachu opery i zniknął na oczach "widzów".
-No proszę. Ludzie się postarali tworząc ten myśliwiec. - Pomyślał Xin. Osłony maskujące świetnie się sprawowały.

"Stożek" na chwilę stracił orientację, jednak już po chwili znalazł imperialny myśliwiec. Jednak za późno. Rakieta fotonowa rozerwała go na strzępy.

-Jednak nie jesteście zbytnio inteligentni. - Pomyślał Xin.
-Tu sierżant Xin z eskadry Tuberkuloza. Czy ktoś mnie słyszy? - Nadał komunikat na częstotliwości obrony planetarnej.
-Xin! Zabawe sobie urządzasz naszym kosztem?!
-Od razu zabawę, komandorze Nasstar. Po prostu chciałem wam dać prezent w postaci wraku tego gówna. - Odpowiedział z uśmiechem. - Spadam na orbitę, tego gówna jest w cholerę i jeszcze trochę. Lepiej przygotujcie się na porządne starcie. - Odpowiedział.
-Zrozumiałem. Powodzenia Xin. - Odparł Nasstar.

Sierżant pomknął na orbitę.


Szeregowiec J.

5 XII 2004 22:28 CET
J

Siedział przed budynkiem opery, paląc papierosa z syntytoniu. Smakował paskudnie, pachniał równie źle, ale przynajmniej był. J obserwował krzątających się żołnierzy, sierżantów wydających rozkazy, oficerów rozmawiających przyciszonymi głosami...
Nocturn coś dziwnie się zachowywał. Szeptał pod nosem cos o żółtym cylindrze. Po chwili, gdy obok szeregowca przechodził Kemer, usłyszał coś o zielonym słoniu. "Czyżby im odbiło?" - zastanowił się. "Niemozliwe. Ci dwaj to najtwardsi ludzie jakich znam. Jeśli oni wariują, to ja już dawno powinienem być kłębkiem nerwów. A nie jestem".
Szeregowy nudził się. Przeciwnik miał juz, według przewidywań wstępnych, lądować na planecie. Nie było go tu jednak. Jeszcze nie. "Czyżby nasi ich powstrzymali?". Niepewność. Oczekiwanie. Brak informacji z dowództwa... To wszystko nie wpływało najlepiej na morale żołnierzy. Spoglądali niepewnie w niebo, jakby miało się im zwalić na głowę.
Przemyślenia przerwał mu huk silników dwóch myśliwców. Przeleciały na niewielkiej wysokości. Jeden imperialny, jeden nie wiadomo jaki. Rakieta wypuszczona przez V-pilota zniszczyła wrogi statek. Szczątki spadły nieopodal, na sąsiednim placu.
Zaświtała mu w głowie pewna myśl. Rozejrzał się, szukając wzrokiem oficerów. Najbliżej był komandor Nasstar.
- Sir, mogę prosić na chwilkę?
- O co chodzi szeregowy?
- Sir, nie wiemy z kim walczymy. Żołnierze nie mają co robić. Wezmę kilku chłopaków, parę zestawów sensorów i przyjrzymy się temu czemuś, co właśnie spadło.
- Dobra. Idźcie. Sprawdźcie w co był uzbrojony, jak się da. I znajdźcie szczątki pilota, dowiemy się co to za jedni.
- Tak jest, sir!
Zebrał sześciu najbardziej znudzonych żołnierzy. Zabrali sprzęt i pobiegli. Po kilku minutach dotarli na plac. Niestety wrogi mysliwiec był w strzępach. Podzielili się na zespoły i zaczęli szukać. Byli pierwsi na miejscu, więc nic nie zakłócało odczytów czujników. Zbadali najwiekszą część, jaką znaleźli, kawałek dziobu. Niestety broń była stopiona przez eksplozję i nie dało się o niej nic powiedzieć. Co najwyżej, że była energetyczna. Nigdzie nie było widać szczątków pilota. Komputery sterujące czujnikami też nic nie wykrywały. Szukali przez pół godziny i nie znaleźli nic, poza lokalnymi bakteriami. J zastanowił się nad tym. Postanowił zameldować o znalezisku, a raczej jego braku.
- Sir, zbadaliśmy szczątki.
- Słucham.
- Niewiele tego zostało. Jest dość dokładnie zniszczony.
- Nasze rakiety zawsze były silne, ale miałeś powiedzieć co znaleźliście, a nie komplementować imperialny sprzęt.
- Tak jest, sir. Znaleźlismy szczątki uzbrojenia, prawdopodobnie energetycznego o nieznanej sile rażenia. Nic więcej nie uda się wydobyć bez specjalistycznego sprzętu.
I jeszcze jedno, sir. Nie znaleźliśmy szczątków pilota. Albo uciekł tuż przed zniszczeniem myśliwca, albo go nigdy nie było.


Flint

5 XII 2004 22:39 CET
Flint

Kontradmirał klął bezgłośnie, czytając rozkazy Yaahooza. Oddziałów pozostajacych na planecie było zwyczajnie za mało Za mało!!!
Zastanawiał się bardzo krótko. Posłał Yaahoozowi treściwego v-maila: "Goń się. Zostaję. Zdegradujesz mnie później."

Podejrzewał, zę robił i tak to, co przewidział Admirał, ale i tak nie miał wyboru. Włączył komunikator i otworzył przekaz do wszystkich Krzemieni:
- Panowie, sytuacja jest poważna. Wszystkie jednostki pozostające na orbicie mają się udać wraz z flotą Admirała Yaahooza. Ci, któzy pozostali na planecie, powinni natychmiast zgłosić się pod dowództwo Komandora Nocturna. Mam nadzieję, ze do zobaczenia, panowie. Over & Out.

Sam Kontradmirał stał przez chwilę, zastanawiając się jeszcze, po czym wybiegł na ulicę. Kierowca przejeżdżajacego nieopodal samochodu, zapewne jakiś urzędniczyna spieszący do żony i dzieci, bardzo się zdziwił, gdy kilkanaście metrów przed jego pojazdem wykwitły płomienie. Zachamował gwałtownie, a wtedy ktoś przyskoczył do drzi kierowcy, wyrwał je jednym szarpnięciem, po czym wyrzucił urzędnika na ulicę.
- Przykro mi, stary, ale potrzebuję tego wozu - mruknęła potężna postać odziana w czarny mundur ze szkarłatnymi dystynkcjami. Kilka sekund później samochód wystrzelił naprzód. Na żądanie Flinta z V-Sieci wysłano mu mapkę z zaznaczoną kwaterą główną Nocturna. Tam też skierował pojazd.

Strażnicy przed Operą wymierzyli do nadjeżdżającego z ogromną prędkością samochodu, ale zanim otworzyli ogień, ten zachamował z piskiem opon. Wokół rozszedł sie smród palonej gumy. Z pozbawionego drzwi wechikułu wyszedł Kontradmirał Flint. Szturmowcy przepuścili go bez słowa i wskazali drogę do pomieszczenia, w którym przebywał sztab naziemny. Była to, jak się okazało, garderoba statystów. Teraz pośród tysięcy wieszaków porozstawiano polowe komputery, radary i inne oprzyrządowanie majace umożliwić kontrolę pola bitwy. Pomiędzy tym wszystkim miotał się Nocturn, a sekundowali mu Melfka, Morgana i Feroz.

Flint cicho wszedł do pomieszczenia, kończąc nabijać fajkę. Po chwili pstryknął palcami i z cubucha wydobyły się pierwsze smugi waniliowego dymu. Kontradmirał pyknął parę razy i aromat rozszedł się po sali.
- Cześć, Nocturn - rzucił admirał, zarzucając rzęrzenie i dyszenie. Nie pora była na tanie efekty. - Ja i kilku chłopaków jesteśmy do dyspozycji.

Kubek mocnej herbaty.

5 XII 2004 23:00 CET
Bow

To były pierwsze słowa, jakie wypowiedziałam po wejściu do messy. Musiałam ciągle wyglądać słabo, bo moje życzenie zostało spełnione zanim zdążyłam porządnie usiąść.
Wypiłam łyczek. Cuowny smak niemal wrzącego napoju zastąpił ohydną mieszankę krwi i pasty do zębów. Powoli wracała chęć do życia. Podobno herbata przez wiele wieków uważana była za lekarstwo. Zdaje się, że starożytni Ziemianie mieli rację. Aromatyczny napój śmiało mógł mi zastąpić niejeden syntetyk...
-Są jakieś wieści z forntu?-zapytałam szeregowca obsługującego messę.
-Nie wiem, Pani Kontradmirał. Ale proszę się udać do Admirała Yahooza, on na pewno będzie coś wiedział.
-Dziękuję. Mogę zabrać z sobą kubek, czy regulamin tego zabrania?
-Proszę bardzo. Nie wolno wynosić tylko jedzenia.
-Dziekuję bardzo. Do zobaczenia-uśmiechnęłam si.ę na pożegnanie do sympatycznego młodzieńca i wyszłam.
Wolnym krokiem udałam się do kabiny pilotów. Miałam nadzieję jeszcze zastać tam Admirała.


.

6 XII 2004 0:31 CET
Kirien

Kirien dopięła mundur pod samą szyję i lekko chwiejnym krokiem wychodziła na korytarz, gdy natknęła się na oficera z aktami w dłoni. Na jego widok próbowała przyjąć nieco bardziej wyprostowaną, godną postawę, jednak niemalże skończyło się to upadkiem. Całe szczęście futryna czuwała, w odpowiednim miejscu.
- Przepraszam... - jęknęła blada z wysiłku, wyczerpania i zakłopotania - ja nie chciałam się spóźnić - podniosła na komandora zielone oczy. "Tak zielone, jak wiosenna ziemska trawa" - jak zwykł wszeptywać jej we włosy pewien człowiek, dawno temu. - Zupełnie nie rozumiem, czemu się tak czuję - masowała dłonią skroń - może to dlatego, że dopiero niedawno przyjęto mnie do jednostki, a może to przez ten lot...sama nie wiem - mruczała pod nosem bardziej do siebie, niż do komandora. - Mam nadzieję, że nie ominęło mnie nic ważnego. A zresztą... - machnęła dłonią, wyminęła zdziwionego oficera i pożeglowała niepewnie korytarzem przed siebie, a długi do bioder brązowy warkocz kołysał się w rytm jej kroków.


- Fajny warkocz. - Mruknął

6 XII 2004 0:55 CET
dejwut

Dave Wood.


>>Draconia, stanowisko dowodzenia.

6 XII 2004 0:56 CET
Melfka

Melfka była zdenerwowana. Cisza przed burzą przedłużała się, wszyscy wokół głupieli. Nocturn droczył się z nimi, pozwalając czytać swoje myśli - rozbawił ją, lecz i poirytował. "Nie jesteśmy aż takimi potworami i dobrze o tym wiesz" - posłała mu pełną żartobliwego wyrzutu myśl. Choć nie spieszyło się jej do walki, marzyła o tym by zaczęło się coś dziać. "Inaczej wszyscy tu powariujemy" - pomyślała.
Cieszyła się, że będzie walczyła wspólnie z towarzyszami z jednostki. Szkoda, że wciąż brakowało kilku osób. Gdy usłyszała ciężkie kroki, odwróciła się, a na jej twarzy pojawił się pełen radości uśmiech.
- Cześć, Nocturn. Ja i kilku chłopaków jesteśmy do dyspozycji - powiedział Flint, wchodząc do pomieszczenia, lecz ostatnie słowa zagłuszył radosny okrzyk Melfki.
- Fliiint! - pani komandor, nie przejmując się stopniem, wybałuszającymi oczy szeregowymi i resztą równie nieistotnych spraw, rzuciła się kontradmirałowi na szyję. - Cieszę się, że jesteś.
Flint zamarł, skonfudowany powitaniem, a Melfka przypomniała sobie, jak poznali się po raz pierwszy. Wtedy było podobnie... Potem kontradmirał opiekował się zagubioną szeregową, pomagając się dostać do szkoły oficerskiej. Wysłała mu to wspomnienie, po czym odsunęła się, by nie peszyć bardziej kontradmirała. Uśmiechnęła się, mrugając do Nocturna. "Żółty cylinder" - posłała mu. Była ciekawa, czy zasada działa również w drugą stronę. Popijający kawę komandor zakrztusił się i spojrzał na Melfkę z wyrzutem. "Sam jesteś sobie winien" - wysłała wraz z obrazem siebie, pokazującej język.


Pokład Manty

6 XII 2004 14:15 CET
Yaahooz

Bow weszła do kabiny pilotów. Adiutant spojrzał na nią, a później znowu odwrócił wzrok w stronę przełączników, światełek i rozmazanych smug świetlnych za ekranami wizualnymi. Yaahooz spał na siedząco w swoim fotelu.
- Pomóc Pani w czymś? - spytał Than
- Admirał śpi? To może nie będę go budzić. Mogę poczekać. - odparła - Są jakieś wieści z frontu?
Adiutant pokręcił lekko głową
- Ja niewiele wiem Pani Kontradmirał. Niech Pani poczeka, obudzę starego.
Bow rozejrzała się po kabinie. Poza dwoma fotelami dla pilotów, ze ściany można było odsunąć siedzenie.
- Nie będę przeszkadzać, jeśli tu sobie posiedzę?
- Jasne, że nie. To niech Pani poczeka, obudzę go - adiutant puścił oko do Bow i potrząsnął lekko admirałem.
- Ależ proszę go nie budzić - zdążyła jedynie zacząć protest Bow, kiedy Yaahooz otworzył nieco jedno oko.
- Radamas k´ve... - zamamrotał w jakimś dziwnym, gardłowym języku, ale urwał kiedy zobaczył gdzie jest.
- Za późno - powiedział Than uśmiechając się krzywo
- Dzieńdobry, Admirale - rzuciła wesoło dziewczyna
Yaahooz ziewnął i popatrzył dookoła nieco nieprzytomnie. Po chwili zarejestrował gdzie jest i kim są osoby dookoła.
- Jak się czujesz? - zapytał
- Melduję posłusznie, że doskonale - zaśmiała się Bow
- To dobrze - admirał uśmiechnął się krzywo - jadłaś coś już?

- Zdaje się, ze cały czas coś wcinam - pokazała na kroplówkę przyczepioną do przedramienia.
- A, no tak - mruknął Yaahooz
- A jak Pan się czuje?
Admirał przeciągnął się nieco i zerknął na ciekłokrystaliczny ekranik, na jednym z pulpitów kontrolnych. Bow zauważyła, że przewijają się tam jakieś raporty.
- Dobrze... całkiem nieźle - mruknął Yaahooz, przerzucając je okiem, siedząc teraz bokiem...
- kurwa... - zaklął - zaczęło się...
- Co się stało?
- Bitwa Bow, bitwa się zaczęła - odpowiedział poważnym głosem, szybko przebiegając wzrokiem po tekście - Kurwa - zaklął znowu.
- Właściwie, to przyszłam po wieści z frontu - wtrąciła
- Nic pomyślnego - mruknął zasępiony admirał - nie jest tam wesoło. Flota obcych wyszła z nadprzestrzeni obok naszych statków, nie tak gdzie się spodziewaliśmy...
- Uuuu, to paskudnie...
- ...jest ich ze 30 plus kilkaset...nie, ponad tysiąc...rany boskie...prawie 1800 myśliwców...
- Mam nadzieję, że ktoś pomyślał i był na to przygotowany... Co??!? Ile?!?
- Dobrze słyszałaś...
Adiutant popatrzył na ekranik ze zgrozą - O kurwa - wypsnęło mu się...
- No... - potwierdził admirał.
Bow głośno przełknęła ślinę.
- A ten idiota na pewno będzie chciał walczyć - powiedziała cicho, jakby do siebie.
- Flota się podzieliła... część zajęła walką nasze siły, część schodzi do desantu na powierzchnię... - czytał dalej Yaahooz, a później zerknął na Bow - - Aethana na razie tam nie ma. Nie ma żadnych doniesień o jego ruchach... - później znowu przeniósł spojrzenie na ekran.
- Pewnie, że nie ma, już on się o to postarał pewnie - Yaahooz zignorował tę uwagę i przez chwilę czytał w skupieniu. A potem nabrał głębiej powietrza i wypalił
- O żesz...Than! szybko, wychodzimy z nadprzestrzeni!!
Adiutant zaczął nerwowo przełączać jakieś kontrolki i dźwigienki, tymczasem Bow zerknęła okiem na raport widniejący na ekraniku. Było tam doniesienie o niszczycielach P-Konfu, które właśnie ruszały z flanki do natarcia na siły wroga. Pierwszy leciał niszczyciel dowodzony przez niejakiego Kommodora Vaara, a na pokładzie był niejaki Senator Kim.
- Hehe, nie tylko nasi dostają po tyłku... - rzuciła smętnie Kontradmirał
- Lepiej się módl, aby ten nie dostał... - warknąłem cicho, nadspodziewanie dziwnym głosem. Lekkie szarpnięcie targnęło Mantą, gwiazdy zwolniły i przy błysku plazmatycznym bombowiec znowu wszedł do normalnej czasoprzestrzeni
- ... A swoją drogą, ciekawe, czemu mój mąż jeszcze się nie znalazł w samym środku bitwy... Nie plącze się tam gdzieś po bokach?
Yaahooz spojrzał na Bow, ale nic nie powiedział
- Nie czarujmy się, pamiętam kim on jest i znam go aż za dobrze
- Aethana tam nie ma. - skomentował jedynie - Poczekaj Bow, musze coś zrobić - po czym zaczął pisać jakieś dwa v-maile:

Pierwszy poszedł do Kontradmirała Modilusa
"Za chwilę z flagowca Konfu powinien się odłączyć prom desantowy. Ten stateczek musi dotrzeć w jakieś bezpieczne miejsce Sensei. Musi!! To jest kluczowa sprawa. Zrób co w Twojej mocy!"

Drugi v-mail skierowany był do osoby, której ID Yaahooz dawno nie słyszał. Nie on jeden zresztą.
"Kim musi przeżyć. Zrób co tylko uznasz za stosowne, ale on musi się wydostać z tej bitwy. Załatw jakiś prom i spierdalajcie stamtąd. To ma najwyższy możliwy priorytet. Liczę na Ciebie Siatkarzu."

Admirał skończył pisać i mruknął do adiutanta, aby znowu wprowadził Mantę do nadprzestrzeni, co tamten zaczął od razu egzekwować. Bow siedziała spokojnie i cichutko za fotelami pilotów.

- Jeszcze... - powiedziała cicho
Yaahooz popatrzył na nią przez ramię
- Co jeszcze? - zapytał
- Jeszcze go tam nie ma. Ale to kwestia czasu - odparła.
- Jeszcze, owszem... - przytaknął admirał, a później odwrócił się w stronę kobiety. Manta właśnie wchodziła w nadprzestrzeń. Popatrzył na nią spokojnym wzrokiem
- Bow... - zaczął, ale przerwała mu:
-Ale jak go znam, to wpadnie tam z własną prywatną armią i... - przerwała i chwilę milczała - Tak? - spojrzała na niego.
- Nie wiesz, nie masz zielonego pojęcia co się z nim dzieje. To nie jest kwestia armii. Zresztą, naprawdę chcesz o tym rozmawiać teraz?
-Wiem, co z nim jest. Pamiętam aż za dobrze. Naprawdę. Poza tym idiotką nie jestem i parę faktów skojarzyć umiem.
- Nie Bow, naprawdę nie wiesz. To nie jest tak, że chcę Ci coś ujmować. Po prostu to nie jest to samo co było. Teraz to coś innego, o wiele gorszego. Ale naprawdę zostawmy to.
- Dobrze. Porozmawiamy o tym kiedy indziej. Ale szybko, bo mam dziwne przeczucia. - w głosie kontradmirał słychać było jednak, że ona chciałaby już, teraz, od razu, że to trawiło ją od środka niczym wrzód. Yaahooz przez chwilę patrzył na nią... jakby ze smutkiem, z żalem, ze zwykłym ludzkim współczuciem.
- Pokaże Ci coś Bow... - powiedział w końcu, jakby na coś się zdecydował - spójrz mi w oczy
Popatrzyła. Dziwnym wzrokiem, niemal nieludzko niecierpliwym, przepełnionym strachem, bólem i doświadczeniem tego, co widziała i czuła.
Oczy admirała zaszły niebieskawą mgłą. Delikatne dotknięcie umysłu było niczym iskra, ale nie bólu; raczej załaskotało w jakiś dziwny, mentalny sposób. W końcu rzeczywistość zaczęła blaknąć, aż zamazała się zupełnie. W końcu Bow nie widziała nic, aż po chwili znowu dostrzegła słabe kontury, później cienie i kolory...
Z pozycji obserwatora zobaczyła, jak jakiś człowiek podchodzi do drugiego, który siedzi tyłem w jakimś ciemnym, dużym pomieszczeniu. Łapie siedzącego go za ramię, a w drugiej ręce błyska nóż. Ostrze przejeżdża po gardle, krew spływa po szyi, ciało osuwa się na ziemię. Postać z nożem oblizuje po chwili ostrze, a później nagle otwiera usta w niemym krzyku, napręża mięśnie całego ciała i ciało trupa rozpryskuje się na kawałki, obryzgując wszystko krwią. Postać przez chwilę drży z rozkoszy, a później czarnymi jak noc oczami patrzy jakby prosto na Bow...
W tym momencie wizja zniknęła, a umysł Bow wrócił do rzeczywistości, zupełnie jak z dalekiej podróży, aż w końcu poczuła, jak Yaahooz podtrzymuję ją za ramiona.
- Znam ten wzrok - szepnęła cicho - aż za dobrze...
- To nie był on. - rzekł Yaahooz
- Wiem.
- Ale takim może się stać. A to był nasz...to był jeden z valkirijczyków. Zszedł na tę samą drogę. A osobą, którą zabił był jego własny ojciec...
- Ha, to moja córka kiedyś zabije mnie... - powiedziała Bow smętnie
- Nie, raczej nie ona... - powiedział cicho Yaahooz, a w jego oczach było coś dziwnego, bo patrzył przed siebie, czyli na ścianę, ale wyglądał jakby jej wcale nie widział.
- Myślisz, że on... że on mógłby?...
- Nie jestem jasnowidzem Bow. Dowiesz się więcej, ale nie ode mnie. Teraz idź się przespać. Niedługo powinniśmy być dolecieć, gdzie myślę, że kogoś znajdziemy
-Na razie nie czuję się zmęczona. Posiedze trochę.
- To ja w takim razie pójdę coś zjeść. Posiedź zatem z Thanem, niedługo wracam.
- To smacznego.
Po jakichś 15 minutach Bow weszła do malutkiej mesy. Przy małym stoliczku, jednym z dwóch w całym pomieszczeniu, siedział Yaahooz i palił papierosa. Chyba prawdziwego, nie syntetyk, bo w całym pomieszczeniu unosił się straszliwy smród i kłęby siwego dymu. Bow skrzywiła się na ten zapach
- O rany, co to za świństwo? Ja mam alergię! - zakrztusiła się teatralnie
- Skąd wiesz, że masz, skoro nie wiesz co to? - admirał uśmiechnął się lekko i puścił kółko z dymu.
- Bo mam alergie na wszystko co tak śmierdzi. Sprawdzili mi to kiedyś w szpitalu. A poza tym chciałabym herbatę - rzuciła do barmana. Po chwili kubek parującej syntetycznej cieczy stał tuż przed nią. Yaahooz westchnął i zgasił niedopałek
- Dziękuję - powiedziała Bow wycierając łzawiące oczy.
- Proszę bardzo - rzucił admirał - poczytałaś sobie raporty?
Zarumieniła się nieco, jak nastolatka przyłapana na mierzeniu staników starszej siostry i mruknęła
- Troszeczkę. Rzuciłam okiem... - uśmiechnęła się uroczo.
- W porządku - Yaahooz założył ręce za głowę - technicznie rzecz biorąc jesteś w sztabie więc nikt od tego nie umrze raczej. Znalazłaś chociaż to czego szukałaś?
- Biorąc pod uwagę, że interesowało mnie wszystko, to tak, chociaż prawie nic na temat Protossów, a wspominał Pan o nich.
- Ano wspomniałem - rzucił admirał - A co?
- Chciałabym się czegoś na ten temat dowiedzieć. - wyjaśniła - Zwłaszcza, ze tylko oni mogą mi pomoc...
- A konkretniej czego?
- Hmm...wszystkiego?
Yaahooz uśmiechnął się, jakby rozbawiony naprawdę niezłym żartem
- Bow, musiałbym tu siedzieć chyba z miesiąc
- No dobra, to tylko tego, co najważniejsze
- Cóż... - zaczął admirał - Protossi to bardzo dziwna rasa. Niewiele o nich wiadomo, bo się bardzo izolują. Są...hmm...bardzo honorowi, to na pewno. Żyją według sztywnego kodeksu zachowań, według takich norm oceniają innych. Coś jak...słyszałaś kiedyś o Samurajach w takim ziemskim państwie jak Japonia?
- Ojczyzna herbaty... - powiedziała z uśmiechem i lekka zadumą
- Tak, to też - uśmiechnął się również - Są oczywiście niepodobni do nas. Wyżsi, o niebieskawej skórze, zupełnie innej budowie fizycznej. Obcy - skwitował.
- Ale to nie oni nas atakują? - upewniała się
- Nie, oczywiście że nie. Nie mają w tym interesu... Kiedyś to się zdarzyło i owszem, oczywiście jeżeli chodzi o tych od Konklawe - Bow patrzyła na niego nie rozumiejącym wzrokiem - Widzisz, u nich jest inaczej niż u nas. Ludzie są indywidualistami, każdy ma własną wolę, własne zdanie. Protossi są inni. Rządzeni przez Konklawe i kastę sędziów, którzy każą milionom jak żyć, co myśleć, co robić. A najciekawsze, że większość tak robi, słucha się. Niektórzy nie, rebelianci, którzy chcą być indywidualni...
Po jakiejś godzinie rozmowy admirał zauważył, że Bow zaczyna ziewać, więc przerwał, wstał i powiedział
- Idź się przespać Bow, zdążymy jeszcze porozmawiać.
-Dobrze. Chyba rzeczywiście sen bardzo mi się przyda.
Yaahooz udał się do kokpitu, po drodze rzucając coś w stylu "dobrej nocy"...


Kontradmirał Aethan

6 XII 2004 14:19 CET
Aethan

podążał ciemnym korytarzem w stronę rufy, tej części pokładu, w której zlokalizowane były instalacje od ambulatoriów po zakład karny. Niewiele osób korzystało z tego korytarza. Załoganci bali się, że kontradmirał pojawi się w najmniej korzystnym dla nich momencie, kiedy wymieniają pogłoski na jego temat, że wyjdzie zza drzwi lub zza zakrętu i nakryje ich. Każdego, kto znalazł się w takiej niezręcznej sytuacji nie widziano potem na okręcie, co jeszcze bardziej potęgowało plotki. W tej chwili nie było jednak nikogo, żadnej żywej duszy... Bo nie wiadomo było do końca, czy dusza kontradmirała jest jeszcze żywa.

- Dicks! - wrzasnął dowódca komórki kryptologicznej.
- Tak, sir?
- Czy rozszyfrowaliście już nowe kody admirała Yaahooza?
- Nie, sir. Metoda podstawienia nie sprawdza się dla żadnego wariantu.
- Dicks! Nie interesuje mnie to, że jakaś metoda nie dała rezultatu. Od trzech dni nad nim pracujecie, to stanowczo za długo, aby złamać ten kod!
- Tak, sir!
- Macie jeszce 12 godzin na to.
- Nie macie - Aethan wtrącił się do rozmowy. Znów nie wiedzieli do końca kiedy znalazł się w tym pomieszczeniu. Kontradmirała to czasem bawiło, ale tym razem zirytowało, jak cała jego służba kryptologiczna.
- Lordzie - kapitan skłonił się dowódcy.
- Panowie, za dwie godziny wlecimy w wir bitwy z nieznanym przeciwnikiem, na temat którego mamy jedynie strzępki informacji. Proszę przeanalizować wszelkie informacje z sektora Krythos, wszelkie zachowane raporty, anomalie radiologiczne, wiadomości, ruchy konfederackiej floty i przesłać mi raport zauważonych podobieństw. Proszę zanalizować możliwość wystąpienia i prawdopodobne pochodzenie pulsaru, proszę także złamać i rozbić na części pierwsze otrzymaną przez naszą flotę wiadomość z tamtego sektora. Macie trzy godziny na rozszyfrowanie jakiegokolwiek systemu - znaków, szmerów, nadawania, alfabetu - czegokolwiek, co pomoże nam poznać wroga. Trzy godziny to dla was aż nadto, inaczej będziecie mieli dużo czasu na co innego, na przykład na liczenie gwiazd w otwartej przestrzeni kosmicznej bez skafandra.
- Ależ Lordzie, potrzebujemy na to przynajmniej 4 dni - skamlał dowódca komórki, przyciszonym głosem dodał - potrzebuję więcej ludzi.
- Być może sam Imperator ma dopilnować waszych postępów. Dam wam kogoś, do podawania kanapek.
Aethan przystanał z mobilizacjami na chwilę, gdyż komunikator zasygnalizował nową wiadomość.

"Nie martw się o mnie. Wszystko w porządku. Kocham Cię i strasznie tęsknię. Całuję-Bow. PS. Nie złość się na Yahooza, on wie, co robi".

Dicks miał przez chwilę wrażenie, że kontradmirał zgniecie komunikator w ręku.
- Proszę mi podać aktualną pozycję i kurs statku admirała Yaahooza! - warknął Aethan.
Odpowiednie dane spłynęły z rdzenia jądra systemu i wyświetliły się w postaci trzech tras, z których po chwili została tylko jedna.
- Gdzie lecisz, robaczku... -mruknął Aethan. "Jak znajdziemy dziecko, wszystko będzie gotowe" - pomyślał i przestał się chwilowo interesować posunięciami Yaahooza i Bow.


Czekanie, czekanie...

6 XII 2004 15:15 CET
Raphaelus

Trochę to dobijające. Zwłaszcza jak nie bardzo wiadomo na co sie czeka. Raphaelus siedział na kamiennej ławie tuż obok głównego wejścia do gmachu opery, razem z nim było tam jeszcze klku ochotników z Kompanii C. Niedawno wrócili z miejsca katastrofu wrogiego myśliwca. nie było zbyt wiele do oglądania. Najwiekszy kawałek jaki udało im się znaleźć nie pasował ani do konstrukcji Imperium ani do Konferderacji. Szeregowy J zauważył, że pojazd prawdopodobnie mógł nie mieć pilota. Dobry pomysł. Zdalnie sterowany myśliwiec - siadasz przed monitorem, joypad w dłoń i lecimy. Bez narażania życia pilota. Szkoda, że nie robią takich numerów z BPW. Ech... science fiction ci się zachciewa - mruknął do siebie Raphaelus.
Nagle pod gmach z piskiem opom podjechała limuzyna. Szturmowcy zerwali się z miejsc i wycelowali karabiny w przybysza. Przybysz wytoczył się z wnętrza pojazdu, spojrzał pogardliwie na skierowane w niego lufy i wyciągnął z zanadrza fajkę. Dopiero teraz żołnierze dostrzegli na jego płąszczu dystynkcje kontradmirała. W mgnieniu oka stanęli na baczność i zasalutowal. Oficer niedbale oddał salut przeszedł przez szpaler szturmowców nabijając po drodze fajkę.
- Coraz więcej oficerów. Skąd oni się tu biorą, skoro tylu władowaliśmy na Centuriona - zastanawiał się Raphaelus, kiedy za kontradmirałem zatrzasnęły się drzwi.


´><´

6 XII 2004 20:08 CET
Ibrachim

Ibrachim siedział bezczynnie na fotelu w piętnastym rzędzie opery wyobrażając sobie przedstawienie grane właśnie teraz. Rozmyślając o wygodnej pryczy i dobrym jedzeniu sierżant zasnął na popołudniową sjestę. Po niecałej godzinie jego oczom ukazał się szeregowy Mac szarpiący go w celu obudzenia.
- Co?! Atakują?! - sierżant zerwał się z fotela i zaczął nerwowo szukać broni.
- Sierżancie proszę siąść, jeszcze nas nie atakują - uspokajał go Mac.
- Co mnie straszysz i po co budzisz? Nie widzisz, że śpię? - powiedział sucho, lekko zdenerwowany Jusl.
- Przepraszam sir, ale mam rozkazy od komandora Nocturna - odpowiedział szeregowy
- Mów - krzyknął zaspany Ibrachim
- Już, już, otóż komandor kazał, aby pan wziął kilku ludzi i nadzorował barykadowanie okien oraz tylnych drzwi. Powiedział, że to na wszelki wypadek, jeżeli będziemy musieli bronić się w operze - odpowiedział szeregowy i jakby poczuł ulgę, że nie został ponownie skrzyczany.
- Jak to ja? Nie mógł wziąć kogoś innego? - zapytał młody Jusl
- Sir, ale większość ludzi pracuje przy wyładowywaniu ekwipunku, albo są na patrolach - odpowiedział
- No dobra idziemy, weź jeszcze z 3 ludzi i za mną - rozkazał sierżant i wstał z miejsca.
Zasalutował szeregowemu i Mac pobiegł po kilku innych Valkiryjczyków. Po kilku minutach spotkali się z sierżantem w holu. Grupa szeregowych miała deski oraz narzędzia.
- Dobra dwóch idzie na prawo a dwóch w lewo macie zabarykadować wszystkie okna na dole, dajcie podwójną warstwę desek, ponieważ parter jest najbardziej narażony na ostrzał. Zróbcie małe otwory, aby zmieściła się lufa karabinu. No ruszać się! - krzyknął Ibrachim i stanął podpierając ścianę.
Po dwudziestu minutach okna były zabite deskami przez co pociemniało w pokojach.
- Idziemy na górę - rozkazał sierżant i poszli na 1 piętro.
Po 30 minutach skończyli prace i chcieli schodzić na dół gdy młody Jusl powiedział:
- Hej a wy gdzie idziecie? Na strychu też są okna - powiedział i poszli wszyscy zabijać okna na poddaszu.
Sierżant włączył latarkę, poczym wszyscy zrobili to samo. Na strychu zrobiło się jaśniej i Ibrachim mógł rozejrzeć się po opuszczonym pomieszczeniu.
- Dawno tu nikt nie był - mruczał pod nosem.
Przeszukiwał stare skrzynie, ale w większość wypadków znajdował jedynie rekwizyty i stroje teatralne. Została mu ostatnia skrzynia i zakurzony kredens. W skrzyni znalazł to samo co przedtem, ale gdy wypróżnił ją znalazł niezłą zdobycz. W mniejszej skrzyneczce, którą otworzył za pomocą noża.
- No proszę toż ci dopiero aktorzy - powiedział sierżant niby do siebie niby do wszystkich.
W skrzyneczce znalazł Vhisky i najprawdziwszą sztangę papierosów Valboro. "No to Nocturn się ucieszy, marudził o tych fajkach cały dzień"
- Skończyliśmy sir - krzyknęli prawie chórem szeregowi
- Dobra zejdźcie na dół i zabijcie deskami tylne drzwi. Ja jeszcze tutaj zostanę -
Zabrał się do roboty i przeszukał szafę.
- No proszę - mruczał pod nosem Ibrachim.
- Granaty EMP, 1, 2, 3, 4, 12 nie myślałem, że ktoś będzie trzymał tuzin takich granatów. Hmm.. co dalej... o C4. 2, 4, 6, 10 sztuk! Świetnie!. Dobra zejdę na dół bo pomyślą, że zasłabłem tutaj czy jak... - powiedział zadowolony sierżant i zszedł na dół.
Podszedł do Nocturna.
- Ku Chwale! - zasalutował sierżant
- Ku Chwale... co tam skończyliście już? - zapytał komandor
- No tak... na strychu znalazłem miłą pamiątką po aktorach. 12 granatów typu EMP, 10 sztuk C4, butelkę Vhisky oraz sztangę Valboro - powiedział Ibrachim
- Sztangę czego? - zapytał
- No Valboro - powiedział
- Boże! Dawaj - krzyknął Nocturn
- No dobra ale butelka Vhisky moja? - zapytał sierżant
- Dobra, dobra, ale papierosów to mi nie pożałujesz chyba? - zapytał podniecony komandor
- I tak nie pale - odpowiedział
Rzucił mu sztangę fajek i zapytał:
- A co z tym? - wskazał na granaty i C4
- Daj szeregowym oni wstawią do piwnic - odpowiedział
- Mac do mnie! - krzyknął młody Jusl
Szeregowy podbiegł w mgnieniu oka i zapytał:
- Słucham? -
- Bierz to i wsadź w bezpieczne miejsce w piwnicy - powiedział Ibrachim
- Już już - odpowiedział i poszedł na dół schować znaleziska.
- Świetnie się spisałeś - powiedział Nocturn
- Dobra, ale teraz idę sobie wypić Vhisky i zdrzemnę się - odpowiedział i roześmiał się.
Nocturn uśmiechnął się i poszedł do "holomap". Sierżant wrócił do piętnastego rzędu i wypił butelkę wytrawnego alkoholu. Po chwili zasnął i śnił o końcu wojny, która dla niego nawet się nie zaczęła.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
harvezd
Ten, o którym Seji mówi, że jest fajny



Dołączył: 16 Lis 2005
Posty: 1485
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: stont kleeckam

PostWysłany: Pią 17:24, 25 Lis 2005    Temat postu:

Szeregowiec J.

6 XII 2004 20:29 CET
J


W ciągu ostatnich minut coraz więcej myśliwców wroga przedzierało się do atmosfery. Na razie było ich za mało, a stanowiska naziemne zdrowo dawały im się we znaki, ale nie mogło to trwać długo. W końcu wypracują sobie przewagę. Miał jeszcze chwilę czasu. "Pójdę zobaczyć jak tam rezerwy sprzętu" - pomyślał. Widział, że kilku żołnierzy skonczyło instalować deski w oknach. Swoją drogą były zbyt słabe, żeby powstrzymać strzał z broni laserowej, ale cóż... lepsza taka osłona, niż żadna.
Wszedł do budynku i zaczął sprawdzać schowki. Po kilku minutach dotarł na strych. Żołnierze, którzy barykadowali okna tu też byli. Ich ślady jednak nie zwróciły specjalnej uwagi szeregowego. Za to otwarte szuflady kredensu owszem. Podszedł do niego i szybko przerzucił śmieci. Nie było tam nic.

- Ibrachim!!!!! - okrzyk szeregowego zwrócił uwagę wszystkich w promieniu dwustu metrów. Sierżant spadł z fotela, na którym przysypiał.
- Kto zabrał ładunki przygotowane na strychu?!?!
- No ja wziąłem, a co? - odpowiedział zaspany Jusl.
- Cholera jasna, saperzy z kompanii B specjalnie je tam ukryli, żebyśmy mieli rezerwę! Gdzie to się podziało?!?!
- Kazałem odnieść do magazynu...
- Kto Ci kazał to w ogóle ruszać?!?! Kurwa, człowiek pracuje, a tu przyjdzie taki jeden i wszystko zepsuje!!! - wydawało się, że potok przekleństw nigdy się nie skończy. Ale jednak się urwał. Z zewnątrz dał się słyszeć krzyk:
- NADLATUJĄ!!!!!!!!!!!


Sierżant Cez

6 XII 2004 21:11 CET
Cez

Wykonał gwałtowny unik. Seria pocisków natonowych przeszła tuż obok jego twarzy. Przeturlał się w bok i wypalił ze swego działka protonowego "Procreator 6". Rozbłyskom kolejnych trafień towarzyszył opętańczy radosny rechot. - Mam Ci draniu! - trafiony robot rozpadł się w oślepiającej eksplozji. Cez czmychnął za załom zrujnowanego budynku. Wiedział że to nie koniec batalii, kolejne mechy wroga powoli zbliżały się do jego pozycji. Przeładował działko i przygotował się na ich ogniste przyjęcie.
Nagle pośród walących się budynków i wybuchów pojawiły się dwa czołgi plazmowe "Hymenus 69". Sierżant zamarł z ogarniającej go zgrozy. Licznik na wyrzutni rakiet pokazywał tylko dwójkę. Niestety Cez musiał trafić idealnie. To mogło się nie udać. Widmo porażki na dobre zagościło w jego sercu. Jednak nie poddawał się, zamierzał walczyć do końca. Swojego, lub ich...
Skulona postać walecznego sierżanta biegła między zgliszczami. Celnym strzałami z Procreatora położył dwa przyczajone mechy. Przemknął pomiędzy eksplozjami plazmy. Poczuł jak drobinki roztopionego metalu wżerają się w pancerz na plecach. - Nic to pomyślał, gdzie drwa rąbią tam wióry lecą...
Pierwsza rakieta bezbłędnie trafiła w cel. Wieżyczka pojazdu odpadła od korpusu, który momentalnie ogarnęły płomienie. Cez nie wypuszczając wyrzutni z ręki skoczył do pobliskiej piwnicy. Drugi czołg był tuż obok jego pozycji i musiał jak najszybciej znaleźć miejsce dogodne do odpalenia ostatniej rakiety. Od refleksu, oraz, jasności jego umysłu zależały najbliższe sekundy. W ostatniej chwili zauważył robota bojowego kroczącego bocznym korytarzem. Robot wycelował weń groźnie wyglądające karabiny natonowe. Cez padł na ziemię, wypuścił wyrzutnię i pochwycił w ręce działko. Strzelał do wyczerpania amunicji. Z robota została kupka popiołu. Tego już jednak Cez nie zanotował, biegł dalej przeładowując broń.
Zniszczona wieża ciśnień wydawała się obiecująca. Cez nie był jednak tak niemądry, aby pchać się na jej szczyt. Przeciwnie, zaszył się u jej nasady, pod stertą gruzu. Z niewielkiego otworu wystawała tylko lufa wyrzutni i szkliły się wizjery celowników.
- Raz, dwa, trzy, babajaga patrzy -wyrecytował Cez i odpalił rakietę. Czołg zniknął w ognistej kuli. Cez wrzasnął ze szczęścia i wyczołgawszy się z kryjówki zatańczył taniec zwycięstwa. Nareszcie mu się udało!
Za jego plecami pojawił się niewielki robot. Toczył się szybko po nierównej nawierzchni, a z jego małej głowy wysuwały się kolejne działka. Za nim pojawiło się kilkanaście podobnych. Sierżant w ostatniej chwili usłyszał ruch. Uskoczył. Cisnął wyrzutnią w robota i zaczął uciekać. Z pleców zdjął Procreatora. Zatrzymał się, odwrócił i przyklęknął. Celnymi strzałami kładł jednego robota za drugim. Te wciąż jednak napływały niepowstrzymaną falą. W końcu wyczerpał magazynek. Przeładować nie zdążył. Pierwszy pocisk trafił go w udo. Czerwień zalała mu oczy, świat zadrżał. Kolejne pociski przeszyły klatkę piersiową. Cez zgiął się w pół i skonał...

- No rzesz jasna cholera!! - wrzasnął - a już szedłem na high score!!
Sierżant wściekle zerwał gogle VR i odłączył się od komputera.
- Jebane kurduple - stwierdził i poszedł poszukać swojej asystentki, aby w jej krągłych ramionach, jakoś przytłumić uczucie doznanej porażki.


Zamknęłam oczy.

6 XII 2004 22:24 CET
Bow

Starałam się o niczym nie myśleć. Moim jedynym marzeniem był sen. Chwilę leżałam, przewracając się z boku na bok. W końcu myśli stawała się coraz mętniejsze, a powieki coraz cięższe. Już nie dały się podnieść. Odpłynęłam...

Korytarze. Tunele. Smród... Woda chlupocze z każdym krokiem. Pisk jakiegoś gryzonia został zwielokrotniony przez echo w zarośniętym grzybem tunelu. Szłam powoli, opierając się często o ścianę, hamując odrazę gdy czułam pod ręką coś śliskiego i nadzwyczaj podobnego do flegmy. Smród porażał, zmuszał żołądek do harcy, a na dodatek wycieńczenie organizmu i choroba - niezaleczona w skutek przerwanej rekonwalescencji - robiły swoje. Zawroty głowy, nudności, pogarszający się co jakiś czas wzrok, słuch i węch towarzyszyły mi od dawna. Nie było na to lekarstwa, jak na razie udawało się jedynie zaleczać częściowo objawy. Jeden profesorek powiedział nawet, że mam po prostu wyjątkowo silne migreny i żebym mu nie pieprzyła nad uchem, bo ma prace doktorantów na głowie. Pamiętam że tak się wściekłam, że omal nie doszło do rękoczynów, ale wyszłam, życząc mu wszystkiego co najgorsze. Podobno później cierpiał na biegunkę przez kilka tygodni, choć nie wiadomo do końca dlaczego.

Stanęłam po raz kolejny, łapiąc oddech i niemal od razu zanosząc się kaszlem, a później zamarłam. Przede mną coś się powolutku poruszyło, niemal niedostrzegalnie, gdzieś z przodu, w cieniu. Usłyszałam delikatny, metaliczny szczęk naoliwionego zamka, odbezpieczającego broń. Chciałam się cofnąć, ale było za późno. Żołnierz wychynął z cienia, przyłożył broń do ramienia i wypalił z odległości kilkunastu metrów. Nie było szans by nie trafił. Zauważyłam promień celownika laserowego, małą plamkę zieleni tkwiącą nieruchomo w okolicy mojego splotu słonecznego. Strzał miał być śmiertelny. Zdążyłam odruchowo zasłonić twarz ręką...

Czas jakby zwolnił. Znowu poczułam nudności, zmysły uległy przytępieniu. Jęknęłam, czując nadchodzące sensacje. Ale jednocześnie poczułam też coś dziwnego. Jakby ktoś dotknął mnie w okolicach skroni, a później dziwny dreszcz przeszedł przez głowę, w dół ku klatce piersiowej, rękom, nogom, nie omijając miejsc wrażliwych jak pachy i intymnych jak podbrzusze. Tam zresztą, gdzie ukrwienie i system nerwowy były najsilniejsze, odczułam to mocniej. Otworzyłam oczy.

Tunel był teraz inny. Jakby zasnuty tysiącem malutkich światełek, linii światła, ale przytłumionego. Powietrze falowało. I to dosłownie, jakby było na pół płynne. Woda była ciemniejsza niż przedtem, a kilkanaście metrów przed nią stał człowiek. Żołnierz przeciwnika. Wyglądał dziwnie. Widziałam dokładnie jego oczy, wydawało się, że otacza go delikatne...coś jakby pole, mieniące się kolorami widma. Jego ubranie było ciemne, ale tam gdzie wystawała goła skóra, widziałam niemal to, co jest pod nią. Wydawało mi się, że słyszę bicie jego serca, jak krew płynie w jego tętnicach i wraca żyłami. A później ciche szepty. Dochodziły do mnie wprost od niego, mimo że chyba nic nie mówił. Nie koncentrowałam się na nich, nie było na to czasu. Przez "wody" powietrza zbliżał się powoli, zostawiając za sobą tor rozchodzących się kręgów, pocisk. Powoli i majestatycznie leciał ku mej klatce piersiowej. Znów poczułam dziwny dreszcz i niemal usłyszałam, jak ktoś coś mówi w środku mojej głowy. A może po prostu wydawało mi się, że tak jest. Niemniej, nagle wiedziałam co mam zrobić. Zmrużyłam oczy, skoncentrowałam spojrzenie na kuli i wyobraziłam sobie, jak ta zmienia trajektorię lotu, jak zawraca. Wyobraziłam sobie jak nabiera wtedy szybkości. Czułam, że się pocę, a później nagle wszystko wróciło do normy, do rzeczywistego pojmowania świata.
Zgiełam się w pół i zwymiotowałam. Później zerknęłam w stronę przeciwnika.
Leżał z przestrzelonym gardłem. Rozejrzałam się niepewnie, ale nikogo nie było w pobliżu. Dziwne wrażenie zniknęło...


### Centurion ###

6 XII 2004 22:25 CET
Harvezd

Kapitan starał się nie zwracać uwagi na Kontradmirała siedzącego z tyłu i nadzorującego wszystko. Po chwili przyszedł najbardziej oczekiwany we wszechświecie komunikat:
-Sir, zbliżamy się do okrętów 6 floty. Namiar 4-88-69.
-Wywołać i rozkazać wyjście z nadprzestrzeni- rozkazał Kontradmirał.
Nie trzeba było powtarzać dwa razy. Po chwili Centurion szybował w cieniu kilkunastu gwiezdnych niszczycieli i kilku mniejszych jednostek. Statki połączyły się i Kontradmirał przeszedł przez śluzę na pokład Heimdalla- niszczyciela dowodzącego. W doku przywitały go rzędy szturmowców i kilku oficerów. Żadnego z nich nei rozpoznał- były to jakieś "młode vilki"- szybkoawansujący pod którymś z Admirałów oficerowie ze światów bliskich sercu Admiralicji.
-Kontradmirale, niezmiernie jestreśmy radzi, że zaszczycił pan pokład..- zaczął Komandor.
-Przejmuję dowództwo- tu ma pan rozkazy Admirała. Proszę mnie zaprowadzić na mostek i wydać rozkaz niezwłocznego wejścia w nadprzestrzeń. Lecimy na Drakonię. Kilka osób czeka tam na odsiecz. Proszę też przygotować komunikator na szyfrowanym kanale. Muszę wysłać kilka raportów.
Purpurowy Komandor zdążył w biegu za Kontradmirałem wycedzić:
-Rozzzkazz.
Chwilę później 6. Flota Pogranicza wznowiła lot w kierunku Układu Draconii w Sektorze Krythos. Jeszcze chwilę później w przestrzeń posłane zostały dwa Vmaile.

### Thor ###
-Sir, otrzymano wiadomość od Kontradmirała Harvezda- zameldował Thomson. Informacje na pana pulpicie.
Modilus oderwał się od holomapy i spojrzał na ekran:
"Lecę na czele 6. Floty Pogranicza. Wytrzymajcie. To rozkaz.
-Harvezd"
Modilus pomyślał kilka ciepłych słów w kierunku Kontradmirała i wrócił do wydawania rozkazów. Dziesięć okrętów wroga całkowicie związało jego niszczyciele ogniem, a chmara wrogich myśliwców skutecznie radziła sobie z myśliwcami Imperium. To samo działo się w okolicy bronionej przez okręty Konfederatów. Ale nie lada problemem było dziesięć okrętów Molocha kierujących się swobodnie ku powierzchni.
-Wycelować torpedami II, III i IV w zgrupowanie okrętów lecących ku planecie. Salwam gdy tylko będzie możliwa.
-Odpalono.
Kilkanaście morderczych smug pomknęło w kierunku wrogich okrętów.

### Szpon ###
Ktoś odebrał zaszyfrowaną wiadomość.
Ktoś przemknął korytarzem nie wzbudzając podejrzeń- kto by podejrzewał o cokolwiek jednego z podrzędnych techników.
Ktoś nadał z jednego z terminali wiadomość na komunikator Senatora Kima: "Żyrafy wychodzą z szafy. Dok nr 4."
Ostatecznie, ktoś wydobył blaster z ukrytej skrytki i zjechał turbowindą na pokład doków.

-Przeciąć drogę wrogim okrętom- rozkazał Kommodor- ogień zaporowy, a za 30 sekund salwa w dysze silników najbliższego.
-Ależ Kommodorze- oburzył się przedstawiciel Straży Konfederacji- Nie będzie pola do manewru uchyleniowego.
Vaar storpedował spojrzenie:
-Ta bitwa jest z góry przegrana. Zabierzemy ze sobą tylu ile damy radę. Ognia.
W momencie gdy lufy okrętów Konfederacji buchnęły ogniem Senator chyłkiem opuścił mostek pozostawiając Kommodora w rozmyślaniach o szkołach nazywanaych jego imieniem, o licznych książkach i pomnikach poświeconych Bohaterom z Drakonii, o pośmiertnych medalach i defiladach.

### Thor ###
Torpedy z Thora pomknęły w kierunku zbliżających się do planety klinowych okrętów.
-Cztery centralne trafienia- zameldowano Modilusowi.
-Bardzo dobrze. Skierować ogień na myśliwce wroga i przeładować wyrzutnie.
-Sir... coś dziwnego dzieje się z okrętami wroga.
-Na ekran!

Po poszyciu dziesięciu okrętów kierujących się ku planecie zaczęły pełzać zielone wyładowania. Cały układ zamarł patrząc jak pajęczyna wyładowań pokrywa całe statki formując grubsze, regularne linie. Linie układające się w klinowe kształty. Na oczach całej broniącej się floty, każdy z dziesięciu statków rozpadł się na kilkanaście mniejszych jednostek o klinowych kształtach. Ogniste języki liżące lubieżnie ich poszycie z uwzględnieniem każdej szczeliny spodniej strony świadczyło o tym, że weszły w atmosferę.

### Przed budynkiem Opery ###
Dwóch szturmowców paliło na boku syntetyczne szlugi. Obserwowali z nudów niebo, na który widać było rozbłyski - echo walki toczonej na orbicie.
-Jak tak dalej pójdzie umrzemy tu z nudów.
-Lepiej z nudów niż z wykrwawienia.
Obaj zarechotali. I momentalnie zamilkli.
Prosto na nich leciało kilkadziesiąt czarnych punktów będących - jak myśleli - myśliwcami wroga. Za nimi w orbitę wchodziły klinowe okręty.
-Mamo...- jęknął Konfederat popalający obok.
Szturmowiec wymamrotał:
-Osz kurwa... Komandorze Nocturn!!
Po chwili z budynku wyszedł czerwonowłosy dowódca:
-Co jest.. O kurwa!! Fliint, startuj Krzemieniami! Wszyscy na stanowiska! Mamy gości!


Manta

7 XII 2004 1:16 CET
Yaahooz

- Norm, trzymaj kroplówkę, musze biec po Hydional do magazynku!!
- A co jak stary nie da rady? Ona ma jakieś skurcze - powiedział barman z mesy manty. Jego głos był nieco histeryczny.
- Wymyślisz coś kurna - odwarknął Than i pobiegł.
Barman popatrzył na Kontradmirał, która leżała na ziemi i rzucała się konwulsyjnie. Z jej ust co chwilę wydobywały się jakieś słowa pomieszane z jękami i rzęrzeniem przypominającym staruszka cierpiącego od 30 lat na astmę.
Admirał siedział po turecku obok dziewczyny z zamkniętymi oczami i kiwał się miarowo, trzymając ją za rękę i coś mrucząc do siebie pod nosem.
Barman pokręcił głową i zerknął na odczyty. Ciśnienie skakało jak szalone, a to spadając do stanu, który mógł się skończyć katatonią, a to osiągając rejestry pierwszych oznak zawału.
"Dom wariatów, kurwa mać" pomyślał Norm, który przecież chcial tylko godziwie zarabiać i kiedy półtora roku temu dostał pracę jako barman, na osobistym statku samego Admirała, to pomyślał, że złapał Boga za nogi. A tu się okazało, że jak złapał, to później ktoś go systematycznie kopał w łeb.
Zaaplikował Bow kolejny zastrzyk z 5 miligramów Dezoksytranolu, który miał stabilizować tętno. Tak na wszelki wypadek, najwyżej jej pomoże, bo jak ma zejśc to i tak zejdzie, dedukował sobie.
Adiutant nadbiegł własnie z paczką ampułek i pistoletem do robienia zastrzyków, kiedy Kontradmirał wierzgnęła jeszcze raz i znieruchomiała.

Yaahooz złapał nagle powietrze do płuc i zaniósł się kaszlem, jak ktoś, kto właśnie wypłynął na powierzchnię po trzech minutach nurkowania i prawie udusił się tlenem. Poczuł jak coś ciepłego i lepkiego spływa mu z nosa na wargi. Spojrzał na czetry postacie przed sobą i dwie na ziemi, a później zamamrotał coś niezrozumiale, próbując wstać. Zatoczył się i rąbnął plecami w ścianę. Czuł się zupełnie jak po imprezce na planecie Zahconia dawno temu. Ktoś go podtrzymał, ktoś wbił mu w ramię cos ostrego, ale Admirał zachowywał się jakby wypił własnie pół litra wódy duszkiem i nie reagował. W końcu dotarło do niego, że Than chce go odprowadzić na fotel pilota i chce, aby Yaahooz tam usiadł i się nie ruszał stamtąd. Pozwolil na to, cały czas próbując iśc tym prawym korytarzem, nie lewym, bo lewy był jakiś taki... niewyraźny. Lewy po prostu.
W końcu, po jakimś czasie wizja wróciła do normy. Than przyszedl z butelką syntetycznego piwa imbirowego. Yaahooz pociągnął długi łyk zimnego napoju i zerknął na adiutanta. Ten patrzyl się na kontrolki i tak dalej.
- Śpi - rzucił nie odrywając wzroku od ekraników.
- To dobrze - skwitował Admirał
- Ciężko było? - zapytal than
- Dosyć. Gorzej niż poprzednio. Zaczęła tracić powoli kontrolę i wciągać mnie w tę imaginację. Nieciekawe uczucie. Jakbyś przystawił gębę do odkurzacza.
Than nie skomentowal tego miernego żartu, za to powiedział coś innego:
- Zbliżamy się do granic subkwadrantu Resna, niedługo Remius.
- Dobra, to włącz kodowanie sygnałów satelit na naszym szlaku i przeprogramuj je tak, aby się wydawało, że później lecimy gdzieś, nie wiem dokąd. Może być jakiś układ centralny, nieważne.
- Będzie pan musiał autoryzować.
- Jasne, powiedz tylko kiedy,...
Manta pędziła dalej w nadprzestrzeni, a po jakiejś chwili satelity komunikacyjne o zasięgu międzysystemowym, jak i te mniejsze, zaczęły odbijać między sobą sfabrykowany sygnał bombowca, który ponoć zaczął powoli zbaczac ku Valkiria Prime lub coś w ten deseń...


***

7 XII 2004 2:25 CET
Nocturn

Ledwie Nocturn zdążył zapalić papierosa i wciągnąć w płuca pierwszą dawkę dymu, do jego uszu dobiegło:
-Osz kurwa... Komandorze Nocturn!!
Ruszył w kierunku wyjścia z budynku. Kiedy tylko przeszedł przez próg, zobaczył na niebie masę czarnych punktów:
-Co jest.. O kurwa!! Fliint, startuj Krzemieniami! Wszyscy na stanowiska! Mamy gości!
Wszyscy żołnierze zerwali się z miejsc. Nadszedł koniec oczekiwania. Co prawda, nie mogli jeszcze walczyć z wrogiem, ale to już było coś, realne zagrożenia, a nie jakieś pancerze w kwiatuszki, konfederacka delegacja czy dwie panie oficer z włosami splecionymi w warkoczyki i ubrane w dziewczęce sukienki.
Punkty na niebie zaczynały się powiększać, aż w końcu dało się zobaczyć, że przypominają to coś, co zostało zestrzelone niedawno przez Xina.
Nocturn zaczął wydawać rozkazy. Żołnierze rozbiegali się, żeby żaden z nich nie pozostał na odsłoniętym placu. Nocturn z komunikatorem w ręce wykrzykiwał rozkazy do oficerów rozsianych ze swoimi oddziałami po całym mieście. Koło niego zgromadziła się już cała grupa oficerów, przebywających w operze. Ktoś nawet zatroszczył się i przyniósł komandorowi jego biokevlarową kamizelkę i karabin szturmowy. Nocturn założył ją, nałożył na głowę hełm. Spojrzał na Melfkę i Nasstara - byli już gotowi. Nie było już czasu na zabawy w żółte cylindry i podkolanówki. Wtedy Nocturn zorientował się, że nie ma z nimi kontradmirał Morgany.
- Gdzie jest Morg? - zapytał zaniepokojony. Pozostali oficerowie rozejrzeli się. Istotnie, brakowało pani kontradmirał.
- Ostatnio widziałam ją w sali z holomapami - odpowiedziała Melfka.
- Chodź ze mną. Feroz, zajmij się tu wszystkim.
Dwoje komandorów pobiegło do sali, gdzie znajdowały się holomapy. Wpadli do pomieszczenia, ale ku ich zdziwieniu w środku nie było pani kontradmirał. Rozejrzeli się uważnie po sali. Niemniej w środku nie było już nikogo, tylko czerwone punkciki przesuwały się po błękitnych liniach zawieszonych w powietrzu map. Nocturn powiedział:

- Może jest w innym pomieszczeniu.
Ruszyli w kierunku wyjścia, nim jednak doszli do progu, doszedł ich cichy chrobot. Oboje odwrócili się. Sala cały czas zdawała się być pusta. Zaczęli rozglądać się uważnie po pomieszczeniu, ale nigdzie nie było widać źródła nieoczekiwanego dźwięku. W pewnej chwili Melfka przykucnęła.
- Jest! Tam, pod stołem!
Nocturn pochylił się również i zobaczył małą, skuloną postać ukrytą pod stojącym w kącie stołem. Wraz z Melfka zbliżyli się tam.
- Pani kontradmirał, proszę wyjść - powiedział łagodnie Nocturn.
- Nie! Nie wyjdę! Tam strzelają!
- Morgi, wyjdź.
- Nie!
Tym razem do akcji wkroczyła Melfka:
- Morg, pomyśl - tu wcale nie będziesz bezpieczniejsza. Przez tę paskudę stojącą na dachu, ten budynek stanie się pewnie jednym z pierwszych obiektów bombardowań.
Jakby na potwierdzenie słów Melfki doszło do nich głuche echo odległej eksplozji. Kontradmirał Morgana wcisnęła się jeszcze głębiej w kąt.
- Morgi, pamiętasz - jestem Twoim stróżem, przy mnie nic Ci się nie stanie - komandor wyciągnął rękę w kierunku kontradmirał. Ta odrąciła podaną dłoń, ale zaczęła wypełzać pod stołu.
- Obiecujesz?
- Tak.
- No to chodźmy.
Cała trójka oficerów ruszyła w kierunku wyjścia z budynku. Eksplozje były stawały się coraz częstsze i głośniejsze.



´><´

7 XII 2004 8:37 CET
Ibrachim

Kiedy śnił o pięknych chwilach obudził go szeregowy J.
- Ibrachim!!!!! - okrzyk szeregowego zwrócił uwagę wszystkich w promieniu dwustu metrów. Sierżant spadł z fotela, na którym przysypiał.
- Kto zabrał ładunki przygotowane na strychu?!?!
- No ja wziąłem, a co? - odpowiedział zaspany Jusl.
- Cholera jasna, saperzy z kompanii B specjalnie je tam ukryli, żebyśmy mieli rezerwę! Gdzie to się podziało?!?!
- Kazałem odnieść do magazynu...
- Kto Ci kazał to w ogóle ruszać?!?! Kurwa, człowiek pracuje, a tu przyjdzie taki jeden i wszystko zepsuje!!! - wydawało się, że potok przekleństw nigdy się nie skończy. Ale jednak się urwał. Z zewnątrz dał się słyszeć krzyk:
- NADLATUJĄ!!!!!!!!!!!
- J biegnę do Nocturna, a ty przygotowuj ludzi - rozkazał
J wybiegł z opery i pobiegł na hol z kilkoma szeregowymi. Młody Jusl nie martwił się o ładunki, miał nadzieje, że nie zbombardują ich. Podbiegł do Nocturna, który wychodził z budynku.
- Noc! Czekaj! - krzyknął
- Czego?! Nie widzisz, że trzeba uciekać?! - odkrzyknął komandor
- Nie tam!... chyba, że chcesz stracić życie szybciej niż koleś popełniający samobójstwo! - krzyknął ponownie sierżant
- Na dole jest piwnica tzn. jeszcze niżej jest schron wybudowany specjalnie na takie okazje! - powiedział
- Nic mi o tym nie wiadomo.. hmm... skąd wiesz? - zapytał Nocturn
- Bo moi ludzie tam byli! Odkryli jakieś mało widoczne drzwi, które zlewały się ze ścianą, lepszego, bezpiecznego miejsca nie ma na razie na tej planecie! - krzyknął
- Dobra. Szybko do schronu! - rozkazał Noc i oficerowie pobiegli na dół.
- Noc a ty gdzie? - zapytał
- Odprowadzę je i wracam zwołaj wszystkich niech ustawią się na stanowiskach - odpowiedział Nocturn i zniknął na schodach prowadzących na dolny poziom.
Młody Jusl biegł w stronę J. Było z nim kilku szeregowych.
- J mamy wyrzutnie rakiet? - zapytał
- Nie chyba nie i tak by to nic nie dało.. - tutaj przerwał mu huk rozwalającego się myśliwca wroga.
- Cholera nie wiem czy nas nie zbombardują - zapytał zdenerwowany sierżant.
- Mam nadzieje, że się nasi utrzymają - odpowiedział
- Oby - powiedział Ibrachim i nagle kilkaset metrów później spadł na ziemie myśliwiec Valkirii
- Biegiem! Trzeba mu pom... - gdy nagle seria z wrogiego myśliwca rozwaliła leżący na ziemi statek.
- Nie! - krzyknęli prawie chórem
- J za mną idziemy na strych - powiedział
- Po co? - zapytał
- Aby się trochę pobawić z tymi myśliwcami - odpowiedział i skinął na szeregowego Maca
- Tak, sir? - zapytał
- Przynieś na strych dwie snajperki z nabojami typu B3 - powiedział
- B3? - zapytał J
- Zobaczysz - odpowiedział uśmiechnięty sierżant
Po chwili byli na strychu gdzie okna także zabite były deskami. Szeregowy Mac podbiegł do nich i położył dwie wyborowe snajperki oraz amunicje. Ibrachim położył się przy oknie i wystawił lufę. Załadował broń i przez ekranik wystający z boku wypatrywał nadlatujących myśliwców. J z lekkim zmieszaniem zrobił to samo.
- Teraz! - wyszeptał
Kula jedynie otarła się o samolot nie robiąc mu żadnych większych szkód.
- Ten mój! - wyszeptał J
Pocisk trafił w kabinę wrogiego samolotu, który po chwili zaczął się palić i spadł z ogromnym impetem w blok mieszkalny niszcząc pare pięter.
- Dobra robota - powiedział młody Jusl z uśmiechem na twarzy.


Opera

7 XII 2004 8:57 CET
Flint

-Co jest.. O kurwa!! Fliint, startuj Krzemieniami! Wszyscy na stanowiska! Mamy gości!
Kontradmirał spojrzał w niebo, zaklął, po czym otworzył przekaz do grupy Krzemieni pozostajacych na planecie:
- Panowie, do roboty. Liczę na was. Do zobaczenia. Over & Out.
Właśnie wyłączał komunikator, gdy zza rogu budynku wyłoniło się dwóch szeregowych pilotów formacji, dźwigających pokaźnych rozmiarów skrzynię.
- Zostawił to... pna na Odynie... - wydyszał jeden z nich, ocierajac pot z czoła. - Pomyślałem z Billem, ze może się przydać...
- Dziękuję, żołnierzu - Flint zasalutował z całą powagą. - Szeregowy Richards, tak? Nie zapomnę wam tego.
Piloci odbiegli i po chwili ponad Operę wzbił sie szyk Krzemieni - skromny, bo sporo jednostek walczyło na orbicie, tym niemniej stanowiący pokaźną siłę uderzeniową.
Flint zaś zajął sie skrzynią. Zawierałą jego ulubiony blaster i szablę, które natychmiast przypiął do pasa, oraz dwa przedmioty, któe wykraczały poza regulaminowe wyposażenie oficera Valkirii. "Królową", czyli ciężką, czterolufową śrutówkę z wbudowanym granatnikiem, towarzyszącą Kontradmirałowi od najdawniejszych czasów; w skrzyni znajdowały sie też lizne czerwone i niebieskie puszki - magazynki. Czerwone zawierały śrut, niebieskie - breneki. Flint podczepił niebieski magazynek, przeładował i zawiesił broń na plecach. Ostatnim przedmiotem był hełm, przypominający nieco ochraniacz bokserski, ale nawet na pierwszy rzut oka nafaszerowany elektroniką - no i wzbogacony o błękitny klejnot umieszczony na samym środku czoła. Prototypowy wzmacniacz psioniczny,, nie do końca jeszcze przetestowany, ale zasadniczo sprawny.
Flint założył wzmacniacz na głowę i rozpoczął procedurę uruchamiania trybu bojowego zarówno kombinezonu, jak i hełmu.
Korzystanie z tych trybów nie było oczywiscie wolne od skutków ubocznych, ale w tej sytuacji wykpienie się tygodniowymi zakwasami i nieprawdopodobnym bólem głowy można było uznać za szczęście.
Wreszcie był gotów. Spojrzał w górę, na statki, do których powoli dolatywały Krzemienie. Odpalono juz pierwsze pociski. Rozpoczęła się bitwa.

Flint skoncentrował się. Klejnot na jego czole zalśnił błękitem, gdy wysłał swą wolę daleko, daleko w górę, ku zbiornikom paliwa jednego z transportowców...
Z tej odległości eksplozja wyglądała jak fajerwerki.
Z nosa Kontradmirała pociekła strużka krwi.


Szeregowiec J.

7 XII 2004 13:03 CET
J

Udało im się zestrzelić jedną jednostkę wroga. Niewielo to dało, bo zaraz potem ich stanowisko zostało namierzone przez kilka innych myśliwców.
- Spadamy stąd! - krzyknął jeden z żołnierzy.
Podnieśli się z podłogi i uciekli do schodów. Większość już zeszła, gdy część dachu eksplodowała. Odłamki fruwały we wszystkie strony. Większość odbiła się od pancerzy, ale nie wszystkie. Jeden z żołnierzy dostał w głowę i osunął się na ziemię. J chwycił go pod ramię.
- Ibra, chwytaj go z drugiej strony. Trzeba go stąd zabrać.
Znieśli go na piętro. Tynk osypywał się ze ścian, cały budynek drżał w posadach od bliskich eksplozji. Ułożyli rannego na podłodze. Sierżant nachylił się nad nim i spojrzał na ranę.
- Niedobrze z nim. J, zorientuj się gdzie jest szpital polowy. Reszta go poniesie.
- Tak jest, sir - szeregowy skinął głową i włączył komunikator. Po chwili wiedział dokąd trzeba iść.
- Sir, szpital jest w piwnicach.
- Słyszeli? Biegiem do piwnicy z nim!
Po minucie już byli na dole. Korytarze zapełniały się już sanitariuszami i medykami biegającymi od jednego rannego do drugiego. Tych było już całkiem sporo. Dziesięciu Valkiryjczyków i kilkunastu innych ludzi leżało na łóżkach zaimprowizowanych ze stołów, stolików, przewróconych szaf i innych mebli. "Cholera, niedobrze. Strzelają do nas jak do kaczek" - pomyślał J. Złożyli rannego na jednym z wolnych jeszcze miejsc. Zaraz potem wrócili na górę.
Natężenie ostrzału się trochę zmniejszyło. Krzemienie wiązały walką przeciwnika. Tych było jednak zbyt wielu.


Nuda zabija powoli...

7 XII 2004 13:53 CET
Raphaelus

-..., blaster zdecydowanie szybciej - mruczał Raphaelus w przerwach między ostrzeliwaniem się wrogim myśliwcom a chowaniem się za wszyskim co mogło stanowić jakąkolwiek osłonę. Wracali z kumplami z patrolu, kiedy umocnienia w rejonie gmachu zostały zaatakowane. Zanim zdążyli do czołgać się do głównych drzwi, zobaczyli jak na ziemię spada, dymiący wrak myśliwca z wielkim, czerwonym V na stateczniku. Chwlię później wielka eksplozja rozniosła większą część strychu budynku.
- Może lepiej tam się nie pchać - zauważył trzeźwo jeden z szeregowców - zwalą nam tą cholerną budę na głowy
- Wolisz zostać tutaj i czekać na miłosierną serię?- warknął przez zaciśnięte zęby Raphaelus mocując sie z drzwiami - pomóż mi do jasnej cholery!!!
PO chwili wszyscy byli już w środku. Nie wyglądało to najlepiej. Wszędzie leżały pogruchotane sprzęty. W tym chaosie uwijali się sanitariusze z noszami.
- Do okien chłopaki - rzucił Raphaelus. Resztka Kompanii C zajęła pozycje przy zabitych deskami oknach. Raphelus zdjął z pleców Mausera. Przyjrzał mu się krytycznie i wystawił lufę przez szczelinę w deskach. Przez celownik optyczny obserwował przedpole. Niewiele było widać. Na razie walki toczyły się w powietrzu. Większy pożytek byłby teraz z jakiejś dobrej pelotki, albo lepiej z całej baterii szybkostrzelnych działek. Zmiękczają nas - pomyślał - niedługo powinny przylecieć transportowce z piechotą. Oby tylko z piechotą.


St. Szeregowy Xweet

7 XII 2004 14:46 CET
Xweet

Skończyłem z skrzyniami, i innymi pierdólkami, które musiałem wykonać. Jak dobrze pójdzie, to do jutra będą miał spokój. Walczą tam w atmosferze, a ja tu spokojnie czekam. Kolejny rozbłysk za horyzontem. Cicho, nerwowe oczekiwanie, jakiś tutejszy stróż prawa biegnie w kierunku Opery. Nagle słysze krzyk:
-NADLATUJĄ!!!
Komunikator pokazuje nowe Viadomości. Dwie. "Wszyscy na stanowiska. Mamy gości!"-Nocturn
"Leca na planetą pomóc w walce"-Lukas. Ten to jest kretyn totalitarny! Ale jak mu dowódca pozwolił, niech leci w walczy tu, koło budynku z jakiś bohomazem 3D. Pierduk! Poprawka, budynek nie ma dachu. Nowa wiadomość: "Jeśli dostałeś tą wiadomość, znaczy, że Lukas nie żyje, prosił, żeby Ci to wysłać. "Pomyślnych Łowów"-Konau". Jekiś myśliwiec z czerwonym V na skrzydle upadł paredziesiąt metrów ode mnie.
Teraz to przegieliście pałe blaszaki.
KU CHWALE IMERUIM VALKIRII!!! ZABIĆ TE ZŁOMY!!! ZA IMPERATORA!!!Ustawiłem blaster na pełną moc, odblokoałem gratan i rzuciłem i pierwszego lepszego gnojka, lecącego do opery. Wybuch "To za Lukas´a, złomisynie". blaster w dłoń i pad na glebę. Namierzyli mnie, gnidy jedne. Poturlałem się do waku naszego myśliwca. widać jeszcze numer ID: 56 895, ID Lukas´a. Strzelam, chybiam, trafiam. Nie myśle o martwym przyjacielu, on nie chce, żebym teraz o nim myślał, on chce żebym ich wszystkich pozabijał. Wrogi myśliwiec, trafiłem w silnik. Piękna ekspozja, niech teraz oni widzą, co to znaczy stracić kumpla! Znowu mnie namierzyli. Szybki skok w tył w salwa, skok w bok, salwa, kolejny ekpoloduje. Jakiś P-Kon gapi się na moje popisy akrobatyczne. "Strzelaj, kurwa, strzelaj, bo zabije" O! rzesz co za ból, doswałem w placy. Praktycznie jest to muśnięcia, niegrożne, ale sama moc uderzenia rzuciła mną o glebę! Teraz to już przesadziliście!!! Przeciw bólowy i znowu do boju. Do boju za kumpla. Teraz to jst MOJA wojna!


´><´

7 XII 2004 16:02 CET
Ibrachim

Siedzieli na górze chroniąc się z J przed atakami myśliwców.
- Widzisz gdybym nie przeniósł tych ładunków to by wióry po nas i po całej operze zostały - powiedział młody Jusl.
- Ale gdybyśmy nie weszli na strych to by jesz... - przerwał mu huk rozwalającego się statku wroga o ziemie.
- Nasze Krzemienie dobrze sobie radzą - powiedział sierżant
- Statki wroga nie mają nikogo w kabinach... tak jakby ktoś je pilotował z bazy. Jakby ćwiczyli na symulatorach - powiedział zirytowany J
- I to jest właśnie najgorsze, że nie widzisz z kim walczysz - odpowiedział Ibrachim
Ostrzał wroga na budynek opery przerwał im rozmowę. W ostatniej chwili uchronili się przed serią wrogiej jednostki. Valkiryjczyk i Konfederat zostali lekko ranni. Wybiegli z pomocą dwóch szeregowych do piwnicy. Nagle do młodego Jusla i J podbiegł Nocturn.
- Dobrze, że żyjecie - powiedział na przywitanie
- Wybuch na dachu był taki silny, że usłyszeliśmy go w schronie. Dobrze, że żadnych ładunków tam nie było. Do rzeczy. W szpitalu polowym brakuje już leków i opatrunków trzeba je dostarczyć jak najprędzej. Wysłałem komunikat do bazy Konfederatów, ale nie mogą wyjechać bo także są pod ostrzałem. Weźcie ze samochód i jedźcie do pobliskiego szpitala. Wzięliśmy z niego tylko trochę rzeczy więc powinniście znaleźć tam dużo opatrunków i leków - powiedział ze zdenerwowaniem Nocturn
- Dobra jedziemy - krzyknęli chórem
- J ciężarówka stoi na dworze. Wyjdźcie tylnymi drzwiami - powiedział Noc
- Sir, ale kazałem je zabarykadować... - odpowiedział lekko zmieszany Ibrachim
- Już je odblokowali kazałem to zrobić przed atakiem myśliwców.. A teraz jedźcie - rozkazał komandor
- J biegnij rozgrzej już silnik ja jeszcze coś zrobię - powiedział młody Jusl i pobiegł do piwnicy.
Wziął z niej cztery granaty EMP i wpakował je do plecaka chwilę potem poszedł do Nocturna i wziął holomape miasta. Pobiegł do samochodu i władował się na przednie siedzenie.
- Jedziemy na południowy wschód miasta, tam jest szpital wziąłem ze sobą holomape - powiedział sierżant.
J wcisnął pedał gazu i już jechali po zaopatrzenie lekarskie.

Xin

7 XII 2004 20:16 CET
Xin1

właśnie wracał na orbitę, gdy na jego spotkanie wyleciało 10 okrętów wroga i w cholerę myśliwców.
-No nieeee. - Powiedział zrezygnowany. - Wszyscy chcecie dostać wpierdol?

Wróg, jakby go usłyszał. Xin musiał manewrować bardziej niż kiedykolwiek, aby nie zostać trafionym, przez setki, jeśli nie tysiące pocisków wroga.

Po chwili Xin zdołał się wyrwać z "kleszczy" wroga, jednak na jego ogonie siedziało 5 myśliwców.
-Ej no panowie. Ja do was nic nie mam. Po prostu wykonuję rozkazy, DO KURWY NĘDZY!!!! Więc się ode mnie odczepcie!!! - Wykrzyczał.

-Tuberkuloza. Przydałaby mi się lekka pomoc. - Nadał komunikat na częstotliwości swojej eskadry.
-Sie robi szefie. - Usłyszał.

Już po chwili zmagań, Xin zauważył 4 myśliwce typu Tuberkuloza, pędzące na wroga. A dokładniej to pędzili na czołowe z Xinem. Sierżant przeżył lekki szok, gdy zauważył 8 rakiet fotonowych pędących na niego.
-Co wy kur... Spryciarze - Dokończył.

Sierżant namierzył rakiety. Trafienie nastąpi za 5, 4, 3, 2, 1... W tym momencie Xin wystrzelił świecą w górę, rakiety przeleciały o włos od niego i zdetonowały się w pobliżu wroga, rozrywając wszystkie myśliwce na kawałki.

-Ładna robota panowie. - Pochwalił.
-I Panie sir. - Usłyszał w odpowiedzi.
-...I Panie. - Dopiero teraz Xin przypomniał sobie, że w jego eskadrze jest kobieta.
Spojrzał na odczyty sensorów. Tuberkuloza była jeszcze cała, jako jedna z niewielu eskadr imperialnych.
-Odyn. Tu Tuberkuloza 1. Macie może na pokładzie jakieś bombowce?
-4 właśnie tankują i się dozbrajają.
-Dobra wyślij mi je. Aha i uzbrojcie je w bomby typu SHF.
-Już wysyłam. Za minutę powinny być na miejscu.

Xin już obmyślał taktykę, jak by tu zniszczyć jakiś większy okręt wroga.
Nie zauważył kiedy bombowce, klucząc między ogniem wroga, doleciały do Tuberkulozy i utworzyły jedną eskadrę.
-Tuberkuloza 1. Tu Sierżant Manheim z Czerwienii krwii. Masz jakiś pomysł? - Xin usłyszał pytanie.
-Macie te bomby?
-Tak.
-Dobra. Robimy tak. Lecicie za nami, w kierunku jednego z większysz okrętów wroga. Kiedy my wystrzelimy świecą w górę, wy odpalacie wszystko co macie.
-Przecież tymi bombami prawie nic im nie zrobimy.
-Wiem, ale to nie wszystko. Kiedy odpalicie, rozlatujecie się na lewo i prawo. Zrozumiano.
-No nie jestem przekonany co do tego, ale niech będzie.
-Ok. Na mój znak zaczynamy atak.

Xin nadał jeszcze jeden komunikat.
-Thor. Tu Tuberkuloza 1. Na mój sygnał odpalcie torpedy na cel 12-420.
-Co? Powtórz.
-Odpalacie na mój znak torpedy na cel 12-420.
-1. To nie ode mnie zależy, tylko od kontradmirała Modilusa.
-To przełącz mnie.

Po chwili Xi uzyskał połączenie.
-Tu Modilus.
-Sir. Tu sierżant Xin z eskady Tuberkuloza. Chciałbym aby na mój znak, Thor wystrzelił torpedy na cel 12-420.
Sierżantowi odpowiedziała cisza.
-Co chcecie zrobić sierżancie?
-Pamięta Pan Manewr Eisentharna?
Znów cisza.
-Sprytni jesteście sierżancie. Dobra, niech będzie.
-Dziękuję Sir.

Xin znów zmienił częstotliwość.
-Dobra panowie... i panie. Lecimy, nasz cel to 12-420. Prawdopodobnie niszczyciel.
Odpowiedziałmu trzask komunikatorów.

-Tuberkuloza. Formować szyk Delta. Czerwień Krwi, lecicie zaraz za nami, w formacji liniowej.

Imperialne myśliwce i bombowce ruszyły na wrogi okręt. Eskadra Tuberkuloza nagle wystrzeliła 10 rakiet fotonowych.
-Thor. Tu tuberkuloza 1. Odpalajcie.
Xin odliczał w pamięci: 10, 9, 8, 7, 6, 5.

-Tuberkuloza. W górę! - Wszyskie myśliwce wystrzeliły świecą w górę. 4, 3. Bombowce odpaliły ponad 40 bomb, po czym rozleciały się na wszyskie strony. 2, 1, 0.
Przez miejsce, w którym dosłownie 2 sekundy temu były bombowce, przeleciało w cholerę torper protonowych wystrzelonych z Thora. Wszyskie pociski trafiły w cel.

Rakiety lekko naruszyły tarcze. Bomby całkowicie je zdjęły, a torpedy z Thora rozerwały wrogi okręt na trzy części, które zaczęły opadać w kierunku planety.
Xin usłyszał okrzyki radości i tryiumfu. Sam wydał z siebie okrzyk radości.

-Brawo sierżancie. Oby tak dalej, a skopiemy im tyłki. - Xin usłyszał głos kontradmirała


Tymczasem...

7 XII 2004 21:57 CET
woskar


...przestrzeń niepostrzeżenie przemierzał niewielki ciemny kształt. Jeśli ktokolwiek by go widział, pomyślałby, że to cień myśliwca lub po prostu przywidzenie. Ale on był jak najbardziej prawdziwy...

***

Dave Wood szedł korytarzem w stronę mostka, gdy nagle poczuł stanowczy uścisk na swoim barku. W półobrocie wyszarpał blaster z kabury i wycelował w osobę, która ośmieliła się go niepokoić. Jednak natychmiast opuścił broń, gdyż zobaczył przed sobą znajomą mordę, wyszczerzoną w rozbrajającym uśmiechu. Właścicielem morgy była postać ubrana w Vmundur, czarny płaszcz i takiż kapelusz z szerokim rondem (o kowbojskim kroju).
- Woskar! W końcu się doigrasz! Kiedyś najpierw wypalę, a potem sprawdzę, kto się wyłania z cienia.
Komandor woskar tylko wyszczerzył się jeszcze bardziej i zasalutowa (stukając jednocześnie piętami, jak to miał w zwyczaju).
- Cieszę się, stary, że cię widzę. - Dave poklepał przyjaciela po ramieniu.
- Starałem się przybyć jak naszybciej mogłem. Jeszcze musiałem zahaczyć o Valkirię Prime, a po drodze też było ciężko się przemknąć niepostrzeżenie. Ostatnio tu straszny ruch. Dobra, my tu gadu gadu, a robota czeka. No właśnie, robota... Gdzie mam się zgosić po dalsze rozkazy?
Dave patrzył na woskara i nie mógł uwierzyć, że on i Aethan to bracia. Z wyglądu może i trochę byli podobni, ale charakterami różnili się jak ogień i woda. Woskar był niepoprawnym optymistą i poczciwcem, zawsze wierzył w ludzi. Ponadto jego moce PSI były znikome. Aethan trzymał go chyba tylko dlatego, że byli braćmi... no i dlatego, że woskar znał się na skradaniu i cichym załatwianiu "różnych spraw" jak nikt inny. Potrafił być całkowicie niewidzialnym, a dla wrogów - bezlitosnym. A Aethan? Cóż, wiadomo, jaki był Aethan...


St. Szeregowy Xweet

7 XII 2004 22:32 CET
Xweet

Rozwalić grób mojego kumpla!!! Ja was normalnie zabije! Ej, panowie przed chwilą, kulturalnie atakowaliście naszą grupkę pojedyńczo, a teraz, rzuciliście się kupą. Teraz dopiero zobaczyłem, że nie jestem sam i prawdopodobnie moja akcja "Rambo-Bambo" zdezorientowała przeciwnika, który został zniszczony przez zmasowany ogień kilkunastu żołnieży Sojuszu Valkirisko-Konfederacjego. Tutejszych żołnieży nie widziałem od momentu ataku. Chcecie troche amunicji, to macie. Jedna salwa i... koniec. I po moim jedynym magazynku, teraz to mamprzerąbane. Myśliwiec jak leciał, tak leci, i zaraz spadnie, bo jak nie ja, to ktoś z Imeruim go załatwi. Tylko, że mój miecz w starciu z myśliwcem ma takie szanse, że lepiej wsadzić go sobie w rzyć. Bezużyteczny blaster zarzuciłem sobie na ramie i udałem sie na z góry upatrzone pozycje. Mówiąc proście dałem niezły pokaz sprintu w pancerzu szturmowym z bronią i kilkoma wrogimi jednostkami na placech. Tutaj w lewo, prosta, pad (efektowne potknięcie się o kawałek gruzu), i biegiem w kierunku z którego nadltują myśliwce. szalony plan, może, ale za to cholernie skuteczny. wydarłem się do kominikatora: "Panowie, potrzebuje wsparcie, i to szybko!" MIecz kontra myśliwiec? Jeśli mam zginąc, to przynajpniej z honorem. Zamach i rzut prosto w przeciwnika. Trafiłem! I miecz sie odbił. "Po kiego, wam takie pancerze!" O Panie daj mi broń. Gruzem ich nie załatwie, miecza nie chce mi sie sukać, a za trzy minuty bedą martwy. Nie wesoło, kolejny skręt i dostałem w nogę. Padam i mam nadzieję, że dadzą mi spokój. Czuje ból, kość chyba nie uszkodzona, mięśnie też w miare całe, znowu dostałem, tylko powirzchownie. Rana nie jest niebezpieczna, tylko że boooliii. Medpak z znieczuleniem, przedostatni. Coś czuje, że za 12 godzin, jak medpak przestane działać, pożałuje tej brawury i tego, że mam jak mawiał LUkas "Jaja ze stali i mózg z kisielu". Teraz pożałujecie. Odczołgałem się w kierunku piwnczki młego domku. Fakt, że domku juz praktycznie nie ma, daje mi szanse na przeżycie. "Potrzebuje wsparcia! Znajduje się około 200 metrów na połnoc od teatru." wiadomość wysłałem do wszystkich żołnieży sojuszu. Dodatkowo do Kemera, człowiekowi któremu zawierzam swoje życie. Kolejna ekadra przelatuje mi nad głową. Wchodze głebiej do ruin domku, dalej już sie nie zmieszczę. Sprawdzam sprzęt. Dwa granaty EMP, jeden medpak i bagnet imperialny, w sam raz do walki ziemia-powietrze. Nie użyje granatów, bo stracę tę kryjówkę, a bagnetem, to moge im tylko pogrozić. Kemer, Nocsquad, nawet cholerny Konfederat będzie mile widziany. Nie będę nadawał, po co uławtiać wrogowi znalezienie mnie?


Kontradmirał Modilus

7 XII 2004 23:31 CET
Modilus

-Tu Kontradmirał Modilus, zmiana pozycji. Trzeba się przebić to niszczycieli konfederacji i utworzyć okrąg. Jesteśmy w defensywie, a tak będzie ona skuteczniejsza. Thomson, łączność ze szponem.
-Jest
-Komodorze! Tu Kontradmirał Modilus, zmieniamy pozycję, żeby ustawić się razem z waszymi niszczycielami w sześciokąt. Przebicie się zajmie nam jakieś 4 minuty, rozszerzcie trochę pozycję, żebyśmy mogli przesunąć się na wasze tyły i zająć pozycję bez dodatkowych zmian kursu. Jeszcze jedno, Manewr Eisetharna okazuje się bardzo skuteczny, ich statki mają bardzo potężne osłony, ale wysoką przepuszczalność punktową. I'm out.


Silne uderzenie wstrząsnęło kadłubem Thora, najpotężniejsze od początku bitwy.
-Co to do jasnej? Stan osłon!
-67%, Sir, brak przebicia energetycznego
-Freedman, odczyt z sensorów.
-Uderzył nas jeden z ich myśliwców!
-Piloci samobójcy, albo też brak pilotów. Scot, uruchomić zapasowe systemy obrony bezpośredniej, przekazać to samo O i L. Startują eskadry zapasowe L11, O11 i T11. Stan zniszczeń?
-Uszkodzone baterie C14, C24, C31 i D6, uszkodzone wyrzutnie torped B2, B17 i B12, prawy silnik stabilizacyjny sprawny w 39%, napęd główny 83%, lewy stabilizator bez uszkodzeń, systemy podtrzymywania życia sprawne, systemy kierowania ogniem sprawne, reaktor stabilny, uszkodzenia w hangarach 3,4 i 7, penetracja powierzchniowa pancerza w sekcjach 13 i 14 na poziomach VIII, IX, brak penetracji głębokich, łączność sprawna.
-Przyjąłem, sekwencja zmiany pozycji jak tylko eskadra opuści hangar.

Odezwały się potężne silniki i niszczyciele, niczym trójka budzących podziw rycerzy ruszyła, tratując w niepowstrzymanym marszu tatarską tłuszczę.

-Eskadra O11 i T11 osłaniać konfederacki transporter G64, do czasu jego skoku w nadprzestrzeń. To bardzo ważny statek, nie dopuścić do jego uszkodzenia.
-Aight!

Drakońskie niebo rozświetliła eksplozja fregaty K20. Wyglądała zupełnie jak złoto-pomarańczowy pierścień rysujący się w błękicie nieba, może jakiś mały chłopczyk pomyślał sobie teraz życzenie?


### Stolica ###

8 XII 2004 0:16 CET
Harvezd

Żołnierze biegając w popłochu mieli mało czasu by obserwować niebo, z którego spływały dziesiątki czarnych punktów, wirujących niczym rój głodnych, krwiożerczych owadów, plujących na wszystkie strony śmiertelnymi kulami plazmy.
Miasto płoneło- niekończąca się fala myśliwców zamieniała kopulaste zabudowania w leje. Ci, którzy zdołali przycupnąć gdzieś na chwilę i podnieść wzrok do góry ujrzeli setkę klinowych okrętów rozlatujących się po całej planecie. Ich rozgrzane do czerwoności kadłuby groźnie mierzyły w powierzchnię planety niby z zamiarem wbicia się w nią niczym nóż w tort weselny.

### Orbita ###
Niszczyciele Konfederacji próbowały bezskutecznie wymknąć się podążającym ich tropem klinowym okrętom. Lecący na końcu "Pazur" kąsany był przez mrowie myśliwców podążających ich tropem. Plan Konfederatów zakładał zamknięcie wrogiej floty obracającym się pierścieniem niszczycieli i fregat. Niestety statków PeKonfu było za mało, by skutecznie przeprowadzić tą operację. Okręty wroga powoli grupowały się w wirującym kulistym roju, który raz po raz kąsał broniące Drakonię jednostki. Sytuacja pogarszała się z chwili na chwilę.
Równolegle, okręty Imperium i sprzymierzonych zaciśniały szyk by razić wroga we wszystkie strony.

### Planeta ###
-Czysto! Teraz- grupa komandosów Konfederacji pomknęła wzdłuż ulicy, przeskakując ruiny, dymiące wraki i jęczące w agonii ciała. Kierowali się ku spaceportowi, w którym oczekiwał na nich ciężki sprzęt- granatniki, rakietnice, może nawet i pancerze wspomagane.
W ostatniej chwili ukryli się za zwałami gruzu, gdy trzy myśliwce zniżyły lot i ostrzelały budynek, z którego ktoś wcześniej odpalił pocisk smugowy. Trafienie było precyzyjne i teraz na okolicę spadał deszcz gruzu. Gdy tylko wrogie statki zniknęły z widoku, żołnierze wznowili bieg ku majaczącym w oddali budynkom otaczającym lądowisko.

Dzieliło ich już tylko kilkanaście metrów od statnich budynków miasta, gdy pojawiła się kolejna fala myśliwców. Goniły jakiś Valkiryjski statek, który bezskutecznie próbował je zgubić zniżając lot nad zabudowaniami. Związane ogniem jednostki przemknęły nad ich głowami i szerokim łukiem pomknęły na Zachód. Po chwili komandosów dobiegł odgłos eksplozji. Żołnierze przystanęli.
Znajdowali się przed szerokim pasmem odkrytej przestrzeni, który dzielił ich od zabudowań kosmoportu. Już tylko pareset metrów dzieliło ich od najpotrzebniejszego sprzętu, który miał pomóc bronić umocnionych pozycji w mieście. Dowódca oddziały już miał wydać rozkaz do biegu, gdy ktoś klepnął go w ramię i wskazał w niebo:
-...- jęknął nieustraszony dowódca Komanda Śmierci.
Na niebie nad nimi rósł potężny klinowy kształt, mierzący w kosmoport szpiczastym, rozgrzanym do czerwoności wierzchołkiem. Powietrze i ziemia zaczęły wibrować w miarę jak okręt zbliżał się z potężną prędkością do powierzchni.
Dowódca wykorzystał kilka sekund, które mu zostało na omiecenie wzrokiem widnokręgu. Kilka podobnych statków z bliżało się w identyczny sposób do miasta- tyle że w innych jego miejscach.

Dowódca wydał krótki rozkaz do rozproszenia się, gdy z ogłuszającym rykiem klinowy statek zagłębił się w powierzchnię planety. Potężna fala sejsmiczna która była tego efektem przetoczyła się po okolicy, paląc i niszcząc wszystko w promieniu kilku kilometrów. Na całej planecie następowało identyczne w przebiegu lądowanie wrogich jednostek. Fale sejsmiczne objęły skorupę Drakonii w swój drżący uścisk niszcząc setki zabudowań i pozbawiając życia tysiące, które nie zdołały uciec na czas. W powietrze wzbiły się setki ton pyłu i kurzu, który łącząc się z dymem zakrywał ostatnie promienie gwiazdy będącej słońcem systemu.

Ci, którzy przeżyli budzili się do życia w gruzach.


Manta

8 XII 2004 1:54 CET
Yaahooz

Than spokojnie pilotował bombowiec. Właściwie to nie pilotował, tylko sprawdzał, czy statek sam się właściwie pilotuje. I to tylko co jakiś czas. Lecieli już jakieś 4 godziny czasu rzeczywistego z prawie maksymalną mocą jaką ten złom mógł zaoferować. Norm siedział zapewne w mesie - a właściwie to powiedzmy sobie szczerze: w tej klicie, która miała jakieś dziwne apsiracje do nazwy "mesa" - i popijał coś syntetycznie mocnego. Bow spała. Nie obudziła się przez ostatnie półtorej godziny, ale i nie miała kolejnych ataków. A Yaahooz co jakiś czas delikatnie skanował jej głowę, by się upewnić, że z nią wszystko w porządku. A przynajmniej mniej więcej w porządku. W międzyczasie pił syntetyczne kawsko (tak, kawsko, 4 łyżki kawy, 4 łyżki cukru. To nie jest kawa, normalni ludzie takiego czegoś nie piją) i bazgrolił coś palcem po ekranie swego neuropada. Co jakiś czas przeglądał też jakieś raporty. than już nawet nie próbował udawać, że ukradkiem podgląda. Po prostu gapił się co jakiś czas bezceremonialnie na to, co czytal przełożony i tyle. A yaahooz nie komentował.

W pewnym momencie Admirał znowu odłożył (czyli odpiął od siebie) neuropad i mruknął, że idzie sprawdzić co z Bow. Than skinął głową, a później wziął do ręki pad i zaczął bezczelni czytać. Yaahooz wzruszył sam do siebie ramionami i poszedł. I tak nie mial sily na cokolwiek.

A w padzie Than przeczytał:

"Czekam na potwierdzenie serwisu od Siatkarza. Zbijający" - wiadomość zostanie wysłana szyfrowanym kanałem w momencie najbliższego opuszczenia nadprzestrzeni.

"Przesłano dane o sektorze Krythos i nowych, niezidentyfikowanych jednostkach, obcych statkach, działaniach Konfederacji w sektorze. Analizy, przypuszczenia, hipotezy.
Do zespołów kryptologicznych i wydziału wewnętrznego: znaleźć na ten temat wszystko co jest w zasobach V-sieci, również jeżeli chodzi o notki tajne, zasoby znaczników i inne. Skoordynować działania z wydziałem wewnętrznym, który ma zacząć szukać powiązań i informacji. Rozpracować. Priorytet A, przeciwdziałać rozprowadzeniu wyników i hipotez, pokazać autoryzację dla gwadrii admiralskiej, by ta strzegła i konwojowała pracowników działów. Rejestrować próby przejęcia materiałów, odmawiać współpracy bez autoryzacji stopnia 9 lub wyższej." - wiadomość zostanie wysłana szyfrowanym kanałem...

Than odłożył pad na fotel. Odczyty pokazywały, że Manta jest już w subkwadrancie Remius, a więc włączył głośniki ścienne i zawiadomił o tym starego...

*****

Stacja namierzania satelitarnego "Ignis 16" była cicha i spokojna. Było w niej troje ludzi. Byli wpołowie 7 dniowej zmiany i pełnili na stacji służbę. W pewnym momencie za skraju radaru, już na granicach zasięgu stacji pojawiła się mała zielona kropka, która kilka razy zapulsowała, a później wyszła poza pole rejestrowane przez odbiorniki stacji. kapral Rallev ją zauważył. Spojrzał na pozostałych, ale jego kolega Damian spał, a Erik wlaśnie brał prysznic.
Spojrzał jeszcze raz na ekran sonaru laserowego. Nic. Zerknął na wskazania z bliźniaczych stacji oddalonych o 5 minut świetlnych od stacji nr 16. też nic. Stacje były na granicy obszaru uznawanego za imperialny rozstawione gdzieniegdzie gęsto, gdzie indziej rzadko. Zawsze mniej więcej wzdłuż granicy. Tutaj, na styku V-imperium, Gromady Światów Możliwych i Republiki k20, były dosyć gęste.
W końcu kapral machnął ręką. Czymkolwiek to było, poleciało nie w strone terenów imperialnych. a jeżeli tak, to miał to w dupie...

- To gdzieś tutaj - rzucił Yaahooz do adiutanta - o ile nie zwaliliśmy czegoś w obliczeniach.
Than przytaknął i zaczął klikać w różne kontrolki.
- Na mój znak, 3, 2, 1... - Manta wyszła z nadprzestrzeni. Z odczytów mapy Kwadrantu wynikało, że są gdzieś na pograniczu, kilkanaście minut świetlnych od stref patrolowanych przez statki Republiki i Gromady.
- Hmm... odczyty wskazywały na dużą skalę kilkadziesiąt minut świetlnych stąd w stronę Gromady - mówił w zamyśleniu Yaahooz. - Oblicz trajektorię krzywych prawdopodobieństwa wedle tego schematu i leć ku najbliższej.
Adiutant wprowadził dane i Manta zaczęła powoli zmieniać kurs.
- Odczyty poowli się zwiększają, to może być to - rzucił adiutant w skupieniu obserwując ekrany.
- faktycznie, to chyba dobry kurs - powiedział yaahooz obserwując z kolei ekran wylotowy kokpitu.
Than podniósł wzrok i uniósł brwi ze ździwienia.
- Co to jest?
- Statek.
- To? Wygląda jak jakaś okrągła asteroida.
- Jasne, z tej odległości na pewno, bo jesteśmy jeszcze dosyć daleko - czarny obiekt, przypominający faktycznie asteroidę o eliptycznym kształcie, był wielkości jajka kury.
- Dawaj 3/4 ciągu i kurs na to coś - Yaahooz lekko się uśmiechnął.
- Tak jest.
Manta przyśpieszyła znacznie, lecąc już w normalnej przestrzeni gwiezdnej. Obiekt zbliżał się powoli.
- Jak to możliwe, że to jest statek. I to taki wielki? Nikt go nie widział??
- Pochłaniacze promieniowania, pochłaniacze dźwięku, systemy antydetekcyjne Than. możemy tylko pomarzyć, że kiedyś będziemy mieli tak dobre.
Adiutant pokręcił głową ze zdumieniem.

Manta zbliżyła się znacznie do czarnej elipsy, którą ciężko było dostrzec gołym okiem w przestrzeni i gdyby nie fakt, że zasłaniała światło gwiazd, można było zupełnie ją przeoczyć. teraz było widać, że ma prawie półtora kilometra średnicy w najdłuższej średnicy. I zbliżała się cały czas.
- Odbieram słabiutkie drgania na poziomie submolekularnym i powolny wzrost drgań pola elektromagnetycznego... - meldował właściwie sam do siebie adiutant - do diabła... - rzucil zdziwiony - ...to ma silniki!
yaahooz tylko się skrzywił w usmiechu. Byli teraz od czarnej bryły w odległości około 40 kilometrów, może mniejszej. I wtedy zapłonęła zielona kontrolka sygnałowa. Than przez chwilę zagapił się na nia, a później powiedział
- Eee...to nas wywołuje Admirale.
- Wiem. Daj na ekran i zmniejsz ciąg tak, aby utrzymywać odległość.

Ekran przedni kokpitu zamigotał, a po chwili ukazał się w nim obraz. Wnetrze mostka obcego statku było skąpane z fioletowym, przygaszonym świetle. Obcy był obrany w jakiś rodzaj dziwnego pancerza, który prawdopodobnie miał coś w spólnego z bioniką i bioinżynierią. Jasne, błękitne oczy lśniły. Pociągła ciemnobłekitna twarz ginęła częściowo w cieniach rzucanych przez skape światła na mostku obcych.

Głos, który dobiegł z głośników w Mancie był ewidentnie syntetyzowany, ponieważ obcy nie otworzył ust. Nic dziwnego, bo wyglądało na to, że ich nie miał.

- To nie jest terytorium valkiryjskie o ile wiem, więc sugeruję zmianę kursu i podążanie innym torem. ostrzegamy, że w razie potrzeby natychmiast przystąpimy do odpowiednich działań.
Admirał wysłuchał tyrady, a później odpowiedział, ale nie w języku znanym Thanowi. W jakimś dziwnym, mocno modulowanym i melodyjnym języku, którego adiutant nie słyszał nigdy w życiu.
- Arento taka´men aseu rett Marrtis
Obcy przez chwilę milczał, natomiast poruszył dziwnie górą czoła.
- Heh, zdziwił się - szepnął Yaahooz.
Po kilku sekundach obcy odwrócił się nieco w swym fotelu i jakby przez moment sie z kimś porozumiewał. Później znowu spojrzał na yaahooza i Thana.
- Lipp´va Sarr. te krunn´ aiva moe d´d kravv.
Admirał skinął głową i kliknął na guzik, który przerwał połaczenie.
- Możemy u nich zadokować. Otworzą zaraz hangar - powiedział z wyrazem ulgi w głosie - wlecimy tam.
- Kto to był Admirale?
- Oficer Protossów Than. O otwierają, leć tam.
Faktycznie w czarnej elipsie ogromnego statku zaczeła się powoli otwierać mała, również eliptyczna dziura światła. Wyleciały z niej dwa małe myśliwce, o połowę mniejszo od ludzkich i szybko pomknęły w stronę Manty.
- Spokojnie, tylko nas odeskortują do podejścia - rzucił Yaahooz i faktycznie, stateczki okrążyły bombowiec i ustawiły się po obu jego bokach. Than popatrzył niepewnie w lewo i prawo, a później wzruszył ramionami i dał ciąg. manta zaczęła się zbliżać do wielkiego statku protossów.
I wtedy w głośnikach rozległ się krzyk Norma, barmana
- Admirale! Ona znowu się rzuca!! Szybko!!!...


Szeregowiec J.

8 XII 2004 11:38 CET
J

Omal nie wypadli z drogi. Fala sejsmiczna zwaliła kilka budynków, niektóre na drogę. Kolejne budynki popekały, podobnie jak ulica i chodniki. Wszędzie unosił się pył i kurz, do tego stopnia zasłaniający widok, że J musiał poważnie zwolnić.
- Co się dzieje?
- O szlag, to jakieś cholerne lądowniki - odpowiedział sierżant, wpatrując się w ekran radaru.
- Gdzie?
- Na prawo od nas, jakieś trzy kilometry stąd.
- Cholera, ile jeszcze do tego szpitala?
- Już dojeżdżamy.
Faktycznie, po dwóch minutach byli pod szpitalem. Zaparkowali pod głównym wejściem i wysiedli. Nadal kręciło się tu kilku lekarzy i jakieś pielęgniarki. Pacjentów już dawno przeniesiono do podziemnych bunkrów. Sierżant i szeregowy weszli do budynku.
- Kto tu jest szefem? - zapytał Ibrachim.
- Ja.
Obejrzeli się na jednego z lekarzy wychodzącego właśnie z bocznego korytarza.
- Po co przyszliście?
- Potrzebujemy lekarstw, opatrunków i sprzętu medycznego. Wszystkiego co się zmieści na ciężarówkę.
- Sporo. No ale to w końcu wy bronicie tego miasta. Siostro, prosze im dać wszystko o co poproszą.
Siostra skinęła głową i poprowadziła żołnierzy do magazynu.

Pół godziny później w ciężarówce wyładowanej po brzegi pędzili przez miasto. Nie jechali głównymi ulicami, a zaułkami. Myśliwce wroga królowały nad miastem, a ciężarówka stanowiła świetny cel. Nie korzystali z komunikatorów, żeby ich nie namierzono. Kilkukrotnie musieli się przebijac przez gruz ze zniszczonych budynków.
W końcu dojechali w okolice opery. Tutaj zniszczenia były dużo większe niz w innych częściach miasta. Część budynków nie istniała, większość była uszkodzona. Jedyną rzeczą, która trzymała się całkiem nieźle była szkaradna rzeźba na dachu opery.


Korytarze.

8 XII 2004 12:05 CET
Bow

Tunele. Smród... Woda chlupocze z każdym krokiem. Pisk jakiegoś gryzonia został zwielokrotniony przez echo w zarośniętym grzybem tunelu. Szłam powoli, opierając się często o ścianę, hamując odrazę gdy czułam pod ręką coś śliskiego i nadzwyczaj podobnego do flegmy. Smród porażał, zmuszał żołądek do harcy, a na dodatek wycieńczenie organizmu i choroba - niezaleczona w skutek przerwanej rekonwalescencji - robiły swoje. Zawroty głowy, nudności, pogarszający się co jakiś czas wzrok, słuch i węch towarzyszyły mi od dawna. Nie było na to lekarstwa, jak na razie udawało się jedynie zaleczać częściowo objawy. Jeden profesorek powiedział nawet, że mam po prostu wyjątkowo silne migreny i żebym mu nie pieprzyła nad uchem, bo ma prace doktorantów na głowie. Pamiętam że tak się wściekłam, że omal nie doszło do rękoczynów, ale wyszłam, życząc mu wszystkiego co najgorsze. Podobno później cierpiał na biegunkę przez kilka tygodni, choć nie wiadomo do końca dlaczego.

Stanęłam po raz kolejny, łapiąc oddech i niemal od razu zanosząc się kaszlem, a później zamarłam. Przede mną coś się powolutku poruszyło, niemal niedostrzegalnie, gdzieś z przodu, w cieniu. Usłyszałam delikatny, metaliczny szczęk naoliwionego zamka, odbezpieczającego broń. Chciałam się cofnąć, ale było za późno. Żołnierz wychynął z cienia, przyłożył broń do ramienia i wypalił z odległości kilkunastu metrów. Nie było szans by nie trafił. Zauważyłam promień celownika laserowego, małą plamkę zieleni tkwiącą nieruchomo w okolicy mojego splotu słonecznego. Strzał miał być śmiertelny. Zdążyłam odruchowo zasłonić twarz ręką.

-Nie!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!-Obudziłam się zlana potem. Cała się trzęsłam. Przez chwilę nie wiedziałam, co się stało.
Nad sobą zobaczyłam bladą z wysiłku twarz Yahooza, który zdołał powiedzieć, a później zaczął chyba tracić przytomność
-Spokojnie, Bow, to tylko zły sen...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
harvezd
Ten, o którym Seji mówi, że jest fajny



Dołączył: 16 Lis 2005
Posty: 1485
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: stont kleeckam

PostWysłany: Pią 17:25, 25 Lis 2005    Temat postu:

Komandor JeRzy...

8 XII 2004 12:45 CET
JeRzy

... siedział w fotelu kapitańskim na mostku "Requiem" / "Jeża" i wydawał zwięzłe polecenia. Jego podwładni, nawet w tej chwili przypominający bezładną zbieraninę, wykonywali rozkazy jak dobrze naoliwiona maszyna. Mogli sprawiać wrażenie chaotycznej zgrai, ale pozory były bardzo mylące.
Gdy nadeszła chwila włączenia się do bitwy, JeRzy włączył komunikator i wygłosił krótką mowę do swoich ludzi.

- No, dzieciaczki - odezwał się, - pora zapracować na masło do chlebka. Pełna moc. Rozpoczynamy manewr "Blink".

**********

Gdy wyłonili się z nadprzestrzeni, wiedział, że wrogi desant na planetę już się zaczął. Część klinowatych okrętów zdążyła już się wbić w powierzchnię planety, jednak jeszcze spora liczba dopiero szykowała się do zaparkowania.
Pojawienie się "Jeża" zasygnalizował krótki błysk przy wyjściu z nadprzestrzeni, na pustym fragmencie między jednostkami wrogiej floty. Później nastąpił drugi błysk, znacznie mocniejszy, gdy "kolczasty" niszczyciel bezceremonialnie i niemal na oślep odpalił wszystkie działa. Parę okrętów w otaczającej go chmarze bezdźwięcznie eksplodowało, kilkanaście innych oberwało lekko lub całkiem poważnie. W szykach najeźdźców zawrzało.

Nieprzyjaciel nie spodziewał się takiego kotła, jednak szybko reagował i momentalnie w kierunku "Jeża" ruszyły wrogie okręty. Ten jednak nie zamierzał czekać. Silniki z jednej strony kulistej sylwetki zalśniły i niszczyciel z powrotem wskoczył w nadprzestrzeń zanim dosięgnął go ogień dział. Część trafiła w jednostki, które jeszcze przed chwilą znajdowały się za nim, potęgując chaos.

Chwilę później wyłonił się ponownie, tym razem w innym punkcie, na krawędzi wrogiej formacji. Nastąpiła kolejna salwa i kolejna porcja okrętów wroga zmieniła się w chmurę gwiezdnego pyłu. Tym razem nie wrócił tak szybko w nadprzestrzeń. Kluczył na obrzeżu szyku obcych, zmieniając kierunek lotu, jak pijana mucha i kąsając pojedynczymi wystrzałami. Dopiero gdy skupił na sobie uwagę większej liczby okrętów, zmienił się w smugę światła i zniknął ponownie.

Można by się spodziewać, że trzeci atak nastąpi w przeciwległym końcu formacji, jednak gdy tylko okręty zdążyły wrócić do szyku, "Jeż" wyłonił się niemal w tym samym punkcie co poprzednio i kolejny raz potężną salwą ukąsił zdezorientowanego wroga. Znów zatańczył między jego okrętami, tym razem niemal prowokując zderzenie, gdy wparował od tyłu w szyk wroga, siekąc jego flotę w losowych kierunkach. Dzięki rozmieszczonym we wszystkich kierunkach silnikach, ulokowanych między podobnie porozrzucanymi działami, był piekielnie zwrotny i równie piekielnie zabójczy.

**********

- Ile mamy mocy? - zapytał komandor, chociaż domyślał się odpowiedzi. "Jeż" działał na pełnych obrotach i w środku zrobiło się już całkiem gorąco.
- Wystarczy na kilka wystrzałów i jeden skok, tato, sir - zameldował drugi oficer.
- Dobrze. Wstrzymać ogień, postawić pole siłowe. Wyprowadźcie "Jeża" z tego kotła i znikamy. Łączność, chcę wysłać wiadomość na planetę. Wrzuć mi ich częstotliwość.
- Tak jest, dziadku, sir.
Wziął do ręki mikrofon.

- Nocturn, Flint, czy kto tam jeszcze siedzi. Pozdrowienia od "Jeża" JeRzego. Postarajcie się spożytkować z sensem czas, który wam kupiliśmy. My się już stąd zbieramy. Do zobaczenia.

Wymanewrowali poza formację nieprzyjaciela i po chwili zniknęli w nadprzestrzeni. Komandor wstał z fotela i przekazał dowodzenie pierwszemu oficerowi.
- Zbierz informacje i wywieź nas gdzieś poza teren działań wojennych, gdzie będzie można zrobić przegląd techniczny i naładować baterie. Gdyby coś się działo, będę w swojej kajucie. Muszę odpocząć.


Okiem kontradmirała

8 XII 2004 14:35 CET
Ksch

Siedział przed komputerem od kilku godzin. Informacje nadchodziły zewsząd. Musiał dowiedzieć się kilku rzeczy, ale zapomniał o nich zupełnie kiedy wywołał go lancet.
- Tu roger 1 mów.
- Przeskanowaliśmy dziadka.
- Przeżył?
- Nie - głos oficera był beznamiętny.
- I co?
- Mam ślad dziecka.
- Świetnie - kontradmirał nie krył zadowolenia.
- Porywacze są w naszym zasięgu. Tak sądze - wyjaśniał oficer.
- Dobrze, prześlij mi te dane. Bez odbioru.
Ksch odwrócił się wraz z krzesłem. Cholerna wojna. Z drugiej strony wcale nie musieli w niej uczstniczyć. Nie od razu. Może to nawet lepiej, że niektórzy są zajęci, np. Yahooz czy Harvezd. Uśmiechnął się. Wysłał delikatny impuls do Aethana. Musieli to dobrze rozegrać. Dziecko było najważniejsze.


Pustkowie

8 XII 2004 19:16 CET
Aethan

pokryło się deszczem PSI. Niczym podczas dni deszczowych, opadów, które są tak intensywne, że widzącym je pierwszy raz na oczy wydaje się, jakby to niebo zapadło się z powodu zbyt rzadkiego powietrza, które nie jest w stanie utrzymać naporu wilgoci, pustka pasożytowała na energii życia, walcząc o każdą kroplę...
Deszcz zelżał, słychać było wołanie obłąkanych dusz, na zawsze uwięzionych pośród czaszek.
Na ścieżce pojawiła się postać. Jej miecz świetlny o czerwonej klindze i polu siłowym, zbierającym wszystko z zewnątrz, co powodowało taki efekt, że klinga, mimo iluminacji, nie mogła niczego oświetlić, prowadził ją na środek pola czaszek. Kiedy wkroczył tam, szmery dusz, od wieków nie mających ani kropli życiodajnej energii poczęły się niebezpiecznie nasilać. Postać zatrzymała się na środku polany. Uniosła miecz w górę.
- Którykolwiek z was, kto ma odwagę, niech się stawi. Jeśli zaś nikt nie ma odwagi, niech wszyscy uznają me panowanie nad wami!
- Zddrajca! Zzabijemy cię! - odpowiadały mu głosy echem.
Aethan czekał na nich. Na potwora, którego stworzą, aby go zgładzić i zawładąć jego ciałem. Aby jeszcze trochę poczuć smak energii życia.
- Mianuję się nad wami Imperatorem. Mnie będziecie posłuszni! - Aethan wbił miecz w ziemię, wywołując pęknięcie, które postepowało coraz szybciej, po sam horyzont. Spojrzał w nie. Świecąca PSI, która przed chwilą się tam dostała, poczęła przyjmować humanoidalne kształty.
Aethan odskoczył od szczeliny. Gdy odwrócił się, zobaczył czerniejącego potwora, na 5 metrów wysokiego, o dwóch głowach i czterech diademach na czterech rogach. Oczy bestii gorzały czerwonym płomieniem.
- Stań i broń sie, śmieciu! - głos jej, niczym grzmot rozniósł się po całej Pustce. Postąpiła krok naprzód, potem jeszcze jeden i jeszcze... z każdym z nich wywoływała małe trzęsienie ziemi, jeszcze bardziej rozwalając powierzchnię gleby. Zionęła energią. Z oczu, uszu, rąk, zewsząd z jej ciała wydobywała się PSI.
"Za szybko się zmęczysz" - pomyślał Aethan, który począł uciekać przed chcącymi go spętać promieniami. Wykonywał salta, odbijając się od macek psionicznych bestii, uciekał. Wiedział, że znów dotrze do tego samego miejsca, bo pustka nie ma początku, ani końca. Jest się zawsze w jednym miejscu, to ono się zmienia. Aethan uciekał... Kolejne promienie nadpalały mu płaszcz, trafiały w miecz, on zaś z trudem je odpierał. Wreszcie dotarł do szczeliny. Bestia była na skraju wyczerpania. Zaczęła iść tyłem do wyrwy, aby zregenerować PSI. Tego rycerz się spodziewał. Dzięki nieuwadze potwora kilkoma susami wskoczył mu na kark w momencie, w którym tamten zanużał się w energii. Aethan wbił mu miecz z całej siły, przbijąjąc mroczny pancerz. Klinga poczęła świecić, tak samo ręce Aethana, odzyskiwał energię, którą sam im darował. Pił ją, niczym wampir. Pił przez długi czas, póki nie wybrał wszystkiego. Padł na ziemię.

Obudziła go wiązka energii z zewnątrz... Z innego świata. Powrócił do realiów, w których życie było znacznie bardziej namacalne. Odczytał sygnał Krisa i pomaszerował w kierunku jego biura. Po drodze zauważył, że krew w jego żyłach nie jest już ani czerwona, ani niebieska. Jest czarna. Wszedł do łazienki. twarz jeszcze bardziej poszarzała, włosy stały się białe, oczy mętniejsze. Ciemność do końca nim zawładnęła...

Wszedł do pokoju Ksch i powiedział basowym głosem:
- Jakie masz wieści?


Manta

9 XII 2004 1:13 CET
Yaahooz

powoli wylądowała w przestronnym hangarze, używając silników manewrowych. Than puścił drążki, którymi regulował kąt opadania, siłe ciągu poszczególnych silniczków i tak dalej.

yaahooz w tym czasie był w mesie. Bow siedziała na krześle, bo była zbyt słaba, aby chodzić. Norm przyniósł jej koc, poduszkę i zatroszczył się o wzmacniającą herbatę z dodatkiem jakichś węglowodanów i tym podobnych, niestety syntetyczną.
Admirał rozmawiał z nim chwilę cicho, a później powiedział do Kontradmirał
- Zostaniecie tutaj z Thanem i Normem. To jest rozkaz i prośba. To ważne. Pójdę z nimi porozmawiać, a tak będzie najszybciej i najlepiej. Mam nadzieję, że zgodzą się nam pomóc, choć to, że ten okręt jest tutaj i raporty jakie czytałem mnie niepokoją. Niemniej mam nadzieję, że się zgodzą. poczekajcie na mnie, powinienem niedługo wrócić.
Norm skinął tylko głową. Bow chciała coś powiedzieć, ale Yaahooz powtórzył
- Proszę Bow, naprawdę to bardzo ważne, abym narazie poszedł tam sam.
niechętnie skinęła głową.

Z Bombowca opuścił się trap, śluza wejściowa otworzyła się szybko (i bez tego kretyńskiego syku ze starodawnych filmów pseudofantastycznych). yaahooz wyszedł na powierzchnię hangaru, gdzie czekała mała delegacja: oficer z którym rozmawiał wcześniej, czterech obcych z obstawy i jeden odziany w długi, ciemnoczerwony płaszcz oraz przedziwny biopancerz, ale delikatny, przypominający jakby kaftan z ... Yaahooz mógł to porównać nieco do skóry z aligatora być może.

Admirał stanął na płycie hangaru i ukłonił się ceremonialnie, na protoską modłę. Obcy nie odwzajemnili ukłonu, ale oficer przyłożył zwiniętą pięść do skroni co wyrażało szacunek i chęć wysłuchania człowieka.
Yaahooz odetchnął, spróbował zebrać myśli ( i siły) i wysłał do protossów komunikat myślowy. Zaczęła się rozmowa...

Than sporzał na śluzę wejściową, bo ta się otworzyła i wszedł przez nią Yaahooz. Rozmowa trwała jakieś 10 minut. Po minie Admirała widac było, że nie jest zadowolony.
- I co? - spytał Norm
- Niezbyt dobrze - rzekl Admirał posępnym głosem opadając na krzesło - Zgodzili się pomóc, ale jedynie jeżeli chodzi o nią - gestem głowy wskazał Bow.
- Jak to? - zapytał Than
- Tak to. Potwierdziły się informacje, jakie czytałem. Ich delegacja została zatrzymana na naszych granicach przez patrole, które dostały bezpośredni rozkaz z pałacu imperialnego. W związku z tym Protossi poczuli się obrażeni , a nawet znieważeni i zawrócili. Ten oficer powiedział, że Konklawe zdecydowało, mówiąc bez ogólników, że ma ludzi w dupie i nie będzie się interesować jakimiś problemami sektora po drugiej stronie galaktyki. Podobnie też zostawia ludziom problemy z nieznanymi napastnikami...
- No to nieciekawie rzeczywiście - skwitował barman drapiąc się po podbródku
- No właśnie - potwierdził Yaahooz
- A tam - rzucił nieco gniewnie adiutant - poradzimy sobie, nie potrzebujemy ich łaski! 40 obcych niszczycieli to dużo, ale samo Imperium ma przecież wielokrotnie więcej.
- A co jeżeli to nie jedyna flota tych obcych Than? Już tylko ta jest bardzo trudna do pokonania i nasze siły tracą więcej niż zyskują. A nie jesteśmy w stanie posłać tam wiele więcej, Konfi pewnie też nie...
Than nie skomentował, bo niestety Yaahooz miał rację.
- Ale pomogą Bow - spytał Norm patrząc na milczącą dotąd kontradmirał
- Tak, udało mi się ich o to wyprosić. A i z tym miałem problemy i gdyby nie fakt, że coś tam o mnie słyszeli, i że posiadam kamień z Aiur, no i z uwagi na ich wpojone zasady honoru, to mogło i z tym być źle. Niemniej mamy tu poczekać. poprosza nas, jak się przygotują do pomocy, bo naświetliłem im problem i stwierdzili, że potrzeba im kilkanaście minut do przygotowania się.
- Tyle dobrego - mruknął Than...


***

9 XII 2004 2:52 CET
Nocturn

Mimo całego swojego doświadczenia, Nocturna zaszokowało to, co zobaczył. Spektakularnego "lądowania" potężnych okrętów nie mógł porównać z niczym, co do tej pory widział w swoim życiu. Dwie potężne wieże wyrastały teraz po dwóch stronach miasta. Najgorsze było to, że czerwonowłosy komandor ze swoim oddziałem znów był w środku tego wszystkiego. Nocturn pamiętał jeszcze wstrząs, tę potężną falę, która pochłonęła tyle budynków i powaliła ich wszystkich z nóg. Teraz podnosili się i w milczeniu patrzyli w zasnute dymem niebo. Ta część miasta na szczęcie nie ucierpiała zbytnio, bo bitwa na planecie byłaby już przegrana. Komandor rozejrzał się czy nikt z jego towarzyszy nie ucierpiał, ale wszyscy wyglądali na sprawnych. Wodzili po sobie wzrokiem, równie niepewni, co Nocturn, tego, z czym przyjdzie im się zmierzyć. Nawet inwazja P-konfu dwa lata temu była mniej spektakularna. Teraz stanęli twarzą w twarz z czymś, czego nie znali i bali się, co jeszcze może nadejść. Przerażające było jeszcze, co innego: początkowa cisza.
Zaraz po tym jak przeszedł wstrząs zrobiło się przeraźliwie cicho. Dopiero potem zaczęły dochodzić z oddali okrzyki i wrzaski ludzi, znajdujących się wśród budynków, które zostały pochłonięte przez trzęsienie ziemi. Nocturn przypominał sobie Valkirię Prime. Mimo ponurych obrazów, dantejskich scen, była to wojna jaką znał - pełna wystrzałów eksplozji, hałasu. Teraz nikt nie strzelał. Wszyscy wpatrywali się w wielkie, czarne sylwetki wrogich okrętów.
W pewnej chwili jednak z komunikator zaszumiał, a sekundę później doszedł z niego głos:
"- Nocturn, Flint, czy kto tam jeszcze siedzi. Pozdrowienia od "Jeża" JeRzego. Postarajcie się spożytkować z sensem czas, który wam kupiliśmy. My się już stąd zbieramy. Do zobaczenia"
Nocturn stał i... cholera go brała.
- O co, kurwa, chodziło JeRzemu? Jaki czas? Na planetę wbiły się właśnie dwa jakieś chujwieco, a ten coś pieprzy. Pewnie coś zrobił w kosmosie, ale co nas obchodzi kosmos. My mamy bronić się tutaj.
- Nocek, wyluzuj, JeRzy na pewno chciał dobrze i zrobił coś, żeby nam pomóc, a ty się wkurzasz - powiedziała Morgana, na której twarzy na przemian zmieniały się kolory zielony i biały, jakby się nie mogła zdecydować czy ma śmiertelnie zblednąć, czy zwymiotować.
- Morgi ma rację, Noc - Melfka przyznała rację starszej stopniem koleżance.
- Fakt, fakt, poniosło mnie - westchnął Nocturn, zaraz potem rozejrzał się po żołnierzach. - No dobra! Koniec tego pitupitu, pieprzenia asystentki Ceza, świńskich myśli . Zbieramy dupy w troki, bierzemy karabiny i pancerze w kwiatki i idziemy skopać... to coś. Nie będzie alien pluł nam w twarz, ni rogów nam przyprawiał! Od nas zależy to czy ta piękna planeta, ostoja wolności i niezawisłości, na której znana do tej pory była jedynie harmonia...
- Khem... Noc, a można by tak bez tekstów z Dnia świra... znaczy niepodległości - rzuciła Melfka, zakładając kamizelkę z biokevlaru.
- No dobra.
Nocturn i Feroz za pomocą komunikatorów zaczęli wydawać komendy oddziałkom rozmieszczonym po całym mieście. Niektóre nie odpowiadały już teraz. Wyglądało na to, że valkiria poniosła straty jeszcze zanim bitwa zaczęła się na dobre. W pewnej chwili na plac wtoczyła się ciężarówka. To J i Ibrachim wracali ze szpitala ze sprzętem medycznym. Nocturn zapalił papierosa i czekał aż ciężarówka podjedzie do grupki oficerów.
- Ok. Ekipa medyczna niech znajdzie jakiś w miarę cały budynek, z którego będzie można zrobić lazaret. J, Ibrachim - odwieziecie tam sprzęt, potem wracacie do mnie. Reszta za mną. Skopaliśmy już P-edziów, to dokopiemy i tym embrionom czy czymkolwiek jest to świństwo w tych piramidkach.


Pył...

9 XII 2004 3:22 CET
VeeteK

...uniesiony w powietrze falą uderzeniową wbijającego się w ziemię okrętu zaczął powoli opadać. W promieniu ponad kilometra od sterczącego z ziemi czarnego kształtu wszystko było pokryte warstwą szarego pyłu. Powywracane pojazdy, ruiny budynków z wybitymi przez podmuch szybami, połowicznie zwęglone i przywalone fragmentem ściany ciało jakiegoś strażnika, kilkunastometrowy krater zawalony szczątkami valkiryjskiego myśliwca jak i skulony wśród nich mech. Gdyby ktoś, przetrwawszy jakimś cudownym zrządzeniem losu, wyszedł z któregoś z budynków i rozejrzał się, nie znalazłby żadnych oznak życia.
Ale nikt z żadnego budynku nie wyszedł.

Chłodnice zawyły a kurz opadł z przezroczystych części kokpitu. W środku zaświeciły się diody i lampki. Wskazówka mocy reaktora zaczęła się przesuwac do góry, a pilot otworzył oczy i podniósł głowę.
- O żesz... cholera jasna...
VeeteK skrzywił się z bólu i zaczął testowanie wszystkich systemów. Wszystko sprawne. Gdyby nie ten krater po myśliwcu... nie ma co, ładnie by teraz wyglądał. Założył neuronowy hełm, służący do sterowania całą maszyną i włączył mapę. "Północny zachód... cholera, łączność!" - pułkownik spróbował wywołać komandora Nocturna, ale bez efektu.
- Pieprzony pył...
Mech podparł się ramionami i po chwili 8-metrowy kolos wyłonił się z krateru. VeeteK obrócił mecha o trzysta sześćdziesiąt stopni, badając teren. Trzy lufy - dwie dział plazmowych zamontowanych w ramionach robota zamiast dłoni, trzecia wielkokalibrowego działka nad kokpitem - cały czas podążały za jego wzrokiem.
Nie znalazłszy żadnego wroga, maszyna odwróciła się na północny zachód i ruszyła przed siebie.


´><´

9 XII 2004 8:59 CET
Ibrachim

- Ok. Ekipa medyczna niech znajdzie jakiś w miarę cały budynek, z którego będzie można zrobić lazaret. J, Ibrachim, odwieziecie tam sprzęt, potem wracacie do mnie - powiedział Nocturn
- Dobra a co z rannymi w piwnicy? - zapytał sierżant
- Narazie zawieźcie sprzęt jesteście mi tutaj bardziej potrzebni niż do rozwożenia rannych - odpowiedział
- J jedziemy - powiedział młody Jusl
- Okej, ale weźmy medyków ze sobą wskażą dobre miejsce - odpowiedział J
Po chwili wsiedli do ciężarówki z kilkoma lekarzami i pielęgniarkami. Jechali bocznymi uliczkami i szukali w miarę całego budynku. Holomapa sierżanta co rusz pokazywała przelatujący nisko myśliwiec wroga, na szczęście zbyt wysoko, aby ich dostrzec. Po półgodzinie znaleźli satysfakcjonującą ich kamienicę. Budynek był lekko zniszczony, ale nadawał się w sam raz na lazaret. Od opery oddalony był o kilka kilometrów, dzięki czemu wrogie jednostki nie znajdą go w dość szybkim czasie. Budynek stał wgłębi ulicy Vyzwolenia, w ubogiej dzielnicy Krzekova. Żołnierze wypakowali sprzęt i pomogli w przemeblowaniu nowego szpitala. Całe zapasy znieśli do piwnicy, na parterze i 1 piętrze ustawili łóżka. Czasami dobiegał ich jakiś huk zwalającego się budynku. Po kilkunastu minutach byli gotowi do odjazdu.
- Dobra J pakuj się do samochodu i w drogę - powiedział Ibrachim
Wsiedli i szeregowy wcisnął pedał gazu. Droga powrotna była trochę uciążliwa, musieli omijać zawalone drogi gruzem albo wyłomy w jezdni. Po 20 minutach dojechali do opery. Sierżant wysiadł i pobiegł do komandora Nocturna. J wjeżdżał ciężarówką do sąsiedniego budynku przez wyłom w ścianie. Była to dobra i słabo widoczna kryjówka na taką maszynę. Tymczasem sierżant zbiegł do piwnicy gdzie siedział Nocturn paląc papierosa.
- Jesteśmy - powiedział zdyszany Ibrachim
- Świetnie! Znaleźliście dobre miejsce na szpital? - zapytał komandor
- Tak parę kilometrów stąd w lekko zniszczonej kamienicy. Słabo dostępne miejsce dla cięższego sprzętu. W koło masa dziur w jezdni albo zawalone gruzami drogi - odpowiedział
- Zaznacz mi na holomapie to miejsce, wysłałem paru ludzi na zwiad do tych wież. Mam nadzieje, że się czegoś dowiedzą - powiedział Nocturn
- Proszę sir, tutaj jest szpital, ulica Vyzwolenia - pokazał mapę komandorowi
- Gdzie J? - zapytał
- Parkuje ciężarówkę - odpowiedział
- Sir, mam pytanie - powiedział sierżant
- Z kim my właściwie mamy walczyć i po co? - zapytał zdenerwowany Ibrachim
- Ibrachim... Musimy mieć nadzieje, że wyjdziemy z tego cało, później będą pytania - odpowiedział Nocturn
Chwilę potem do piwnicy zbiegł J.
- No jesteś - powiedział komandor
- Trochę mi zajęło parkowanie tej bryki, ale sobie pora... - tutaj przerwał mu straszliwy huk rozlegający się po całym budynku.


Okiem kontradmirała

9 XII 2004 11:35 CET
Ksch

Drzwi otworzyły się. Ksch drgnął. Nie spodziewał się zobaczyć kontradmirała w takim stanie. Żyły pulsowały przebijając niemalże bladą skórę. Ponury wyraz twarzy kontrastował z bieluteńkimi włosami, te zaś z czarnymi jak smoła oczami. Do tego ten metaliczny głos. Aethan już wybrał. Poszedł stroną dark psi i nie mógł już się z niej wycofać. Taka perspektywa nie była zbyt dobra, z punktu widzenia Ksch.
- Wiesz, że obranie jednej drogi wiąże ręce? - zapytał wchodzącego kontradmirała.
- Ale daje siłę. Nikt mi nie sprosta. - wyjaśnił Aethan.
- Yahooz? Harvezd, czy może Twoja nawiedzona żonka? - zaczął wymieniać Ksch.
- Zgniotę ich - wycedził siadając Aethan.
- Dzisiaj mam ważnniejszą sprawę - Aethan zmarszczył brwi.
- Dziecko?
- Tak. Wiem w jakim układzie się znajduje.
- Znakomicie.
- Flota? - spytał Ksch
- Leci na Drakonie. Inaczej posądzą nas o niesubordynację i stracimy element zaskoczenia - wyjaśnił jakby normalniej Aethan.
- My, jak rozumiem lecimy po dziecko. Dave?
- Niech leci z flotą. Przyda się w walce.
- Doskonale. Bierzemy ze sobą tylko najbardziej zaufanych ludzi?
- Tak. Sam ich wybiorę.
- Ruszamy od razu.
- Teraz.
Aethan włączył przekaźnik:
- Kapitanie, cała załoga zbiórka za pięć minut.


.

9 XII 2004 12:42 CET
Melfka

Melfka jęknęła i osunęła się na kolana, trzymając rękę przy szyi. Nocturn i Morgana spojrzeli na nią z mieszaniną niepokoju i zdziwienia w oczach.
- To... nic - powiedziała z trudem komandor.
Podniosła się powoli, podtrzymując stołu. Chyba nie była pewna, czy zdoła ustać o własnych siłach. Jej twarz wciąż była wykrzywiona w grymasie bólu. Mimo tego spróbowała się uśmiechnąć do pozostałej dwójki.
- Już lepiej - powiedziała po chwili. "Podręcznikowy błąd" - pomyślała. - "Jak mogłam się nie przygotować?". Wiedziała, jak. Atak, mimo, iż oczekiwany, przyszedł nagle i zaskoczył wszystkich. - Uderzyły we mnie uczucia ludzi.
Stres, oczekiwanie, niepewność - to wszystko sprawiło, że jej zdolności wyostrzyły się i przez miasto, razem ze wstrząsami, przeszła fala szoku i śmierci, nie była gotowa. Potrząsnęła głową, chcąc się pozbyć resztek cudzych myśli i uczuć, które jeszcze echem odbijały się w jej własnych.
Spojrzała na Nocturna.
- Są już jakieś konkrety na temat wroga?
Komandor zaprzeczył ruchem głowy.
/Dwa domy dalej piętnastoletni chłopiec umiera, przywalony kawałkiem ściany nośnej. Beton napiera na ciało, wyciska z płuc resztę powietrza. Boli, tak bardzo boli, nie chcę umierać. Mamo, dlaczego nie słyszę twojego głosu, dlaczego tu jest tak ciemno? Boli.../
"Nie!" - zamknęła umysł, mając wrażenie, że krzyki i ból innych tylko czekają, by znaleść jakieś przejście. - "To zaraz przejdzie, jeszcze tylko chwila..."
Ręce Melfki drżały.
- Noc, wszyscy wiemy, że żołnierz ze mnie żaden - uśmiechnęła się lekko. - Nie strzelam zbyt dobrze i pewnie byle szeregowy lepiej poradzi sobie z wrogiem. Wciąż nie wiemy, kim jest przeciwnik, co potrafi. Jeśli potrafię dobrać się do jego umysłu, na pewno się przydam. Jeśli nie... - urwała na chwilę. - Konfederaci też muszą mieć swoich psioników, warto by się z nimi skontaktować, szybki i niemożliwy do wykrycia sposób komunikowania się to nasz atut. Mam nadzieję, że nasi "sojusznicy" - czuła coś obrzydliwego na języku, gdy wymawiała to słowo w odniesieniu do Konfederacji - nie będą robili problemów. Mogę się tym zająć, choćby i z Morganą - dodała, przypominając sobie, że pani kontradmirał alergicznie reaguje na walkę.
Umilkła na chwilę.
/Zerwać się, pobiec natychmiast, przecież on jeszcze żyje, przecież można go jeszcze uratować... Pobiec, rozrzucić, rozkopać gruz, choćby i własnymi dłońmi.../
- W innym wypadku biorę apteczkę i idę pomagać rannym - mrugnęła do Nocturna. - Bardziej się przydam w ten sposób, niż strzelając.
Myśli chłopca wciąż wyraźnie brzmiały w jej głowie i Melfka zaczęła się zastanawiać, czy gdyby przeżył, obudziłyby się w nim zdolności psionika. Nie potrafiła pozostać obojętna na płynący od niego ból. Podniosła dłoń, kładąc ją na ukrytym pod mundurem kamieniu, a potem delikatnie dotknęła umysłu chłopca.
"Zaśnij" - rozkazała.
Dwa domy dalej, przywalony po gruzami chłopak zamknął oczy. Ściana przygniatała go coraz bardziej, jednak pogrążony we śnie nie czuł już bólu. Niedługo później żebra chłopaka pękły pod naporem betonu, a on sam łagodnie przeszedł z jednego snu w drugi. Wieczny.


Feroz

9 XII 2004 14:15 CET
Feroz

popatrzył z zazdrością na Nocturna, ćmiącego papierosa Varlboro. Sam nie palił, jeśli nie liczyć tych kilku okazji, kiedy pasożytował na tytoniu fajkowym Flinta - najlepszym, jaki komandorowi zdarzyło się palić - ale teraz miał wielką ochotę na dymka. Ostatni papieros przed śmiertelnym starciem miał w sobie coś... bohaterskiego. Jak na starych holofilmach o twardych oficerach z przepaską na oku i wielkim, na wpół spopielonym cygarem w zębach.
Feroz otrząsnął się. Lepiej byłoby nie zakrztusić się dymem w czasie walki. Jak uczy historia, bohaterem zostaje się zazwyczaj pośmiertnie. Życie to nie holofilm...

Przeliczył w myślach dystans pomiędzy bliższym z obcych statków a budynkiem opery. Mieli jeszcze kilka minut. Wszystko było już na swoim miejscu - szpital polowy w bloku obok, barykady w poprzek obu głównych ulic krzyżujących się koło Opery obsadzone żołnierzami w BPW, czujki rozstawione na wyższych piętrach okolicznych budynków. Pozostawało tylko czekać.
Komandor cofnął się za róg budynku, odchylił nieco do tyłu i porządnie wysikał, kreśląc na murze strumieniem moczu nieco koślawe "V". Odetchnął z ulgą, zapiął spodnie i wrócił na pozycję, odbezpieczając po drodze rusznicę laserową.
Od strony statków zaczęły dobiegać odgłosy miażdżonego gruzu i zgrzyt metalu. Coś się zbliżało.


Sierżant Cez

9 XII 2004 14:16 CET
Cez


Od dłuższego czasu zatracał się w swych poszukiwaniach ukojenia u boku ponętnej asystentki. Ledwo zauważył tę całą bieganinę i chaos, który zapanował w budynku opery. Nie zaniepokoiła go nawet seria głębokich wstrząsów. Dokładnie w tym samym momencie doświadczał szczytu swych uniesień i wstrząsy były jak najbardziej na miejscu. Po chwili zsunął się na bok i odetchnął. Przypalił cygaro i zaciągnął się dymem. Dziewczyna miała szeroko otwarte oczy i ciężko oddychała. Nerwowo rozglądała się na boki. Zaczęła szeptem mówić coś o drżącej ziemi. Sierżant przeciągnął się pełen bezgranicznego zadowolenia
- No jasne że zadrżała, maleńka. Co miała nie zadrżeć. Mi też było cudownie - Cez uwielbiał dawać rozkosz tej kobiecie. Nie pamiętał już życia, które wiódł zanim ją poznał.


A w tym czasie z radia słychać...

9 XII 2004 20:38 CET
Rust

"We´r all livin´ in Valkiria, Valkiria, Valkiria. We´r all livin´ in Valkiria, nova-agora, sometimes war..."

Woskar

9 XII 2004 20:57 CET
woskar

podążał właśnie korytarzem w stronę mostka. Szedł pod ścianą i - jakby z przyzwyczajenia - znikał w cieniu. Żołnierze, którzy od czasu do czasu przechodzili korytarzem nawet go nie zauważyli. Za każdym razem komandor uśmiechał się tylko pod wąsem i poprawiał szable przy pasie.
Nagle poczuł nieprzyjemny dreszcz i coś, jakby mentalne ukłucie. Gdzieś w głębi umysłu zapaliła się czerwona lampka. Przeczucie. Nigdy go nie lekceważył. Jego moce PSI były śladowe, ale intuicja nigdy go nie zawiodła. Stało się coś potwornego... Jego brat. Zawsze twierdził, że się gubi (choć nie jest zły), ale teraz... teraz przekroczył granicę. Woskar przyspieszył kroku.

Przed Aethanem i Kschem meldowali się kolejni żołnierze. Za każdym razem, kiedy spojrzeli na szare oblicze kontradmirała, przeszywał ich dreszcz. Jednak nie dali tego po sobie poznać.
Nagle z ciemnego kąta wyłoniła się postać w czarnym płaszczu i kapeluszu z szerokim rondem. Wstąpił do szeregu i zasaludował. Jego wzrok spotkał się z wzrokiem Aethana. Obawy się potwierdziły.
Trzeba coś zrobić... Niewiele brakuje, żeby ciemność pochłonęła go całkowicie. Chyba... chyba mam plan.
Woskar wiedział już, co ma zrobić, ale planu nie zmaterializował w umyśle w obawie przed Aethanem.
- Ku chwale! Czekam na rozkazy!


Xin

9 XII 2004 22:05 CET
Xin1

Zestrzelił kolejny myśliwiec wroga. Miał już kilka sposobów na zniszczenie tego gówna. Co prawda skuteczność nie była taka, jak przy walkach z żywym przeciwnikiem, ale na pewno większa niż na początku walki.

Razem ze skrzydłowym opracowali taktykę "Na wabia" - Jeden daje się zaatakować i ciągnie za sobą ogon, a drugi niszczy wroga.
Xin zauważył, że wróg nie używa chyba zbyt często sensorów, przynajmniej myśliwce.

-Jedynka. Tu Czwórka. Mam mały kłopot. Trafili mnie i nie mogę zgubić ogona.
-Już lecę do ciebie. - Odpowiedział szybko Xin.
Sprawdził na sensorach gdzie jest 4. i poleciał w tamtym kierunku.
Sierżant szybko usiadł wrogowi na ogon, oddał sługą serię z trzech działek w kierunku przeciwnika. Po chwili męczenia się z celowaniem, Xin w końcu zestrzelił wroga, niestety ten zdąrzył odpalić rakietę, która rozerwała na strzępy 4.
-Kurwa! Obesrańce jedne!

Xin usiadł następnemu na ogon i odpalił w niego dwie rakiety. Pierwsza chybiła, druga jednak trafiła i zniszczyła swój cel.

-Dostałem! Kurwa dos!!!.......... - Głos Tuberkulozy 2 ucichł, Xin wiedział, że stracił kolejnego pilota.
-Szit Fak! - Sierżant zaczął przeklinać w duchu.

Eskadra Tuberkulozy liczyła teraz 5 pilotów. O dwóch mniej. Xin był zdenerwowany na samego siebie. Pozwolił na śmierć dwóch świetnych pilotów. Miał nadzieję, że jego szczęście obejmnie także tych, z którymi latał... mylił się jednak. Chyba wyczerpał już swój limit szczęścia. Przymknął na chwilę oczy. Cierpiał bardzo w duchu. Po dobrej minucie zmobilizował się jednak.
-Później będzie czas na opłakiwanie przyjaciół. Teraz mam zadanie do wykonania. - Powiedział sam do siebie.

Prawdę mówiąc sytuacja była beznadziejna. 6 okrętów Valkirii ledwo radziło sobie z nawałnicą okrętów wroga. Setki myśliwców wciąż wiązały w walce wszystkie myśliwce i mniejsze okręty imperium.
-Jak długo jeszcze to potrwa? Gdzie do cholery są posiłki?

Myśliwcem zatrzęsło. Xin zorientował się, że wróg usiadł mu na ogonie.
-SzitFak! - Przeklnął.

Starał się manewrować, jednak jego myśliwiec nie był tak zwrotny jak wrogie.
-7. Mam problem. Przyjdziesz z pomocą? - Nadał komunikat.
-Sir. Sam ma pro... - Trzask w komunikatorze.
-Kurwa! 6.? Żyjesz jeszcze ?
-Tak sir. - Odpowiedział mu kobiecy głos.
-Dobra. Poradzę sobie jakoś. Jak tylko dostaniesz, leć na planetę. Tam mamy większe szanse na przeżycie.
-Aye Aye Sir. - Odpowiedziała żartobliwie.

Xin miał poważny problem. Niedość, że wroga nie szło zgubić, to ten zaczął coraz częściej trafiać. 25% Tarcz. Kolejny wstrząs. 10%. Następny 0%.

-O Kurwa! Tuberkuloza! Tu 1. Spadam na planetę! Jak będziecie mieli problemy, zróbcie to samo.
Odpowiedział mu trzask komunikatorów.

Kolejny wstrząs. Komputer zasygnalizował uszkodzenie lewego silnika.
Myśliwiec zaczął spadać w kierunku planety.

-KUUURRRRRWWWWWAAAAAA!!!!!

*****************

Myśliwiec zaczął zbliżać się do planety. Nasstar rozmawiał właśnie z Nocturnem gdy zobaczył spadający myśliwiec imperium.
Przyjrzał się statkowi. Sprawdził coś w minikompie.
-Czy to nie Xin przypadkiem? - Zapytał Nocturna.
-Możliwe. Jeśli tak, to wyślij szybko kogoś po niego. Przyda się nam. - Odparł Noc.
-Przecież nie przeżyje upadku.
-Ahh. Nass. Ty chyba nie znasz Xina. To największy szczęściarz w galaktyce. Na Valkirii Prime, jego myśliwiec przywalił w budynek i jakoś przeżył.

Myśliwiec uderzył o ziemię. Po chwili eksplodował.

-Nadal mam kogoś po niego wysłać? - Zapytał Nasstar.
-No pewnie. Założe się o 100 kredytów, że żyje. - Odparł żartobliwie Nocturn.

****************

Xin, na kilka sekund przed uderzeniem kazał komputerowi wyrzucić wszysko z luku bagażowego.
Myśliwiec był już blisko gruntu.
-Kurwa, znowu?! - Zapytał sam siebie, po czym myśliwiec uderzył w ziemię.

Xin stracił przytomność...


Szeregowiec J.

9 XII 2004 22:52 CET
J

Żołnierze biegali we wszystkie strony. Każdy zdążał na swoją pozycję. J i kilu innych nie mieli ich wyznaczonych. Siedzieli przy sztabie i czekali. Kilkanaście kroków od nich Nocturn rozmawiał z Nasstarem.
W pewnej chwili zobaczyli spadający myśliwiec. Miał znaki Valkirii. "Kolejny, który nie dożył jutra" - pomyślał J, gdy maszyna uderzyła w ziemię i eksplodowała. "Wielu jeszcze dzisiaj umrze." Z zamyślenia wyrwał go głos Nasstara.
- J, Wolfman, Kern, idźcie tam, gdzie przywalił ten myśliwiec. Ściągnijcie tutaj pilota, jeśli przeżył.
- Tak jest - odparli chórem.
Jeden z żołnierzy się wychylił żeby sprawdzić, czy nie przelatuje akurat jakis wrogi statek. Skinął na pozostałych ręką. Przebiegli szybko przez plac i zagłębili się w uliczki. Było w nich ciemno, pył od uderzenia lądowników jeszcze nie opadł. Promienie słoneczne nie mogły się przebić przez gęstą chmurę kurzu. Szli tak kilkanaście minut, w końcu dotarli do... krateru. Szczątki myśliwca były rozrzucone w promieniu 100 metrów od niego.
- Myślicie, że przeżył?
- Wątpię.
- Odejdziemy stąd jak się upewnimy. A do tego trzeba go znaleźć.
Rozeszli się po okolicy. Co chwila znajdowali różne częsci maszyny. Nie było jednak śladu pilota. Minęło piętnaście minut, ale poszukiwania jednak trwały. Rozkaz to rozkaz. W końcu Wolfman zawołał.
- Znalazłem go!!
J podbiegł do niego.
- O skurczysyn, przeżył to...
Widok nie był za przyjemny. Pilot leżał w fotelu z myśliwca na parterze budynku. Był cały zakrwawiony i na pewno miał kilka złamań.
- Wolf, ty się znasz na fruwających tosterach, jak on się tu znalazł? - zapytał J opatrując rannego.
- Widocznie komputer katapultował go tuż przed uderzeniem. Eksplozja generatora zdmuchnęła go i znalazł się tutaj. Miał szczęście, że pasy nie puściły i dalej siedzi w fotelu. Gdyby nie to, rozsmarowałby się na ścianie - odpowiedział pomagając w opatrywaniu ręki i klatki piersiowej.
Kern zajmował się złamaną nogą.
- Wyjmujemy go z fotela, czy niesiemy razem z nim?
- Lepiej zostawmy w fotelu, przynajmniej kręgosłup ma usztywniony.
Kilka minut później skończyli łatać pilota. Wytarli mu twarz z krwi. J spojrzał na niego.
- Sukinsyn.
- Znasz go?
- Znam. Dobra panowie, do szpitala z nim. Trzeba się nim porządnie zająć.

****************

Dziesięć minut później wychodzili ze szpitala.
- Pół godziny, powiedział, pół godziny i facet wyjdzie...
- Walnął o glebę, wbił się w budynek i ma pęknięte cztery kości i masę zadrapań. Żadnego złamania...
- Farciarz...


-Bleeeee!!!

9 XII 2004 23:41 CET
Bow

-Co to za świństwo?? Nie dość, że syntetyczne, to jeszcze z cukrem! Zabiję! Dajcie mi tu zaraz duzy kubek PRAWDZIWEJ herbaty BEZ cukru! Może i jestem słaba, ale dać w mordę dywersantowi jeszcze mogę...


Manta

10 XII 2004 0:30 CET
Yaahooz

Norm puścił mimo uszu krzyki Bow, która raz majaczyła i miała konwulsje, a z drugiej wybrzydzała na temat herbaty. Barman miał już wszystkiego serdecznie dośc, więc dalej ze stoickim spokojem grał sobie w Big Ugly Mo-Fo Strike´s Back Yo", najnowszy hicior 3D VR FPP firmy Microstiff (miał na oczach okularki 3D VR).

Yaahooz siedział na krześle i gdyby nie otwarte oczy, to wydawałoby się, że śpi. Przypominał wrak człowieka. Podkrążone oczy, sinawe i spierzchnięte usta, rdzawo brudny od zakrzepłej krwi kawałek nosa.
Siedzieli tak już prawie pół godziny kiedy nagle Admirał prawie podskoczył na krześle czego efektem było to, że z niego zleciał. gruchnął o ziemię na tyłek, a później zerwał się na nogi i powiedział
- Czekają. Już są gotowi. Chodź.
Bow przypuszczała, że to przez ten stan skrajnego wyczerpania Yaahooz mówi trochę jak jakiś prymityw z
E-dyskoteki.

Wyszli, a na płycie hangaru czekał na nich jeden z obcych. Wojownik, czy też żołnierz jak kto woli. Chwilę patrzył na Admirała, a później ten skinął głową w stronę lewego ramienia.
- On nas zaprowadzi - powiedział cicho do Bow - pokazałem mu, że pójdziemy za nim.

Tak też uczynili. W końcu doszli do jednego z wyjść z hangaru (który miał z 300 metrów przekątnej) i weszli w okrągły korytarz, którego jedyną płaską powierzchnię stanowiła podłoga. Tutaj światła były podobne jak na mostku. Fioletowawe, pulsacyjne, dające równie dużo światła co cienia. Bow zauważyła, że okrągłe lampy przytwierdzone do ścian pulsują mocniej, kiedy koło nich przechodzili, a kiedy nikogo przy lampach nie było, przygasały. Korytarz przypominał nieco rurę od odkurzacza, którą ktoś wędruje środkiem. Sciany nie były gładkie, lecz chropowate. Wykonano je z jakiegoś dziwnego stopu.
Przeszli kilka skrzyżowań z innymi korytarzami, jedno większe od innych, gdzie zbiegały się ze cztery korytarze, a może więcej, wjechali gdzieś do góry jakąś windą, która była ukryta w ścianie; dopiero protoss odkrył dla nich wejście, dotykając swą dziwną dłonią z dwoma przeciwstawnymi kciukami kawałka ściany i wciskając go.

W końcu żołnierz wskazał im kawał ściany i później mały przycisk obok, a sam odszedł gdzieś korytarzem.Bow wcisnęła zarysowany na ścianie przycisk i kawał fioletowawego muru odsunął się bezgłośnie w bok. Za nim było duże, okrągłe pomieszczenie przypominające nieco salę do przeprowadzania jakichś badań biologicznych. Masa różnych aparatur, jakieś odczyty i holo-odczyty zapisane w obcym, dziwnym dla Bow języku, jakieś menzurki o dziwnych kształtach, holoekrany i klawiatury fotonowe, fotele z dziwnymi aparaturami dookoła i tak dalej.

Protoss, którego wcześniej Yaahooz widział w hangarze, ten w płaszczu podszedł bliżej, bo wcześniej stał gdzieś między holoekranami i go nie widzieli. Zaprosił gestem dłoni by podeszli. gdy to zrobili w głowie ich obojga rozległ się głos. Brzmiał dziwnie, ponieważ protoss chyba najpierw tłumaczył sobie to, co miał powiedzieć, a później jeszcze to przekazywał drogą telepatycznie. Więc o ile myśli mogły mieć dziwny akcent, intonację i mogły brzmieć jakby przechodziły przez wzmacniacz basów, to tak właśnie brzmiały.
"Samica niech usiądzie teraz tam" wskazał ręką na jeden z foteli. Na przeciwko stał drugi fotel. Też z masą aparatury dookoła, jakimiś wysięgnikami, sondami, laserowymi diodami, skalpelami fotonowymi i tak dalej.
"Ty Marttik możesz zostać ale będziesz musiał nie przeszkadzać i pilnować spokoju gdy odbędziemy skanowanie samicy"
Yaahooz kiwnął głową w kierunku lewego ramienia.
Spojrzał na Bow, która wyglądała na lekko przestraszoną.
- Idź. - rzekł - On Ci nie zrobi krzywdy...


Ale cisza...

10 XII 2004 9:37 CET
Raphaelus

- wyszeptał jakiś szeregowy otrzepując się z kurzu. Raphaelus wiedział o dwóch wielkich transportowcach, które wbiły się powierzchnie planety. Razem z kolegami wstawał z podłogi i strzepywał z siebie kurz i kawałki gruzu. Na szczęście nikomu w pobliżu nic się nie stało. Rozejrzał się. Niedaleko stał kontradmirał, ten którego o mały włos nie rozwalili jak podjeżdżał pod budynek. Majstrował coś przy dziwacznym hełmie. Raphaelus zastanawiał się co się stało z pilotem, którego przynieśli jakiś czas temu J z kumplami. Jeżeli szpital w piwnicach opery nie zawalił sie od tych wstrząsów, to facet miał pewne szanse. Tak czy inaczej, teraz były inne powody do zmartwień. Transportowce oznaczały desant, a desant mógł oznaczać dużą ilość wrogich żołnierzy. Raphaelus wdrapał sie na jakąś kupę gruzu (kiedyś to byłu schody) i usadowił sie przy jednym z wyższych okien. Okolica okryta była grubym welonem kurzu i pyłu. Możliwe, że zza tej kurtyny wyłonią się niedługo wrzeszczące szeregi wrogich żołnierzy, możliwe, że z pancernym wsparciem. Ciężko będzie...


### Orbita ###

10 XII 2004 10:23 CET
Harvezd

Sytuacja wyglądała krytycznie. Myśliwce sprzymierzonych były niszczone eskadra po eskadrze, skrzydło po skrzydle, statek po statku. Okręty wroga otworzyły ogień z turbolaserów do garstki niszczycieli i fregat, które z trudem przyjmowały na słabnące tarcze kolejne ciosy.
Niszczyciele Valkirii z fregatami avatarskimi przyjęły kulistą formację, którą niczym rój much oblatywały kąsając zajadle czarne jak dusze demonów trójkatne myśliwce wroga.
Z przeciwległej strony roju niszczycieli Molocha leciały trzy okręty Konfederacji, za którymi podążała czarna chmura myśliwców. Jeżeli planem Kommodora Vaara było skupienie na sobie uwagi przeciwnika, to jego plan powiódł się w stu procentach. Pięć czarnych niszczycieli nieustannie plując plazmą podążała za konfederacyjnym peletonem.

### Szpon ###

-Kommodorze, "Pazur" melduje gotowość.
-Odpalić. Wszystkie okręty jednocześnie.
Od niszczycieli konfederacji oderwały się po trzy okrągłe kontenery, które pomknęły w kierunku roju myśliwców. Wyglądały jak boje sygnalizacyjne i takąż sygnaturę posiadały. Gdy tylko pierwsze trzy wleciały w rój nastąpiła eksplozja pochłaniająca kilkanaście jednostek. Następne "boje" będące w istocie minami zabrały ze sobą jeszcze kilkadziesiąt myśliwców zanim rój rozproszył się i uformował grupy pościgowe.
-Pogratulujcie kapitanom "Pazura" i "Kła". Wróg drugi raz nie da się na to nabrać.

Korzystając z zamieszania mały prom opuścił dok "Szpona". Z dwoma mężczyznami na pokładzie powoli oddalał się od okrętów Konfederacji. Momentalnie obsiadło go kilka myśliwców Molocha.
-Skierowałem dodatkową moc do deflektorów. Jesteśmy zbyt wolni by ich wymanewrować- powiedział mężczyzna z krótką bródką, który powitał Senatora w doku.
Kim patrzył na radar pulsujący wrogą czerwienią:
-Mamy szanse na dokonanie skoku?
Pilot wchodził w wiraż próbując uniknać salwy:
-Niebardzo jest ich za dużo. Lecimy ku statkom Imperium. Niech pan złapie komunikator i nada sygnał, żeby dali nam kogoś do ochrony.
Promem wstrząsnęło kolejne trafienie.

### Draconia ###

Kłeby pary i pyłu unosiły się wokół wbitych w powierzchnię okrętow desantowych. Absolutną ciszę panującą w miejscach lądowania przerywało jedynie echo odległych wystrzałów. To myśliwce kończyły dzieło zniszczenia. Wtem ciszę przerwał odgłos pracującej hydrauliki. Metal zajęczał i na jednej ze ścian okrętu zaczął się odchylać prostokątny fragment. Po chwili opadł on całkowicie przeistaczając się w rampę łączącą wnętrze statku ze spalną, popękaną ziemią.
Nikłe promienie słońca nie były w stanie zgłębić mroku panującego w klinowym okręcie. Gdyby jednak znalazł się tam jakiś obserwator, mógłby po chwili ujrzeć jak z wnętrza powoli wyłaniają się pająkowate jednostki, które następnie rozpierzchają się wokół. Widziałby jak mrowie identycznych czarnych stalowych pająków powoli w formuje szyki. Oczekując przy dzwiękach mechanicznego klekotu armia biorobotów wysyła pojedyncze jednostki, by znalazły w okolicy źródła oporu. W końcu, by oczekiwanie nie przerodziło się w wieczność, okręt-gniazdo zaczynają opuszczać większe, również pająkopodobne pojazdy. Armia kończy formować szyki i pierwsza z grup rusza w kierunku najbliższych zabudowań.

### Thor ###

-Sir, wrogie niszczyciele przestały strzelać- zameldował Modilusowi oficer.
Kontradmirał spojrzał na mapę taktyczną i zmarszczył czoło. "To nie może znaczyć nic dobrego" pomyślał.
Jakby w odpowiedzi na jego czarnowidzące myśli ze wszystkich niszczycieli Molocha trysnęły jasne smugi energii. Wszystkie, jak jeden mąż, pomknęły w kierunku ostatniego w szyku niszczyciela Konfederacji- w kierunku "Pazura".
Na oczach obu flot tarcze "Pazura" uległy przeładowaniu, opadły, a pociski zagłebiły się w fontannach ognia i topionej skali w poszyciu niszczyciela. Chwilę później okręt Konfederacji eksplodował pochłaniając w ostatnim jęku kilkanaście myśliwców.
"Szach" pomyślał Kontradmirał.


Kontradmirał Morgana

10 XII 2004 15:17 CET
Morgana

... przysłuchiwała się w ponurym milczeniu rozmowie Nocturna i Melfki. Wciąż nie mogła się skupić po niedawnym ataku paniki i słowa Komandor docierałyt do niej jak zza ściany:
- Noc, wszyscy wiemy, że żołnierz ze mnie żaden ...Konfederaci też muszą mieć swoich psioników, warto by się z nimi skontaktować... Mogę się tym zająć, choćby i z Morganą...
W innym wypadku biorę apteczkę i idę pomagać rannym... Bardziej się przydam w ten sposób, niż strzelając.
Melfka miała rację, ich umiejętności należało wykorzystać w inny sposób. Morgana miała alergię na walkę i kiedy tylko mogła, starała sie jej uniknąć. Wolała też nie przyznawac się przed sobą, że kiedy trzyma broń, stanowi większe zagrożemnie dla siebie niż przeciwnika...
Niewielka oficer westchnęła i spojrzała Nocturnowi w oczy, musiała zadrzeć głowę, by to zrobić.
- Noc, zgadzam się z Melfką, tu póki co na nic ci się nie przydamy - uśmiechnęła się smutno. - Są problemy ze szpitalem, lepiej będzie jeśli im pomożemy. I rannym. Kontakt z P-Konfederatami to też dobry pomysł. Gdybyś...gdybyś nas potrzebował - mrugnęła dotykając skroni - wiesz, jak nas szukać - patrzyła na Nocturna wyczekująco. Po chwili milczenia pokiwał głową.
- Na pewno będę o was spokojniejszy, gdy nie będziecie strzelać - zaciągnął się dymem z papierosa. - Ani chować pod stoły, Morg - popatrzył na Kontradmirał "niby" surowym wzrokiem. - Nie traćmy czasu, idźcie. Pamiętajcie o meldunkach. I - dodał cicho- uważajcie na siebie.
- Ty też uważaj na siebie Noc, to rozkaz - Morganie ledwo udało się uśmiechnąć. - I jeszcze jedno... Gdybyś nie mógł mnie znaleźć, z tym będzie Ci łatwiej - chwilę męczyłą się z zapięciem, po czym zdjęła z szyi drobny wisiorek na łańcuszku i wcisneła do Nocturnowi do ręki. - To pamiątka rodzinna - westchnęła - bardzo dla mnie cenna, skupiajac się na niej, łatwo dotrzesz do mojej głowy.
Gdy obie oficer odmaszerowały, Komandor Nocturn jeszcze przez chwilę spoglądał na spoczywające na swojej owartej dłoni małe, srebrne słońce. "Ile jeszcze wschodów przed nami", szybko odegnał od siebie tą myśl...

Melfka i Morgana w miarę szybko dotarły do szpitala, który po akcji sierżanta Ibrachima, cudem udało się zdążyć przenieść jeszcze przed "atakiem" na przecznicę za Operą. Panował tam straszny rozgardiasz, sprzęt rozrzucony był w nieładzie, a cywile i medycy biegali w popłochu usiłujac robić wszystko na raz. Czego jak czego, ale sprawności zadaniowej (i umiejętnosci rozstawiania po katach) paniom oficer nie brakowało. Co prawda gdy tylko się oddalały poza granicę słyszenia, znów warczano o faszystowskich wiedźmach i zajadłych babach, ale cel uswięca środki... wreszcie zapanował porządek...a przynajmniej udało się pozbyć co większych objawów chaosu. Zadania i funkcje były rozdzielone, ranni rozlokowaniu, dyżury ustalone, każdy wiedział, za co odpowiada. Mogły odpocząć.
Kontradmirał nie mogła jednak zasmakować w spokoju... Pamiętała twarz Melfki, gdy przez jej osłony przedzierały się myśli ludzi, którzy nie zdołali ukryć się w schronach, pamętała zbyt dobrze falę strachu i bólu, która udrzyła w nią samą...mimo osłon, mimo zabezpieczeń... Pomyślała o wszystkich tych, którzy tkwili pochowani pod gruzami...może nawet żywcem. Bezwiednie zacisnęła pięści. Nie mogła ich tak zostawić. Jej głos był cichy i spokojny, gdy mówiła do Melfki:
- Cuda się zdarzaja, nawet w czasie wojny. Może ktoś przetrwał ta falę uderzeniową... pod gruzami mogą być żywi. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby się okazało, że dla kogoś ratunek przyszedł za późno. Pojedyncza osoby mają szanse się przekraść... w tamtą część miasta. Chcę iść. Ryzyko nie ma znaczenia, zapomniałam o rozsądku z chwilą, gdy zostałam na tej planecie. Idę. Jeśli będziesz chciała dołączyć, nie mogę rozkazać ci, byś pozostała tutaj - uśmiechnęła się, a jej twarz była bardzo zmęczona i blada.


St. Szeregowy Xweet

10 XII 2004 16:14 CET
Xweet

Przeżył mały szok w chwili, kiedy ziemia się zatrzęsła. Szkolenie przemogło strach i żołnierz wyskoczył z swojego prowizorycznego schronu. Na jego twarzy malowała się determinacja. Miał jeden cel: dostać się do Opery i przygotowć do wrogiego desantu. Wezwane posiłki nie nadeszły. Ostrożnie sprawdził okolicę i niebo nad nią. Kilka budynków zawaliło się kompletnie. Powoli wywołał holomapę, na której zobaczył dwuosobowy oddział Konfederacji, pewnie resztek po jakieś większej grupie zwiadowczej. Znajdowali się dokładnie po drugiej stronie budynku. Przeszedł przez gruzy i zobaczył dwóch szeregowców, jeden był ciężko ranny i był podtrzymywany przez swojego kumpla, który powiedział:
-Stój, kto idzie!
-Spokojnie żołnierzu. Jestem z Valkirii. Oddajcie mi broń rannego, teraz ja tu dowodze, jako najwyższy stopniem. Udamy się teraz do Opery, po broń i leki. Tam zostawimy twojego towrzysza. Podajcie swoje kody wywoławcze i nazwę jednostki. Mnie zwą Xweet.
-Wilk. Ranny to Szakal. Obaj jesteśmy z oddziału Sfora, sir. Szczerze powiedziawszy, to nasza pierwsza bitwa, sir. Uda nam się, sir?
-Primo, nie mów do mnie sir. Secundo, Mam zamiar ocalić swój tyłek i wasze też. Kapujesz żołnierzu?
-Tak jest si...
-Cicho, kogoś słyszę.
Xweet wziął broń, standardowy karabin szturmowy Konfederacji i wycelował go w kierunku podejrzanej kupy gruzu. Po chwili wyszedł, a raczej wyczołgał się lokalny milicjant. Ledwo żywy, musiał dostać ciężkim kawałiem gruzu. Wilk spojrzał na niego i zapytał:
-Bierzemy go, sir?
-Nie mów do mnie sir, do diaska. Co do niego.
Xweet podszedł do milicjanta i sprawdził jego stan.
-Na moje oko gościu już nie żyje. Chyba ma połamane żebra i nogi, orz złamany kręgosłup. Nie możemy go zanieść do Opery, ponieważ już jesteśmy spowolnieni przez twojego kumpla. Jak będziemy nieść dwóch rannych to nie dojdziemy do celu. Po drugie, nie przeżyłby transportu. Wolałbym, żeby było inaczej, ale musze to zrobić.
Pochylił się nad rannym i jednym ruchem udzielił mu ostatniej pomocy. Wiedział, że to jedyne wyjście w ich sytuacji, ale i tak miał wyrzuty sumienia. Na ten widok Wilk zbladł, ale nic nie powiedział. Xweet powiedził:
-To było konieczne. Teraz chodźmy, nie ma czasu do stracenia.
Po kilkunastu minutach kluczenia między budynkami doszli do Opery. "To najdłuższe kilkaset metrów w moim życiu"-pomyślał żołnierz Valkirii. Powiedział do Wilka:
-Zanieś go do szpitala. Czuje, że te staki dadzą nam popalić.
Konfederat oddalił się bez słowa. Xweet poszedł szukać swoich towarzyszy broni.


Kpt. Kemer

10 XII 2004 19:20 CET
Kemer

Ostrza. Sprawdził raz jeszcze. Dwie pary. Po dwa ostrza w każdej z pochew. Pierwsze, zwyczajne. Pamiętają jeszcze V-Prim... Drugie pokryte elektromagnetyczna powłoką. Pamiątką z planety Neuroshimy. Tamtejsi specjaliści podłączyli do ostrzy jakieś specjalne zasilanie, które było odpowiednikiem EMP.
-Najważniejsze, że się zaczęło - mruknął do siebie
Biokevlar na klatkę, nogi i ramiona. Idealnie dopasowany, leży jak ulał na kapitanie. Hełm...
-Nie - skwitował kiwając głową - na V-prim dostąłem ostro w łeb... może... E tam!
No i jeszcze jedno - karabin. Stworzony na planecie Hi-Tech. Cudo. Połączenie starej broni na amunicje łuskową kaliber 0.99 i amunicja energetyczna. Duża potężna broń, podpięty pod nią granatnik i kolimator, sprawiał, że broń wyglądała... cudownie.
Przypiął je do specjalnych pasków na stroju.
-Czas ruszać na to plugawe gówno!

Wyszedł z budynku Opery i zauważył wszech obecny chaos. Grupa oficerów na czele której stał Noc wydawała rozkazy, Kemer podszedł do nich.
-No Nocek, czas znowu ruszyć w bój, czy wiadome jest już jak przebiegł desant wroga.
-Kemer... kurwa mac, co ty robisz z tą pukawka?
-No... nic?
-Od kiedy ty używasz broni.... innej od białej?
-Od wtedy kiedy pierwszy raz starłem się z maszyna na planecie Neuroshimy.
-Tłukłeś się tam?
-No przez pół roku pomagałem tamtejszej partyzantce.
-Świetnie, według tego co mówi nasz zwiad i sensory to mamy do czynienia z jakimiś cholernymi maszynami. Ale to coś... jest inne to coś strasznie dziwnego, te gówna zrobione...
Kemer spojrzał na panie oficer. Melfka trzymała się za głowę, a Morga przytrzymywała ją szepcząc coś do niej.
-... co o tym myślisz?
-Mamy problem. Z maszynką jest ten problem, że nie działa na nią psychologia. To tępe dzidy, robią to co akurat zostanie im rozkazane... i to do końca.
-No to żeś mi powiedział, po prostu zajebiste konkrety!
-Jest parę sposobów, na maszyny. Najlepszy to EMP. Wyślij wiadomość, że chcemy tu tyle tego świństwa ile tylko są wstanie nam dać, a znając życie to dużo tego nie będzie.
-Dobra.


Okiem kontradmirała

11 XII 2004 1:46 CET
Ksch

Zbiórka przebiegała sprawnie, dopóki nie pojawił się ten cudak w kapeluszu.
- Ku chwale! Czekam na rozkazy! - zakrzyknął nowoprzybyły pojawiając się jakby znikąd. Aethan spojrzał na niego uważnie. Ksch odczytał informacje, która właśnie do niego dotarła. Zbladł.
"Lancet został zamordowany. Psionik. Operacja odbicia dziecka jest niemożliwa. Świadek był podstawiony lub ktoś mieszał wcześniej w jego głowie. Miejsce pobytu małej wciąż nie jest znane. Army57". Przesłał wiadomość Aethanowi. Chyba trzeba będzie odłożyć wycieczkę. Mamy problem - dodał do wieści Ksch. Aethan skrzywił się.
Ksch wyszedł.
Wywołał przez komunikator jednego z oficerów kontrwywiadu. Dokładne instrukcje na wypadek takich sytuacji jak ta. Kod czerwony. Stan gotowości całego kontrwywiadu i służb wewnętrznych.
Zobaczył kątem oka Dejwuta.
- Co tam Dave?
- Wolałbym zostać na Drakonii - wyjaśnił potężny oficer.
- Może uda się nam do niej przebić - stwierdził niepewnie kontradmirał.
- Wiesz ilu świetnych oficerów tam zostało? - Dejwut był zaniepokojony.
- Wiem i nie pochwalam tego. Ale oboje wiemy, że jest plan awaryjny - kontradmirał uśmiechnął się.
- Wiem. Wyrwiemy ich stamtąd jakby trzeba było - Dave również się uśmiechnął...


Szeregowiec Val´sereg

11 XII 2004 13:50 CET
val´sereg

W okolicach jednego ze schronów:
Był cały podenerwowany. Nie wiedział co wokoło niego dzieje. Obrazy przelatywały przez jego głowę. Całe życie... Całe....... Dzieciństwo, szkoła i najpiękniejszy dzień w życiu. Przyjęcie na służbę w oddziałach Valkiri. Dzisiaj swe ambicje przypłacił życiem. Umierał. Odchodziło to co najbardziej kochał. Życie. W końcu nie mogąc wytrzymać bólu zemdlał, a ostatnim obrazem który pojawił się przed oczyma była rodzina. Rodzina, której nigdy nie miał.
Nad ciałem szeregowca dwójka żołnierzy coś krzyczała. Przeklinali. Nie mogli mu pomóc. Ale może nie jest jeszcze zapóźno. Przed chwilą nadbiegł medyk. Szybko zaczął czynić swą powinność. W tym samym momencie, ktoś znów zaczął strzelać. Żołnierze odbiegli, a przy rannym pozostał tylko medyk.


Xin

11 XII 2004 14:00 CET
Xin1

Otworzył oczy. Przez chwilę nic nie widział, ale wzrok po chwili przystosował się do warunków.
Najpierw spojrzał na swoje ciało. Był pół nagi, miał na sobie tylko jakieś spodnie.
Nadal odczuwał ból w żebrach, prawdopodobnie połamanych na skutek wypadku.
Xin skrzywił się z bólu przy próbie obrócenia się, aby dokładnie obejrzeć pomieszczenie, w którym się znajdował.
Zauważył, że znajduje się w jakimś pomieszczeniu szpitalnym. Jak się tu znalazł? Nie wiedział. Pamiętał tylko, że uderzył w glebę i to z taką siłą jak nigdy wcześniej. Wyrzucił tuż przed kraksą wszysko z luku bagażowego.

-Sprzęt... - Pomyślał. Miał nadzieję, że ten ktoś, kto go tutaj przyprowadził, także zabrał jego sprzęt.

Leżał na łóżku polowym. Rany cięte miał już zasklepione, prawdopodobnie laserem.

Do pomieszczenia wszedł jakiś inny człowiek. Przeczesał czarne długie włosy dłonią, po czym podszedł do łóżka. Dopiero teraz sierżant zauważył jak wysoki był ten ktoś.

-Jak się czujesz? - Zapytał nieznajomy.
-Jakby wleciał we mnie niszczyciel klasy Lucifer. - Odpowiedział Xin krzywiąc się z bólu w okolicał klatki piersiowej.

-Masz szczęście, że przeżyłeś ten upadek. Właściwie to jest to niemożliwe. - Dodał chyba lekarz. - Miałeś połamane 4 żebra, wybitą prawą rzepkę i przebite płuco. Oprócz tego, wiele ran ciętych. - Powiedział doktorek.

-Kiedy będę mógł wrócić na pole walki? -Zapytał Xin.
-Za jakieś 40 minut. Na klatkę piersiową załorzymy ci specjalny kaftan, którzy przyspieszy zrost kości. Taki sam kaftan załorzymy ci na nogę. Z płucami nie będzie problemu. Implanty szybko są naprawiane, a twoje wystarczało załatać. Już są w pełni sprawne. - Odparł lekarz.

Po kilku minutach sanitariusze załorzyli Xinowu owe kaftany. Okazało się, że są wykonane z bardzo cienkiego, aczkolwiek trwałego i sztywnego materiału. Po dłuższej chwili Xin mógł chodzić o własnych siłach, co prawda miał jeszcze lekkie problemy, ale szybko się z tym upora. Przynajmniej miał taką nadzieję.
Ból w klatce piersiowej nadal mu doskwierał, dostał painkillera i jakieś inne świństwa, po chwili wszystko było w porządku.

Od sanitariuszy dostał jakiś mundur i swoje nieśmiertelniki. Sierżant szybko się ubrał i poszedł na spotkanie z Nocturnem.

Po drodze spotkał J.
-Cześć Xin! Jak się masz? - Zapytał szeregowy.
-Szczerze ci powiem, że jak gówno. Nafaszerowali mnie jakimiś chemikaliami i innych świństwem. Ale przynajmniej mogę chodzić i walczyć. - Odparł.
-To dobrze. Gdy cię znaleźliśmy w Wolfmanem, nie wyglądałeś ciekawie. W sumie to nie wyglądałeś.
-Dzięki za uratowanie mi tyłka. - Powiedział z uśmiechem Xin. - Gdzie mnie znaleźliście?
-Jakieś 15 minut na północ. Dokładnie to.... tutaj. - Pokazał na swojej mapie.
-Dzięki. Gdzie jest Noc?
-Gdzieś na zewnątrz się szwenda.- Odparł J.
-Dzięki. - Odparł Xin i pobiegł, lekko kulejąc na zewnątrz.

Nocturn rozmawiał o czymś z Melfką. Xin podszedł do nich i zasalutował.
-Komandorze, Pani Komandor. Melduje, że już działam i mogę uczestniczyć w walce.
-Dobrze cię widzieć Xin. - Noc ucieszył się na widok sprawnego, aczkolwiek nie wyglądającego ciekawie sierżanta. - J mówił, że nie wyglądałeś ciekawie.
-Cóż... Mamy dobrych lekarzy i tyle. Mam jeszcze jedną sprawę. Niedaleko mojej kraksy zrzuciłem cały bagaż. Jest to sprzęt przydatny w walce. Mogę się po niego wrócić? Za jakieś 20 minut będę z powrotem.

Nocturn zastanawiał się przez chwilę.
-No dobra. Ale uważaj na siebie. Nie chcę po raz trzeci widzieć się, jak będziesz opatrywany.
-Roger Sir.

-A co tam na orbicie? - Zapytała Melfka.

Xin spojrzał na nią ponuro.
-Mam być szczery? - Melfka tylko przytaknęła.
-Flota długo się nie utrzyma jeśli nie nadlecą posiłki. Okrętów wroga jest około 30. Jeśli nie więcej. Prawie 2000 myśliwców. Wróg przerasta nas liczebnie. Na początku sobie jakoś radziliśmy, jednak nie mogliśmy długo powstrzymywać takiej ilości wrogich okrętów. - Odparł ponuro Xin.

Melfka i Nocturn przysłuchiwali się złym wieściom. Ich twarze były bardzo ponure. Skoro wróg ma taką przewagę, to zajęcie palnety jest tylko kwestią czasu.

-Lecę Sir po mój bagaż. Zobaczymy się niedługo. - Xin odbiegł, nadal kulejąc.

-Skubany ma szczęście. - Stwierdziła Melfka. - Przeżyć taki upadek i po kilkudziesięciu minutach być już na nogach. Nie jest przypadkiem psionikiem? - Zapytała.

-Nie jest. To po prostu największy farciaż w galaktyce. - Odparł Noc.
****************

Xin znalazł miejsce kraksy. Dziwił się, że przeżył. Jego myśliwiec to teraz kupa złomu. Kratek całkiem pokaźnych rozmiarów ozdabiał teraz okolicę. Gdzie nie gdzie dopalały się szczątki Tuberkulozy.
Po kilku minutach poszukiwań Xin znalazł to co chciał.
Kontener mniejwięcej rozmiarów człowieka spoczywał kilkaset metrów od wraku.
Sierżant zajrzał do środka. Wszystko wyglądało na sprawne.

-Doskonale. - Powiedział sam do siebie, po czym zaczął ubierać się w to co znalazł...


Szeregowiec J.

11 XII 2004 16:14 CET
J

Cieszył się, że Xin wyszedł ze szpitala. Chłopak nie wyglądał jeszcze dobrze, ale przynajmniej już był na chodzie.
J włączył mapę taktyczną i przyglądnął się rozmieszczeniu znaczników. Dowództwo nie próżnowało przez czas jego nieobecności. Wszystko było przygotowane na przyjęcie przeciwnika.
Teren, którego mieli bronić był niewielki w porównaniu z obszarem walk w Capital City na V-Prime. Ledwie siedem przecznic od opery w każdą stronę. Obrona miała być warstwowa, pierwsze linie miały przyjąć uderzenie i spowolnić.
Poza liniami obrony rozmieszczone były detektory ruchu, czujniki podczerwieni, czujniki sejsmiczne, słowem wszystko, co miało za zadanie wykryć zbliżającego sie wroga. Te ostatnie niestety nie działały najlepiej ze względu na wcześniejsze uderzenie lądowników. Rozkalibrowały sie, a nie było czasu zresetować im ustawień. Za linią czujników był perymetr, patrolowany przez zwiadowców Nasstara.
Pierwszą linię obrony stanowiły pułapki. Saperzy rozmieścili kilkaset min na głównych drogach. Były dobrze ukryte, np. pod studzienkami kanalizacyjnymi. Oprócz tego część budynków mogła być wysadzona tak, aby zwalić się całym ciężarem na ulicę.
Dalej były ustawione barykady. Na każdej kilku, kilkunastu ludzi. Do tego przynajmniej jedna sztuka cięższej broni. W ważniejszych punktach oporu stały BPW. Kwiatków na nich nie było juz prawie widać. Zdążyły się ubrudzić. Poza tym, były dobrze ukryte. Nie można było pozwolić, żeby myśliwce przeciwnika się nimi zainteresowały. Ostatnie cztery mechy stanowiły jedyną rezerwę dla walczących. Miały być ruchomym wsparciem, uderzającym tam, gdzie przeciwnik atakował najmocniej.
Na składzie było też kilka transporterów opancerzonych. Na nich zamontowano szybkostrzelne działka laserowe. Nie licząc ledwie zipiących i pouszkadzanych Krzemieni, stanowiły jedyną ochronę przeciw myśliwską. Radziły sobie nadspodziewanie dobrze, mając na koncie po kilka myśliwców.
J spojrzał po ludziach kręcących się po okolicy opery. Zobaczył kilku P-konfów zmierzających na swoje pozycje. Tak, tym razem mieli walczyć z nimi ramię przy ramieniu. Nie było to normalne i większości się to nie podobało, no ale cóż... Rozkaz to rozkaz.
Oprócz konfederatów widział sporo miejscowych, przeważnie wojskowych i policjantów, ale też kilku cywili. Uśmiechnął się. Wojska Draconii były bardzo nieliczne i słabo wyposażone. W dodatku ich przeszkolenie było słabsze, niż piechoty liniowej Konfederacji. Mieli trudności z równym marszem, poligon widzieli na filmach szkoleniowych, a walkę znali z holowizji. Policja była jeszcze gorsza, ale przynajmniej umieli strzelać. To znaczyło, że jest w mieście przynajmniej jedna strzelnica. Sukces. Cały ten motłoch, liczący jakieś sto pięćdziesiąt osób zatrudniony był do służby pomocniczej. Mieli donosić zaopatrzenie dla walczących i ściągać rannych z pierwszej linii. Pomagało im kilkunastu fachowych sanitariuszy i medyków z Konfederackiego Korpusu Medycznego.
Magazyny sprzętu były rozrzucone po całym obszarze. Skracało to czas potrzebny do uzyskania potrzebnego wyposażenia i uodparniało na uderzenia z powietrza.
Sztab mieścił się w piwnicach opery, tam też ulokowało się kilku oficerów łączności. Mieli zapewnić stały kontakt z flotą na orbicie i z poszczególnymi pododdziałami. Mieli również spróbować przechwycić komunikaty przeciwnika i, jeśli to możliwe, złamać kody.
To wszystko miało się oprzeć planetarnej inwazji. Nie mieli szans. Mogli tylko spowalniać dużo potężniejszego przeciwnika.

Nocturn zbliżał się do miejsca, gdzie siedział J. Miał minę, jakby ktoś mu zabił ukochanego zwierzaka. Szeregowy nie wiedział co wpłynęło na humor dowódcy, sytuacja w której się wszyscy znaleźli, czy może rozmowa z Morganą i Melfką. Nieważne. Niezadowolony dowódca to wredny dowódca.

- J, pójdziesz za Morganą i Melfką. Masz je ochraniać, ale niech się o tym nie dowiedzą.
- Wolałbym zostać tutaj. Chyba bym się bardziej przydał.
- Tak, ale nie mam kogo z nimi posłać. Jesteś jedynym, komu ufam i który nie ma jeszcze wyznaczonego zadania. Idziesz. To rozkaz.
- Tak jest, sir - skrzywił się. - Tylko jeszcze jedno, mam je ochraniać na odległość, czy co? W mieście to niewykonalne.
- No to ustanowisz nowy standard dokonywania rzeczy niemożliwych.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
harvezd
Ten, o którym Seji mówi, że jest fajny



Dołączył: 16 Lis 2005
Posty: 1485
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: stont kleeckam

PostWysłany: Pią 18:20, 25 Lis 2005    Temat postu:

***

11 XII 2004 19:17 CET
Nocturn

Nocturn wychylił się zza rogu zrujnowanego budynku i z uwagą obserwował wrogą jednostkę. Słyszał już jak wyglądają od rozmieszczonych po mieście żołnierzy, ale pierwszy raz miał okazję zobaczyć na oczy nowego przeciwnika. Czegoś takiego nie widział do tej pory na oczy. Wyglądał jak jakiś bot bojowy, ale żaden ze znanych mu mechanizmów tego typu, nie przypominał z wyglądu pająka. Komandor obserował kroczącą ulicą jednostkę, broń na jej szczycie poruszała się to w lewo, to w prawo. Nocturn obrócił się w stronę towarzyszy. Wziął ich na zwiad, żeby mogli przyjrzeć się uważnie wrogowi. Teraz mieli zamiar sprawdzić jego wytrzymałość. Szeptem wydawał komendy. Żołnierze rozbiegli się po budynku, szukając dogodnych pozycji strzeleckich. Czekali. Maszyna zbliżała się, była już zaledwie kilkadziesiąt metrów od miejsca, gdzie ukryli się żołnierze Valkirii. W końcu Nocturn odbezpieczył karabin i otworzył ogień. Reszta jego podkomendnych uczyniła to samo. Maszyna zatańczyła na pająkowatych odnóżach, jednak szybko odzsykała równowagę i, obróciwszy broń, w kierunku, z którego padały strzały, otworzyła ogień. Wiązka plazmy trafiła w jedno z okien na piętrze. Nocturn usłyszał okrzyk bólu, jednak nie przestawal strzelać. Pociski zdawały się nie czynić wrogiej jednostce większych szkód. Poważniejsze obrażenia zadał jej dopiero rzucony granat. Coś w mechanizmie zaczęło iskrzyć i strzelać. Wreszcie w oknie pojawił się Nasstar z granatnikiem. Przymierzył przez chwilę i strzelił, jeden raz i drugi. Pierwszy z granatów uszkodził odnóża, bo "pająk" zachwiał się i stracił równowagę. Drugi wybuch uszkodził kadłub. Jednostka wciąż jednak ostrzeliwała budynek. Znów rozległ się jakiś okrzyk. Tym razem vakirijczycy zafundowali wrogowi małą kanonadę. Bot w końcu znieruchomiał.
- Ciężka cholera! Jak jest ich tyle, co mówili w raportach, to mamy problemy - powiedział komandor.
- Racja, lepiej wracajmy - odrzekł Nasstar ładując sobie granatnik na plecy.
- Zbieramy się - Nocturn powiedział do komunikatora. - Jakie straty?
- Straciliśmy Dzierzbę, a Szyjka jest ciężko ranny.
- Kurwa! Ewakuacja.
- Tajest!
Żołnierze zaczęli zbiegać na parter, a później przed budynek. Dwóch z nich niosło ciężkorannego towarzysza. Ruszyli w stronę opery. Znikając za rogiem, Nocturn obejrzał się. Na ulicę, gdzie przed chwilą rozprawili się z wrogim botem, wchodziły trzy następne.


Kontradmirał Modilus

12 XII 2004 0:58 CET
Modilus

-Panie Kontradmirale! Ogień wrogich jednostek znów ustał, zmieniają też szyk.
-Ustaw sensory na niszczyciel D2, sprawdź czy baterie energetyczne są ładowane na potężniejsze uderzenie.
-Opierając odczyt na dotychczasowej sile ognia, są podtrzymywane na poziomie 85% mocy.
-Pierścień wokół naszych jednostek został przerwany, tworzą coś na kształt roju w podsektorach T3, T4, T16, T17.
-Tores, skanowanie stabilności sektora. Trzeba wykorzystać chwilę spokoju, Scot, przekierować moc z broni energetycznej, poza obroną bezpośrednią, do generatorów pola.
-Sir, coś wychodzi z nadprzestrzeni w podsektorze P20!
-No! Już się obawiałem, że te 30 niszczycieli to wszystko, na co stać Wielkiego Cesarza Trójkąta, okazuje się, że na szczęście walczyliśmy tylko ze zwiadem.
-Odczyty wskazują na dużą grupę okrętów, wychodzą szykiem, przypominającym coś na kształt...
-Czyżby klinu?
-Tak, Sir.
Modilus patrzył na mapę holograficzną wyświetlaną na jego konsoli, nagle dostrzegając okładkę V-DVD z manewrami The battle of Termopile - Thomson, położenie i funkcje życiowe sierżanta Ceza.
-Jest na Drakonii, chyba są pod ciężkim ostrzałem, serce chce mu wyskoczyć gardłem.
-Pewnie, pewnie, patrz na fale mózgowe, te endorfiny do pewnie sobie wstrzyknął z przyspieszaczem bojowym. Przygotować się do bombardowania orbitalnego!
-Sir, ale...
-Taki żart, Thomson, taki żart.

Tymczasem w podsektorze D20 powoli materializowały się jednostki bojowe. Ach, ta charakterystyczna linia. Ach, ten kadłub, który z lubością roztrzaskują valikirjskie dzieci, gdy jest zbudowany z klocków Lego. Ach, te baterie energetyczne, które nigdy nie trafiają valkirijskich okrętów zbudowanych, także z klocków Lego. Ach, te poszycie, które z przyjemnością przebijają valikirijskie torpedy. Ach, te okręty, które rozrywa na klocki eksplozja reaktora, zbudowanego, nieodmiennie, z klocków Lego...

-Sir, w podsektorze D20 wyłaniają się statki Konfederacji.
-Łączyć.
-Tu Komodor Rock, 9 flota pogranicza, przybyliśmy w porę?
-Witam Komodorze! Za takie spóźnienie nie minie was pluton egzekucyjny, ale póki co zapraszam do tańca, miejsca na parkiecie jest dosyć.


Flint

12 XII 2004 1:59 CET
Flint

Breneki nie robiły bydlakom większej krzywdy. Granaty Nasstara rozwaliły pajęczaka, ale cóż - aż trzy. To nie była metoda. Kiedy skład Nocturna zaczął sie wycofywać, a w uliczce pojawiły sie kolejne pajęczaki, Flint postanowił zadziałać inaczej.
Strzelił granatem w ścianę, gruz posypał się pod nogi pajęczaków, sprawiajac, że przynajmniej na chwilę zatrzymały się, łapiac równowagę. Wtedy Flint posłał w ich kierunku pirokinetyczny impuls, podpalając powietrze (z pomocą wzamacniacza nie takie sztuczki były możliwe), usiłując przepalić przewody w stawach - ale nic to nie dało, roboty były zbyt dobrze chronione przed zwykłymi płomieniami. Pozostawało tylko...
- Nocturn, kryj mnie!
Kontradmirał przykęknął, stabilizując postawę. Wreszcie wysłał swoją świadomość do pierwszegoz brzegu robota, badajac jego wewnętrzną strukturę. I znalazł jednostkę główną - procesor, dysk, inne takie. W tym właśnie miejscu uwolnił płomienie, które buzowały w jego wnętrzu, zwęglajac łączące wszystko kable.
Wielki pajęczak nagle znieruchomiał. Przyszedł czas na kolejne. Z tymi poszło już łatwiej.
Nocturn uśmiechnął się, widząc, jak łątwo to idzie. Podszedł więc do Flinta i klepnął go w ramię...
-Świetna robota, stary.
... a Kontradmirał przewrócił się na bok. Cała jego twarz zalana była cieknącą z nosa krwią. Uśmiechnął sie jednak, co wyglądało dosć makabrycznie.
- Jeszcze im wpierdolimy, Noc - wykrztusił.
Po czym zemdlał.


´><´

12 XII 2004 12:59 CET
Ibrachim

Wyjście Nocturna z opery trochę zaniepokoiło młodego sierżanta. "Co będzie jak oni wszyscy zginą?", "Nie zginą, przecież są doświadczonymi żołnierzami... a jeśli?". Takie i jeszcze dziwniejsze myśli chodziły po głowie Ibrachima. Po godzinie czasu do teatru wszedł komandor Nocturn i kilku ludzi. Jeden z nich był ciężko ranny i od razu został opatrzony, poczym zabrany do szpitala. Zobaczył także kontradmirała Flinta, którego niosło dwóch żołnierzy.
- Boże! Co z nim? - zapytał Nocturna zdenerwowany Jusl
- Nic, tylko zemdlał, ale gdyby nie on to pewnie mielibyśmy na ogonie niezłe stadko "pajączków" - odpowiedział i uśmiechnął się.
- Wezmę dwóch ludzi i pójdziemy w kierunku drugiej wieży. Tam jeszcze nikt nic nie sprawdzał. A warto by było to zrobić - powiedział młody Jusl
- Dobra, ale weź ze sobą kilka granatów EMP - odpowiedział Noc
Sierżant nic nie odpowiedział, jedynie uśmiechnął się w taki sposób jakby chciał porozwalać kilka maszynek.
Ibrachim poszedł na główny korytarz i porozglądał się.
- Szeregowy Mac do mnie! - krzyknął
Nagle z końca korytarza przybiegł zdyszany żołnierz.
- Ku chwale! - zasalutował
- Spocznij! - rozkazał Ibrachim
- Masz tutaj jakiegoś zaufanego żołnierza? - zapytał
- Jest tutaj Starszy Szeregowy Vak - odpowiedział
- Dobra bierz go i idziemy na małe polowanie - uśmiechnął się i zabrał ze sobą dwóch szeregowych.
Po kilkunastu minutach od wyjścia z Opery nie spostrzegli niczego podejrzanego. Słyszeli jedynie kilka wystrzałów i jeden potężny huk, ale nic poza tym.
- Dokąd właściwie idziemy, sir? - zapytał Mac.
- W rejony drugiej wieży, na razie nasi żołnierze nie zbliżali się do niej, a kilku konfederatów, którzy się tutaj zapuściło nie wróciło - odpowiedział
Szeregowi lekko się zmieszali i zdenerwowali, ale szli dalej wierząc w kompetencje Jusla.
Po kilku minutach doszli do gruzów zawalonego domu, które zatarasowały ulicę.
- Biegiem za mną - wyszeptał Sierżant
Dobiegli pod "ścianę gruzu" i Ibrachim powiedział:
- Lornetka -
Starszy Szeregowy Vak wyjął z plecaka lornetkę i podał ją dowódcy zwiadu.
Sierżant zrobił zbliżenie na poruszający się w oddali obiekt i robił zdjęcia.
- Mały bio-pająk, lekki pancerz, ciężka broń i oplatane ostrzami nogi... - stwierdził
- ... jest od nas oddalony o jakieś 100 metrów, będzie tutaj za 30 sekund. Za nim idą dwa takie same roboty - dokończył
- Mac doczołgaj się na drugą stronę ulicy, ja przemieszczę się na środek a ty Vak zostaniesz tutaj. Na znak otwieramy ogień. Najpierw dwie serie w nogi, potem trzy serie w tułów. Gdy to nie poskutkuje ja zaprzestaje strzelać i wyciągam granat. Wy ostrzeliwujecie maszynę a ja robię swoje - rozkazał Ibrachim
- Czekajcie, macie jakieś elektroniczne cacka? - zapytał
- Lornetkę, kompas oraz komunikator -powiedzieli
- Wyłączcie je, bo będę rzucał granatami EMP - odpowiedział
- Dobra wszyscy na pozycje - wyszeptał
Chwilę potem pająki były już kilkanaście metrów od barykady. Zwątpienie i niepewność ogarnęły żołnierzy. Ibrachim skinął na szeregowych a ci otworzyli ogień. Maszyny odskoczyły, ale żołnierze nie przestawali strzelać. Nogi jednego z pająka wygięły się i chwilę potem połamały. Dwa następne otworzyły ogień i ostrzeliwały barykadę. Vak dostał w rękę a Mac schował się całkowicie za gruzami. Sierżant wyjął granat, odbezpieczył i rzucając krzyknął: "Fire in the Hole!". Pająki przestały strzelać, ponieważ zostały uszkodzone im przewody i iskrzyły się jak lampki na choince bożonarodzeniowej. Ibrachim skinął na szeregowych a ci znowuż zaczęli strzelać. Tym razem poszło łatwiej. Dziury w pancerzach wywołane wybuchem granatu EMP pozwalały na szybkie zniszczenie całej elektroniki, która była prawie unieruchomiona przez granat. Ibrachim wyjął z pochwy Desert Eagla i wyskoczył z barykady do robotów. Szeregowi wstrzymali ogień i osłaniały sierżanta. Ten podszedł do pierwszego pająka, który na początku stracił nogi i strzelił. Kula przebiła pancerz z odległości 50 cm i skończyła "żywot" maszyny. To samo zrobił z pozostałymi.
Po chwili schował pistolet i powiedział:
- Vak daj aparat -
Szeregowy podał urządzenie i młody Jusl robił zdjęcia zmasakrowanych maszyn. Wyjął z każdego pająka procesor, albo to co z niego zostało i schował do plecaka.
- Dobra chłopaki zbieramy się - powiedział
- Jak ręka Vak? - zapytał
- Na szczęście kula przeszła na wylot - odpowiedział Mac, który zajął się ręką kolegi
- Idziemy nim zjawi się następna gromadka - powiedział
- Nie możemy iść dalej ze względu na Vaka - powiedział szeregowy
- Szkoda, myślałem, że sprawdzimy jeszcze coś, ale zdrowie ważniejsze. Wracamy do opery! - odpowiedział


### Orbita ###

12 XII 2004 16:19 CET
Harvezd

Dziesięć konfederacyjnych niszczycieli i dziesięć fregat wyszło z przestrzeni w formacji klina. Okręty natychmiast skierowały się ku dwóm ostrzeliwanym ninszczycielom Konfederacji i otworzyło ogień do czarnych klinowych kształtów ścigających statki Kommodora Vaara.
Na mostku "Siekacza", okrętu dowództwa 9. Floty panowało wielki poruszenie. Kommodor Rock, weteran walk o Valkirię Prime, którego uniewinniono z zarzutów zdrady stanu, jakoże wykonywał rozkazy renegata Wielkiego Admirała Reckarda nie wiedząc o jego zdradzie, był w swoim żywiole. Niszczyciele osłaniające ogniem plujące plazmą fregaty zanurkowały w kierunku "Szpona" idąc z klinowymi jednostkami na czołowe. Tak jak się spodziewano, czarne okręty wroga rozstapiły się, a kawalkada niszczycieli Konfederacji przeleciała między nimi rażąc dotkliwie.
-Wysłać pozdrowienia do Kommodora Reeva i ... statków Imperium- westchnął Kommodor.
-Ay, Sir!
-Włączyć "Szpona" do formacji. Lecimy na odsiecz tamtemu zgrupowaniu statków- dowódca pochylił się nad holomapą jażącą się rojem malutkich czerwonych punkcików- I wysłać myśliwce.

Podczas gdy zielone mysliwce opuszczały strumieniami hangary niszczycieli, główne zgrupowanie wrogich jednostek powoli zmieniło szyk.
Po chwili wszystkie trysnęły strumieniami pocisków energetycznych, które pomknęły w kierunku najbliższego niszczyciela 9. Floty. Tarcze chwilę pochłaniały uderzenia, ale po chwili opadły a ostatnie wiązki energii spenetrowały poszycie okrętu.
W agonalnym skurczu jednostkę objęły strzelające w pustkę kosmosu jęzory ognia. Po chwili niszczyciel eksplodował, siejąc ogromnymi odłakami zniszczenie wśród ciasno zgrupowanych okrętów. Dwie fregaty i spora ilość myśliwców zniknęła we wspólnym krzyku eksplozji.

-Ożeszkurwa- wyszeptał Rock- Utworzyć dwie grupy! Rozproszyć flotę!

W całym tym zgiełku, ścigany przez cztery myśliwce przemykał konfederacyjny prom.
Statkiem targnęło kolejne celne trafienie.
-Tarcze na 64%. Długo ich nie będę mógł gubić. Zaczynają przewidywać moje ruchy. To diabelstwo szybko się uczy- zakomunikował pilot wprowadzając prom w spiralny lot.
Senator złapał się na tym, że ze zdenerwowania potupuje nogą. Ponowił wezwanie na imperialnych kanałach:
-Tu prom konfederacji do Imperialnego Niszczyciela "Thora". Prom Konfederacji do "Thora". Prosimy o pomoc i zgodę na dokowanie. Odbiór.
Nadal nic. Statkiem wstrząsnęło kolejne trafienie.

Na mostku Thora Kontradmirał Modilus dwoił się i troił, nie tracąc nic ze swojej ogłady i poczucia humoru, gdy zameldowano mu:
-Sir, dowódca 9. Floty wywołuje. Połaczenie otwarte. Odbieram tez wezwanie od jakiegoś promu konfederacji w sektorze G9. Proszą... o pozwolenie na dokowanie. Sir?
"Tego nie było w planie. Nie takie rozkazy przysłał Admirał. Coś musiało pójść nie tak."
-Wyślijcie myśliwce piątego skrzydła do obrony. Prom ma zgodę na dokowanie. I kapitanie- Kontradmirał nachylił się nad oficerem łączności- Odpowiada pan głową za pomyślne dokowanie tego statku.
Kapitan bezgłośnie przełknął ślinę.


Dowódca sił lądowych Konfederacji Planet, Kommodor Veste..

12 XII 2004 17:43 CET
Veste

..kazał zatrzymać jeepa, po czym z niego wyskoczył coś przeklinając pod nosem.
- Witam lokalnych obrońców, gdzie zastanę dowódcę?
Żołnierze Konfederacji momentalnie staneli na baczność salutując dowódcy.
- Obroną dowodzi Komandor Nocturn z wojsk Valkirii, sir!
Komomodor zabrał tylko torbę z tylniego siedzenia pojazdu po czym zaczał mobilizować widocznie pozbawione morale oddziały Konfederatów.
Jedna kompania, podzielona na chorągwie została rozesłana po okolicy by obsadzić miejsca o jakimkolwiek znaczeniu strategicznym.
Ludzi wyposażonych w broń większego zasięgu zwołał do siebie i wyruszył za dowódctwem V-Oddziałów.

Lawirowanie pomiędzy mniej i bardziej zrujnowanymi budynkami sprawiało trochę problemów, zwłaszcza przy tempie narzuconym przez dowódcę. Wszystko wskazywało na powolne zmniejszanie się dystansu gdy zwiadowca nadał sygnał przez radio o zbliżającym się wrogu.
-"Wszystkie jednostki, obsadzić punkty strzelnicze. Cel nadchodzi z północy. Zwiad, co o nich wiemy?"
-"Sir, ee.. Pająki. Trzy, wyglądają na dobrze opancerzone. Jakieś pare.. dwa.. metry wzrostu.

Ale ponoć to jeszcze te małe.."
-"Zobaczymy co potrafią i czy warto było wracać do woja dla tych sukinsynów.."
Na rozkaz najlepiej ufortyfikowani strzelcy rozpoczeli ostrzał lekką bronią, nie czyniąc żadnemu z przeciwników większej krzywdy. Rozpakowany worek Vestego ukazał światu rusznicę przeciwsprzętową dobrą na właściwie każdą okazję i pare magazynków.
Kolejne komendy i kolejne stanowiska otwierały ogień, odwracając co chwilę uwagę od swoich jednostek. Poleciał pierwszy granat odłamkowy lekko nadwyrężając pancerz mechanicznego pająka i chwilowo go dekoncentrując naruszając strukturę czerwonej kuli umieszczonej na przodzie.
-"Sensory, kurwa mać, po oczach im, po oczach strzelać"-Rozległ się rozkaz na paśmie - "Broń długa, wszyscy, którzy mają - strzelać do sensorów, czerwona kula z przodu!"
Przez następne kilkanaście minut, trzy ofiary śmiertelne ze strony żołnierzy Konfederacji i pięciu rannych roboty zostały pozbawione przynajmniej części zmysłów i stanowiły już łatwy cel, nie mogąc się praktycznie bronić. Dwa granaty i nabój przeciwsprzętowy dokończyły agonię pająkopodobnych.
-"Przeskanować je, znaleźć słabe punkty, później rannych i martwych odtransportować do obozu, wszyscy na wyższych stanowiskach, osłaniać tych tutaj na dole. Ja idę skonsultować się z Valkiryjczykami."

Dwie minuty biegu później, za zbliżającym się budynkiem Veste usłyszał piechotę zamykającą oddział. Skręcił w boczną uliczkę starając się przeciąć tor marszu kolumny jakoś niedługo przed nimi. Pokazał się zwiadowcom, nie chciał zbędnie prowokować
sprzymierzeńców. Miał nadzieję, że jeszcze sprzymierzeńców.
Przed zakrętem zatrzymał się, przerzucił broń przez ramię i paradnym krokiem wyszedł na
spotkanie zespołowi Nocturna.

- Co tam u was, jak wam służba mija?

- Idź. On Ci nie zrobi krzywdy...

12 XII 2004 19:04 CET
Bow

Z lekkim wahaniem podeszłam do dziwnie wyglądającego fotela. Był o wiele za wysoki, jak na moje mozliwości, na szczęście z podłogi wysunęły się schodki gdy tylko przed nim stanęłam. Usiadłam w fotelu. A raczej "utopiłam" się w nim jak mała dziewczynka. Oparcie sporo wystawało mi nad głowę, a na szerokość, to jeszcze zmieściłaby się ze mną druga ja. Urządzenie ewidentnie nie było przystosowane do ludzkich wymiarów.
Protoss podszedł do mnie z jakimś urządzeniem. "Nie bój się. Włożę Ci to teraz na głowę"-przekazał mi telepatycznie. Heh, chyba jeszcze nie wiedział, że "starsza szeregowa Bow niczego się nie boi". Usiadłam tak, żeby nie miał problemów z założeniem mi tego dziwacznego... diademu? Tak, to chyba właściwe określenie. Metalowa obejma rozszerzająca się w jednym miejscu w trojkatny kształt nieco przypominała ozdoby głów starożytnych książąt. Tylko, że zamiast drogich kamieni miała mnóstwo różnego typu protosskich kryształów w wzmacniaczy psionicznych.
Po krótkiej chwili protoss się poddał. Jego dłonie okazały się nieprzystosowane do "obsługiwania" ludzi, a chyba nie chciał mnie uszkodzić. Nie wyrazil sprzeciwu, gdy wzięłam od niego urządzenie i samodzielnie włożyłam je na głowę. Patrzył tylko uważnie, czy robię to właściwie.
Gdy diadem był już na swoim miejscu podał mi jeszcze dwie bransolety i polecił ciasno zapiąć je na nadgarstkach. Hmm... ciasno... Po zapięciu na ostatni zatrzask uzyskałam tyle, że nie spadały przez dłonie. Odniosłam wrażenie, że na ten widok błękitnoskóry psionik nieco się załamał. Zrezygnowanym krokiem poszedł poszukać w szafce "dziecięcego" rozmiaru. Po dłuższej chwili byłam już przygotowana do badań.
Protoss usiadł na drugim fotelu i założył na siebie identyczne urządzenia. Gdy skończył między naszymi diademami popłynęła świetlista smuga intensywnie różowej mocy psionicznej. Poczułam, ze wychodzę z siebie...


Szeregowiec J.

12 XII 2004 20:49 CET
J

Wróg się zbliżał do pozycji obrońców. Nadchodziły pierwsze raporty od zwiadowców, po przefiltrowaniu suche dane o przeciwniku trafiały do sieci taktycznej. Każdy żołnierz wiedział już z kim przyjdzie walczyć. Roboty. Nie znające strachu, głodu ani zmęczenia. Mogły atakować bezustannie, nie dając wytchnąć walczącym na barykadach. Cały czas analizowały wszystkie informacje z pola bitwy, opierając na tym swoją strategię. Nieustannie sprawdzały wszystkie możliwe warianty taktyczne. Już w tym miały olbrzymią przewagę nad człowiekiem.
Na razie jednak atakowały tylko pojedyncze maszyny. Zwiadowcy nie meldowali o większych siłach wroga, ale niektóre sensory sejsmiczne wykrywały liczne drgania. Przeciwnik się zbliżał powoli, jakby badając teren przed sobą. Te kilka robotów, które już podeszły zostało pokonane. Straty jednak były duże, a nie należało liczyć, że ze wszystkimi pójdzie tak łatwo. Sztuczna inteligencja potrafi się uczyć.

J przemykał się cicho zaułkami. Walka została za nim, przed nim rozciągało się zrujnowane miasto. Dwie kobiety szły równoległą uliczką. Jak na razie wszystko przebiegało zgodnie z planem. Bez trudu udawało mu się wysforować naprzód, niezależnie od obieranego przez nie kierunku marszu. Nie napotkali jeszcze przeciwnika i szeregowy miał nadzieje, że tak zostanie.
Przystanął na chwilę przed kolejną przecznicą. Wyglądnął za róg. Przez pył unoszący się w powietrzu niewiele by zobaczył, gdyby nie systemy wbudowane w hełm. Szczerze współczuł dwóm paniom oficer, które takiego wyposażenia nie miały. Nadchodził wieczór, więc niedługo będzie jeszcze gorzej, a latarek nie można było użyć.
Ulica była pusta, nie licząc kilku samochodów, porzuconych przez właścicieli. Rozejrzał się dokładniej. Kobiety właśnie wychodziły z zaułka. J cofnął się kilka kroków i ukrył się za pojemnikiem na śmieci. Szły w jego stronę.


Xin

12 XII 2004 21:45 CET
Xin1

Skończył ubierać się w strój, który znalazł przy wraku. Kamuflarz był znakomity, kilka lat pracy inżynierów w rezultacie dało znakomity strój maskujący. Sierżant zarzucił jeszcze na siebię płachtę w kolorach szarego moro.

Wyciągnął jeszcze całkiem sporą walizkę. Otworzył ją i znalazł w środku, karabin snajperski Barettę 2K rozłozoną na części.

Złożenie jej zajęło Xinowi około 3 minut, ale było warto. Znalazł jeszcze 4 magazynki do snajperki, w każdym po 30 naboi oraz swojego boltera z zapasem amunicji.

Przydałby się jeszcze jakiś kevlar, ale tego już nie miał.

Xin pobiegł ile sił w nogach (czyli niezbyt dużo) w kierunku miasta. Miał nadzieję, że te zasrane maszyny będą miały trudności z wykryciem go w tym stroju.

Droga do miasta była dosyć spokojna, nie licząc dziesiątek myśliwców przelatujących mu nad głową. Xin jednak dobrze kluczył między drzewami, a później budynkami i znalazł się bezpiecznie przy operze.

Nocturn właśnie wracał z kilkoma ludźmi z niewiadomo skąd. Flint był niesiony przez dwóch żołnierzy.

-Dobrze, że jesteś. To ma być ten sprzęt?! - Zapytał zdziwiony Nocturn.

-Sir. Wiem, że to wygląda trochę śmiesznie, nawet nie mam na sobie zbroi, ale w tym kombinezonie czuję się bezpieczniej niż w zbroi. Daje znakomity kamuflarz, a snajperka bez problemu przebije pancerz tego gówna... chyba. - Odparł Xin.

Noc spojrzał jeszcze raz na sprzęt sierżanta, miał pewne wątpliwości co do niego...


Różowa smuga.

13 XII 2004 1:53 CET
Bow

Byłam w niej, choć doskonale wiedziałam, że moje ciało spoczywa w fotelu.
Spojrzałam na siebie. Byłam wysoka, szczupła, z czarnymi włosami do kostek. Skądś wiedziałam że jestem idealnie piękna. Na sobie miałam tylko długą, białą, płócienną suknię przewiązaną w talii mocnym skórzanym rzemieniem. Zza pleców wystawała mi bogato inkrustowana rękojeść dwuręcznego miecza.

Widok mojego ideału zaskoczył protossa, który wyglądał niemal tak, jak w rzeczywistości. Może poza faktem, że teraz był ode mnie nieco niższy.
Razem poszliśmy w kierunku mojej psychiki.

Przez całą drogę prowadził protoss. Jednak teraz niepewni spoglądał na gromadkę odźwiernych pilnującą wejścia do mnie.
Jako pierwszy dawał sie zauważyć temperament. Wielki, czarny, coś jak połączenie najgorszych koszmarów sennych, szczerzył teraz ogromne kły i groźnie warczał. Zaraz za nim stała Prywatność-dumna wampirzyca ze śladami niejednej zwycięskiej walki na twarzy. Tuż obok w powietrzu unosiła się demoniczna Niezależność. Tej chyba najbardziej obawiał się psionik, gdyż nie do końca dał się stwierdzić, czy jest kobietą, czy smokiem. A także-w ilu istnieje wymiarach.

Podeszłam do bramy. Bestia natychmiast zamieniła się w pociesznego szczeniaczka i z radosnym popiskiwaniem wskoczyła mi na ramiona. Kobiety rozstąpiły się z szacunkiem, wpuszczając nas do środka.
"Witaj w moim świecie, przybyszu"-powiedziałam, gdy zamknięto za nami bramę.
Protoss rozglądał sie zaskoczony.
Byliśmy w wielowymiarowej strukturze wzajemnie przenikających się cech, wspomnień, myśli i emocji. Cała struktura falowała, migotała i zmieniała się w ciągły, całkowicie nieprzewidywalny sposób. A my byliśmy w swego rodzaju bańce, jakby oddzieleni próżnią od właściwej mnie.
Ale nawet tu dało sie zauważyć, ze całośc żyje w rytm muzyki dawno zapomnianego przez świat genialnego kompozytora...


***

13 XII 2004 2:40 CET
Nocturn

- O! Kommodor Veste <slap> - Nocturn przywitał się z dowódcą P-Konfu. - Co u ciebie, renegacie?
- <hoo-tsch> Jak widać. Doszedłem wysoko bez włażenia w tyłek Imperatorowi.
- Wolę nie wiedzieć w czyj tyłek teraz włazisz... ale polityka na później. O dupach pogadamy, jak to się skończy, najlepiej przy piwie. Jak rozumiem jesteś tutaj w imię przyjaźni i tak dalej.
- Tak będziemy walczyć razem - Veste zaczął wymieniać jakimi siłami dysponuje P-Konf i gdzie są rozmieszczone. Nocturn również podzielił się z nim wiedzą na temat rozlokowania oddziałów Valkirii. Razem zaczęli ustanawiać wspólny plan obrony miasta.
Cały czas odbierali komunikaty od jednostek uwikłanych w walkę z wrogiem. Powoli zagrożenie zaczynało być znajome. Wiedzieli przynajmniej jakie są słabe, a jakie mocne punkty przeciwnika. Tyle tylko, że nie wiedzieli, co może ich jeszcze czekać. Wcale nie było powiedziane, że pająkowate mechy były ostatnią niespodzianką Molocha.
Robiło się coraz ciemniej. Co jakiś czas niebo przecinał myśliwiec, ale żaden z pojazdów powietrznych nie miał oznak Valkirii czy Konfederacji. Wszystkie należały do wroga.
Nocturn i Veste wydawali rozkazy podkomendnym. W starym, zrujnowanym budynku, będącym teraz sztabem sił broniących Draconii czerwone punkciki przesuwały się po holomapie.
W pewnej chwili wyraźnie było widać jak jeden z punktów oporu załamał się, z komunikatorów dochodziły rozpaczliwe krzyki.
Nocturn rozejrzał się po oficerach:
- Kemer, weź trochę ludzi i jazda tam, ale migiem. Wróg nie może się przedrzeć, jasne?
- Tak jest sir.
- Dam mu kilku naszych do pomocy - powiedział Veste.
- Dobra. Byle szybko.
- Nie ma sprawy, my w P-Konfie jesteśmy dobrze zorganizowani.
- Taa, jak stado małych, złośliwych embrionów.
Veste zaczął wydawać komendy swoim ludziom. Wkrótce też do oddziału sformowanego naprędce przez Kemera dołączyło kilkunastu żołnierzy Konfederacji. Razem ruszyli, by odeprzeć wroga.
W tym czasie na holomapie kolejna linia czerwonych punktów uległa załamaniu.
- Kurwa! Nasstar! Organizuj sobie jakiś oddział!


Jeszcze chwila...

13 XII 2004 9:52 CET
Raphaelus

- ...a nabawię się arachnofobii - mruczał Raphaelus rozpłaszczony na jakiejś kupie gruzu. Po pierwszym starciu z pająkami zmienił w swoim Mauserze amunicję na wojskową. Wcześniej używał zwyczajnej, z niepełnym miedzianym płaszczem. Była idealna, jeżeli chodziło o "miękkiego" przeciwnika. Pociski miały paskudny zwyczaj "grzybkowania" po wbiciu się w cel. Wojskowa miała pełny stalowy płaszcz i dodatkowo pokryta była warstwą teflonu. Teoreycznie miała przebijać do trzech warstw kevlaru. Nie wiadmo z czego były robione pancerze pająków, ale na pewno z czegoś twardszego. Raphaelus siedział w ruinach, i przygotowywał w myślach drogę jak najszybszej ucieczki, jak w komunikatorze coś zatrzeszczało. Żołnierz wyregulował urządzenie (pięścią) i z trzasku komunikatora wyodrębniły się pojedyncze słowa. Coś jakby "sensory" "strzelać po oczach", "czerwone kule". Potem znowu trzaski.
- Ciekawe - pomyślał Raphaelus - może warto spróbować...
Ostrożnie wychylił sie ze swego schronienia i zaczął lustrować przedpole przez lunetkę sztucera. W pewnym momencie, jakieś 80m od swojej pozycji zauważył pająka, który zawzięcie ostrzeliwał wzniesioną naprędce barykadę. Czerwona kula na jego korpusie (pewnie ten sensor) migała jak oko cyklopa.
- Zobaczymy co powiesz na to, blaszaku cholerny - wycedził żołnierz przez zaciśnięte zęby. Wycelował dokładnie w środek kuli i nacisnął spust. Odpowiedział mu lekkie szarpnięcie broni. Wystrzału nie słyszał. Obserwował reakcję robota. Na powierzchni kuli pojawił się niewielki błysk, jak iskierka nad ogniskiem. Pająk przestał strzelać, zachwiał się, zamontowane na korpusie działko zaczęło obracać sie we wszystkich kierunkach wypluwając z siebie co chwila wiązki energii. Raphaelus obserwował to z wrednym uśmiechem na gębie. Nagle uśmiechł znikł i ustąpił miejsca niedowierzaniu. Robot zakończył swój taniec i skierował sie w stronę jego kryjówki. Zaraz też otworzył ogień, zadziwiająco niecelny, w porównaniu z tym co Raphaelus widział do tej pory.
- Szlag by cię trafił, kupo złomu - wrzasnął, wyskoczył zza muru i zaczął ostrzeliwać biegnącego robota tak szybko jak pozwalał na to zamek Mausera. Jeden po drugim pociski trafaiały w świecącą kulę. Smugi energii z działka wzbijały tumany kurzu coraz bliżej i bliżej pozycji strzelca. Wreszcie po ostatnim strzale (magazynek był już pusty) kula pękła z głośnym trzaskiem. Robot nie przestając strzelać przyspiszył i gwałtownie skręcił w lewo. Raphaelus stał jak zamurowany czekając na ostatnią wiązkę energii, która przetnie go wpół. Nagle da sie słuszeć głośny huk i zgrzytanie dartej blachy. Żołnierz z wysiłkiem obrócił głowę w tamtą stronę. Pająk wbił się w wielką stertę gruzu. Przez chwilę jego odnóża grzebały konwulsyjnie w pyle i kawałkach cegieł, potem znieruchomiały.
- No i jak się czujesz po pierwszym razie? - wyszeptał do siebie żołnierz- Jak by to powiedzieć, defloracja zawsze boli - padła odpowiedź.


Nasstar

13 XII 2004 19:17 CET
Nasstar

- Kurwa! Nasstar! Organizuj sobie jakiś oddział! - komandor usłyszał krzyk dowódcy. Popatrzył na holomapę i zrozumiał zdenerwowanie Nocturna. Wróg przerwał linię obrony w niedalekim punkcie. "Jeżeli uda mu się dotrzeć do opery, będzie niedobrze, barzdo niedobrze" - pomyślał komandor i czym prędzej ruszył w stronę kwatery głównej. Po drodze łapał napotkanych podoficerów i do każdego krzyczał to samo: "Macie natychmiast zebrac mi tu kilkunastu chętnych do walki skurwysynów, którym niestraszne są pieprzone pająki i inne cuda. Chce tu ich widzieć za 2 minuty. Niech nabiora kupę sprzętu. Przyda się nam. Wykonać!".

Podszedł pod gmach opery, zapalił papierosa i spojrzał na zegarek. "Jeszcze minuta i pięćdziesiąt sekund" - pomyślał. - "Ciekawe komu sie spieszy by umrzeć..."


Kpt. Kemer

13 XII 2004 20:59 CET
Kemer

- Kemer, weź trochę ludzi i jazda tam, ale migiem. Wróg nie może się przedrzeć, jasne?
- Tak jest sir.
- Dam mu kilku naszych do pomocy - powiedział Veste.
- Dobra. Byle szybko.
- Nie ma sprawy, my w P-Konfie jesteśmy dobrze zorganizowani.
- Taa, jak stado małych, złośli..."
Reszty Kemer już nie słyszał, wyszedł i udał się do pomieszczenia nie-oficerów.
-Zabieram 15 ludzi. Będzie cieżko, wróg przełamał jedną z lini obrony, zabieram tylko najtwardzysz.
Wstało 17 żołnierzy, większość z nich była kapralami lub sierżanatami, choć paru st. szeregowych także się tam znalazło.
-Dobra chłopaki idziemy.
Żołnierze wyszli przed budynek Opery, a Kemer udał się do punktu dowodzenia.
-Sir...
-Żołnierze P-Konfu już na Ciebie czekają.
-Ku Chwale!
-Ku Chwale... - odpowiedział niemrawo Noc
Kemer stanął między swoim ludzmi, poprawił bróń i powiedział
-Czas skopać pare żelaznych tyłków panowie!



Xin

13 XII 2004 21:13 CET
Xin1

Podszedł do palącego papierosa Nasstara.
Przez chwilę Xin wypatrywał czegoś.
-Mogłem zostać w stolicy i dalej zdobywać informacje dla wywiadu. - Wycedził sierżant.
-Mogłeś, ale wtedy nie miałbyś okazji skopać kilku żelaznych tyłków. - Obydwoje się roześmieli.

Xin spojrzał na swój minikomputer założony na przedramię, włączył sensory. Wrogie jednostki zbliżały się szybko.

-Zaraz tu będą. Lepiej się ustawmy jakoś sensownie. - Powiedział sierżant. Jakiś szeregowy wręczył mu kevlar. Xin szybko nałożył go na siebie.
-Mamy jeszcze około minuty. Zaraz się wszystkich poustawia. - Odparł komandor.


Rozglądałam się zauroczona.

13 XII 2004 23:53 CET
Bow

Moja psychika miała niemal nieskończoną liczbę wymiarów! I ja umiałam ją dostrzec! Pierwszy raz przestałam się czuć ograniczona własną trójwymiarowością. Nawet dla tylko tego uczucia warto było zrobić ten eksperyment.

Cały czas szliśmy, a raczej "bańka", w której się znajdowaliśmy niejako rozgarniała zawartość mojego mózgu. Kiedy jednak protoss wyciągnął rękę, by dotknąć jednego ze wspomnień, to natychmiast uciekło, a sama bańka zmieniła kształt skutecznie separując ciało intruza od moich myśli.
"Ooo, jakiś korytarz!" Usłyszałam nagle słowa protossa. Spojrzałam we wskazanym przez niego kierunku.
Smród. Woda chlupocze z każdym krokiem. Pisk jakiegoś gryzonia został zwielokrotniony przez echo w zarośniętym grzybem tunelu. Szłam powoli, opierając się często o ścianę, hamując odrazę gdy czułam pod ręką coś śliskiego i nadzwyczaj podobnego do flegmy.
Stanęłam po raz kolejny, łapiąc oddech i niemal od razu zanosząc się kaszlem, a później zamarłam. Przede mną coś się powolutku poruszyło, niemal niedostrzegalnie, gdzieś z przodu, w cieniu. Usłyszałam delikatny, metaliczny szczęk naoliwionego zamka, odbezpieczającego broń. Chciałam się cofnąć, ale było za późno. Żołnierz wychynął z cienia, przyłożył broń do ramienia i wypalił z odległości kilkunastu metrów. Nie było szans by nie trafił. Zauważyłam promień celownika laserowego, małą plamkę zieleni tkwiącą nieruchomo w okolicy mojego splotu słonecznego. Strzał miał być śmiertelny. Zdążyłam odruchowo zasłonić twarz ręką...
Wspomnienie uderzyło we mnie nad wyraz mocno. Z trudem udało mi się utrzymać równowagę. Nagle dotarło do mnie, co słyszę. Nie było w tym miejscu normalnej muzyki. Dało się słyszeć tylko cztery nuty grane na instrumencie zwanym fortepianem. Melodia powtarzała się w upiornym kołowrocie b a c h... b a c h... b a c h...


Feroz

14 XII 2004 0:03 CET
Feroz

znalazł się w samym środku bitwy.

Dowodził oddziałem żołnierzy w BPW, rozstawionych na barykadzie dwie przecznice od budynku Opery. Ich pozycje ciągle ostrzeliwały pająki, teraz już z większej odległości - kilka osmalonych, żelaznych trucheł leżało już nieopodal, reszta zaś zrozumiała, że do tej kupy śmiecia pośrodku ulicy nie jest specjalnie zdrowo się zbliżać. Straty w ludziach nie były wielkie, eksperymentalne pancerze wspomagane Ceza świetnie wywiązywały się ze swojego zadania.
Nagle (w pewnej bardzo starej serii komiksowej byłoby to "Wtem!") pająkowate roboty wstrzymały ogień i odsunęły się nieco na bok, a z poprzecznej ulicy wyszedł pająk-gigant. Ponad dwukrotnie większy od swoich towarzyszy, zamiast małego, szybkostrzelnego działka dźwigał na grzbiecie wielką, obrotową armatę. Na jego bokach widniały jakieś dziwaczne narośla, z przodu zaś, pomiędzy dwiema parami chwytnych ramion, błyskało czerwone światełko zespołu sensorów.
- O kurwa... sprowadzili starszego brata - zaklął komandor. - Rozproszyć się! - wrzasnął do wbudowanego w pancerz interkomu. - Jeśli to działo pieprznie w naszą barykadę, wszyscy polecimy do Imperatora na piwo! Ruszać się!
Żołnierze rozbiegli się zgodnie z rozkazem, szukając osłony. W samą porę - pierwszy strzał z grzbietowej armaty dużego pająka wyrwał pośrodku barykady wielki krater. Jego siła rażenia była imponująca... na szczęście z szybkostrzelnością nie było już chyba aż tak dobrze.
- Panowie, walić w niego czym kto tylko ma! Standardowa taktyka, strzelać po sensorach. Małe na razie zostawić w spokoju tak długo jak dacie radę, skupcie ogień na tym dużym. Nie dajcie się tylko trafić - zakomenderował Feroz, wbiegając po schodach na piętro najbliższego budynku. Uaktywnił rusznicę laserową, przycelował... i spojrzał prosto w czarny otwór lufy grzbietowergo działa pająka. Na sekundę zastygł w miejscu.
- Oż kurwa... - wymamrotał i rzucił się gwałtownie do tyłu. Nagle coś straszliwie pieprznęło, zatrzęsło i zrobiło się ciemno od pyłu. Ostatnim, co Feroz zapamiętał, był ciężki kawał sufitu zderzający się z jego hełmem...

Na zewnątrz żołnierze ze zdumieniem ujrzeli maszerujący przez ulicę oddział postaci w galowych czerwonych płaszczach i zbrojach. Zdawali się ignorować pająki. Roboty jakby się na moment zawahały, po czym zaczęły owe postacie ostrzeliwać, nie czyniąc im jednak najmniejszej krzywdy. Obrońcy barykady wykorzystali ten moment nieuwagi wroga w stu procentach - kilka celnych strzałów rozbiło sensory wielkiego pająka, a granaty rozrywające dopełniły dzieła zniszczenia. W międzyczasie czerwony oddział przemaszerował przez barykadę jak przez powietrze. Żołnierze ze zdumieniem dostrzegli na ich zbrojach insygnia RedOgów...

Oddział Kemera, zmierzając z odsieczą oblężonemu posterunkowi, zauważył na drakońskim niebie dziwną scenę. Kilka trójkątnych obcych myśliwców goniło za latającym w kółko pojazdami w barwach Valkirii... i nie były to Krzemienie. Strzały nie wywierały na nich żadnego wrażenia, podobnie jak na czerwonych żołnierzach.
Dwie minuty później minęli znany pub, w którym setki razy popijali na przepustce piwo. Na Valkirii Prime.

Kilka ulic dalej Melfka aż zgięła się w pół. Ten wcześniejszy impuls, kiedy obce transportowce wbiły się w planetę to było nic... dopiero teraz trafiło ją z pełną mocą. Czyjeś wspomnienia, myśli, emocje, wszystko wymieszane w jeden koktajl i wpychające się jej do głowy niczym świder górniczy. Bez trudu rozpoznała, kto może być ich źródłem...


Kilka ulic od Opery...

14 XII 2004 0:49 CET
Melfka

Melfka, idąca obok Morgany, nagle zgięła się w pół. Ten wcześniejszy impuls, kiedy obce transportowce wbiły się w planetę to było nic... dopiero teraz trafiło ją z pełną mocą. Czyjeś wspomnienia, myśli, emocje, wszystko wymieszane w jeden koktajl i wpychające się jej do głowy niczym świder górniczy. Bez trudu rozpoznała, kto może być ich źródłem...
- Feroz! - krzyknęła, nie zważając na to, że w pobliżu mógł się czaić wróg.
Morgana spojrzała na nią zaskoczona - ona też odczuła dziwną falę uczuć, ale jej osłony były bardziej stabilne, silniejsze. Poza tym nie spędzała ostatnio tyle czasu z młodym komandorem.
Melfka poderwała się na nogi. Z przygryzionej wargi ciekła drobna smużka krwi, nadając szczupłej, bladej twarzy niemalże demoniczny wygląd.
- Muszę tam biec - powiedziała. - Wybacz, Morg.
Ostatnie słowa zawisły w powietrzu w miejscu, w którym przed chwilą znajdowała się pani komandor - ona sama biegła już z powrotem w kierunku Opery. Chwilę później minęła J, który odprowadził ją pełnym zaskoczenia wzrokiem.
- Opiekuj się Morganą - krzyknęła tylko Melfka, nie zwalniając nawet na moment.
Im bliżej była centrum dowodzenia, tym większy zamęt panował w jej umyśle. Uświadomiła sobie, że rozsądniej było poprosić Morganę, by pobiegła razem z nią, udzieliła schronienia za swoimi osłonami... Ale impuls kazał biec natychmiast, nie zatrzymywać się.
Feroz... Zawsze odporny na działania psioniczne, a jednocześnie zdolny kinetyk. Powinni byli się domyślić, że coś go blokuje, że w tym spokojnym, zrównoważonym komandorze drzemią siły, które ciężko będzie okiełznać...
Wypadła na plac przed Operą. Szeregowi patrzyli zaskoczeni na komandor, która z trudem biegła w ich kierunku - wyglądała, jakby każdy następny krok miał być jej ostatnim. Jakaś młoda kapral, z opaską medyka na ramieniu, zbliżyła się do niej niepewnie. Melfka odpędziła ją pełnym zniecierpliwienia gestem. Wciąż parła do przodu, do miejsca, w którym stał Feroz.
Czuła, że zaczyna się gubić, że za dużo jest cudzych myśli, a jej własne uczucia powoli rozpływają się pod wpływem obcych emocji.
- Feroz... - szepnęła nieświadomie.
W chaosie panującym w jej umyśle, Melfka odnalazła wspomnienie, którego szukała. Skupiła się, przywołując obraz, dźwięki, a nawet delikatny zapach kwitnących rajskich jabłonek. Dotknęła umysłu Feroza i kolejna fala myśli przelała się przez nią. Pani komandor upadła na kolana.
/Piękny, majowy poranek. Powietrze wypełnione zapachem kwitnących drzewek - Melfka wdycha go z przyjemnością, podziwiając białe płatki rajskich jabłonek, które opadają przy najlżejszym podmuchu wiatru. "To jedne z ostatnich w całej Galaktyce" - myśli. - "Pomyśleć, że na Ziemi rosły tak licznie... Wiele straciliśmy...". Obok komandor Feroz, uśmiecha się do niej, podnosząc kciuk do góry - zauważył już płaszcz RedOga i gratuluje jej awansu. On ma jeszcze przed sobą rok szkolenia, zanim otrzyma wymarzoną czerwień. Komandor odpowiada na uśmiech, gestem zapraszając do wspólnego spaceru. Znają się przecież jeszcze z Akademii, stopień nie ma znaczenia.
Przez chwilę idą w milczeniu, podziwiając park - jeden z najpiękniejszych na Valkirii Prime. Wokół spacerują zakochani, emerytowani oficerowie Imperium, bawią się dzieci... Kropelki wody, rozpylane przez fontannę, skrzą się w promieniach słońca.
Płacz czterolatka siedzącego pod wysoką akacją natychmiast zwraca ich uwagę. Malec wpatruje się w coś ukrytego w konarach drzew. Melfka odruchowo zagląda w myśli dziecka i widzi wielkoluda (lat dwanaście), który wyrywa chłopcu niewielki myśliwiec z symbolami Imperium na skrzydłach i rzuca go w górę. Zabawka grzęźnie wśród zielonych liści. Melfce, wciąż zanurzonej w myślach malca, napływają łzy do oczu - świeżo upieczona RedOg jeszcze nie potrafi odgrodzić się od uczuć osoby, której dotyka.
Wycofuje się z umysłu dziecka i bez słowa wskazuje Ferozowi myśliwiec. Komandor uśmiecha się, lecz zaraz potem jego oczy zachodzą mgłą. Melfka czuje tak dobrze znane drgnięcie mocy - jej towarzysz korzysta z nie wpełni jeszcze wykształconych mocy psi.
Niewielki samolocik, na oczach zaskoczonego dziecka, podrywa się nagle i wystrzela w powietrze, by po kilku sekundach zniknąć gdzieś w przestworzach. Chłopiec na nowo wybucha płaczem.
Melfka odruchowo pochyla się, by spróbować go pocieszyć. W tym samym momencie myśliwiec, z dumnymi "V" wymalowanymi na skrzydłach, wraca - kilkakrotnie przelatuje tuż koło chłopca, by chwilę później wylądować miękko na wyciągniętych dłoniach malca.
Dziecko, uradowane, powraca do przerwanej zabawy, a dwójka oficerów Valkirii uśmiecha się do siebie w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku./
Melfka, zacisnęła palce na kamieniu, skupiając się na przywołanej wizji. Pozwalała jej pamiętać, kim była, nie zgubić się wśród natłoku cudzych myśli - miała nadzieję, że pomoże i komandorowi.
"Feroz, pamiętasz?" - rzuciła w wir jego myśli, po czym zatraciła się w wizji. "Albo oboje przetrwamy, albo... ktoś będzie musiał nam pomóc i to szybko" - pomyślała jeszcze.
/Kwiaty rajskich jabłonek pachną tak cudownie, a promienie ogrzewają twarz wyciągniętą ku słońcu. Feroz śmieje się z jakiegoś żartu.../


***

14 XII 2004 1:32 CET
Nocturn

Oddziały Nasstara i Kemera oddaliły się. Nocturn miał nadzieję, że jego towarzyszom uda się odeprzeć wroga. Martwił się i bał. Zawsze tak było, gdy któryś z bliskich mu oficerów szedł do boju. Nie cierpiał tracić swoich żołnierzy. To właśnie najgorsza część dowodzenia. Odpowiedzialność za życie wszystkich podkomendnych. Każdy rozkaz wydany w przeszłości wraca w snach, rodząc wątpliwości: "czy można to było zrobić inaczej?". To wszystko przychodzi zawsze później, kiedy bitewny opada, a wystrzały cichną. W trakcie walki nie myśli się o tym, dlatego Nocturn nie mógł sobie pozwolić na dłuższą refleksję. Cieszył się z tego, bo jakakolwiek niepewność czy wątpliwość mogłaby się teraz skończyć fatalnie. Niemal mechanicznie wydawał już rozkazy. Jego oczy nieustannie śledziły ruch jednostek na holomapie. W pewnej chwili podszedł do niego Kommodor Veste.
- Jak tam?
- Mogłoby być lepiej. Patrz - pokazał na grupkę punktów na mapie - te są problemem, i te na wschodzie.
- Wiedzą, gdzie się kierować, gdzie mamy sztab.
- Myślisz o tym, co ja?
- Przeniesienie?
Nocturn skinął lekko głową. Wkrótce też zarządził ewakuację. Żołnierze pakowali w pośpiechu cały sprzęt. Nocturn i Veste komenderowali
- Przenosimy się tutaj - wskazał kilku oficerom punkt na mapie. - To hala sportowa. Dwa kilometry stąd na zachód. Myśliwce wroga już prawie nie latają nad miastem, więc próbujcie się przedostać tam tak, aby jak najmniejsze szanse mieli na wykrycie naszego nowego Centrum Dowodzenia. Jasne?
- Tajest.
Żołnierze rozbiegli się. Nocturn przyglądał się tej pospiesznej krzątaninie. Było ich coraz mniej. Co jakiś czas posyłał jakiś oddział, żeby wesprzeć miejscowy punkt oporu. Ich siły topniały. Póki co nie było jeszcze tak źle, ale nie była to też najweselsza z sytuacji.
Nocturn poczekał, aż wszystkie małe oddziałki udały się na zachód. Został sam z kilkoma żołnierzami. Wtedy to się stało. Pamiętał, że nagle obraz przed oczami rozmył się i obrócił się o 180 stopni. Później poczuł falę bólu, która dosłownie wstrząsnęła jego ciałem. Widział, że żołnierze podbiegają w jego kierunku i coś mówią, ale żaden dźwięk nie doszedł do jego uszu. Zamknął oczy, a kiedy otworzył je ponownie, zdawałoby się sekundzie, najwyżej dwóch, przed oczami miał sufit i twarz sanitariusza. Rozejrzał się niepewnie. Leżał na podłodze. Lekarz wycierał mu twarz jakąś gazą - cała pokryta była krwią. Ledwo dochodziły go słowa:
- Spokojnie, proszę leżeć spokojnie.
- Co... się - wymamrotał komandor.
- Chyba miał pan jakiś atak, dosłownie rzuciło panem o stół, musiały pęknąć jakieś naczynia krwionośne w nosie...
Nocturn nie musiał słuchać więcej - znakomicie znał te objawy. Zawsze tak reagował, kiedy ktoś uderzał w niego falą psi. Był bardzo mało odporny na takie ataki. Ale kto? Jak? Nocturn próbował dociec, kto mógł zrobić coś takiego? Moloch? Konfederacja? Kto? Z trudem podniósł się z ziemi, w głowie huczało jakieś rozszalałe morze, z trudem zdołał zebrać myśli. Zataczając się ruszył w kierunku wyjścia. Działo się coś cholernie niedobrego. Musiał skontaktować się z kimś, dowiedziec się, co się dzieje. Ale z kim? Morgana i Melfka tylko one wchodziły w rachubę. Feroz nie był telepatą, a Flint nie doszedł jeszcze do siebie po ostatnim wypadku z pająkami. Sięgnął do umysłu Morgany.
"Morg, co jest?"
"Nie wiem, coś się stało, ale nie wiem co. Melfu odłączyła się ode mnie, chyba coś jest nie tak z Ferozem".
"Wiem, gdzie on jest. Całkiem niedaleko mojej pozycji. Dwie przecznice na południe. Co z Melfką?"
"Nie wiem, pobiegła tam"
"Niedobrze. Też tam ruszam i myślę, że powinnaś dołączyć. Dasz radę?"
"Spróbuję"
Nocturn przerwał więź z Morganą. O mało nie zwymiotował. Ledwo się trzymał na nogach, a używał mocy psionicznych - dla niego coś takiego nie mogło się skończyć dobrze. Spojrzał na żołnierzy. Patrzyli na niego z mieszaniną zdziwienia i strachu.
- Ruszamy natychmiast - wycharczał raczej, niż wywowiedział.
- Dokąd sir?
- Do Feroza.
Wyszedł przed budynek opery. Jeszcze raz spróbował kontaktu telepatycznego, tym razem z Melfką, ale... nie było nic - tak, jak gdyby wcale jej tu nie było. Jakby była martwa.


****

14 XII 2004 3:57 CET
Morgana

Niebo ponad chmurą pyłu stało się stalowoszare - klinowate myśliwce krążyły nad horyzontem niczym rojące się owady - i Morgana nie mogła oprzeć się wrażeniu, że za chwilę zawali im się na głowy. W każdym, najmniejszym nawet mięśniu czuła napięcie, a psioniczne osłony - co chwila atakowane chaotycznymi kłebami emocji i wrażeń - drgały jak powierzchnia wody zmącona przez wrzucony znienacka kamień. W takim stanie... nie na wiele mogła się zdać. Spokój, spokój... spokój jest konieczny. Wzięła głęboki oddech i próbowała uspokoić rozedrgane nerwy prostymi ćwiczeniami relaksacyjnymi wyuczonymi jeszcze w Akademii: w jej myślach pojawił się kwiat dzikiej róży, który delikatnie zaczęła zwijać w pąk, płatek za płatkiem. Pomogło, osłony opadły na swoje miejsce miękko jak kurtyna; Morgana poczuła się jakby zamknęła okna. Szkoda, że drżenia rąk nie mogła się tak łatwo pozbyć. Dziwaczna fala uczuć obiła się gwałtownie o jej umocnione osłony, mało nie roznosząc ich w pył; jeszcze chwilę wcześniej i Kontradmirał pewno wiłaby się z bólu. Nie miała jednak czasu na dywagacje "co by było gdyby" czy "co to do cholery było", bo z przerażeniem dostrzegła, że Melfka osuwa się na kolana, a z kącika ust spływa jej stróżka krwi. Nim Morgana zdążyła jakkolwiek zareagować, komandor zerwała się z klęczek i ruszyła szaleńczym pedęm w głąb ulicy. Jak zza ściany dotarły do osłupiałej Kontradmirał słowa: - Muszę tam biec. Wybacz, Morg.
Morgana sięgnęła bezwiednie do jej myśli, łowiąc kilka wirujących i zamazanych obrazów, które niewiele wyjaśniły - mogła tylko przypuszczać, że coś niedobrego stało z Ferozem. Powtórzyła to po chwili Nocturnowi, gdy nawiazał z nią kontakt. Gdzieś pod gruzami umierali ludzie, ale o wiele ważniejsi byli ci, których imiona znała i u boku których nie raz walczyła. Anonimowe twarze nie prześladują później w snach... Słowa Nocturna napływajace do jej głowy tylko utwierdziły Morganę w przekonaniu, że powinna wspomoć Melfkę... gdy pędziła pośród chmur wirującego wokół pyłu i odległych rozblasków ognia, miała wrażenie, że ściga się z czasem. Musiała ich znaleźć. Znów uderzył ją strumień myśli, pulsujący i wylewający się jak rzeka, uczepiła się go, wiedząć, że musi dojść do źródła. Walczyła, by nie dac mu się ponieść. Raz za razem wściekle atakował jej osłony, ale determinacja pomagała jej w utrzymaniu zamknięcia. ZMysły wyczulone na myśli, przestały rejestrować inne bodźce. Zniknęły obrazy, dzwięki, zapachy. Morgana słaniała się na nogach, gdy dotarła do dwójki komandorów. Ból rozsadzał jej skronie. Myśli Feroza nadal wylewały się jak z rozstrzaskanej tamy, skąd w nim takie moce? Sięgnęła Melfki... tam była tylko pusta skorupa. Jęknęła. Komandor musiała dać się pochłonąć i tkwić gdzieś w labiryncie splątanych wspomnień i emocji... czy sama odnajdzie drogę powrotną? "Noc, ja nie wiem co zaszło, Melfka chyba "utonęła" w głowie Feroza. Jemu... wygląda na to, że poszły blokady i jego PSI szaleje. Jeśli tego nie okiełznamy, oszalejemy wszyscy. Trzeba tamy. Muszę znaleźć Melfkę. Potrzebujemy wsparcia, ja ledwo żyje, nie wiem czy sama nie zabłądze" - rozpaczliwia wiadomość pomknęła do Nocturna, a Morgana, uchyliwszy lekko osłony, znalazła się w ciemnym i dusznym pokoju. Wokół gęstniała cisza, a drobna oficer poczuła się cholernie zmęczona. Stworzyła myślobraz świecy, archaicznego przedmiotu używanego na starej ziemi. Płomyk zamigotał rozświetlając pomieszczenie, a Kontradmirał ruszyła w kierunku drzwi, które pojawiły się w kręgu światła, w głab długiego korytarza. Skupiła się na Melfce, na jak najwierniejszym jej obrazie. Rozsnuła nitki sond...

Gdzieś "na zewnątrz" bezładne ciało Kontradmirał Morgany opadło w chmurze pyłu.


Okiem kontradmirała

14 XII 2004 5:24 CET
Ksch

Flota zbliżała się do miejsca bitwy. Według obliczeń dotrą na miejsce za 45 minut. Aethan po spotkaniu z Woskarem zamknął się w swojej kajucie. Ksch miał złe przeczucia. Dark psi dosłownie rozrastała się kosztem ciała Aethana. I kosztem jego psychiki. Nie było w tym nic złego, tylko że działo się to stanowczo za wcześnie. Było zbyt pochopne i nieostrożne. Mogli mieć z tego powodu problemy. Tymczasem musiał zająć się dowodzeniem statkiem.
Nacisnął zielony przycisk komunikatora.
- Kapitanie Dugles - wywołał oficera Ksch.
- Tak? - odezwał się po chwili chropowaty głos oficera.
- Spróbuj nawiązać połączenie z kontradmirałem Modilusem.
- Oczywiście sir - kapitan Dugles słynął z karności. Służył w wojsku przez 40 lat. Niestety mimo sporych kompetencji nigdy nie awansował na pułkownika czy komandora. Cóż, brak studiów w akademii - mawiali jedni, brak porządnych pleców - mawiali realiści. Tak czy inaczej Dugles był oficerem na pokładzie Monolithu - flagowego okrętu floty Aethana.
- Sir - odezwał się po chwili Dugles - połączenie nie powiodło się.
- Próbuj do skutku. Wrócę za 10 minut, mam nadzieję, że do tego czasu nam się uda. Over.
Wstał i szybkim krokiem wyszedł na korytarz. Stalowoszare obicia ścian zasłaniały plątaniny kabli i metalu, tworząc coś na kształt hallu. Minął pierwsze rozsuwane drzwi, mijając przy okazji jakiegoś mechanika, potem drugie i znalazł wreszcie kajuty załogi. Szóste drzwi z lewej. Wstukał kod i pozwolił maszynie przeskanować swoją tęczówkę. Drzwi otworzyły się bezszelstnie. W środku łóżko, stół, dwa krzesła. Cicha muzyka z wieży. I jego najbliższy współpracownik na tej łajbie stojący tyłem do kontradmirała. Ksch zamknął drzwi. Necrone odwrócił się i zasalutował. Kontradmirał odpowiedział niedbale przyglądając się zaciętej twarzy albonosa.
- Necrone.
- Tak? - kapitan spojrzał na przełożonego.
- Stało się to co przewidywaliśmy.
- Z kontradmirałem Aethanem?
- Owszem. Musisz...
- Trzymać go z daleka od więźniów.? - Necrone był przewidujący i rzeczowy jak zwykle.
- Tak. Sprowokuj awarię dolnych pokoi. Tylko tak, żeby była w każdej chwili odwracalna.
- Żeby pan miał tam dostęp kontradmirale - stwierdził bardziej niż zapytał albinos.
- Owszem. Potrzebuję mocy, szczególnie, że na razie nad nią panuję. Masz 20 minut. Pospiesz się i nie daj się złapać.

Kilka minut później udało się nawiązać połączenie z kontradmirałem Modilusem.
- Tutaj kontradmirał Ksch p.o. dowódcy Monolithu - zaczął formalnie - co u Was, jaka jest sytuacja? My wejdziemy w polę walki za niecałe pół godziny...


´><´

14 XII 2004 8:27 CET
Ibrachim

- Ruszamy natychmiast - wycharczał raczej, niż wypowiedział komandor
- Dokąd, sir?
- Do Feroza.
- Chłopaki zbieramy się! - krzyknął Ibrachim i poszli za Nocturnem.
Pięcioosobowa grupa żołnierzy Valkirii oddaliła się od gmachu Opery, idąc szybkim marszowym truchtem. Młody Jusl spojrzał na holomapę. Wydawało mu się, że nasi zaczynają odpierać ataki, ale po chwili widział masę czerwonych kropek.
Szli kilkanaście minut ukrywając się co jakiś czas w gruzach budynków przed wrogimi jednostkami. Niepokój panował w grupie, dwóch szeregowych trzęsło się lekko, ale nie dawało za wygraną. Każdy udawał jak mógł nie pokazywać zdenerwowania. Jedynie Nocturn był nie spokojny, cały czas rozglądał się w te i we w te. O mały włos a wpadłby do kanału kanalizacyjnego. Po długim marszu ich oczom ukazał się...


Yaahooz

14 XII 2004 11:36 CET
Yaahooz

chodził nerwowo po sali, czasami siedział, czasami stał. Palił już czwartego papierosa w ciągu pół godziny, ale nie zwracał uwagi na "kapcia" w ustach.
Protoss cały czas pół siedział, pół leżał w swoim fotelu, Bow w drugim. Miała zamknięte oczy, co jakiś czas na jej twarzy pojawiał się jakby ślad jakichś emocji. A to zaczątek uśmiechu, a to początek wymawianego słowa.
Admirał zwiedził już cała salę, popodziwiał wszystkie te aparatury i cudeńka techniki, pooglądał gwiazdy za ekranem pola siłowego i porobił wszystkie inne rzeczy przewidziane w tym momencie akcji.
W pewnym momencie Bow wyprężyła się niczym sprężyna, jej twarz stężała w niemym krzyku, a ręce zacisnęły się kurczowo na poręczach wielkiego fotela. Protoski psionik pochylił się nieznacznie do przodu, kolor smugi zmieniał się powoli z fioletoworóżowego na fioletowoniebieski, a później zaczął ciemnieć w stronę granatowego...


.

14 XII 2004 12:11 CET
Raphaelus

Napatrzywszy się do syta na szczątki robota, Raphaelus przeładował Mausera i rozejrzał się wokół. Zza barykady ostrzeliwanej niedawno przez pająka nie dochodził żaden dźwiek.
- Albo się wycofali, albo ten cholerny blaszak ich wykończył - zastanawiał się - Tak czy inaczej trzeba to sprawdzić.
Ostrożnie, przeskakując między kawałkami gruzu szeregowy zbliżał się do milczącej barykady. Z odległości około 20m, zauważył sterczącą w niebo osmaloną lufę cekaemu. Strzelca jescze nie było widać. Kilka kroków dalej, w pewnej odległości od barykady leżał dymiący wrak robota.
- A więc chłopaki też zaliczyli jedno trafienie - pomyślał żołnierz z satysfakcją
W końcu dotarł do barykady. Za osłoną z kawałków gruzu i jakiegoś żelastwa nie było nikogo. Jedynie na uchwycie karabinu została czyjaś zaciśnięta ręka. Reszty nie było widać.
- Wycofali się i pewnie zabrali rannego - mruknął do siebie szeregowy - zobaczymy dokąd prowadzi ta uliczka... - Raphaelus skierował się w najbliższą lukę między ruinami. Po kilku krokach zamarł w bezruchu i przypadł do ziemi. Z głębi uliczki dobiegał go wyraźny odgłos kroków. Nie było to jednak metaliczne zgrzytanie odnóży pająka, ale chrobot żołnierskich buciorów.
- Ludzie? - zastanawiał się szeregowy.
Cicho wsunął Mausera w zatrzaski na plecach, ściągnął z ramienia karabin, sprawdził magazynek i ustawił broń na krótkie, 3-pociskowe serie. Oparł się wygodnie o fragment muru i wycelował.Po chwili odgłosy marszu były coraz wyraźniejsze. Nagle zza rogu budynku wyszło ostrożnie dwóch szturmowców. Raphelus opuścił broń widząc na pancerzach dobrze mu znane valkiryjskie emblematy. Wstał i wyszedł im na spotkanie.
- Stać!!! - wydarł sie pierwszy z patrolu - Nie ruszaj się!! Identyfikacja!!!
- Bądź łąskaw wrzeszczeć nieco ciszej - odpowiedział Raphaelus - Drugi batalion szturmowy, kompania C, pluton 1, szeregowy Raphaelus - wyrecytował, a następnie dodał nieco ciszej - zadowolony?. A teraz twoja kolej, panie krzykacz.
Zanim żołnierz zdążył otworzyć usta, zjawiła się reszta odziału. Na przedzie szedł oficer z dystynkcjami komandora na płaszczu.Raphaelus trzaskając buciorami momentalnie przyjął postawę zasadniczą i zasalutował. Oficer zmęczonym gestem oddał salut. Cichym głosem zapytał o nazwisko i aktualny przydział. Żołnierz wyszczekał nakazaną formułkę w tempie karabinu maszynowego.
- Ciekawe, co teraz - myślał rozpaczliwie Raphaelus, kiedy oficer mierzył go badawczym spojrzeniem...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
harvezd
Ten, o którym Seji mówi, że jest fajny



Dołączył: 16 Lis 2005
Posty: 1485
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: stont kleeckam

PostWysłany: Pią 18:22, 25 Lis 2005    Temat postu:

- -

14 XII 2004 12:46 CET
Veste

Kommodor zabrał się do przeniesienia Sztabu. Przekroczył próg i zobaczył na ile rzeczywiście pomysł był dobry. Ciągły ostrzał ze strony wroga zdawał się mocno nadwyrężać siły obrońców.
Wydał pare szybkich rozkazów, wysłał zwiad coby przygotował nowe miejsce na szybkie przenosiny.
-Wszystko zapakować na furgonetki, tak aby dało się szybko rozpakować a potem zapakować. Wykonać!
Żołnierze szybko zabrali się za pakowanie holomap i części sprzętu do jakichkolwiek środków transportu, Veste zaś dołączył do obrońców opery.

Pająki nigdy nie polubią potężnego karabinu w pierwszej linii obrony, zwłaszcza jeżeli taki byłby w stanie przebić kilkucentymetrową warstwę stali. Przede wszystkim, nie miały aż tyle czasu. Amunicja owszem, kończyła się za szybko acz przy dużym zagęszczeniu wrogów celność wynosiła praktycznie 100%. W dużej mierze oślepiony przeciwnik był łatwiejszy do zniszczenia.
Straty po stronie obrońców nie były co prawda przerażające, dużo łatwiej było utrzymać swoją pozycję niż wykonać szturm. Jednak za duże zważając na pozostałe okoliczności.

- Dobra, kurwa mać. Rozumiem, że połowa tutaj obecnych całe doświadczenie posiada z poligonów, ale dlaczego druga połowa kozaczy zgarniając co rusz paru żołnierzy i organizując wypady na wroga!? - Niemiłe zapytanie zostało puszczone w eter - Jest taka opcja, że szystkie oddziały przebywające na terenie miasta i okolic zgłoszają swoją aktywność. Mam zamiar stworzyć chociaż pozory taktyki w tym burdelu!

Zapowiedzi coraz większego przeciągania sprawy jakoś niespecjalnie cieszyły Kommodora. Zakończyć tą akcję, pokazać, że się jeszcze potrafi. A potem wrócić do domu, dać sobie spokój z wojskiem, z jakimikolwiek przejawami polityki i interakcją pomiędzy innymi ludźmi. Wspaniała sprawa, że w każdej chwili mogą go wrócić do wojska i "w obliczu nowego zagrożenia" rzucić na front. Ale koniec tego zamartwiania się.

- Wszyscy za furgonetkami, w kolumnie. 1 i 2 brygada, sąsiadującymi przecznicami, dawać znać jakby nadchodziło zagrożenie. Unikać kontaktu. Mają nie wiedzieć, że organizujemy sobie przeprowadzkę. W drogę!


...ukazał się taki oto widok:

14 XII 2004 12:51 CET
Feroz

Ulicę przedzielała barykada, wzniesiona naprędce z wszystkiego, co było pod ręką: gruzu, cywilnych pojazdów, sprzętów, na wierzchu leżało nawet jakieś zwalone drzewo. Pośrodku przeszkody ziała wielka dziura, którą trochę bezładnie próbowali załatać żołnierze w BPW, kilka podobnych kraterów widniało również w nawierzchni ulicy oraz ścianach sąsiednich budynków. Opodal sterczał pięciometrowy, spalony wrak wielkiego pająka. Nigdzie nie było widać dowódcy oddziału, ale Nocturn nie miał najmniejszych trudności z określeniem źródła chaotycznych fal psi. Wskazał swoim podkomendnym jeden z budynków.
- Na piętro!
Na szczęście schody były całe. Komandor wbiegł na górę, przeskakując po dwa stopnie, i dotarł wreszcie do powodu całego zamieszania.
Wśród gruzów i resztek czegoś, co kiedyś zapewne było pomieszczeniem biurowym, stała postać w pancerzu wspomaganym. Kwieciste BPW sierżanta Ceza zostały przydzielone od ręki, nikt nie tracił czasu w malowanie na nich dystynkcji, ale Nocturn nie miał wątpliwości - to musiał być Feroz. Z jego umysłu wydobywały się fale dzikiego, niekontrolowanego psi, smagając całą okolice niczym bicze. Tu i ówdzie na ulicach pojawiały się obrazy i wizje, pochodzące najwyraźniej ze wspomnień komandora Feroza.
U stó postaci leżały dwa nieprzytomne ciała - kontradmirał Morgana i komandor Melfka. Z zewnątrz znowu dobiegły strzały - pająki najwyraźniej miały w głębokim poważaniu problemy oficerów Valkirii i ani myślały przerwać atak.
- Cholera... nie możemy tu stać - zaklął Nocturn. - Otwórz no który tę puszkę i wyciągnij komandora ze środka. Zabieramy ich do centrum dowodzenia, wszystkich troje. Dopiero tam będzie można się nimi zająć, jak należy - powiedział, biorąc na ręce bezwładne ciało Morgany. - Sierżancie Ibrachim, wejdziecie do tej zbroi i przejmiecie dowodzenie nad barykadą. Wróg nie ma prawa się przedrzeć.
- Tajest!

Dziesięć minut później troje nieprzytomnych oficerów leżało już na naprędce rozstawionych łóżkach polowych w hali sportowej. Nocturn zastanawiał się, co dalej. Zdążył już zauważyć, że Morgana znajduje się w takim samym stanie jak Melfka. Bał się, żeby i jego nie wessało...
Skoncentrował się i zaczął bardzo powoli i delikatnie przebudowywać swoje bariery ochronne, tworząc rodzaj mentalnej kotwicy, łączącej jego umysł z ciałem. Kiedy skończył, wyciągnął ręce i położył prawą dłoń na czole Feroza, a lewą - Morgany. "Wyciągnę cię z tego. Muszę. Jestem w końcu twoim stróżem" - pomyślał.
Jego jaźnią gwałtownie szarpnęło, ale "lina kotwiczna" wytrzymała. Powoli, otoczony ochronną bańką własnych myśli, zaczął zanurzać się w źródło chaosu...

Mówią, że kiedy człowiek ma za chwilę umrzeć, całe życie przelatuje mu przed oczami niczym holofilm. Feroz stwierdził, że w takim razie jego reżyser musiał podczas kręcenia być na niezłych prochach. W umyśle komandora, niczym w kalejdoskopie, przewijały się chaotyczne obrazy, wspomnienia, myśli, o których zapomniał całe lata temu, wszystko poszatkowane, wymieszane i sklejone do kupy bez żadnego widocznego porządku.

...szkolenie w Imperialnej Akademii, długie godziny ciężkich ćwiczeń, wykładów z taktyki i pierwsze próby ukierunkowania mocy psionicznych... buty co wieczór idealnie równo w rządku pod ścianą sali sypialnej... zgrzybiały kapitan przynudzający o historii wojskowości... wypady na przepustki z kolegami... komandor ma wrażenie, że trwa to jeszcze dłużej niż w rzeczywistości, dziesiątki, nie, setki lat, całe tysiąclecia...

...bez żadnego ostrzeżenia cięcie i przebitka na zapadły kosmoport gdzieś w jakiejś dziurze na uboczu galaktyki. Feroz siedzi w kantynie i żłopie lokalny trunek, podły bimber zajeżdżający czymś niezidentyfikowanym i paskudnym, czego komandor woli nie identyfikować. Pije, żeby nie myśleć o tym, że hipernapęd jego myśliwca będzie naprawiony dopiero za tydzień, a na Valkirii Prime być może w tej chwili giną przyjaciele z Akademii... Smak bimbru jest bardzo wyrazisty, jeszcze bardziej chyba nawet obrzydliwy niż przedtem. Jak to się dzieje, że najłatwiej powracają te wspomnienia, które człowiek stara się za wszelką cenę wyrzucić z pamięci?...

...na szóste urodziny dostał od rodziców składany, ruchomy model imperialnego robota kroczącego. Bawi się nim teraz z kolegami, symulując atak złych, obcych Protossów na któryś z granicznych posterunków Valkirii. W czasie zabawy robot, przypadkiem potrącony łokciem, spada ze stołu i rozbija się na kawałki. Oczy chłopca napełniają się łzami...

...sala odpraw na Odynie, tuż przed odlotem valkiryjskiej delegacji na Drakonię. Admirał Yaahooz udziela RedOgom ostatnich instrukcji. Sterylne pomieszczenie, holoekran i szare plastalowe meble zaczynają się rozmywać, ich miejsce zajmuje majowa łąka Parku Imperialnego, w samym centrum Capital City, na Valkirii Prime. W ciepłym majowym powietrzu unosi się lekki zapach jakichś kwiatów, z krzewów dzikiej róży opadają białe płatki. Atmosfera jak z romantycznego holofilmu. Feroz spaceruje alejkami z komandor Melfką, świeżo upieczonym RedOgiem. Kiedy indziej zazdrościłby jej szybkiego awansu, ale teraz woli rozkoszować się tą chwilą. Jeszcze w Akademii podkochiwał się w Melfce, jak zresztą połowa ich rocznika. Szczenięce uczucie przerodziło się ku zadowoleniu obojga w trwałą przyjaźń, ale w momentach takich jak ten Feroz dałby wiele, żeby w swoim czasie sprawy potoczyły się nieco inaczej...

Komandor spodziewał się w każdej chwili kolejnego cięcia, przeskoku do innego obrazu. Zaciskał zęby, wysilając wolę, żeby utrzymać to wspomnienie choćby kilka sekund dłużej. Ku jego zdziwieniu, najwyraźniej się udało. Mijały minuty, a oni ciągle szli przez majowy park.

...nieopodal jakiś łobuz wyrywa młodszemu koledze zabawkowy myśliwiec i rzuca nim tak, że zabawka ląduje na drzewie. Feroz wysila umysł i sprowadza myśliwiec z powrotem w ręce właściciela, wykonując nim przedtem w powietrzu kilka ewolucji. Dzieciak śmieje się radośnie. Zadowolony z siebie komandor uśmiecha się do swojej towarzyszki. Twarz Melfki jest jednak nieoczekiwanie poważna. Pani komandor patrzy na niego z uwagą.
"Feroz, pamiętasz?"
Coś jest nie tak. To przecież było inaczej. Co jak co, ale tę scenę zachował przecież w pamięci z wszystkimi szczegółami. Coś tu jest nie w porządku...

Nagłe zrozumienie uderzyło go niczym kawał gruzu, który przydzwonił mu w głowę obok barykady.
"Pamiętam. Ale co my tu robimy? Przecież to było tak dawno temu. Melfu, pomóż mi. Wyciągnij mnie stąd..."

***

14 XII 2004 13:47 CET
Nocturn

Nocturn nie wiedział jak mógłby opisać to, co widział. Któż mógłby bowiem opisać prawdziwy chaos, gdzie nic nie układa się w jakimś porządku, gdzie nie ma śladów najmniejszej harmonii. Wspomnienia Feroza przeplatały się z teraźniejszością, nakładały się i tworzyły kompozycje jak z obrazów Salvatora Dali. Nocturn próbował dopatrzyć się w nich logiki, czegoś, co pomogłoby mu się poruszać w tej "przestrzeni", jednak nic nie układało się. Na dodatek wszystkie te różowo-błękitne smugi, zdawałoby się wyciągnięte ze snu hippisa nafaszerowanego kwasem, unosiły się wokół niego, jakby chciały go oblec pajęczyną.
"Cholera, skąd bierze się to gówno? Coś jest nie tak". Skoncentrował się mocniej. Wiedział, że za wysiłek, który podejmował przyjdzie mu zapłacić olbrzymią cenę, ale w tym jednym wypadku cieszył się, że moce psi powróciły do niego, nawet jeśli były największym koszmarem jego życia. Chodziło przecież o bliskich mu osób. Kiedy tylko udało mu się mocniej skoncentrować smugi zniknęły.
"Tak, jak myślałem, byłem zbyt słabo skoncentrowany - teraz, kiedy wszystko jest przejrzyste, łatwiej chyba będzie o jakiś porządek w tym wszystkim. Feroz, muszę powiedzieć, że masz nieźle nasrane we łbie".
Nocturn zdawał się kroczyć między wszystkimi wspomnieniami Feroza. Gdzieś po lewej jacyć konni szarżowali, małe zielone coś o kilkunastu mackach próbowało przebić się przez bańkę, tu jakieś buty ustawione w szeregu, tam zgraja młodych żołnierz podczas biby w domu pułkownika Deveana. W pewnej chwili znikąd pojawiła się dziewczynka w różowej sukience. Miała twarz Feroza.
"To pewnie jest Paulinka" - pomyślał Nocturn. Dziewczynka stała przed nim i za nic nie pozwala się minąć. Kiwnęła lekko dłonią, jakby zachęcając czerwonowłosego komandora, by ruszył za nią. Nocturn nie wiedział, czy przypadkiem nie jest to pułapka do reszty zdegenerowanego umysłu Feroza, niemniej postanowił zaryzykować. Ruszył w stronę dziewczynki. Ta odeszła kilka kroków i przechodząc między wspomnieniami, zaczęła wskazywać drogę. Nocturn szedł za nią.


´><´

14 XII 2004 15:46 CET
Ibrachim

Młody Jusl wsiadł do BPW w kwiatki i wyszedł z budynku. Musiał za wszelką cenę ogarnąć sytuację. Stanął pomiędzy wszystkimi i włączył głośnik.
- Sierżant Ibrachim Jusl, od teraz jestem dowódcą - powiedział
- Rozstawić się po obu stronach barykady. BPW staną po środku, reszta ostrzeliwuje czerwone "oczy" pająków... - mówił
Sierżant otworzył klapę maszyny.
- Dwóch do mnie! - krzyknął
Do BPW podeszli dwaj szeregowi.
- Biegiem do Hali Sportowej macie zobaczyć co sie dzieje. Przyślijcie ze sobą kilku ludzi i granaty EMP! - powiedział.
Szeregowi pobiegli osłaniając się przed atakami pająków. Młody Jusl zamknął klapę i ruszył pod barykadę. Po 8 szeregowych po bokach i 4 BPW na środku. Kilku ludzi stało jeszcze przy dwóch CKM`ach. Nagle podbiegła nowa fala pająków. Tym razem było ich około dziesięciu z czego dwa duże. Szeregowi strzelali po "oczach" maszynek, które wariowały i rozwalały wszystko dokoła. Ibrachim otworzył ogień a za nim reszta BPW. Rozwalali "oszalałe" maszyny. Po dwudziestu minutach ostały się cztery maszyny i dwa duże pająki.
Wyjął komunikator i ustawił częstotliwość na ludzi siedzących w BPW.
- Rzucicie granatami na mój znak i rozstąpicie na dwie strony - odezwał się
- Tak, sir! - odpowiedzieli mu
Dwie małe maszyny zostały zniszczone, a dwie duże jedynie uszkodzone. BPW znowu otworzyło ogień. Nagle na środek barykady rzuciły się dwa duże pająki. Wszystkie działa skierowane były w stronę tylko tych dwóch maszynek.
- Teraz! - wykrzyknął przez komunikator Jusl.
Granaty poszły w ruch, wszystkie BPW uciekły na dwie strony a Sierżant położył się z maszyną na plecach. Wybuch uszkodził maszynki, lecz jedna tylko znieruchomiała. Druga prawie zniszczona przeskoczyła barykadę, ale w tejże samej chwili Ibrachim otworzył kopułę. Wyjął z pochwy Eagla i gdy maszyna zawisła nad nim w powietrzu wystrzelił. Kula przebiła pancerz rozłamując spory kawał blachy. Maszyna spadła na ziemię. Sierżant zamknął kopułę i krzyknął.
- Strzelać w to!
Każda broń celowała tylko w pięciometrowego kolosa, który ostatkiem sił rzucił się na Jusla. Pająk przygniótł go i nie mógł się ruszyć. Maszyna wyciągnęła nogę i już miała rozwalić wzmacnianą szkłem węglowym szybę gdy odezwał się szczęk właśnie załadowanego CKM`a, z którym dopiero teraz uporali się żołnierze. Kilka serii zakończyło żywot protosskiej maszyny. Pająk nadal leżał na BPW sierżanta. Jednak już się nie ruszał. Do Jusla podeszli dwoje ludzi w BPW i zdjęli z niego kolosa. Kwatuszkowy BPW wstał.
- Zabrać procesory z tego bydła. Potem wrzućcie te pająki do dołu i przywalcie jakimiś gruzami. Reszta na stanowiska ładować broń. Niech medyk opatrzy ludzi, a wy od tego CKM`a podejdziecie do mnie- rozkazał Sierżant
- Tak sir? - zapytali
- Dzięki za pomoc, ale moglibyście szybciej się z tym uporać. Naprawcie następne działko i ustawcie je po dwóch stronach barykady pod kątem, aby strzelały w sam środek - powiedział Jusl
Wysiadł z maszyny i podszedł do żołnierza-medyka.
- Jest tutaj radiostacja? - zapytał
- W budynku jest kilku ludzi od tej roboty - odpowiedział
Sierżant poszedł do radiooperatorów.
- Macie jakiś kontakt z bazą? - zapytał
- Nic, chyba nikogo w operze już nie ma - odpowiedzieli
- Wszyscy są w Hali Sportowej! Złapcie kontakt o to częstotliwość: 12K-15-O98. Jak będziecie coś mieli to zawołajcie mnie - powiedział Jusl
Wyszedł z budynku i wsiadł do kwiatuszkowego BPW. Ludzie uwijali się przy wzmacnianiu barykady i zasypywaniu pająkami dziury w środku jezdni.


Szeregowiec J.

14 XII 2004 16:19 CET
J

Atak wroga się załamał. Wszystkie pająki leżały zniszczone. Żołnierze mogli chwilę odetchnąć od walki. Zajęli się naprawą uszkodzeń i opatrywaniem rannych. Niestety na odpoczynek nie znaleźli już czasu.
Potężna eksplozja rozerwała połowę barykady na strzępy. Razem z nią wyparowały dwa BPW. Zbliżały się kolejne wrogie olbrzymy. Towarzyszyło im kilka mniejszych maszyn. Pozycje były jeszcze nie obsadzone po ostatniej fali, a już zbliżała się następna.
- Wycofać się!!! - wrzasnął Ibrahim.
Wszyscy biegli w stronę opery. Jeden z żołnierzy, specjalista od komunikacji, właśnie informował sztab o przełamaniu linii obrony. Odwrót osłaniał jeden BPW, idący cały czas tyłem i kilku żołnierzy. Ten atak kompletnie ich zaskoczył, niwecząc wcześniejsze sukcesy. Strata dwóch pancerzy i czterech żołnierzy była poważna.
Kolejna eksplozja, krótki krzyk rannego. Inny złapał go pod ramię i pociągnął ze sobą. Ludzie nie mieli już siły biec, walczyli od kilku godzin, od kilkunastu byli na nogach bez chwili odpoczynku. W końcu niewielki oddział dotarł do kamienicy sto pięćdziesiąt metrów dalej. To jedyny budynek bez większych uszkodzeń, jednocześnie na tyle mocny, że powinien wytrzymać chociaż chwilę. Żołnierze wbiegli do środka, BPW również wyrywając kawały ściany naokół drzwi. W środku od razu zajęto się rannymi. Pięciu nie nadawało się do walki, co najwyżej, żeby ich położyć na stół operacyjny. Jeden przytrzymywał własne jelita żeby nie wypłynęły.
J i kilku innych zajęli budynek naprzeciwko. Wróg miał być wzięty w dwa ognie, gdy tylko do nich dojdzie. Ale na razie czekała je jeszcze jedna niespodzianka.
Roboty dochodziły właśnie do barykady. J odczekał do ostatniego momentu i nacisnął przycisk na detonatorze. Eksplozja kilkunastu ładunków targnęła ziemia, wzbijając tumany pyłu w powietrze. Umocnienia przestały być widoczne. Dał się za to słyszeć potężny huk. Pierwsze maszyny wyleciały w powietrze tuż przed barykadą, na pozostałe zwaliły się fasady czterech budynków.
Niestety, jak okazało się po krótkiej chwili, nie przyniosło to zamierzonego efektu. Owszem, mniejsze maszyny zostały zmiażdżone, ale olbrzymy wygrzebały się spod gruzów. Były lekko pouszkadzane, ale sprawne. Wyłoniły się z pyłu i rozpoczęły ostrzał nowych pozycji obrońców.


Kompanija Kemera

14 XII 2004 19:19 CET
Kemer

Pierwsze, drugie, trzecie skrzyżowanie. Trzydziestu mężczyzn biegło w dziwnym asekuracyjnym wykrzywieniu celując we wszystko co tylko dawało by oznaki jakiegokolwiek bytu "bez zezwolenia".
-Zbliżamy się do barykady, jest bardzo ciężko - zakomunikował powracający zwiadowca.
-Jest tam już ktoś??
-Sierżant Ibrachim przejął dowodzenia i jakoś sobie radzi, sir.
-Dobra skręcamy tutaj - wskazał Kemer na najbliższy skręt w prawo
-Jeśli mogę zau...
-Zamknij się obejdziemy ich od tyłu znajdź mi jakąś możliwość przeciśnięcia się, okno, piwnica, dach, cokolwiek!
-Tajest sir!
-Czas na małą dywersje - powiedział sam do siebie i zwolnił kroku.

Ta część miasta była względni spokojna nie było tutaj jeszcze wroga co oznaczało tyle, iż mają czas na spokojne siorbanie wody z bidonu - w każdej chwili te metalowe gówno może się tutaj pojawić.

Po paru minutach powolnego przemieszczania się przez uliczki przybiegł zwiadowca.
-Sir jest, wejście przez budynek, później podwórko i znowu budynek i jesteśmy.
-Prowadź. - odrzekł Kemer

Wbiegli w budynek. Trzydziestu facetów przeciskało się wąskimi korytarzami poczym wylali się na podwórze w centrum którego stała fontanna. Równym rzędem przebiegli obok, absolutna cisza została przerwana tupotem ich stóp. Kolejny budynek - szczęk odbezpieczanej broni. Przed nimi drzwi.
Kemer mógł by przysiąc, że wszystko inne zgasło a z tego prostokąta emanowało najjaśniejsze światło jakie dane było mu widzieć
-KU CHWALE!!! - wybiegł jako pierwszy.

W jednej ręce trzymał odbezpieczony granat typu EMP, a drugą trzymał na spuście swojego potężnego karabinu.
Pocisk wystrzelił z jego ręki i spadł między tuzin pająków. Fala elektromagnetyczna rozeszła się po maszynach, zaczęły się trząść w przedśmiertnych konwulsjach. Ich obwody właśnie się przepalały, nie ważne czy w środku ktoś siedzi czy nie, takiego spięcia nie jest w stanie przeżyć nikt.
Wszystkie pająki rozkraczyły się jak na rozkaz.
Najbliższym schronieniem był zawalny budynek i jego gruzy dookoła.
Swoim granatem Kemer ściągnął na siebie uwagę wszystkich robotów w pobliżu.
Trzy susy i znalazł się za potężnym kawałkiem dachu zburzonego domu. Jego ludzi wyskakiwali po kolei, część z nich znalazła się już koło niego, a paru przykucnęło tuż po wyjściu z drzwi i zaczęło regularny ostrzał.
Parę naście robotów, które znalazły się pod lufami oddziału Kemera zostało dość szybko dezaktywowanych, ale straty były zbyt duże. Trzech ludzi z V i dwóch z oddziałów P-Konfu.
-Rzesz kurV@ - zaklął Kemer - Dobra panowie. Palisada jest tam, musimy objeść te dwa budynki - wskazał na totalne ruiny - i będziemy do drugiej stronie. Z robotami idzie łatwo, cholera wie jak z pająkami, bo padły wszystkie od EMP... Nie musze chyba mówić, że nie mamy tego zbyt wiele, ke?

-Go, go, go, go !!! - wykrzyczał Kemer
Kolejny z jego ludzi wypadali zza budynku by zacząć ostrzał, żołnierze na palisadzie musieli to zauważyć i zaczęli wzmożenie atakować wroga. Tak osaczone pająki i mechy nie mogły nic zrobić. Po krótkiej, krwawej walce udało odeprzeć się atak. Kemer stracił siedmiu ludzi.

-KurV@@ mać! - wywrzeszczał przedostając się ponad palisadę.


´><´

14 XII 2004 20:21 CET
Ibrachim

W oddziale sierżanta Ibrachima zostały: 3 BPW, 1 CKM (ledwo uratowany), 8 ludzi i 4 rannych (w tym jeden ciężko, reszta lekko). Obrońcy schowali się w leżących na przeciwko siebie budynkach, szeregowy J miał ze sobą trzech ludzi i CKM oraz 2 rannych. Reszta, w tym z młodym Juslem znajdowała się w drugim budynku.
Dwa duże pająki z lekkimi obrażeniami wyłoniły się z pyłu. CKM ustawiony w oknie rozpoczął strzelać, z okien wyleciały granaty, reszta żołnierzy zaczęła strzelać. BPW z Ibrachimem wyszli z drzwi i zaczęli ostrzał. Kilku ludzi zrobiło to samo, ale schowało się za prowizorycznymi barykadami.
- Jeden na drugą stronę! - krzyknął do kolesia siedzącego w BPW sierżant.
Maszyna pobiegła we wskazany punkt, a reszta próbowała odwrócić uwagę pająków. Duże maszyny ostrzeliwały okna budynku, jednemu z żołnierzy kula wroga przebiła płuco. Wojownik osunął się po ścianie zostawiając bordową smugę krwi.
- Po oczach, po oczach! - krzyczał do żołnierzy J.
Sensory były trwalsze niż w małych pająkach, przez co trudniej było je rozwalić.
- Do budynku - wykrzyczał Ibrachim do ludzi w BPW.
Jedna maszyna, która była po drugiej stronie próbowała wrócić i gdy była już prawie przy sierżancie pająki zorientowały się i wystrzeliły w łatwy do zdobycia cel. Sierżant schował się w budynku i rzucił w stronę pająków granat. Maszyna odskoczyła, ale straciła ledwo trzymającą się nogę. Zachwiała się i prawie przewaliła, ale walczyła dalej. Dwóch nieuważnych żołnierzy dostało po klatkach piersiowych, nawet kevlary nie mogły oprzeć się takiej sile. Nagle J rzucił w stronę maszyn granat, który eksplodując rozłamał pancerz w częściach szyjnych, które były najsłabsze.
- Strzelać w szyje! - krzyknął J
Żołnierze rozpoczęli ponowny kontratak i po chwili maszyna padła. Czuły punkt został odkryty, ale drugi pająk jeszcze się trzymał. Jakiś żołnierz wychylił głowę w nie odpowiednim momencie. Kula przebiła hełm i wyszła na wylot.
- Nie wychlać się - krzyczał na ludzi Ibrachim.
Pająk zauważył framugę drzwi, gdzie stał leżał zniszczony BPW. Maszyna zaczęła biec i rzuciła się w tamto miejsce. Starszy Szeregowy Paul siedzący w BPW rzucił się w tamto miejsce blokując przejście. Pająk wskoczył w niego i wbił ostrza wystające z nóg, które na szczęście zatrzymały się na trzeciej warstwie pancerza. Ibrachim wychylił się przez sąsiadujące okno i z odległości 60 centymetrów wystrzelił w robota serie z karabinka. Kule przeszły z korpusy w szyję, nadginając konstrukcję pancerza. Żołnierze z drugiego budynku zaczęli ostrzał ustawionego do tyłu pająka. Ibrachim widząc, że pająk planuje ruch odchylił się do środka. Starszy Szeregowy siedzący za kokpitem BPW wyszedł przez tylne wyjście z maszyny w ostatniej chwili. Pająk wyjął nogi i wbił je jeszcze raz.
- Wszyscy na górę! - krzyknął sierżant
Żołnierze wbiegli na górę a Jusl wyjął granat EMP i rzucił w kierunku maszyny. Ledwo wszedł na górę, gdy po budynkach rozległ się huk i wiązki elektryczne oplatały wrogą jednostkę. Z sąsiedniego budynku dały się słyszeć ViVaty cieszących się żołnierzy. Po zejściu na dół spotkał ich piękny widok przypalającego się pająka. Ibrachim podszedł i kopnął nogą BPW w pozostałości po "czymś" z czym stoczyli okrutny bój. Sierżant wyszedł z maszyny i podszedł do J.
- Świetna robota! - powiedział
- Mam nadzieje, że zdążymy się oddalić przed atakiem następnych jednostek - odpowiedział szeregowy
- Na razie trzeba przenieść się o kilka budynków dalej i opatrzyć rannych - powiedział sierżant
- Chłopaki zbieramy się! - krzyknął na żołnierzy.
- Chcemy odpocząć - mówiły liczne głosy
- Pójdziemy do budynku dwie przecznice dalej i tam opatrzymy rannych oraz odpoczniemy - odpowiedział Jusl.
Po 10 minutach wszyscy byli gotowi i szli do dalszych budynków, które przybliżały ich od upragnionej bazy Valkirii.


Protoss

15 XII 2004 10:23 CET
Bow

zdziwiony patrzył na moje wspomnienie. Po chwili poprosil, bym pokazała mu inne dotyczące wojny. Z wielkim trudem udało mi się je odnaleźć. było ich zadziwiająco mało. Głównie silne emocje-zmęczenie, smutek, stres.
"Nie ma strachu. Dlaczego?" spytał.
"Bo ja się niczego nie boję."
Im bardziej zagłębialiśmy się we wspomnienia, tym większy dawał się wśród nich zauważyć nieład. Można było odnieśc wrażenie, że sa miejsca, z których mysli masowo uciekają. Poszlismy w tamtym kierunku.
"No tak, projekt Akira"-powiedziałam na widok spustoszenia, ukazującego się powoli naszym oczom. Niemal gołe komórki mózgowe, coś, co da się porównać tylko z doszczętnie wypaloną ziemią.
"Pogratulować braku kompetencji waszym psionikom"-powiedział błekitnoskóry-"Na dobrą sprawę tego się nie da uratować. Zwłaszcza po tym, jak sama zaktywizowałaś te obszary."
"Nic nie mozna z tym zrobic?"
"Spróbuję to powstrzymać, ale nie wiem, czy mi się uda"
Protoss rozejrzał się i zaczął chwytać jakieś dziwne pasma falujące posród obecnych tu jeszcze myśli. Po uważnym przyjrzeniu się dostrzegłam słabą błekitną poświatę-musiały to być porozrywane blokady psioniczne. Ale ich moc była na wyczerpaniu.
Patrzyłam jak psionik bierze po kolei pasma PSI i "wiąże" je na granicy zniszczonego obszaru. Po chwili chyba zaczął je ładować, gdyz najpierw zrobiły się intensywnie błękitne, potem przesły w fiolet. Na twarzu bł.ekitnoskórego towarzysza dotrzegałam jednak coraz wieksze zmęczenie i wysiłek.
"Nie dam rady. Tego jest za dużo, za szybko się rozszerza..."


Yaahooz

15 XII 2004 11:41 CET
Yaahooz

odwrócił się od jakiejś dziwnej aparatury, opartej głównie na rurkach, lewitujących małych dyskach i promieniach jakiejś energii. Protoss zdejmował sobie z głowy dziwny diadem, Bow leżała na swoim fotelu, wyglądało na to, że jest lekko oszołomiona, ale chyba przytomna.
Obcy wstał ciężko na nogi i oparł się o jakiś metalowy pałąk. Chwilę odpoczywał, a później spojrzał na Admirała.
"To zbyt skomplikowane. Sam nie mogę przeprowadzić tego, co potrzebne, aby przywrócić ją do stanu równowagi."
Yaahooz zdrętwiał cały.
"A co z nią? Jak ona teraz się czuje?"
"Lepiej niż wcześniej. Zdołałem przywrócić część jej osłon, ale jedynie niewielką część. Zniszczenia w jej umyśle są tak duże i tak rozległe, że nie pozwalają na działania, które powinno się podjąć. Nie wiem czy jeszcze można jej pomóc" w myślach Yaahooz wyczuł, że Protossowi było nieco żal, ale główne odczucie to świadomość przegranej, porażki. Yaahooz wiedział co to znaczy. Protoss zawiódł i chociaż sprawa nie dotyczyła jego rasy - bo wtedy konsekwencje byłyby poważne, prawdopodobnie skończyłoby się na autoizolacji, medytacjach, rozważaniach nad rytualnym samookaleczeniem... - to był nieco osowiały i prawdopodobnie nieskory do dalszych prób.
Admirał zaczął nerwowo chodzić w te i we wte. Bow usiadła i jęknęła, trzymając się za głowę.
"Zrobiłem co mogłem, ale to wszystko na co nas stać. Nie możemy wam bardziej pomóc Marttik"
Yaahooz zatrzymał się, gniewnie marszcząc brwi
"Musi być jakiś sposób do diabła!!" myśl emanowała gniewem, a oczy Templariusza błysnęły nieco "Być może inni Templariusze nam pomogą, skoro Ty sam nie jesteś w stanie"
Przez chwilę wydawało się, że Protoss da się ponieść emocjom i zareaguje na jawną zniewagę, ale po chwili ciało psionika obcych rozluźniło się.
"Zrobiłem co mogłem Marttik. Teraz musicie odejść"
Po tych słowach odwrócił się plecami do Admirała, a w ścianie otworzyły się drzwi i weszło przez nie dwóch żołnierzy. Bow spytała wtedy Yaahooza
- Co teraz?
To pytanie uderzyło niczym młot kowalski. W tych dwóch słowach wypowiedzianych cichym, drżącym głosem, brzmiał żal, brzmiało cierpienie i smutek. I świadomość tego, co miało nadejść.
Admirał zacisnął pięści i zrobił krok w stronę templariusza
- Skoro Ty nie jesteś w stanie nam pomóc, to przynajmniej wskaż mi drogę do tych, którzy są w stanie - wycedził na głos. Żołnierze z tyłu poruszyli się niespokojnie - Nie jestem zwykłym Ti´rau!! Noszę kamień z Aiur!! Jesteś mi winien swój honor - walnął pięścią w jakiś stolik, a leżące na nim narzędzia zabrzęczały metalicznie.
Bow zauważyła, że obok dłoni jednego z żołnierzy pojawia się błekitne ostrze pulsujące delikatnie energią...

*****

Na pokładzie Yaahooz miotał się w mesie jak bawół w stajni. Than spokojnie przygotowywał maszynę do startu. Norm sprzątał to, co admirał rozwalał i tłukł. Bow zaś siedziała w kabienie pilotów, obok adiutanta Yaahooza i patrzyła się przed siebie.
W końcu Than ustawił wszystko, spojrzał na Bow, nic nie powiedział i wyszedł z kokpitu, by udać się w stronę mesy.
Kiedy do niej wszedł musiał się uchylić przed lecącą popielniczką, a później przejść nad zdemolowanym stołem i krzesłami.
- Jesteśmy gotowi Admirale - zameldował
- No i kurwa dobrze - warknął Yaahooz siedząc na jedynym niewywróconym krześle, pijąc syntetyczną wódkę z butelki i patrząc się ponuro na bar. Norm unikał jego wzroku.
- Mam startować?
- Tak kurwa, masz startować i leć sobie gdzie sobie chcesz - wycedził admirał i znowu się napił, a później obtarł wargi, bo alkohol pociekł mu po podbródku.
Than podszedł bliżej i złapał za flaszkę. Przez chwilę siłował się z admirałem, ale później wyrwał mu ją z ręki
- Przestań chlać i chodź. Nie zachowuj się tak, jakby się świat skończył.
Wydawało się, że Yaahooz palnie swego adiutanta w łeb, ale zanim zdążył to zrobić, zmarszczył brwi i spojrzałó w stronę śluzy wejściowej do bombowca.
Bez słowa wstał i rozkopując leżące meble poszedł korytarzem do włazu i otworzył go ręcznie.
Hangar był pusty, w najbliższym otoczeniu Manty nie stały żadne statki, a te dalsze były puste. Przed trapem stał Protoss w czerwonym płaszczu. Przez chwilę patrzyli na siebie, a później Templariusz podszedł do człowieka i wręczył mu jakąś aluminiową tulejkę z jakimś przyciskiem na czubku.
Później odwsrócił się i odszedł. Kiedy szedł Yaahooz spojrzał na cylindryczną rzecz i nacisnął przycisk. Z cichym sykiem coś jakby nakrętka odskoczyła od reszty. W środku admirał zobaczył mały nanoczip. Bez słowa wrócił na pokład, zamknął za sobą drzwi i poszedł do kokpitu. Than już tam był.
- Włączam silniki manewrowe - powiedział spokojnie adiutant, jakby wczęśniej nic się nie stało
- Powterdzam działanie systemów nr 1,2,3,4,5 i 6 - odpowiedział admirał siadając w drugim fotelu. Bow weszła do kokpitu. Miała już przytomniejsze spojrzenie i chyba była nieco mniej wycieńczona niż wcześniej, przed przylotem na statek protossów.
Manta powoli uniosła się w hangarze, w którym zaczęła otwierać się brama wlotowo-wylotowa. Yaahooz wyjął mały nanoczip i wręczył adiutantowi. Ten włożył sobie płytkę wielkości paznokcia pod skórę przedramienia, a kabelek z blatu kontrolengo podłączył w okolicy nadgarstka. Na holomapie pokazała się mapa galaktyki z naniesionymi dwoma punktami, linią je łączącą i jakimiś opisami w języku protossów. Yaahooz przeleciał po nich wzrokiem i powiedział
- Kurs 338-6897-289 Than. Wejście do nadprzestrzeni za 2 minuty.
- Tak jest admirale!
- Co to jest? Gdzie to jest? - zapytała Bow
Yaahooz milczał, a kiedy manta wyleciała z hangaru i błsynęła silnikami fotonowymi skręcając na odpowiedni kurs, powiedział głosem, w którym słychać było ulgę
- To kurs na życie Bow, kurs na Twoje życie.


Kapitan Necrone

15 XII 2004 18:40 CET
Necrone

Szybko zasalutował dowodcy i wyszedł z pokoju. Szedł szybko. Nie zwracał uwagi na żołnierzy których mijał po drodze. W jego myślach pozostały tylko słowa kontradmirała. 20 minut, może nie było zbyt krótkim czasem, ale na pewno też nie pozwalało to na jakąkolwiek zwłokę. Jego kroki kierowały się w stronę maszynowni. Gdy zbliżył się do drzwi wystarczająco przystanął. Sprawdził czy nikt się nie zbliża i wstkał awaryjny kod dostępu, który działal w większości pomieszczeń na statku, poczym dał przeskanować siatkówkę co w tym wypadku bylo zwyklą formalnością. pitan pomyślal o kojącej muzyce w swym pokoju. Niestety odgłosy maszynowni nie byly tak miłe. Starszy szeregowiec stojący na warcie szybko mu zasalutował. Necrone zbył go szybko gadką o rzekomej inspekcji, która zawsze działa na jemu podobnych. Gorzej będzie z mechanikami. Szybko spojrzał na plan pomieszczeń w tej części statku. Jak zwykle mial szczęście i na razie nikt oprócz szeregowca nie zwrócił na niego uwagi. Ruszyl wzdłuż prawej ściany. Co chwila spoglądał na stanowiska mechaników. Niestety, na razie żadne z nich nie było wolne. W końcu zdecydował. Podszedł do jednego z mechaników:
- Mam pewien problem, a nie chciałbym aby ktoś się o tym dowiedział - zaczął z grubej rury.
- Yyyy.... - zmieszał się mechanik
- Chodzi oto, że mam specyficzne gusta jeśli chodzi o elektornikę. W mym pokoju mam pewne urządzenie, które uszkodzilem, a nie wiem jak je naprawić. Czy mógłbyś mi w tym pomóc ???? - zapytał z wyrazem twarzy, który nie przyjmowal odmowy.
- Ale.... ja..... nie wiem czy.....
- Oczywiście odpowiednio wynagrodzę twoje starania - powiedził z uśmiechem albinos.
W tym momencie mechanik spojrzał wymownie na kapitana i kiwnął głową.
- Świetnie. Idź już zaraz Cię dogonię. Tylko ani mru mru. - mrugnął okiem
Korzystając z tego, że mechanik oddalil się szybkim krokiem, Necrone podłączył swój podręczny komputer do stanowiska roboczego i wstukał w nim szybko pewien kod. Po chwili miał już dostęp do konsoli. Dwie nerwowe minuty i udało się. Kapitan zaprogramował awarię za 3 minuty. Akurat by się z tąd wydostać. A dzięki specjalnemu programowi, który napisał kilka miesięcy temu, będzie miał dostęp do terminalu z dowolnego komputera na statku. Szybko zerwal połączenie i odszedł w kierunku swego pokoju, zapewniając szeregowego o pozytywnych wynikach inspekcji....


Szeregowiec J.

15 XII 2004 19:51 CET
J

Odetchnął z ulgą. Wreszcie mieli chwilę spokoju. Medyk opatrywał rannych, dwóch ludzi stało na warcie. Sierżant sprawdzał dane z sieci taktycznej i przesyłał raport do Centrum Dowodzenia. J spojrzał na mapę. Grupa południowa toczyła ciężkie boje z wrogiem. Niedawno poszedł tam ze wsparciem komandor Nasstar i, na razie, dawali sobie radę. Raporty na otwartym kanale mówiły o ciężkich stratach gdziekolwiek tylko przeciwnik się pojawił. Nie było z nimi dobrze, ale i tak trzymali się nadspodziewanie długo, biorąc pod uwagę przewagę liczebną i sprzętową robotów.
- Sierżancie, ktoś się zbliża! - dobiegło od wartowników. - To nie roboty.
- Kogo, cholera, niesie? - podszedł do wejścia. J postąpił podobnie. Ulicą podążała niewielka grupa żołnierzy w mundurach Valkirii i Konfederacji. Dziwnie to wyglądało. Dawni wrogowie walczący ramię w ramię. Część z idących była ranna. W końcu podeszli na tyle, że dało się rozpoznać twarze. Na czele podążał kapitan Kemer ze swoimi nieodłącznymi ostrzami. Miał nietęgą minę, stracił wielu ludzi, ale na widok brata szybko poweselał.

Połączone oddziały stanowiły niemałą siłę. Niestety brakowało im broni ciężkiej, a granaty się też powoli kończyły. Jedynie J miał jeszcze sporo materiałów wybuchowych. Z resztą dość szybko część z nich wykorzystał na zrobienie pułapki. Na razie mogli się bronić, ale jedna większa grupa i będą musieli się wycofać. Problem polegał na tym, żeby wróg nie przełamał obrony za szybko, bo mogło to doprowadzić do odcięcia części sił.

Dowódcy skończyli omawiać plan taktyczny. Żołnierze znów się zebrali, aby przenieść się kilka kamienic dalej. Rannych opatrzono, nie nadających się do walki odtransportowano do szpitala. Czekali na przeciwnika i ten ich nie zawiódł.


Xin

15 XII 2004 21:02 CET
Xin1

leżał wsród gruzów jakiegoś budynku. Dzięki kostiumowi doskonale zlał się z otoczeniem, jednak roboty wykorzystwały także inne rodzaje wizji.
Sierżant wymierzył z Baretty w sensor jednego z pająków i strzelił. Siła odrzutu była ogromnie silna. Nie wyszkolonemu żołnierzowi by wybiła bark.

Pocisk, bo nabojem ciężko jest nazwać coś, co ma prawie 15 cm długości bez łuski, a sam kaliber prawie 0,6 cala, przebił się bez problemu przez sensor i zniszczył coś w środku, bo pająk zatoczył się najpierw a potem padł na ziemię.
Nasstar spojrzał na Xina.
-Gdzie takie coś można dostać? - Zapytał zafascynowany siłą snajperki.
-Jak z tego wyjdziemy to ci taką załatwię. - Krzyknął Xin z śmiechem.

Kolejny pająk został trafiony przez sierżanta, jednak pocisk ledwo trafił w sensor i nie przebił się dalej. Robot zaczął "podskakiwać" na wszystkie strony i strzelać na oślep.
Budynek za Xinem oberwał kilkoma kulami plazmy i zaczął się zawalać.
Sierżant szybko wstał i zaczął uciekać, jak najdalej od walącego się budynku. Chwycił jakiegoś szeregowego, który niefortunnie znalazł się przy budynku, i odciągnął go jak najdalej. Obydwoje byli cali w tynku i pyle.

Robot dostał kilka serii od żołnierzy i padł na ziemię. Jego miejsce jednak zastąpiły dwa inne pająki, które zaczęły ostrzał.
Ktoś rzucił granat w ich kierunku, jednak wybuch nie zrobił robotom większej krzywdy.
Za dwoma mniejszymi pająkami pojawił się kolejny, tym razem większy.
-O SZITFAK! - Przeklnał Xin.
-Szeregowy! Macie coś wybuchowego? - Zapytał sierżant.
Żołnierz, przed chwilą odciągnięty przez Xina, pogrzebał w kieszeniach i wyciągnął trochę D-12 z detonatorem, lepszej wersji C-4.
-Tylko to Sir. - Odparł
-Dawaj. - Xin wziął ładunek wybuchowy z rąk szeregowca i pobiegł tuż przy ścianie w kierunku dużego pająka. Sierżant miał nadzieję, że roboty nie widzą w spektrum podczerwieni. Xin wcisnął kilka guzików na minikompie na przedramieniu i zniknął.
-Dobry sprzęt. - Pomyślał, widząc jak jego strój zaczyna załamywać światło i stał się przeźroczysty.

Kiedy znalazł się przy gigancie, podszedł do niego od boku i wszedł pod niego. Sierżant szybko zaczepił D-12 na spodze pająka, ustawił detonację za 5 sekund i zaczął uciekać.
-5...4...3... - Xin był już jakieś 15 metrów od robota, to było za mało. Biegł dalej.
-2...1...0 - Sierżant padł na ziemię popchnięty przez podmuch powietrza powstały na skutek wybuchu. Uderzył głową o coś twardego i z czoła pociekła mu krew. Szybko przetarł oczy i odwrócił się z zamiarem zlustrowania tego co zrobił.

W dużym pająku była ogromna wyrwa, przez którą było widać wszyskie podzespoły. Robot leżał wbity w jedną ze ścian budynku. Mniejsze roboty zostały tylko popchnięte przez podmuch powietrza. Jeden z nich się przewrócił, jednak szybko zaczął wstawać...


Kontradmirał Modilus

15 XII 2004 22:37 CET
Modilus

Gdy holograficzna postać zniknęła, Kontradmirał Modilus usiadł w swoim fotelu, rozważając dalsze posunięcia. Siły Aethana będą tu za 26 minut i 32 sekundy; do tego czasu powinno się udać utrzymać pozycję, choć nawet ich przybycie może nie przeważyć szali na naszą stronę.
-Freedman, wprowadź dane floty Kontradmirała Aethana do komputera taktycznego, czas - 26 minut.
-Aight.
-Jeszcze jedno, ustawić straż wokół przybyłego transportowca, nikt nie ma z niego zejść, ani też wejść do środka. Wszelkie połączenia proszę od razu potwierdzać i przekierowywać na moją konsolę. Oblicz możliwość krytyczną wyjścia z doku i skoku w nadprzestrzeń statku o masie 750 ton i osłonach energetycznych I klasy.
-8,34 %, Sir.
-Dodaj obstawę 14 myśliwców.
-14,56%, Sir.
-Szanse są zbyt małe by ryzykować. Osłony niszczycieli imperialnych, zniszczenia, eskadry i straty w ludziach. - dowódca szybko analizował wyświetlane wykresy - póki co jest bezpieczny, grając defensywnie jesteśmy się w stanie dość długo się utrzymać, brak jednak inicjatywy w natarciu. Zniszczenia wroga ogólne i z wyszczególnieniem sił imperialnych. - Kolumny liczby znów rozbłysły w powietrzu. Godny przeciwnik. Zewsząd nadciągają posiłki, lecz nawet dobrze było by przegrać tą bitwę, przynajmniej nie było by liczenia, kto miał więcej czołgów pod Berlinem.


Gdzieś w Ferozie;-)

16 XII 2004 4:28 CET
Morgana

Korytarz drgał. Morgana jeszcze przez chwilę usiłowała utrzymać jego obraz, ale wymagało to zbyt dużego skupienia, którego bardziej potrzebowała do kontrolowania myślosond... i szukania Melfki. Mało istotną kwestię własnego powrotu zostawiła na później... pewno była jakaś droga "do domu". Kontradmirał brak kontaktu z ciałem odczuwała jak ból, co dziwniejsze - jako że świadomość trudno uznać za byt materialny - ból fizyczny. Było to dziwne doświadczenie, właściwe zupełnie dla Morgany nowe. Tylko raz do tej pory, kiedyś na początku szkolenia, dała się "wessać" w czyjąś jaźń, nie pozostawiszy haków, które pomogłyby jej wrócić i nie starcić kontaktu z resztą siebie, czy też, jak to określali w psionicznym żargonie, ze "skorupą". Wzdragnęła się, wspominając jak się czuła, gdy wreszcie ją wyciągnęli - najgorszy kac, jakiego miała w życiu, był przy tym tylko lekką niedogodnością. Teraz i tak miała więcej szczęścia, przynajmiej była świadoma, że tkwi w głowie Feroza. Roześmiała się histerycznie, rozbawiona absurdalnością sytuacji. Korytarz rozmył się, jak poranna mgła nad księżycowym jeziorem. Nie żałowała rozwianej iluzji, nie miała czasu na zabawę. Wszystkie obrazy siebie, świetliste i błekitnoróżowe smugi, nitki, pajęczynki, czy ostrza, jakie tworzyli, były tylko szafarzem. Moc była bezpostaciowa, bez kształtów, barw surowa wręcz. Może mieli w sobie coś z dawnych sztukmistrzów i lubili popisywać się przed sobą spektakularnymi efektami: fererią barw, świateł, tworzeniem zawiłych obrazów. Móze miało to w sobie coś ze sztuki... A może barwy i iluzoryczne obrazy pozwały na trochę oderwać się od bólu, z jakim nierozerwalnie wiązało się PSI. Z zewnątrz to wyglądało tak prosto, masz moc, skanujesz, wygrzebujesz co ci trzeba, smażysz komuś mózg. Rzeczywitość nie wyglądała tak różowo, mało kto wiedział o efektach ubocznych, wyczerpaniu, czy empatycznych "kopach". Czy też o tym, że można ugrzęznąć.
Kontradmirał Morgana sunęła w pustce, bezpostaciowej zimnej pustce, w której jak dalekie echa rozbrzmiewały wspomnienia Feroza. Musiała uważać, by nie dać się wchłonąć głębiej... by skupić się, jak najbardziej skupić na Melfce. Sondy przemykały, przemykały, przedzierając się przez labirynty myśli. Gdzież Melfka się podziała? Czyżby zapadła aż tak głęboko? W tym momencie Morgana poczuła nagłe szarpnięcie i silne ukłócie bólu, jakby ktoś nagle szarpnął za niewidzialne sznurki przytroczone do jej świadomości. Sondy obiły się o niewidzialną ścianę i starciła z nimi kontakt. Co się działo? Feroz mógł wyczuć intruza i bezwiednie zacząć się bronić. Miała tak mało czasu... W naprędce stawiała osłony i próbowała maskować swoją obecność, budowała zawiły labirynt, by się schować, ale coś co ją ścigało, było o krok za nią... Pustka wokół zawirowała, rozbłysła tymi charakterystycznymi różowo-błękitnymi światłami i Morgana znów poczuła szarpnięcie. Chwilę walczyła z niewidzialną siłą, która wbiła ją do przestronnego pomieszczenia. Kontradmirał mrużyła chwilę oczy, by przyzwyczaić się do czerwonawego światła. Wraz z obrazem pojawiły się dzwięki, zgiełk rozmów przemieszany z przyciszoną muzyką. Wtedy rozpoznała twarze. Wszyscy tam byli, cała ekipa RedOgów. Stali przy szwedzkim stole, popijając drinki i zaśmiewając się z dowcipu, który właśnie opowiedział Feroz. Co tu robiła? Tak... Jasne, dostała zaproszenie. Feroza właśnie mianowali RedOgiem, chcieli to uczcić. Jak zawsze, gdy ktoś trafiał do elitarnego grona. Uśmiechnęła się zobaczywszy Melfkę. Miała do niej jakąś sprawę, co od niej chciała? Zaraz sobie przypomni, tylko weźmie drinka... Poczuła się tak bardzo błogo...choć miała wrażenie, że zapomniała o czymś ważnym. Ale to teraz nieistotne... Zaraz, czy Feroz miał młodszą siostrzyczkę? Jakaś dziewczyka o rysach zadziwiająco podobnych do młodego Komandora, stała i przyglądała się jej badawczo...


Okiem kontradmirałów

16 XII 2004 11:13 CET
Ksch

Aethan powoli odzyskiwał kontrolę. Ponad godzina koncentracji pomogła mu zapanować nad mocą. Napięcie opadło. Spojrzał na rękę - krew tętniła już w normalnym rytmie, chociaż żyły wciąż były ciemniejsze niż u normalnego człowieka. Poczuł głód. Znany mu od pewnego czasu głód psi. Wyprostował się gwałtownie i wstał. Otworzył drzwi, minął strażnika. Co u diabła przed jego drzwiami robił strażnik? Wrócił. Nikogo nie było. Czyżby jakaś paranoja? - zaczął się zastanawiać.
- Śledzą Cię - usłyszał wyraźny głos. Obrót. Nikogo nie ma. - Nikomu nie ufaj. Uderzył pięścią w ścianę. Niemal ją przbił. Nie czuł bólu. Zignorował kolejne rady i podszepty i ruszył korytarzem, w stronę pomieszczeń 2. poziomu. Nacisnął przycisk otwierający drzwi.

Ksch skończył rozmowę z Modiliusem. Usłyszał cichy sygnał komunikatora. Strażnik Aethana - kontradmirał wyszedł. Miał nadzieje, że Necrone zdążył. Musiał, przynajmniej dopóki nie oddalą się od oficerów Valkirii, separować Aethana od więźniów. RedOgowie zorientowali by się, gdyby Dark Psi opanowała go jeszcze bardziej. I prawdopodobnie zaatakowaliby. Ksch nie miał zamiaru przystąpić do tej konfrontacji nieprzygotowany. Najpierw dziecko - pomyślał. Komunikator zapiszczał ponownie - Necrone zdążył.

Drzwi nie otwierały się. Aethan był wściekły. Uderzył w nie, raz, drugi, trzeci - wygieły się. Wciąż nie czuł bólu.

Ksch zobaczył na hologramie czerwony punkt. Aethan szalał. Spodziewał się tego. Wstał. Ruszył korytarzem. Po kilku chwilach zobaczył miotającego się kontradmirała. Nie poznawał go, nie panował nad własną mocą - on, jego mistrz i przyjaciel równocześnie. Ksch zadrżał, jego też może to spotkać.
- Aethanie - odezwał się spokojnie.
Kontradmirał odwrócił się gwałtownie. Utkwił w nim nienawistne spojrzenie.
- Szpiegujesz mnie! - niemal wrzasnął.
- Nic podobnego. Mamy awarię 2. poziomu - Ksch starał się nadać swojemu tonowi spokojną barwę. Aethan wyciągnął w jego stronę rękę. Strumień mocy uderzył niespodziewanie. Upadł, uderzając głową o ścianę. Ale zachował przytomność. Atak był tym, czego oczekiwał. Tym, co było pożądane. Aethan musiał się wyładować. Ksch rzadko używał mocy. Świadomie. Magazynował ją na takie właśnie okazje. Stworzył barierę. Aspekt psi neutralny. Nie wyczerpywał go tak jak Dark, poza tym nie robil atakującemu krzywdy. Kolejny strumień mocy uderzył o barierę. Raz, drugi, trzeci. Wyłom, uderzenie po raz kolejny dotarło do Ksch. Bariera słabła. Nagle Aethan przerwał atak. Zgiął się w pół, głośno łapał powietrze, oparł się o ścianę. Ksch wstał. Nie był mocno pokiereszowany. Wytrzymał. Ale też czuł ubytek mocy.
- Mamy awarię 2. poziomu - powtórzył kładąc rękę na ramieniu Aethana. Odszedł powolnym krokiem do swojej kajuty.
- Kapitanie Douglas, proszę przejąć dowodzenie statkiem. Usiadł na łóżku. Miał złamane żebro. To nic. Spojrzał na zegarek - do połączenia z flotą Modilusa zostało 15 minut.

Aethan podniósł się. Gniew ustał. Ksch odchodził. Poczuł się nieswojo. Ale jakby lepiej. Głos ustał. Wszedł do pokoju sterowania. Dougles wpisywał koordynaty. Kiedy kontradmirał wszedł wszyscy oficerowie wstali. Gestem ręki kazał im usiąść.
- Przejmuje dowodzenie. Dougles!
- Tak kontradmirale?
- Ile czasu pozostało nam do spotkania?
- 12 minut.
- Doskonale. Pełna gotowość bojowa.

Dejwut usłyszał dźwięk alarmu. Gotowość bojowa. - Nareszcie - pomyślał uśmiechając się.


Modilus i Yaahooz

16 XII 2004 17:04 CET
Yaahooz

- Tarcze na poziomie 38%, rdzeń nie nadąża z regeneracją układów Kontradmirale!!
- Wykres! Krzywa prawdopodobieństw przy przekierowaniach deflekcyjnych z zapasowego rdzenia!!
-Taje...
- Migiem, a nie tajest!!
Wykresy wyświetlały się przed oczami Kontradmirała, kiedy kolejna wiązka laserów z nadlatujących trzech myśliwców wroga trafiła w osłony niszczyciela. Po bokach rozlały się zielonkawe wyładowania pola siłowego.
Na zewnątrz myśliwce wroga wiązały ogniem już nie tylko myśliwce Imperium, ale także korwety republiki k20 i Gromady Światów Możliwych. Konfederacki niszczyciel, jedyny, który okążał teraz flotę czarnych statków (drugi został włączony do flotylli Rocka) właśnie wykonywał manewr zmiennej trajektorii i odgryzał się myśliwcom ogniem dział pokładowych.
- Ile czasu minęło od ostatniego ataku energetycznego Thomson?
- 3 minuty 17 sekund Sir!!
- Odczyty pól!
- Wyświetlam!
Słupki sensorów podawały, że na przeciwko rośnie poziom gęstości cząsteczkowej.
- Unik! Loki, Thor, wykonać manewr unikowy!!
Silniki manewrowe ciężkich niszczycieli Imperium błysnęły kilkukrotnie, statki drgnęły, a później zaczęły powoli przemieszczać się ukośnie w dół, jeden w lewo, drugi w prawo. Jednocześnie myśliwce imperium zdołały ustawić w dwóch miejscach szyk delta i na moment ostrzelały wrogie myśliwce tak intensywnie, że wróg musiał skoncentrować się na unikach i manewrowaniu energią deflektorów.

*****

Poprzez trzaski i wyładowania do głośników pilotów ekadry Złotych dobiegł głos zastępcy dowódcy.
- Tu dwójka,...ójka...kt...mni....słyszy? Over?
- Hanson melduje... wość...
- Freedman zgłasza się z dwoma czarnymi na tyłku!
- Evo, jestem!
Poza tym odezwały się jeszcze dwa głosy.
- Eskadra! Manewr oskrzydlenia, później klinem i wejście w szpona. Cel, niszczyciel nr 3, teraz mamy chwilę, więc albo teraz albo nigdy!!!
Odpowiedziało mu milczenie, ale myśliwce imperium w ciszy komunikacyjnej ustawiły szyk, zmieniły go, ostrzelały się, a później znowu zmieniły szyk. Błysk eksplozji oznajmił trafienie jednego z nich. Reszta przeleciała przez jaśniejący przez chwilę kłab energii i szczątków. Evo wypadł z gry. Dowódca zagryzł zęby i dał większy ciąg. Z tyłu siedziało im na ogonach dwóch czarnych, po chwili zobaczył kilka czarnych plam, które zbliżały się do nich ze strony niszczyciela.

*****

Manta weszła w nadprzestrzeń. Yaahooz przeglądał raporty z pola walki, z innych miejsc w imperium. Kilka z nich zawierało jakieś dziwne odczyty, ale nie wykraczające poza normy. Jakaś satelita wyłapała jakieś nagłe nagromadzenie energii, gdzie indziej donoszono o przerwaniu łaczności z sektorem Krythos ze strony południowych stacji nadawczych V-imperium. Yaahooz nie wiedział co to mogło znaczyć, ale wolał nie ryzykować.
Napisał oficjalny rozkaz i ustawił wysłanie w czasie wyjścia z nadświetlnej. Drugi rozkaz był tajny i zakodowany najwyższymi priorytetami i szyframi admiralskimi. Również miał wyjść w tym samym momencie w eter.

*****

Jakiś czas później, w innym miejscu galaktyki, do siedziby głównej dowódcy 4 floty imperialnej wszedł podoficer łacznikowy i przekazał meldunek. Dowódca przeczytał i wstał.
- Proszę wdrożyć alarm żółty i zarządzić natychmiastową mobilizację całej floty Daniels. Za dwie godziny mamy być gotowi.
5 minut później na terenie całego kompleksu (wojskowego kosmoportu, lotniska subplanetarnego, magazynów, kwater) rozległ się miły kobiecy głos, przekazujący przez głośniki wiadomość:
- Uwaga! Ogłasza się alarm stopnia żółtego. Wszyscy żołnierze czwartej floty mają rozkaz mobilizacji i przygotowania się do działania. Odprawa na placu kosmportu za dokładnie godzinę i 45 minut...

*****

Pustynna planeta, 70 stopni na powierzchni. A gdzieś niżej, pod powierzchnią żołnierz szedł korytarzem wydrążonym w skale. Doszedł do pokoju, którego strzegło dwóch żandarmów w czarnych uniformach z srebrnymi czaszkami na ramieniu. Pokazał przepustkę i wszedł do kwatery dowódcy. Przekazał wiadomość...

*****

Czarni byli już blisko. Sześć myśliwców imperium pędziło na pełnym ciągu w stronę najbardziej wysuniętego w bok niszczyciela.
- Dwójka, tu Hanson, ...łem ewy siln...k, nie mogę ch...zgubić!!!
Dwa czarne statki tańczyły na rufie czwórki. Po chwili rozległa się eksplozja, która oznaczała tylko jedno.
Pięciu. Wróg z przodu znalazł się w zasięgu.
- Dogfight! - wrzasnął Freedman i zdusił przycisk działek.
Na pełnym ciągu mogli liczyć na szczęście, a nie na uniki. Dowódca wszedł w powolną beczkę w poziomie, działka zaczęły pluć ogniem. Z naprzeciwka przestrzeń pokryła się jasnymi smugami setek strzałów przeciwnika.
- Aaaaaaaa!!!!!! - wrzask piątki przedarł się przez grzmoty, wyładowania i trzaski, kiedy dosięgła go seria wroga. Wcześniej pilot odpalił wszystkie pozostałe rakiety, które zmiotły trzy myśliwce wroga. Kolejna mała kula ognia została z tyłu, skąd zresztą też ostrzeliwały ich dwa czarne, trójkątne kształty.

Niszczyciele wroga znowu zaczęły krystalizować energię, kumulując ją do wspólnego strzału. Myśliwce Valkirii były blisko, ale nie aż tak blisko.
Dowódca poczuł trafienie w jedno ze skrzydeł i utratę części manewrowości, kiedy z boku myśliwiec Freedmana zamienił się w jasną smugę i w końcu eksplodował. Został on i trójka, jakiś pilot, którego nie zdążył poznać. Przelecieli na pełnej prędkości obok czarnych, minęli się wzajemnie.
Niszczyciele skumulowały energię i wiązka energii pomknęła w stronę niszczycieli imperium. Dowódca był coraz bliżej, 15 kilometrów, 13, 12, 11... Z boku trójka odpalił rakiety jedna po drugiej, w to samo miejsce osłon niszczyciela. Dowódca poczuł trafienie w lewy silnik, który zgasł. Eelektronika powoli siadała, pulpit właczał się i wyłaczał.
- Powrót! - wrzasnął - Trójka wracaj!!!
- Co??? - krzyknął pilot - nigdy!!
- To rozkaz kurwa mać!!! Wykonać!!
7 kilometrów, 5, 4 ...
Pilot trójki nie odpowiedział. W końcu wykonał manewr i odbił w bok. Podążył za nim jeden z czarnych. Drugi został za dwójką. Wiązka laserów niszczycieli worga minęła dowódcę i pomkneła w przestrzeń. Trafienie z tyłu rozorało poszycie osłon silników jonowych. Zaczęła puszczać stabilność stateczników.
Dowódca Jeff Nimler patrzył tylko na odległość.
2 kilometry, 1, 800, 700, 600...
Włączył plik. Uruchomił radio na ogólnej częstotliwości, choć nie wiedział kto go słyszy. Poleciał Excalibur z opery Wagnera, kompozytora z zamierzchłych czasów.
Gdzieś z tyłu wiązka trafiła w bok niszczyciela Loki, a Sierżant Jeff zamknął oczy, kiedy jego myśliwiec przeleciał przez nadwyrężone pole siłowe niszczyciela wroga, zapalił się na skrzydłach i dziobie i jako kula ognia wrył się w sam środek mostka wielkiego statku. Muzyka urwała się, kiedy niszczycielem targnęła mała eksplozja, a później sieć wybuchów zaczęła obejmować coraz więcej statku, który zaczął powoli zchodzić z kursu...


Ksch&Aethan

17 XII 2004 11:43 CET
Ksch

Monolith powoli zbliżał się do zgrupowania okrętów. Panował tu potworny chaos, wszędzie latały eskadry myśliwców goniących się nawzajem. Co pewien czas któryś trafiał i okrętem przeciwnikiem targała eksplozja. Obok nich potężne niszczyciele, korwety, krążowniki i inne duże statki manewrowały ospale unikając trafień lub przyjmując je na osłony. Statki Imperium, Konfedracji i innych ludzkich organizacji przeciw Obcym. Za Monolithem wyłoniły się kolejne statki floty - Hydra i Cerberus.
Aethan stał na mostku i oceniał sytuacje w przestrzeni bitewnej.
- Kontradmirale!
- Tak Dougles?
- Wejdą w nasz zasięg za trzy minuty - stwierdził kapitan spoglądając na odczyty.
- Przygotować się. Czy cała załoga jest na swoich miejscach? - kontradmirał spojrzał na innego oficera.
- Tak kontradmirale - odrzekł tamten.
- 2,5 minuty - dodał Dougles.
Aethan odwrócił się w stronę szyby. Bitwa trwała na dobre. Wreszcie się do niej dołączą.

Ksch dotarł do tych samych drzwi, które wcześniej demolował Aethan. Wysłał sygnał Necrone´owi. Drzwi otworzyły się. Kontradmirał wszedł. Szybkim krokiem minął pomieszczenia techniczne i drzwi kapsuł. Otworzył inne, nieoznaczone. Pusto. Ciemno. Pewnie odnalazł przycisk na lewej ścianie. Kolejne drzwi otworzyły się. Niewielkie laboratorium - komputery, plątaniny kabli i rurek. Na dwóch łóżkach leżeli, podłączeni do maszyny kobieta i mężczyzna. Ksch podszedł do mężczyzny - słaby psionik - przyznał w duchu. Co innego jego koleżanka - spojrzał na dziewczynę - drobna twarz, teraz śmiertelnie blada, kiedy ją poznawał miała oliwkowy odcień skóry. Otrząsnął się ze wspomnień. Oboje podłączeni byli do skomplikwoanej aparatury. Od ich skroni biegły rurki wprost do aparatu przy którym stał Ksch. Podniósł identyczny hełm i założył. Włączył aparaturę. Wybrał prawy kanał - mężczyznę. Ostro wszedł w jego pstychikę. Mężczyzna otworzył nagle oczy. Były przekrwione i przerażone. Ksch poczuł, że jest w umyśle ofiary. Klasyczni psionicy potrafili to robić bez przyrządów. Władający Dark Psi jej potrzebowali. Zobaczył kolejne obrazy - wspomnienia "więźnia" - szczęśliwe dzieciństwo, żone, dzieci. Wakacje. Pracę. Powodzenia i porażki. Kolejne obrazy, które skanował i wyrywał z jego głowy. Kiedy odwracał sie za siebie widział pustkę - czarną jak noc pustynie. Zajmowała już większą część umysłu mężczyzny. Odłączył kanał więźnia, lecz nie ściągał hełmu. Kontradmirał nie mógł przyjąć zbyt wielu wspomnień na raz. Teraz maszyna implantowała obrazy do jego psychiki. Tak, aby przy, ewentualnym badaniu, czy skanowaniu, pojawiały się te obrazy. Po chwili cichy pisk dał znać, że implantacja została zakończona. Nacisnął lewy przycisk - kanał dziewczyny. Teraz ona otworzyłą oczy. Jej dziecinną twarz wykrzywił straszny grymas. Kiedyś czuł coś do niej. Teraz była tylko zbiornikiem psi. Musiał przywrócić stan sprzed starcia z Aethanem. Stan równowagi. Spokojnie zaczął wyciągać impulsy kobiety. Zawyła. - Na sczęście pomieszczenie całkowicie tłumi dźwięki - pomyślał Ksch. Czuł jak energia napływa przyjemnym strumieniem do jego świadomości. Dziewczyna łkała. Nie przestawał drenować jej sił życiowych. Wreszcie przerwał jej połączenie. Maszyna wstrzyknęła mu dawkę łagodzącego szok hormonu. Odłączył aparaturę. Był zmęczony. Dziewczyna znów zasnęła. Jej ciałem targały konwulsje.
Odwrócił wzrok. W przeciwieństwie do Aethana nie odczuwał przyjemności z męczenia więźniów. Po prostu ich potrzebował. Zmęczenie powoli ustępowało. Wstał i wyszedł z pomieszczenia.

Dotarł na mostek w chwili, gdy Aethan wydawał pierwsze rozkazy. Wchodzili w strefę bitwy.
- 45 sekund - krzyknął Dougles.
Aethan był skupiony. Podał koordynaty dla Cerberusa i Hydry. Statki szybko rozdzieliły się. Obcy musieli być już na nich przygotowani.
- 20 sekund!
Aethan skinął na wchodzącego Ksch. Kontradmirał odwzajemnił gest. Byli gotowi.
- 10 sekund!
Pierwsze okręty obcych zwróciły się w ich stronę.
Aethan wybrał największy z nich.
- Ciekawe czy są przygotowani na moje nowe zabawki - stwierdził z uśmiechem kontradmirał. Ksch również się uśmiechnął.
Podał koordynaty największego ze zbliżających się statków.
- Są w zasięgu.
- Wszystkie działa! Ognia - krzyknął Aethan...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
harvezd
Ten, o którym Seji mówi, że jest fajny



Dołączył: 16 Lis 2005
Posty: 1485
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: stont kleeckam

PostWysłany: Pią 18:24, 25 Lis 2005    Temat postu:

´><´

17 XII 2004 14:57 CET
Ibrachim

Po pół godzinie 10 żołnierzy Valkirii i 9 konfederatów przetransportowało się do następnych budynków kamienic. Kapitan Kemer ustawił się w budynku naprzeciwko Sierżanta Ibrachima i J`a. W budynku starszego Jusla było 5 Valkiryjczyków i 6 konfederatów. Reszta żołnierzy umiejscowiła się w drugiej kamienicy. Uratowany CKM był pod opieką Kemera, a w BPW siedział Ibrachim. J z grupką ludzi instalował ładunki wybuchowe w podstawach budynków i na jezdni. Sierżant nie spokojnie wpatrywał się w północną stronę, z której uciekali. Wyszedł z budynku i pobiegł w stronę brata. Kemer rozmawiał z dowodzącym konfederatami i obmawiał taktykę.
- ... jeżeli ustawimy tutaj ludzi będą podatni na ogień wroga...
- ... ale jeżeli damy tutaj CKM`a wtedy będziemy mieć większe szanse - rozmawiali
- Ekhm... Kemer widze, że ci przeszkodziłem, ale musimy pomówić - powiedział Ibrachim
- No mów...
- Słuchaj... wysłałem kilka godzin temu dwóch ludzi, aby dotarli do Hali Sportowej i przyszli z posiłkami... - mówił
- No i?
- No i potrzeba wysłać dwóch ludzi na zwiad do hali - powiedział młody Jusl
- Nie możemy tracić ludzi - odpowiedział mu brat
- Radiostacja nie przeżyła ewakuacji, a potrzebujemy jakiegoś kontaktu ze sztabem - powiedział Ibrachim
- Jeden z moich ludzi ma radio tylko, że nie wiem czy sprawne - odpowiedział
- Peter! - krzyknął na szeregowego kapitan
- Tak, sir?
- Dawaj tutaj radio, ale już! - rozkazał Kemer
- Prosze... - szeregowy podał radio zapakowane w torbę.
- W ekipie mamy dwóch radiowców, powinni sobie poradzić - powiedział Sierżant i wychodził z budynku
- Aha... jeszcze jedno. Uważaj na siebie Kemer - powiedział brat
- Idz już, bo nigdy nie wiadomo kiedy zaatakują
- Trzymajcie się! - krzyknął Ibrachim i wybiegł z budynku.
J wrócił wraz z kilkoma szeregowymi do budynku i podszedł do młodego Jusla.
- Wszystko gotowe
- Dobra szykujcie się. Tutaj masz radio, chyba jest troche zepsute, ale powinieneś sobie poradzić - odpowiedział Ibrachim i uśmiechnął się.
Minęło kilka godzin, piękny zachód słońca. Ludzie siedzieli w budynkach. Jedni zabijali nudę grając w karty, kości czy śpiewając. Drudzy snuli się po kamienicach i rozmyślali o Valkiria Prime. Ibrachim rozmawiał z J na temat taktyki i przygotowywał ludzi.
Nagle z południa dobiegł ich głośny huk i zgrzytanie metalu. Sierżant podbiegł do okna i wziął lornetkę. Nic nie widział przez dym i kurz. Kemer także wyjrzał przez okno i rozglądał się.
- Ładować broń i na posterunki! - krzyczał na ludzi Ibrachim
Wszyscy poderwali się z ziemi i ruszyli do okień. Jednostka Kapitana także poruszyła się i zapanował wśród żołnierzy lekki chaos.
- J, Vak, John ze mną! - krzyknął na szeregowych młody Jusl.
Sierżant wskoczył do BPW i wyszedł z budynku. Pobiegli za nim wywołany ludzie i stali z brońmi wycelowanymi na południe. Kilka ludzi od Kemera dobiegło do BPW i stanęło obok. Z dymu wyłonił się mały pająk. Żołnierze z budynków i na podwórzu otworzyli ogień. Nim maszyna zdążyła dobiec straciła sensor i nogi. CKM otworzył ogień i rozłupał kawał pancerza wokół szyji. Po chwili pająk unieruchomiał. Z dymu wyłonili się żołnierze Valkirii...


Xin

17 XII 2004 16:31 CET
Xin1

po rozwaleniu dużego pająka, sytuacja miała się trochę lepiej, jednak małe nadal prowadziły ostrzał.
Xin musiał się dostać do reszty. Co prawda miał teraz świetną pozycję strzelecką, ponieważ wróg byłby ostrzeliwany z dwóch stron, ale w każdej chwili mogły nadciągnąć posiłki.

Żołnierze Valkirii i Pekonfu nie próżnowali i walili ze wszystkiego co mieli w dwa roboty. Jedna z maszyn straciła prawdopodobnie sensory, ponieważ zaczęła strzelać bezmyślnie przed siebie, prawie trafiając swojego "towarzysza".

-Kurwa. Zero taktyki z naszej strony! Trzeba to zmienić. - Powiedział sam do siebie sierżant.
-Ale narazie trzeba przeżyć. - Szybko dodał.

Xin wyciągnął granat, podszedł powoli do jednego z robotów, wyciągnął zawleczkę o rzucił granat pod nogi jednej z maszyn.
Sierżant szybko schował się w jednym z budynków, aby uchronić się przez wybuchem.
-3...2...1... - nastąpił wybuch.
Xin wychylił się ze swojej kryjówki i zauważył, że jeden z pająków jest pozbawiony nogi. Jednak nadal strzelał przed siebie. Drugi za to, chyba zorientował się o co chodzi i zaczął odwracać się przeciwnym kierunku.

-O cholera! To gówno myśli!.- Pomyślał sierżant.

Xin wychylił się bardziej, wycelował snajperkę w okolice, gdzie powinien znajdować się zaraz sensor robota. Kiedy ten skończył się odwracać, żołnierz oddał jeden celny strzał. Pocisk trafił w "oczy" pająka, pozbawiając go wizji. Jednak robot zdąrzył oddać kilka celnych strzałów i ściana budynu zaczęła się walić.

-O SZITFAK! - Xin zaczął przeklinać. Szybko rzucił się w głąb budynku.

******************

-Lewe skrzydło! Skoncentrować ogień na tym co leży na ziemii! Prawe skrzydło walić w drugiego! - Nasstar wydawał w pośpiechu rozkazy. Wcześniej zauważył, że Xin skradał się na tyły wrogich maszyn. Domyślił się, że to właśnie sierżant rozwalił giganta i pozbawił jednego malucha nogi. Teraz Xin miał przez to kłopoty.

Lewe skrzydło skoncentrowało ogień na przewróconym pająku. Dzięki temu, maszyna szybko uległa całkowitemu zniszczeniu.
Z drugim robotem był większy problem bo nie był tak "osłabiony" jak jego kaleki partner.
Pająk zaczął ostrzał jakiegoś budynku. Jedna ściana zaczęła się szybko walić. Pył poleciał we wszystkie strony, obejmując robota, a także żołnierzy Valkirii.

Pył jeszcze nie opadł do końca, kiedy robot zaczął ostrzał żołnierzy. Strzelał jednak na oślep. Widocznie ktoś go trafił w sensory.

Lewe i prawe skrzydło ostrzelało maszynę, która po kilku chwilach padła.

-Trzeba by wygrzebać Xina z tego burdelu. - Powiedział Nass - O ile przeżył.

-Panie komandorze. Xin to największy szczęściarz galaktyki. Jego nie da się zabić w tak banalny sposób. - Odparł jakiś sierżant.
-Dobra. Wygrzebcie go. - Komandor wydał polecenie.

****************

-Xin słyszysz mnie? - Sierżant usłyszał w komunikatorze głos Randala.
-Taa. Doc wygrzebcie mnie stąd jeśli możecie. Trochę tego gówna mam nad sobą i nie chcę aby się zawaliło. - Odparł Xin.
-Sie robi.

Już po kilkunastu minutach Xin dołączył do reszty żołnierzy.
-Całkiem ładnie sierżancie. - Powiedział Nasstar na powitanie.
-Dziękuję sir. Starałem się. - Odparł z uśmiechem.

Odgłosy kolejnej strzelaniny dobiegły ich z innej części miasta.
-Ciężko będzie z tym gównem wygrać. - Stwierdził Xin.
Nasstar i Randal tylko przytaknęli.


(wybaczcie lekką retrospekcję) Komandor woskar

17 XII 2004 22:21 CET
woskar

zaszył się w cieniu w rogu korytarza prowadzącego do mostka. Czekał. Po chwili drzwi się rozchyliły, ze środka wyszedł Kontradmirał Ksch i pomaszerował w stronę windy. Woskar ruszył za nim, zachowsując odpowiedni dystans. Aethan ostrzegł go, żeby był ostrożny.

* * *

- Odmaszerować! - warknął Aethan.
Kiedy Ksch wyszedł z pomieszczenia, Mroczny Psionik skinął na woskara, który dla niepoznaki wtopił się w cień, udając, że naprawdę wyszedł. Teraz, gdy już byli sami, komandor podszedł do Aethana, by przywitać się po bratersku, jak za dawnych lat. Jednak, gdy spojrzał na twarz starszego brata i jej stęrzały wyraz, stanął tylko na baczność i zasalutował.
- Woskar - Kontradmirał nie bawił się w przywitania - mam dla ciebie cholernie ważne zadanie. Musisz śledzić Kontradmirłaa Ksch, być jego cieniem i, co najważniejsze, nie dać się na tym przyłapać. Wybrałem ciebie, bo jesteś najlepszy.
- Jest problem. Nie będę mógł ci składać meldunków na bieżąco.
- Woskar! Ty głupi jesteś! Zapomniałeś, że jestem największem dark psionikiem w Imperium?! Co jakiś czas będę wysyłać Ci sondę, żeby sprawdzić, jak się sprawy mają. A teraz rusz dupę, bo Ci Ksch ucieknie!

* * *

Woskar z ukrycia obserwował dość burzliwą wymianę zdań między Kontradmirałami przy windzie. Był przerażony tym, co widział. Więc Aethan przestaje już nad sobą panować. Po chwili jednak znów wrócili do pokoju dowodzenia. Ksch musiał nieźle oberwać, oddychał płytko i przy każdym wdechu lekko się krzywił. Czyżby złamane żebro?

* * *

Ksch znów się wymknął z mostka, skierował się znów w kierunku windy. Tym razem otworzył ją bez problemu i wszedł do środka. W windzie był ktoś jeszcze, ale komandor nie zdążył zobaczyć, kto. Kontradmirał rozmawiał z tym kimś, ale drzwi szybko się zamknęły. Winda zjechała w dół.
- Cholera! - woskar puścił się pędem do drugiej windy, znajdującej się trochę dalej. Wpadł do niej i zaczął zjeżdżać w dół.
Skoncentrował się jak najbardziej mógł. Wyczuł Kontradmirała. Jeszcze jedzie na dół. Oho! Zatrzymał się!
Woskar wypadł z windy i po chwili dogonił Kscha. W ostatniej chwili się ukrył przed jego wzrokiem. Uff! Było blisko...

* * *

Woskar skradał się jak najciszej mógł za Ksch´em i Necronem. Po wklepaniu kodu drzwi otwarły się przed Kontradmirałem. Kiedy wchodzili, przez uchylone drzwi komandor dostrzegł dwa łóżka, czy raczej stoły operacyjne. Na jednym leżał mężczyzna, na drugim młoda dziewczyna. Oboje w śpiączce. Pomiędzy nimi jakaś aparatura...
Drzwi się zamknęły.
- Cholera! Niczego się nie dowiedziałem... - zaklął pod nosem.
- Woskar! Jesteś bezużyteczny! - nagły ucisk pod czaszką, mrowienie oraz głos Aethana w umyśle. Był wściekły.
Woskarowi na chwile pociemniało w oczach. Dark Psi nie cackał się z delikatnym wysłaniem sądy. Walnął nią jak młotem.
Po chwili komandor się pozbierał.
- No jasne! Kod do drzwi! - szepnął ucieszony i wytężył pamięć. Trochę to potrwało, ale udało mu się przypomnieć.
Aethan odebrał sygnał. Woskar poczuł jego emocje. Wyobraził sobie jego minę, ten podstępny złośliwy uśmiech... i aż mu dreszcz przeszedł po plecach.


### Orbita ###

17 XII 2004 23:46 CET
Harvezd

W hangarze Thora szturmowcy zajęli miejsca wokół promu. Wielkie zielone "P" osmalone było od strzału z broni energetycznej. Oficer w randze kapitana zajął miejsce przed włazem do promu oczekując na otworzenie się śluzy. Nie było mu dane czekać długo.
W otworze pojawił się mężczyzna w zielonej tunice, za którym wysiadł kolejny w kombinezonie technika marynarki Konfederacji.
-Witam na pokładzie Thora- zaczął kapitan - Proszę o nieopuszczanie statku do momentu skończenia działań militarnych...
-Kapitanie - przerwał Kim - Jestem członkiem Senatu Konfederacji. Proszę władze Imperium o azyl polityczny. Mam ważne informacje dla Admirała Yaahooza.
Kapitan zasępił się. Oczekiwał wiele, ale nie ucieczki jednego z najwyższych urzędników Konfederacji:
-Proszę, zrozumieć Senatorze, że to bardzo delikatna sytuacja. Proszę o pozostanie na statku do czasu podjecia decyzji. Nasi żołnierze dopilnują by pan i pański towarzysz byli nie niepokojeni.
-Khem- chrząknął "towarzysz Senatora"- To teraz ty, chłopcze, poprowadzisz mnie do Kontramirała Modilusa. I to szybko, zanim strace cierpliwość dla twego biurokratycznego wodolejstwa.
-Ale.. Jakim prawem.. - zająknął się oficer.
-Komandor Kendachi. Oddziały Specjalne. Najwyższa operacyjna klauzula tajności. Macie tu jakiś terminal, żeby sprawdzić moje ID, czy musze wam zamówić jakiś z Valkirii Prime?

### Planeta ###

>>Utracono kontakt z jednostką 23X678H8.
>>Trudność w rozpoznaniu obszaru C45B78 68%.
>>Wzrost trudności rozpoznania o 34%.
>>Wektor rozpoznania zmieniony na 9.98F.
>>Szacowany czas rozpoznania terenu 89 jednostek.

<analiza>

>>Wynik: Czas rozpoznania zbyt długi.
>>Wynik: Wyznaczyć nowy cel.
>>Wynik: Zmienić szyk i wektor podejścia.
>>Zmiana rozkazów zgodnie z programem A10.

<wysyłanie rozkazu>

>>Wytyczne wysłano.
>>Jednostki H1B33B67 - H1C33D89 otrzymały zmienione wtyczne.
>>Otrzymano potwierdzenie zmiany wytycznych.
>>Jednostka Centralna G788 potwierdza wysłanie wytycznych.

....

Dziesiątki metalicznych odnóży skierowało korpusy ku odległym zabudowaniom. Na horyzoncie w półmroku zachodzącego słońca pojawiła się łuna niezliczonych świecących czerwonym blaskiem kul.

### Podprzestrzeń gdzieś niedaleko Draconii ###

Dla ludzi pogrążonych w transie medytacyjnym nie istniało poczucie upływu czasu. Wyłączone zmysły zewnętrzne pozwalały na całkowite oddanie się wewnętrznym energiom. Kontradmirał od kilku godzin magazynował w sobie te energie. Coś w jego wnętrzu podpowiadało mu, iż będą potrzebne.
Natarczywy impuls dźwiękowy wyrwał go z wewnętrznej ścieżki. Kontradmirał pozwolił by jego jaźń wypłynęła unoszona prądem na powierzchnię. Odzyskał świadomość. W ciemnym pomieszczeniu jedym źródłem światła był monitor komputera znajdujący się w odległości dwóch metrów od siedzącego na podłodze Harvezda.

"Czas wyjścia:
00:14:49"

Cyferki zmniejszały się z każdą chwilą.
Kontradmirałzałożył czerwony płaszcz i ceramiczny pancerz i ruszył energicznym krokiem na mostek niszczyciela.


Modilus i Yaahooz

18 XII 2004 0:50 CET
Yaahooz

Bombowiec admiralski znowu wszedł w nadprzestrzeń, a gwiazdy stały się długimi smugami światła. Meldunki zostały wysłane, a Yaahooz siedział w kokpicie i studiował raporty. Tym razem te nudniejsze z wewnątrz imperium. Statek leciał obecnie w kilkunastokrotną szybkością światła, gdyby pokuścić się o jakieś obliczenia, co jednak byłoby trudne z uwagi na zakrzywienia czasoprzestrzenne i tak dalej. Bow odpoczywała, na razie czuła się dobrze, a wszyscy mieli nadzieję, że ten stan utrzyma się jak najdłużej.
Tymczasem okazało się, że ARTUT wysłał w stronę sektora Krythos kilka korwet medycznych, zaopatrzeniowych i dosatwczych, a także fregatę naprawczo-techniczną, przystosowaną do obsługiwania statków klasy niszczyciela. Konwój 6 statków (pięciu korwet i fregaty) wyruszył z Valkiria-Duo kilkanaście minut temu i leciał obecnie w nadprzestrzeni w stronę Draconii.

*****

Holokonferencja z Lokim ciągle się przerywała.
- Straciliśmy le......... az część poszy....a.... dekompre... mam nadzi.... rwa m.... złom j....ny....
Modilus starał się wyłapać sens wypowiedzi, ale musiał posiłkować się danymi na ekraniku komputera wbudowanego w gałke oczną.
Loki zosta trafiony, ale manewr unikowy pozwolił na przetrwanie. Osłony lewej flanki spadły do zera, gdzie zaraz zgromadziła się eskadra myśliwców Valkiri, starając się bronić statku przed kąsaniem czarnych trójkątów. Jeden z potężnych silników wysiadł, dekompresja 28% powerzchni, kilkadziesiąt osób zabitych, strata manewrowowści na poziomie 39%, strata energetyczna na poziomie 51%, rdzenie pozostałych silników pracują na 121% obciążenia i zostaną przeciążone po około 5 godzinach, zmniejszenie możliwości ofensywnych o 32%. Niewesoło.

Do Kontradmirała dotarły jednocześnie trzy ważne informacje. Na godzinie 2 wyszły z nadprzestrzeni statki, niszczyciele wysyłające natychmiast kodowaną identyfikacje pokładową. Monolith, pózniej Hydra i Cerberus. Od razu rozpoczeły ostrzał z flanki czarnych co znacznie poprawiło sytuację Imperium. Drugą wiadomością było uszkodzenie jednego z niszczycieli wroga przez złotą eskadrę, trzecią to, że przyszedł jakiś kapral i zamledował kto jest na pokładzie promu i co chce.
- To był ktoś Ci znany, ten Freedman ze złotej? - zapytał jednego ze swoich asystentów. Ten kiwnął głową, miał smutek na twarzy.
- Kuzyn, Sir.
- Przykro mi.
- Dziękuję, Sir.
- Przekazać do Odyna, że podejmujemy akcję ofensywną, manewr Hikyoushi Tanaki, wykonać natychmiast.
- Poszło, Sir.
Potem Modilus spojrzał na kaprala i powiedział.
- Przekaż gościom, żeby wracali na pokład i czekali na sygnał. Wtedy mają opuścić hangar i dokonać skoku. Jako głównodowodzący flotą imperialną w tym subkwadrancie udzielam twierdzącej odpowiedzi na prośbę naszego gością. Wysyłam zapytanie do Admirała o koordynaty skoku. Jeżeli ich nie otrzymają przed optymalnym momentem do skoku, mają wprowadzić takie, jakie uważają za stosowne.
Kapral zasalutował i pobiegł w stronę turbowindy.
Tymczasem Modlius wydał kolejny rozkaz.
- Przesłać informacje o naszym manewrze do okrętów Aeyhana i Konfederacji. Za 30 sekund koncentracja ognia na obiektach nr 5 i 9. Wykonać podejście do manewru!
- Tajest! - krzyknęło kilka osób, a informacje pomknęły bezpiecznymi kanałami.

*****

Manta wyszła z nadprzestrzeni, a komunikator Admirała zabrzęczał. wiadomośc od Modilusa. Odesłał szybko odpowiedź, podając namiary na pewną pustynną planetę, położoną gdzieś w okolicach Areny. Później zaś wysłał wiadomość do wszystkich oficerów w Imperium Valkirii posiadających stopnień Komandora lub wyższy. Z tym, że wiadomośc została przekierowana przez kilka punktów w kosmosie , a więc cięzko było ustalić skąd może nadchodzić. Wiadomo za to było, od kogo jest.

"Uwaga. Tutaj Admirał Yaahooz. Istniejące okoliczności każą przypuszczać, że być może dzieje się obecnie dużo więcej niż tylko to, co ma miejsce w okolicach planety Draconia. Istniejące raporty wskazują na duże anomalie komunikacyjne i prawdopodobny sabotaż elektroniczno-logistyczny gdzieś w okolicach zachodniej częście sektora. Czwarta flota Imperium została postawiona w stan gotowości bojowej, podobnie jak zostanie postawiona flota druga. Z Valkiria Duo lecą transporty leków, żywności i innego zaopatrzenia dla tych oddziałów, które biorą teraz udział w walkach na Draconii. Leci też w tamtą stronę imperialna Fregata naprawcza. Koniec przekazu".

Potem Manta znowu skoczyła w nadprzestrzeń...

*****

Odyn i Thor drgnęły, zaczeły nabierać prędkości i przekręcać sie powoli wokół własnej osi, jakby chciały wejśc w beczkę. Niemniej ustawiły się "zawieszeniami" do siebie, mostkami na zewnątrz i zaczęły posyłać równocześnie torpedy protonowe, po sześć każdy. Ruszyły w stronę czarnych statków. Z drugiej strony atak dział jonowych rozpoczął niszczyciel konfederacji. Sensory wskazywały, że 4 torpedy trafiły jeden z czarnych okrętów i nadwyrężyły 22% osłon. Działa jonowe Konfu narazie również zatrzymywały się na osłonach. Z przodu myśliwce dwoiły się by odciągać od niszczycieli statki wroga i oczyszcać przedpole. Po torpedach niszczyciele odpaliły rakiety protonowe. Wrogie niszczyciele odpowiedziały atakiem laserowym, który zniszczył połowę pocisków i zaczął nadwyrężać tarcze Odyna, ale 5 rakiet trafiło w cel i sprowadziło i tak już niepewne tarcze wroga do poziomu zera. Po chwili strzał jonowy sprawił, że nr 5 wśród dziewięciu sprawnych i walczących niszczycielach przeciwnika przestał strzelać, ponieważ padła mu elektronika niektórych układów. Z boku statki Aethana "wsiadły" na dziewiątkę, najbardziej wysunietą do nich i ustawioną na dodatek bokiem. Tarcze wrogiego niszczyciela zaczęły szybko tracić moc, kiedy ogromna maszyna zaczeła robić niezgrabny manewr unikowy...

Do wyjścia 9 floty z nadprzestrzeni zostało 8 minut...

Necrone

18 XII 2004 5:56 CET
Necrone

Wracając do siebie był zadowolony z dobrze wykonanego zadania. Przystanął tylko na chwilę by przesłać dowódcy odpowiednie kody, oraz kilka komend dotyczących jego małego programu. Teraz musiał pomyśleć jak pozbyć się natrętnego mechanika. Nie martwił się o stan terminalu, ponieważ dobrze usunął ślady swojej ingerencji, a wszystko wyglądało na drobne usterki, którymi lada moment zajmie się komputer pokładowy. Wreszcie zobaczył mechanika stojącego pod drzwiami jego pokoju.
- Przepraszam, że tak długo, ale spotkałem po drodze znajomego żołnierza - powiedział z uśmiechem, po czym otworzył drzwi. Wewnątrz nadal leciała przepiękna muzyka. Niebacząc na towarzysza, Necrone usiadł w fotelu i przysłuchiwał się przepięknym melodiom. Po dłuższej chwili powiedział:
- Tak. To właśnie o tą wieże mi chodziło. Widzisz moje nagrania są dla mnie bardzo cenne i nie chcę żeby coś im się stało. W ostatnim czasie jakość dźwięku się pogorszyła, więc proszę Cię zobacz, co się stało. Aha i pamiętaj o nagrodzie - szyderczy uśmiech nie schodził z ust kapitana.
Mechanik, śliniąc się, gdy usłyszał słowo nagroda, szybko podszedł do sprzętu i zaczął go oglądać z każdej możliwej strony. W tym samym momencie przyszedł v-mail od kontradmirała. "W odpowiednim momencie" - pomyślał albinos.
- Niestety złe wieści. Wzywają mnie na mostek - skłamał - a nie mogę zostawić Cię tu samego. Sam wiesz jak to jest. Wyjdź proszę, ale nie zapomnij wrócić. Dokończysz później.
Mechanik posłusznie oddalił się, a kapitan wysłał wiadomość do Czakiego, jednego ze st.szeregowych w wywiadzie, by sprawdził informacje o mechaniku Michaelu Foresie. Następnie opuścił pokuj i udał się na mostek i zajął miejsce przy jednym z komputerów.....


Wyjście z rózowej smugi okazało się mało sympatyczne.

19 XII 2004 1:30 CET
Bow

Nagle Bow przestała być ideałem samej siebie, wróciła okropna rzeczywistość. Tym gorsza, że dokładnie wszystkie wspomnienia zostały przed chwilą elegancko odświeżone.
Ból w całym ciele powoli stawał sie nie do zniesienia. Każda komórka rozszarpywana na pojedyncze molekułymiliardem igieł. I co najgorsze-całkowicie bezskutecznie.
Razem z Yahoozem lecieli gdzieś, gdzie być może któś mógł jej pomóc. Albo przynajmniej odwlec chwilę, w której życie zostanie sprowadzone do poziomu roślinnej wegetacji. I nie będzie można nawet odejść z honorem.
Bawetta... myśl o odnalezieniu ukochanej córeczki jakimś cudem jeszcze podtrzymywała w niej wolę walki, dodawala sił. Na jak długo jeszcze starczy tej cudownej mocy? Kiedy podczas następnego wejścia Valkiria ujrzy już tylko nagie dendryty by po chwili samej bezpowrotnie zniknąć?


.

19 XII 2004 2:32 CET
Kirien

Strasznie dłużyła się podróż, ´umilana´ przeplatającymi się falami mdłości i nudy. Kirien siedziała w mesie, która była chyba najbardziej neutralnym miejscem na całym statku. Kobieta przemierzając pokłady chwiejnym od osłabienia krokiem zauważyła, że w niektórych miejscach okrętu czuje się lepiej, a w innych z kolei omal nie traci przytomności, jakby coś zasysało energię z otoczenia. Skończyła właśnie dopijać paskudną, mocną kawę, która miała postawić ją na nogi. Komandor przyjrzała się krytycznie dzbankowi po czarnym napoju. ´Może wystarczy´ - pomyślała i zaczęła wodzić po nim delikatnie palcami, a metal z cichym śpiewem poddawał się jej dotykowi. Czasem tak robiła - trochę dla ćwiczeń, trochę dla przyjemności i zabicia czasu - kształtowała przedmioty. Z dzbanka powoli wyłaniał się krępy tułów, mała głowa i cztery kończyny. Za głową powstawało, jeszcze bezkształtne, ´coś´. Usłyszała pewne, głośne kroki. Nie chciało jej się podnosić wzroku, wybijać ze stanu skupienia. Odsuwane krzesło. Niemiły dźwięk wywołał brzydki grymas na twarzy kobiety, zacisnęła zęby. Czyjeś ciało cieżko opadło na siedzenie. Jak mimowolnie zauważyła kątem oka - całkiem nieźle zbudowane ciało. Tymczasem naczynie powoli zaczynało przypominać dziwne stworzenie, zaś ´coś´ ewoluowało w błoniaste, jeszcze niedopracowane skrzydła.
- Może tym razem chwilę pogadamy? Ostatnio mi gdzieś zwiałaś, a na odprawie cię nie było - powiedział trochę szorstki, ale ciepły głos. Nadal nie podniosła głowy. Głowa metalowego stwora w niemym krzyku rozdziawiła paszczę. - Widzisz, lubię wiedzieć, kogo mam w oddziale... - zawiesił na chwilę głos. ´Mów dalej, przyjemnie brzmisz´ - pomyślała. - Co tam pani tworzy, pani komandor? - pochylił się nad stołem, bacznie przyglądając się jej dłoniom. Nagle pewna myśl przyszła mu do głowy - potrafisz coś takiego zrobić na większą skalę? - Oderwała się w końcu od tworu - raczej nie. To przerasta moje możliwości, przynajmniej teraz. Dużo ćwiczeń przede mną. - Przyglądała się uważnie twarzy oficera. Błękitnoszare oczy, z drobną siecią zmarszczek, a na lewym policzku niewielka blizna. ´Pasuje mu. Ciekawe, po czym to...´ - szybko potrząsnęła głową, odpędzając myśli.
- Proszę mi powiedzieć, komandorze...
- Dave. Dave Wood - rzekł z lekkim uśmiechem.
- Zatem Dave. Powiedz mi, jak trzymają się oddziały na planecie? I czy...mają duże straty? - przełknęła ślinę i zmarszczyła brwi. Strasznie się o nich martwiła, na Draconii zostało kilka osób, które bardzo lubiła i ceniła. Głównie Speckomando. Gdyby tylko zdała wcześniej ten przeklęty egzamin, byłaby tam z nimi, a tak...wiecznie spóźniona, wszędzie...
- Nie będę owijał w bawełnę - bardzo, bardzo słabo. Biorąc pod uwagę siły gubernatora oraz ilość jednostek Imperium i PeKonfu... to daję im jakieś 20% szans - urwał na moment - Czy pani komandor jest świadoma tego, że to misja, której niewiele brakuje, by nazwać ją ´samobójczą´?
Kir zacisnęła dłonie na tym, co jeszcze niedawno było dzbankiem. Metal z jękiem poddał się i zniekształcił, a spomiędzy palców pociekła krew...


### Thor ###

19 XII 2004 16:17 CET
Harvezd

Kapitan był bardzo zakłopotany. Poprowadził Komandora Kendachiego do najbliższego terminala i nawiązał łączność z mostkiem. Po chwili na ekranie pojawiła się twarz Kontradmirała Modilusa:
-..przekazać więcej mocy do silników!.. Tak?- zapytał.
-Kontradmirale..- zaczął Kapitan, ale Kendachi odsunał go od terminala.
-Kontradmirale. Nazywam się Kendachi. Jestem szpiegiem imperialnym siódmej kategorii. Doprowadziłem Senatora na statek, ale moja praca nie pozwala mi na pozostanie tu dłużej, niż potrzeba.
-...przechył na sterburtę o 5%, zwiększyć ciąg szóstego silnika wektorowego. W czym mogę zatem pomóc, Komandorze?
-Potrzebuję drugiego promu, żeby odlecieć stąd jak najszybciej.
-Newseel, dopilnujcie tego, by przydzielono Komandorowi prom. Przydzielcie kogoś do pilotażu promu Senatora i wyposażcie oba statki po uszy. Komandorze... Powodzenia. Wykonuje pan niocenioną pracę dla Imperium. ... Wyrzutnie 3 i 6- Ognia!...
Modilus się rozłączył. Kapitan wykonywał już rozkazy:
-Do pańskiej dyspozycji będzie prom Delirium. W pełni zatankowany. Prosto z przeglądu- odwrócił się w stronę techników- Ekipa startowa do promu Delirium! Za 5 minut oba statki mają być gotowe do odlotu!
-Tajest!- odkrzyknęli technicy rzucajac się w wir pracy.

### Draconia ###

Trzech żołnierzy Imperium przedzierało się przez ruiny. Zmęczeni, brudni i poranieni. Jeden z walących się budynków, ostrzelany przez dwa duże pająki oddzielił ich od oddziału. Mieli powtórnie założyć przyczółek obserwacyjny na obrzeżu miasta, ale zanim tam doszli, zostali zaatakowani. Najpierw z dwóch przecznic wyłoniło się kilkanaście małych pająków. Po przerzedzeniu ich szeregów granatem EMP nadszedł horror. Niespodziewanych rozmiarów abominacja... Bluźnierczy pomiot prosto z odchłani piekielnych warsztatów służących choremu umysłowi... Pięciometrowej wysokości ppająkopodobny droid kroczący.. plujący plazmą.. niszczący wszystko w ppolu widzenia.. Nikt się tego nie spodziewał. Fala grozy, która zalała oddział, odebrała resztki odwagi, niczym woda wdzierająca się do płuc. Pierwsza seria z dwóch dział zamontowanych na korpusie robota trafiła prosto w środek prowizorycznej barykady, za którą schronili się żołnierze. Gruz, fragmenty ciał, odłamki... Krzyk rannych... Agonalne jęki umierających. Sierżant wyparował tam gdzie stał. Nie zostały po nim nawet dymiące buty. Jimmy, szczawik prosto z akademii chciał rzucić granat w demoniczny pomiot metalowego piekła, lecz dopadły go mniejsze, równie odrażające, stalowe horrory. Odbezpieczony granat nie opuścił jego ręki i po chwili kamienica grzebała resztki oddziału. Wtedy okazało się, że przeżyli tylko trzej, których wybuch odrzucił na drugą stronę ulicy.
Moe, Joe i Curly przedzierali się przez ruiny, ostrzeliwując się. Przeskakiwanie przez ruiny i zwały gruzu spowolniały ich ucieczkę. Amunicja topniała w oczach, a plugawa masa istot kierowanych jedną bluźnierczą wolą wyciągała swoje macki ku nim. Skręcili w pustą przecznicę, by dobiec do głównej alei miasta. Jednakze za późno.. z przeciwległej strony, drogę zagordziło im kilka mechanicznych potworów. Joe otworzył ogień, chowając się za kilka przewróconych beczek. Za nim skoczył Curly. Moe nie zdążył. Jego dymiący korpus poleciał do tyłu, trafiony energetycznym pociskiem sterowanym ręką złowieszczej siły głodnej zniszczenia.
-Joe, nie mam już amunicji!- krzyknął Curly.
Joe spojrzał w pełne trwogi oczy przyjaciela:
-Ja mam ostatnie trzy kule w karabinie.
Ustawił broń na pojedyńczy strzał. Wychylił się i strzelił.
Kulisty sensor jednego z pająków rozprysł się trafiony pociskiem. Pająk zatańczył niczym pijany i zaczął strzelać na oślep. Trafił jedną ze swoich jednostek, po czym powolnym, zygzakowatym ruchem ruszył do przodu.
Curly wychylił się drugi raz i strzelił. Sensor drugiego pająka pękł trafiony. Ale przeciwników było za dużo, a kula już tylko jedna.
Curly wychylił się trzeci raz i... zamarł słysząc za sobą odgłos mechanicznych kroków piekielnej hydrauliki.
Zza rogu drugiego końca zaułka wyłaniał się wielki pająk- piekelna stalowa abominacja, zaprzeczenie wszelkiej ludzkiej myśli technicznej, chodzący awatar bogów zniszczenia i mordu.
Pająk powoli skierował działa ku żołnierzom...

Ofensywa trwała...


Gdzieś w Ferozie ;)

19 XII 2004 23:16 CET
Melfka

To była jedna z najgłupszych rzeczy, jakie Melfka zrobiła w swoim życiu - całą świadomość władowała do umysłu drugiego człowieka, w dodatku do umysłu, który szalał, pozbawiony wszelkich barier. Wpakowała się do środka, próbując zmusić właściciela, by skupił się na jednym, jedynym wspomnieniu. Nie było szans, żeby się udało.
A jednak.
"Pamiętam. Ale co my tu robimy? Przecież to było tak dawno temu. Melfu, pomóż mi. Wyciągnij mnie stąd..."
Melfka zaliczyła opad szczęki, gdy Feroz odezwał się do niej. Tego nie przewidziała... W jakiś sposób czuła się poirytowana faktem, że... plan się powiódł. Pokręciła głową, próbując otrząsnąć się z niedowierzania. "Dlaczego w Akademii nie uczą t a k i c h rzeczy?" - pomyślała.
Uśmiechnęła się do Feroza.
- Na dobrą sprawę nie mam pojęcia, jak - odparła szczerze. Właściwie mogła przesłać myśli, ale formowanie ich w iluzoryczne słowa i dźwięki pozwalało trzymać się wizji. I jakiegoś "siebie". - Na zewnątrz szaleje twój umysł. Musisz go zamknąć, ale ja nie mogę być w środku - na Imperatora, jak idiotycznie brzmiały podobne słowa! Dlaczego w żadnym podręczniku nie było ani słowa o postępowaniu w takiej sytuacji. "Musi mi się udać" - pomyślała, mimowolnie zastanawiając się, czy gdy zaciska w myślach zęby, jej ciało nieprzytomne ciało robi to samo.
Feroz patrzył na nią bezradnie - jego uczono jedynie posługiwania się telekinezą, niewiele czasu poświęcając innym aspektom psioniki. Wszystko więc zależało od niej. "Świetnie" - pomyślała. - "Tylko, że ja nie chciałam zostawać bohaterką."
Skupiła się na chwilę. Po chwili park rozpadł się na kawałki, niczym rozbite zwierciadło. Wspomnienie nie było już potrzebne, skoro odnalazła Feroza w chaosie myśli i uczuć. Stali w mlecznobiałej pustce - kolejna wizualizacja, która pozwalała Melfce lepiej skupić moc. Rozpuszczone włosy zaczęły poruszać się na niewidzialnym wietrze, jakby żyły własnym życiem - pomiędzy nimi powoli wypływały cieniutkie nitki mocy. Otoczyły komandor, jakby tworząc klatkę, lecz po chwili oderwały się i zaczęły formować w kształty. Każda z nitek stała się nową Melfką - były odrobinę przeźroczyste i każda różniła się trochę od oryginału, ale Feroz czuł, że łatwo mógłby się poddać wrażeniu, że tuż obok stoi dziewięć Melfek, a nie jedna.
Wszystkie uśmiechnęły się do niego.
- Wybierz jedną - powiedziała ta prawdziwa. Komandor odruchowo wskazał.
Melfka machnęła dłonią i pozostałe rozpierzchły się natychmiast.
- Znajdą Morganę i Nocturna, jeśli gdzieś tu są - wytłumaczyła. - Ona - wskazała na kopię wybraną przez Feroza - zostanie z tobą. To jedna z lepszych stworzonych przeze mnie osobowości, więc uważaj na nią - mrugnęła.
Wzięła głęboki oddech. "Teraz trzeba mu przedstawić tę najbardziej absurdalną część planu" - pomyślała.
- Zbudujemy wokół ciebie nowe osłony. Ale to Ty musisz to wszystko uporządkować - własne słowa wydawały się jej idiotyczne. Nienawidziła czuć się bezsilna. "Jeśli tu zostanę, nie pomogę mu" - starała się myśleć trzeźwo.
*
Morgana szła ciemnym korytarzem, ciągnięta dokądś przez Paulinkę. "Czego to dziecko ode mnie chce?" - myślała, ale zamroczona przyniesionym przez Nasstara wspomagaczem, dała się posłusznie prowadzić. Ciało pamiętało, że w ten sam sposób ciągał ją sierżant Cez, gdy regularnie, po popijawach, kombinował dla niej taksówkę powietrzną, która odstawiała ją do domu.
Korytarz rozpadł się nagle na drobne kawałeczki, gdy coś przeleciało przezeń z wielką prędkością. Pani kontradmirał stała na wąskiej ścieżce, zawieszonej nad mlecznobiałą pustką. Mgłą? Paulinka spojrzała na nią po raz ostatni, po czym tupnęła nogą. Ścieżka rozpadła się tuż pod stopami Morgany. Ostanimi rzeczami, które kobieta zobaczyła, była dziewczynka, biegnąca gdzieś w dal i ścieżka, która rozpadała się tuż za jej drobnymi nóżkami.
Morgana spadała w dół...
*
- Do zobaczenia na zewnątrz - powiedziała do Feroza i zanurzyła się we mgłę, zostawiając komandora z drugą Melfką.
Dawno, dawno temu, kiedy była jeszcze nastolatką, rodzice zabrali ją na Maui-Przymierze. Olbrzymią planetę-ocean, której niewielkie archipelagi cieszyły się sporą popularnością wśród turystów.
Melfka pamiętała, jak nurkowała z dala od brzegu, zafascynowana prądami, z którymi mogła walczyć i falami, które rzucały nią, gdy wynurzyła się na powierzchnię. Próba wydostania się z chaosu myśli i uczuć Feroza przypominała jej właśnie pływanie w wielkim oceanie Maui-Przymierza. Wtedy wynurzała się dopiero, gdy brakowało powietrza w płucach - odbijając się od dna w ostatniej chwili i wierząc, że jedno kopnięcie wypchnie ją do góry. To było igranie ze śmiercią - choć wtedy inaczej to postrzegała.
Właściwie... Tak uwielbiała pływać i nurkować, mogła zostać tu na zawsze - choć zamiast delfinów pływały wokół niej dziwne strzępki myśli, to jednak uczucie było tak podobne... Wystarczyło zwizualizować kilka drobiazgów i... Coś z olbrzymią siłą naciskało na jej płuca, gdy zanurzała się coraz głębiej i głębiej...
"Dno!" - pomyślała i odruchowo, jak dziesięć lat wcześniej, odbiła się z całej siły od powierzchni jakiegoś wspomnienia. Leciała "do góry", na zewnątrz.
Otworzyła oczy, gwałtownie wciągając powietrze w płuca. Zmysły sygnalizowały, że znajduje się w jądrze chaosu - jacyś ludzie biegali wokół, krzyczeli coś, z oddali słychać było odgłosy wybuchów i jednostajny terkot broni maszynowej. Nic jednak nie było ważne w momencie, w którym poczuła, że drętwieją jej dłonie. I stopy. Po chwili straciła czucie w kończynach, a uczucie mrowienia posuwało się dalej i dalej. "Paraliż?!" - pomyślała przerażona. Uświadomiła sobie, że nawet nie wie, ile czasu przebywała poza własnym ciałem. Przecież równie dobrze mogła właśnie umierać!
Tylko siłą woli powstrzymała panikę. Wokół wciąż szalały myśli i wspomnienia Feroza, wyczuwała też bardzo delikatną aurę Morgany i silną - Nocturna. Nawet nie odwróciła głowy, nie stać jej było na taki wysiłek - delikatnie wysondowała drugiego komandora. Podziwiała perfekcję, z jaką zbudował kotwice. "On na pewno da sobie radę" - pomyślała.
Wzdłuż mentalnego łańcucha, który wiązał RedOga z jego własnym ciałem, posłała krótką wiadomość: "Noc, znajdź Morg i wynoście się stamtąd, ja już jestem na zewnątrz. Zbudujcie wokół niego nowe osłony, a nadmiar mocy... spróbujcie, może Flint, on się ostatnio niemal wykrwawił psionicznie..." - wraz z myślą posłała wszystkie wspomnienia, jak dotarła do Feroza i jak chciała naprawić sytuację - jeśli coś pójdzie nie tak, będą mogli próbować dotrzeć do niego w ten sam sposób.
Jakiś człowiek, chyba medyk, pochylał się nad nią, ale Melfka nie była w stanie skupić na nim wzroku. Czuła, że powoli odpływa... "Podali mi coś?" - pomyślała jeszcze, zanim straciła przytomność.
*
Morgana leciała w dół całą wieczność. Albo i dwie. W każdym razie tyle, by wytrzeźwieć i próbować zorientować się w sytuacji. Pamięć strajkowała, wydzielając jej jedynie nieskładne fragmenty, których pani kontradmirał nie potrafiła złożyć w całość.
Nagłe szarpnięcie wyrwało ją z zamyślenia. Wylądowała miękko... na czyichś rękach. Spojrzała na twarz wybawiciela.
Nad głową Nocturna pojawiła się niewielka aureolka, gdy mrugał do niej i Morgana mogłaby przysiąc, że za plecami mężczyzny zobaczyła białe pióra. "Dobrze jest mieć anioła stróżą" - pomyślała.
Komandor uśmiechnął się do niej i właśnie otwierał usta, by coś powiedzieć, gdy dotarła do niego myśl Melfki.
"...wynoście się stamtąd..."


Kontradmirał Bow czuła sie już całkiem przyzwoicie.

19 XII 2004 23:45 CET
Bow

Relatywnie. Nadal była bardzo osłabiona, kręciło jej się w głowie po nawet krótkim wysiłku, ale przynajmniej ustał ten okropny ból. A to juz całkiem sporo.
Siedziała w fotelu w kabinie pilotów. Admirał Yahooz zakazał jej jakiejkolwiek aktywności. Mogła tylko patrzeć na poczynania załogi, ewentualnie prosic ktoóregoś z żołnierzy o herbatę, którą ten niezwłocznie przynosił. Na dobrą sprawę, nie pozawalano jej samodzielnie stać, a do łazienki zawsze odprowadzał ją jakis żołnierz.
Z nudów podjęła obowiązki służbowe-czytanie wiadomości i cenzurowanie ich, by następnie przekazać w odpowiedzniej formie mediom publicznym.
Była niemal sama w kabinie. Co prawda pilot siedział na swoim miejscu, ale właśnie był czymś bardzo zajęty, więc nie chciała go odrywać. Rozejrzała się. Jej laptop leżał jakieś dwa metry stad, na małej półeczce. "Cholera. Przydałby mi się teraz."
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki urządzenie majestatycznie sfrunęło z półki i wolno podleciało do właścicielki. Bow patrzyła na nie oczyma wielkości talerzyków deserowych. Z nosa pociekła jej krew.


Aethan

20 XII 2004 0:36 CET
Aethan

obserwował gwiazdy z mostka pokładowego. Niszczyciel znajdował się w pewnej, zbyt dużej, aby bezpośrednio angażować się w walkę z okrętami wroga, odległości.
- Kapitanie Bokhun!
- Tak jest, lordzie.
- Atakować sterburtą, kurs 214.
- Kontradmirale, to odsłoni Thora niczym kaczkę na strzelnicy.
- Kapitanie. To jest rozkaz - Aethan oznajmił spokojnie... jeszcze był spokojny.
- Ależ admirale! Za to jest sąd wojskowy! - buntował się kapitan, przyjmując wyraz twarzy niczym zmartwiony uczeń, który nie odrobił pracy domowej, zastąpił drogę kontradmirałowi i stanowczo stwierdził:
- Nie mogę tego z... - Aethan podniósł ramię, dowódca jego statku pokładowego wykręcił nienaturalnie głowę, oczy mu wyszły z orbit, otworzył usta i złapał się za kołnierzyk munduru. Wydał z siebie cichy szmer ostatniej próby złapania powietrza i opadł na podłogę.
Aethan jednak nie udusił go. Nie mógł doprowadzić do strat w swojej doborowej kadrze. Kapitan zwinął się, zaraz potem wyciągnął na ziemi, powodując brzęk rusztowania na mostku. Z trudem łapał powietrze.
- Kapitanie, powiedziałem, to jest rozkaz.
Bokhun dalej łapał powietrze. Wreszcie podparł się na pulpicie i wstał.
- Tak jest, sir.

Aethan odszedł z mostka. Znów obserwował gwiazdy oraz bitwę. "Gdzie jesteś" - myślał. Szukał jej myślami w całej galaktyce, ale jego moc nie pozwalała mu na utrzymywanie kontaktu z psionikami na dalekie odległości. Bardziej liczył na to, że ich bliskość zadziała jak linia teleprzestrzenna. "Bow" - krzyknął na całą galaktykę. "Wiem, jak Cię uleczyć, tylko ja to potrafię. Przybądź do mnie!". Zakręciło mu się w głowie i upadł na podłogę. Zaaferowani oficerowie szybko przystapili to kontradmirała, złapali go pod ramiona i próbowali postawić. Aethan nie musiał długo się zastanawiać. Wyssał połowę energii psi z ich umysłów. Wstał o własnych siłach, przywołał kolejnych dwóch sierżantów.

- Zabrać ich do laboratorium, tam się nimi zaopiekują. Kapitanie, proszę przejąć dowodzenie.
- Tak jest, sir.
- I sprowadzić mi Ksch do mojego gabinetu - Aethan oddalił się w tamtym kierunku. Po drodze wysłał wiadomość na komunikator Bow, zaszyfrowany ich prywatnym kodem.

"Znalazłem sposób. Pośpiesz się."


Wyszłam z siebie

20 XII 2004 0:49 CET
Bow

Znowu. Ciekawe, kiedy zacznę się do tego przyzwyczajać. Patrzyłam z boku na swoje ciało bezwładnie spoczywające w fotelu. Ciekawe, kiedy się zorientują co się stało?
Gdzieś w sobie poczułam nagle silną myśl Aethana. Tęsknotę, jakieś resztki miłości..."Bow"-jego krzyk było słychać chyba w całej galaktyce. Moje mentalne serce zatrzepotało jak u nastolatki. Łzy stanęły mi w oczach. Tak dawno go nie widziałam... Opanowałam się przed natychmiastowym opuszeczniem Manty i odwiedzeniem małzonka. Mimo całej miłości, jaką do niego czułam, coś w środku kazało mi nie ufać jego zamiarom. Zło wciągało Aethana coraz mocniej. Wysłałam mu silny ładunek miłości i tęsknoty. Tylko tyle mogłam zrobić. I tak ten impuls emocjonalny kosztował mnie sporo sił. Musiałam odpocząć, a potem spróbować jakoś wrócić do siebie.


Modilus i Yaahooz

20 XII 2004 2:26 CET
Yaahooz

Manewr za manewrem, niszczyciele sił sprzymierzonym próbowały zyskać przewagę. Niestety przeciwnik działał jak maszynka, która oblicza sobie zawsze o przynajmniej jeden ruch więcej, i reagował kontramnewrem. Wojna na wyniszczenie była dla niego bardziej korzystna, ponieważ miał więcej statków, 9 przeciwko 6. Z drugiej strony jednak flota konfederacka zdobywała przewagę nad pozostałymi 4 już tylko niszczycielami wroga, sama dysponując obecnie 8-ma. Kwestia miała się zapewne rozstrzygnąć już za moment.
W pewnym momencie z hangaru Thora wyleciał prom. Otoczony 6 myśliwcami obstawy skierował się natychmiast w pewnym kierunku. Manewrując między latającymi dookoła statkami wroga jak i własnymi, starając się unikać tysięcy linii laserowych pocisków wszedł na odpowiednią trajektorię i zaczął przyśpieszać.

Kendachi patrzył w tylny wizjer. oddalali się, a myśliwce robiły co mogły aby utrzymać wroga na dystans. Mimo to tarcze przyjęły kilka trafień. Dalej, za myśliwcami promień energii poleciał od czarnych niszczycieli w stronę Odyna. Eksplozja targnęła wielkim statkiem, zmiotła kilkadziesiąt różnych myśliwców blisko niego i wtedy prom wszedł w nadprzestrzeń...

Yaahooz drgnął w fotelu. Spał, ale sen został przerwany, choć nie do końca wiedział przez co. Wydawało mu się, że coś słyszał, tak jakby ktoś coś krzyknął i ten dźwięk telepał się gdzieś na granicy słyszalności. Rozejrzał się podejrzliwie, ale nikogo nie było dookoła. Norm gdzieś poszedł i nie było go w mesie, gdzie przysnął Admirał, więc poszedł do kokpitu. Tam znalazł Thana, który drzemał w fotelu i Bow. Siedziała za fotelami, dziwnie sztywna, nieruchoma, z oczami wpatrzonymi gdzieś w ścianę. Szklistymi, o nienormalnie powiększonych rogówkach. Krew ściakala jej po brodzie, strzaskany komputer leżał na podlodze, musiał spaść z półki...

Widziała jak do niej podchodzi, później coś mówi, poklepuje po policzku, sprawdza tetno, później budzi adiutanta i coś go pyta. A później dotyka jej skroni i po chwili rozgląda się, patrzy na nią, wyciąga jedną rękę, drugą wciąż trzymając przy jej skroni. Patrzy na nią swoimi czerwonymi, nieładnymi oczami, mówi coś, najpierw bezgłośnie, jak w niemym kinie, później głos zaczyna dobiegać jakby zza ściany, aż w końcu staje się całkiem wyraźny.
"Chwyć mnie za rękę Bow, wróć, nie możesz tam być, wracaj..."

Manta leciała w nadprzestrzeni bardzo szybko, tak szybko jak pozwalał rdzeń napędu. A gdzieś daleko do niej flota Imperium Valkirii wyszła z nadprzestrzeni i włączyła się do walki o planetę Draconia...


Feroz Inside

20 XII 2004 3:20 CET
Nocturn

Nocturn szedł między wspomnieniami, myślami, uczuciami Feroza - chociaż trudno nazwać chodem przedzieranie się przez przestrzeń, w której można poruszać się dowolnie we wszelkich płaszczyznach. Niemniej pewne przyzwyczajenia z życia codziennego czerwonowłosego komandora przeszły do rzeczywistości umysłowej. Nocturn wiedział, że niektórzy psionicy wyobrażają sobie poruszanie się po cudzych umysłach jako lot, inni jako coś w rodzaju pływaniam, jeszcze inni potrafili doskonale translokować swojego mentalnego awatara, to jednak była już "wyższa szkoła jazdy". On wybrał chodzenie, być może ze względu na to, że dla było to dla niego najnormalniejsze i najwygodniejsze. Zresztą Paulinka zdawała się podzielać jego opinię, bo również szła równym miarowym krokiem, co jakiś czas odganiając ręką jakieś wspomnienia, które kotłowały się wokół nich. Niektóre zresztą robily to całkiem nachalnie, oplątując nogi, wpełzając na ramiona, przesączając przez wyimaginowane klatki piersiowe komandora i jego przewodniczki. W pewnej chwili Paulinka zniknęła. Po prostu. Bez żadnego odgłosu, efektownego błysku, pęknięcia jak bańka mydlana. Zniknęła i już. Znikanie co prawda nie jest najdziwniejszą rzeczą jaką można zobaczyć w cudzym umyśle, jednak Nocturn poczuł się dość niepewnie. Nie wiedział, w którą stronę się skierować, bo wszelkie wspomnienia Feroza tworzyły taki miszmasz i tak się zapętlały, że trudno było powiedzieć, gdzie tak naprawdę znajduje się epicentrum tego całego bałaganu. W pewnej chwili zobaczył jednak coś, co nijak nie pasowało do reszty krajobrazu - szybko pędzącą niedużą sylwetkę. Zdawało się, że leci, szybuje czy biegnie wprost na komandora. Dopiero kilka sekund później Nocturn rozpoznał w powiększającej się postaci kontradmirał Morganę. Wszystko wskazywało na to, że pędzi tak nie z własnej woli, bo była zwrócona tyłem do kierunku owego ´pędu´. Cóż, taka specyfika wędrówek po umyśle - co dla jednej wędrujacej po nim osoby zdaje się być poziomem, dla innej jest pionem. Przełamanie schematów i konwencjonalnego myślenia jest cholernie trudne, bo możliwość poruszania się po wszelkich płaszczyznach zdaje się być trudna do pojęcia rozumem. Niemniej Nocturn nauczył się już kilku sztuczek w swoim życiu. Obrócił się tak, aby pędząca postać Morgany znalazła się"nad nim", po czym złapał ją. W tej chwili doszedł do niego przekaz Melfki. "...wynoście się stamtąd...". Nocturn "postawił Morganę na ziemi, skoncentrował się. Gdzieś w oddali czuł swoje ciało. Ruszył w tamtym kierunku, niemal ciągnąc za sobą towarzyszkę. Początkowo szło łatwo - mentalna kotwica bardzo ułatwiała poruszanie się, jednak wkrótce wspomnienia i myśli Feroza zaczęły jakby gęstnieć i skupiać się wokół nich, jakby nie chciał, aby się wydostali. Coraz trudniej było się poruszać. Zdawało się, że pojawił się jakiś opór "powietrza", który spowalniał ich. W pewnej chwili Nocturn poczuł, że zamiast iść do przodu cofa się, jakby wciągany przez jakiś wir na powrót do epicentrum jaźni Feroza. Pobladł, podobnie Morgana, która zdawała się odczuwać to samo. Nocturn szarpnął raz, drugi, ryzykując przy tym zerwanie połączenia z ciałem, ale to nie pomogło. Wszelkie próby koncentracji również zawodziły. Wtedy nagle poczuł, że natrafił plecami na jakąś ścianę, przynajmniej takie to sprawiało wrażenie. Obrócił się. Z tyłu stała uśmiechnięta Paulinka, a obok niej Melfka. Ta druga nie odzywała się, nie dało się też wyczuć z nią żadnej więzi. Niemniej nie była wspomnieniem Feroza - wspomnienia na ogół występowały w jakimś kontekście, poruszały się zgodnie ze schematem widzianym w pamięci, nie były autonomicznymi bytami, ta "Melfka" jednak zdawała się takim być. Nocturn domyślił się, że ma do czynienia z mentalną repliką komandor i to doskonale odwzorowaną. Świadczyło to tylko o umiejętnościach psionicznych Melfki, bo Nocturn tworząc zahaczki umysłowe na ogół upraszczał obrazy, posługiwał się prezentacjami ikoniczno-symbolicznymi. Były dużo prostsze i łatwiejsze w "obsłudze", niemniej nie miały takiej autonomii i iluzji wolnej woli, jak dokładnie odzwierciedlone repliki matrycy awatara mentalnego, który skądinąd był na ogół repliką fizycznej reprezentacji psionika, a więc jego cielesnej formy. No, nie zawsze - Nocturn lubił dodawać sobie aureolę i skrzydła.
Paulinka i Melfka prowadziły panią kontradmirał i komandora, a wspomnienia i myśli Feroza zdawały się ustępować im z drogi. Nocturn zastanawiał, kim tak naprawdę jest Paulinka - jakąś ocalałą w miarę świadomą częścią Feroza walczącą wciąż z wyrwanym nagle z okowów umysłem? Może jakąś częścią świadomości łączącą go ze światem? Podstawową, najbardziej prymitywną jednostką umysłu? Metamyślą? Duszą? Komandor nie wiedział tego, nie przypuszczał, że dane będzie mu się także kiedyś tego dowiedzieć. Psionika to w końcu bardziej sprawa intuicyjna, niż nauka senso stricte, a psionicy byli jedynie zagubionymi wędrowcami przemierzającymi nieznany świat, poznającymi go, ale tak naprawdę nie wiedzącego o nim zbyt wiele. Nocturn jednak słuchał swojej intuicji, ta zaś mówiła mu, by szedł za Paulinką i Melfką, tym bardziej, że szły w kierunku, który nasilał kontakt komandora z ciałem. Niedługo też poczuł, że znajduje się w "miejscu" czy też w takiej przestrzeni, z której z łatwością wydostanie się z Feroza.
"Dasz radę stąd wyjść, Morg?"
"Tak, stąd już tak... a co z Ferozem?"
"Nie martwcie się, ja się tym zajmę" słowa, które rozbrzmiały wokół nich należały do... Paulinki. Ta patrzyła na nich oczami Feroza. "Tylko ja mogę to ogarnąć, uporządkować przywrócić na miejsce. Wy nie możecie zrobić nic. To sprawa wewnątrz jednego umysłu, a inne są tylko zbędną interferencją, dystraktorem nie pozwalającym na doprowadzenie do wewnętrznego ładu i zsynchronizowanie na powrót wszystkich elementów. Wasza ingerencja możliwa jest tylko na zewnątrz, może stworzyć barierę pomagającą utrzymać mentalne granice projekcji osobowości Feroza. Niemniej to, co wewnątrz nich się znajduje jest możliwe do ogarnięcia i uporządkowanie jedynie dla jego samego i dla mnie" Z każdym słowem Paulinka zdawała się rosnąć i dojrzewać. Coraz bardziej przypominała Feroza, jakiego znali, jeśli nie liczyć,rzecz jasna, sukienki w kwiatki i czerwonych pantofelków. "Jestem wam wdzięczna za pomoc, ale teraz muszę już poradzić sobie sama. Muszę stawić czoła temu wszystkiemu i sięgnąć do wnętrza Feroza, ale i samej siebie, odkryć w sobie potencjał do tej pory uśpiony i przywrócić ten umysł na powrót do życia". W oczach Paulinki pojawiły się łzy. "Żegnajcie, przybysze, widzimy się bowiem po raz ostatni. Jestem wam wdzięczna za to, co zrobiliście, bo pomogliście bardzo. Reszta już jednak należy do mnie." Po tych słowach Paulinka odwróciła się i zniknęła między wspomnieniami. Nocturn przez chwilę stał w milczeniu po czym skoncentrował się. Zaczął wznosić osłony wokół umysłu Feroza. Jeżeli mógł jakoś pomóc, to tylko tak. Morgana robiła to samo. Spojrzeli na siebie. Zrobili wszystko leżało teraz w dłoniach Feroza... i Paulinki. Wyszli z umysłu komandora.


Nocturn wymiotował. W głowie przetaczała mu się prawdziwa burza - podobnie przed oczami, bo nie widział nic. Czuł, że nie leży, że jest przez kogoś podtrzymywany, jednak nie potrafił wciąż utrzymać równowagi. Minęła długa chwila pełna bólu i tego dziwnego stanu, który przychodził po długim i wyczerpującym użyciu psionicznych mocy. Wreszcie wzrok zaczął wracać. Nocturn dostrzegł leżącą nieopodal Melfkę. Była cała blada i zdawała się spać, przynajmniej tak to wyglądało, choć komandor nie był cały czas pewien tego, co widzi. Wokół uwijało się kilku żołnierzy. Nocturn nie rozpoznawał jednak żadnej twarzy. Obok leżał Feroz.
- Jak... wygląda... syt... uacja.. w mieście? - wystękał. Minęło trochę czasu zanim zrozumiał odpowiedź jednego z żołnierzy. Trzeba mu ją było kilka razy powtarzać.
Nie wiedział, ile czasu dochodził do siebie, dla niego zdawało się to być wiecznością, jednak równie dobrze mogło być to piętnaście minut. Niemniej był to czas wypełniony bólem, wymiotami, chwilami zaćmy i otępienia. Z trudem zebrał się na nogi. Chwiejnie przechadzał się po pomieszczeniu, w którym się znajdowali. Wiedział, że tylko w ten sposób zdoła znów zmusić ciało do posłuszeństwa. Melfka ocknęła się - jej stan nie był zbyt dobry, lecz i tak o niebo lepszy od Nocturna. Uśmiechnęła się słabo, ale i smutno. Nocturn sięgnął po komunikator.
- Morg? - wycharczał do mikrofonu.
-Oooouuu... - odzew mimo, że niezbyt elokwentny, mówił wiele, w zasadzie tyle, co komandor chciał usłyszeć. Pani kontradmirał żyła. Może nie miała się dobrze, ale fakt, że udało się jej bezpiecznie wydostać z umysłu Feroza był pocieszający.
- Jak się zbierzesz, przyjdź do nas - podaję pozycję - Nocturn podał koordynaty do komunikatora.
Powoli zaczynały docierać do niego inne sygnały - jak eksplozje, strzelanina, meldunki o sytuacji w mieście. Minęło kilka minut nim, odezwał się na ogólnym kanale i oznajmił, że na nowo przejmuje dowodzenie nad obroną Draconii. Przez następnych kilkanaście minut wydawał rozkazy, a jego ciało wracało do normalnego życia. Wydatnie do tego przyczyniła się do tego kupa różnego rodzaju leków. Dla Nocturna były jednak one niezbędne. Używanie mocy psionicznych wiązało się z niemałymi konsekwencjami w przypadku czerwonowłosego komandora. Jedynym czego nie zdołała uśmierzyć medycyna, były nocne koszmary.
Sytuacja cały czas nie wyglądała tak fatalnie. Siły wroga były spore, ale obrońcy radzili sobie, w kilku przypadkach pozwalając sobie nawet na kontratak. To wszystko skończyło się jednak w jednej chwili. W ciągu zaledwie kilku minut zewsząd zaczęły dochodzić komunikaty o rosnącej ni stąd, ni z owąd licznie atakujących "grup" pająków. Co więcej, komunikaty niosły informacje o rosnącej liczbie większych jednostek, niż te, z którymi przyszło im do tej pory walczyć. Coraz częściej w głośnikach, zamiast meldunków, rozlegały się jedyne krzyki i prośby o pomoc. Kanonady nasiliły się, eksplozje również. Nocturn wyjął przenośną holomapę i włączył ją. Chwilę później pokazała się mapa miasta. Czerwone punkty obrońców jeszcze istniały, jednak zewsząd otaczała ich chmara czarnych kropek - jednostek wroga. Co gorsza, wyglądało na to, że najgorsze dopiero przed nimi, bo czarne kropki nagle pojawiły się wszędzie tam, gdzie mieściły się punkty obrony Valkirii i Konfederacji. Niemal je zalały. Krzyki dochodzące z komunikatora były coraz częstsze i głośniejsze.


Tamże

20 XII 2004 12:11 CET
Feroz

- Zbudujemy wokół ciebie nowe osłony. Ale to Ty musisz to wszystko uporządkować - powiedziała Melfka. - Do zobaczenia na zewnątrz - dodała i zanurzyła się w mgłę, pozostawiając komandora z... drugą sobą? Feroz przyjrzał się swojej towarzyszce. Była to Melfka, bez dwóch zdań, ale jednocześnie nie była to ta sama służbista pani komandor, którą znał od czasów Akademii. Unosząca się przed Ferozem kobieta miała twarz jego koleżanki, lecz zdawała się być niematerialna, eteryczna, jakby utkana z tej samej białej mgły, która otaczała ich ze wszystkich stron.
Komandor pierwszy przerwał milczenie.
- Miło cię poznać. Czy byłabyś w stanie ponistruować mnie, jak właściwie mam poustawiać te osłony... i w jaki sposób w ogóle tego dokonać? Po tym, jak wykryto u mnie blokadę, przeszedłem zaledwie kilka teoretycznych szkoleń z zakresu telepatii i zupełnie nie mam pojęcia, co powinienem robić - Feroz rozłożył bezradnie ręce.
Eteryczna Melfka uśmiechnęła się lekko, po czym uniosła dłoń i wskazała nią bliżej nieokreślony kierunek. Komandor spojrzał tam, ale nie zobaczył nic poza gęstą, mlecznobiałą mgłą.
- Na wszystko przyjdzie czas - powiedziała jego towarzyszka. Głos miała przyciszony, nieobecny... jakby śniła na jawie. - Oni wszyscy muszą się najpierw wydostać z twojego umysłu, żeby móc w jakikolwiek sposób ci pomóc. Zacząć musisz jednak sam. Nie będziesz w stanie postawić żadnych osłon, jeśli najpierw nie uporządkujesz tego, co miota się w twojej głowie i promieniuje na zewnątrz.
- Jak to promieniuje?
- Nie jesteś antytalentem telepatycznym, tak jak to ustalono w Akademii. Posiadasz duży potencjał, tyle, że chaotyczny. Twój umysł widocznie wytworzył swego rodzaju barierę, nie pozwalającą twoim myślom i wspomnieniom się wydostać. Skutek uboczny był taki, że wydawałeś się zupełnie niewrażliwy na telepatię. Teraz bariera zniknęła, a cała zawartość twojego umysłu wypływa na zewnątrz, jednocześnie zamykając cię wewnątrz samego siebie. Dziwne, że jeszcze nie oszalałeś... Pomoc nadeszła w samą porę. Ja również ci pomogę - wskażę, jak możesz zapanować nad sobą na tyle, żeby móc ustawić osłony stworzone przez twoich przyjaciół. Ale to za chwilę... na razie chyba masz gościa - wskazała dłonią w tym samym kierunku co poprzednio. Tym razem komandor dojrzał w oddali jakąś niewielką sylwetkę.
Postać zbliżała się, rosnąc i zmieniając kształt, jakby jej wygląd zależał wyłącznie od wspomnień, przez które się przedzierała. Feroz widział raz to drobną dziewczynkę z mysimi ogonkami i w różowej sukieneczce, innym razem dorosłą kobietę. Żadnej z form nie był w stanie rozpoznać. Czyżby jakiś intruz? Do tej pory wszystkie obrazy, jakie wyławiał z otaczającego go chaosu, były bardziej lub mniej znajome, komandor mógł jednak przysiąc, że tej osoby w życiu nie widział. Chociaż...
Postać podpłynęła bliżej, tym razem przybierając formę smukłej i pięknej kobiety w nieskazitelnie czystym mundurze kontradmiralskim. Długie, ciemne włosy, nieregulaminowo rozpuszczone, spływały orzechowymi kaskadami na plecy przybyszki. W innych okolicznościach Feroz potrafiłby tylko stać i gapić się na to zjawisko, jednak teraz był wyraźnie zaniepokojony. Nie przypominał sobie takiej pani kontradmirał, a praktycznie wszystkich najwyższych oficerów znał przynajmniej z widzenia. Postać zbliżyła się jeszcze bardziej, a komandor przestał się już dziwić czemukolwiek. Twarz kobiety, pominąwszy pewne subtelne różnice wynikające z płci, była jego twarzą. Byli podobni do siebie jak dwie krople wody, jak jednojajowe bliźnięta. Feroz zrozumiał, że się mylił - czuł teraz, że przybyszka, mimo, że widział ją po raz pierwszy w życiu, towarzyszyła mu od momentu narodzin; w pewien sposób była mu bardzo bliska, jakby cały czas znajdowała się tuż obok.
- Znam cię... muszę cię znać. Ale kim ty jesteś? - spytał.
- Nie mam imienia. Twoi przyjaciele, którzy przyszli tu cię ratować, nazwali mnie Paulinką. Jeśli chcesz, możesz mnie tak nazywać - uśmiechnęła się kobieta. - Znasz mnie, bo jestem tobą, a przynajmniej częścią ciebie, jednocześnie jednak pozostaję odrębnym bytem. Twoja przyjaciółka - skinęła głową eterycznej kopii Melfki - była blisko prawdy. Twój talent psioniczny rzeczywiście jest silny, ale nie jest chaotyczny sam z siebie. W połączeniu z moim jednak faktycznie potrafi być niebezpieczny... - Paulinka zatoczyła ręką koło, wskazując otaczającą ich, kłębiącą się białą mgłę.
- Rozumiem - westchnęła nagle Melfka. - Niezwykle rzadki przypadek. To ty postawiłaś blokadę, prawda?
- Owszem. Musiałam wyłączyć nasze zdolności telepatyczne, żebyśmy w ogóle mogli - żebyś mógł - Paulinka zwróciła się do Feroza - normalnie funkcjonować.
- Tyle rozumiem - potwierdził komandor - chociaż chyba jednak nie do końca. Co to znaczy "nasze" zdolnosci telepatyczne? Spytam jeszcze raz, kim, a raczej czym ty jesteś?
Paulinka westchnęła. - Mężczyźni! No dobrze, krótko i łopatologicznie: w twoim ciele istnieją dwie świadomości, dwa byty, dwie osoby. Trochę jak u schizofreników, z tą różnicą, że ja nie jestem chorym wytworem twojej wyobraźni, a istnieję naprawdę. To się czasem zdarza, chociaż, jak zauważyła Melfka, raczej rzadko. Gorzej, że jesteśmy przypadkiem szczególnym - oboje posiadamy dość silne zdolności psioniczne, któr reagują na siebie. Do tej pory sprawę załatwiała blokada, ale kiedy zniknęła, szok był tak silny, że twój umysł zaczął miotać całą swoją zawartością bez ładu i składu po okolicy, zasysając jednocześńie do środka jaźnie innych osób obdarzonych mocą, które znalazły się zbyt blisko. W tym moją. Stąd całe zamieszanie.
Feroz cofnął się o krok i zmierzył Paulinkę zamyślonym spojrzeniem. - To ma sens... Przypadek tak rzadki, że nikomu nawet nie przyszła do głowy taka możliwość... Dobrze. Rozumiem, a przynajmniej mam taką nadzieję. Właściwie... dobrze sie stało, że doszło do tego wypadku. Przynajmniej raz mieliśmy możliwość spotkać się twarzą w twarz. Miło cię poznać, pani kontradmirał - zasalutował żartobliwie.
- Mnie również - Paulinka skinęła głową i oddała salut. - Spróbuję teraz postawić nową osłonę, bo to, co przygotowują twoi przyjaciele, raczej nie będzie działało tak, jak tego potrzebujemy. Wygląda na to, że udało im się już bezpiecznie wydostać, pozostałaś jeszcze tylko ty - zwróciła się do Melfki. - Lepiej będzie, jeśli wrócisz do siebie, chyba, że chcesz pozostać tu na stałe. Teraz już nie powinnaś mieć problemu z odejściem, sytuacja powoli wraca do normy.
- Dziękuję za ofertę, ale chyba nie skorzystam - uśmiechnęła się Melfka. - Już znikam. To było... interesujące doświadczenie.
Eteryczna postać powoli się rozwiała, kiedy odeszła wola nadająca jej formę. To, co jeszcze przed chwilą było kopią Melfki, zlało się z otaczającymi ją pasmami białej mgły, zatracając jakikolwiek kształt. Na zewnątrz, w hali sportowej, pani komandor poczuła, jak ostatnia cząstka jej świadomości, którą zostawiła w umyśle Feroza, powraca na swoje miejsce.
- Na nas też już pora - powiedziała Paulinka. - Na zewnątrz trwa bitwa, a ty jesteś jednym z dowódców. Jesteś tam potrzebny - podeszła bliżej i objęła Feroza. Komandor odwzajemnił uścisk.
- W porządku. Miejmy to już za sobą...
Feroz i Paulinka zamknęli oczy i zaczęli powoli zlewać się ze sobą, łączyć, aż oba umysły wróciły na swoje miejsce. Jeszcze tylko jeden nieprzyjemny zgrzyt, jakby dźwięk zatrzasku wskakującego we właściwą pozycję, i wszystko ucichło.

Feroz otworzył oczy. Leżał na łóżku polowym, a wszystkie gnaty bolały go, jakby próbował przenosić mocą własnego umysłu ciężki transporter opancerzony. Całe ciało gwaltownie protestowało, a w głowie komandora łupało jak po najostrzejszej imprezie u pułkownika Deveana.
- O rany, ale mam kaca... Uuuuch... - wymamrotał. Na łóżku obok dostrzegł Melfkę, chyba równie mocno wypompowaną jak on. Wymienili porozumiewawcze spojrzenia...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
harvezd
Ten, o którym Seji mówi, że jest fajny



Dołączył: 16 Lis 2005
Posty: 1485
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: stont kleeckam

PostWysłany: Pią 18:26, 25 Lis 2005    Temat postu:

Szeregowiec J.

20 XII 2004 17:36 CET
J

Przez długi czas udawało im się odpierać ataki z lepszym, bądź gorszym skutkiem. Ponieśli duże straty, byli zmęczeni, morale leżało niżej niż tyłek węża. Wróg za to atakował coraz skuteczniej. Straty nie miały dla niego żadnego znaczenia, to była tylko statystyka. Nie męczył się, mógł działać cały czas. Wyszukiwał nowe metody walki z obrońcami.

Grupa, w której był Kemer, Ibrachim i J zmniejszała się stale. Teraz było ich tylko 12. Nadal mieli jeden BPW i stanowił on jedyne ciężkie wsparcie dla oddziału. Granaty się powoli kończyły, ładunki wybuchowe zużyli już dawno, CKM przestał istnieć wraz z obsługą.
Cały czas się wycofywali, oddając budynek po budynku. Małe roboty obchodziły ich podwórzami, czasami przebijały się przez budynki i starały się wyjść na tyły obrońców.

- Cholera, zostały już tylko dwie przecznice do opery - powiedział J.
- Nie dajemy rady. Odwody nie przybędą, bo ich już nie ma - odpowiedział sierżant. - Nawiąż kontakt z dowództwem i powiedz jaka jest sytuacja. Niech prześlą rozkazy.
- Tak jest, sir.
J wziął się do roboty. Niecałą minutę zajęło mu przedstawienie ich sytuacji Nocturnowi. Ten wydał rozkaz. Mieli się cofnąć do opery, pozostałe grupy też i tam spróbować powstrzymać przeciwnika.
Powoli, zacięcie ostrzeliwując wrogie maszyny, wycofywali się. Po pół godzinie, gdy zostało ich już siedmiu, dotarli do opery. Część żołnierzy z pozostałych punktów oporu już tu była i pomogła im dostać się do budynku. Szybko zajęli pozycje obronne. Z południa zbliżała się grupa obrońców, atakowana przez maszyny.
- Strzelać, cholera! Dać im osłonę! - wrzasnął Kemer.
Kanonada z okien budynku, szczególnie z piętra rozniosła kilka mniejszych robotów. Reszta się wycofała. Valkiryjczycy dobiegli do opery.
- Dzięki, chłopaki - wydyszał komandor Nasstar łapiąc oddech. Xin tylko pokiwał głową. Nie mieli jednak czasu na odpoczynek. Kilka minut później dał się słyszeć krzyk:
- Nadchodzą!!!


Xin

20 XII 2004 22:52 CET
Xin1

-Nadchodzą!!! - Ktoś krzyknął.

-Kurwa! Nawet nie dadzą człowiekowi chwili wytchnienia! - Skomentował Xin.
Sierżant usadowił się w miejscu, według niego, najlepszym dla snajpera. Problem w tym, że przy takim wrogu, miejsce nie miało większego znaczenia. W pozycji pół klęczącej, pół siedzącej, Xin usadowił się między gruzami jakiegoś budynku. Normalny człowiek niegdy by go tutaj nie zauważył. Strój sierżanta znakomicie zlewał się z otoczeniem.

Wszyscy czekali z niecierpliwością na to metalowe świństwo. Już po chwili wszyscy usłyszeli odgłosy kroczących pająków.
Xin jeszcze nie dostrzegł robotów, kiedy w kierunku żołnierzy poleciały kule plazmy, siejąc zniszczenie wśród ludzi. Plazma uderzała praktycznie cały czas w ściany budynków. Kawały gruzu zaczęły się walić na żołnierzy sprzymierzonych sił.
-Kurwa! Dajcie im EMP-ka! - Wykrzyczał Nasstar.
Jakiś szeregowy wychylił się ze swojej kryjówki i rzucił. Tuż po rzucie, kula plazmy trafiła go w pierś. Żołnierz poleciał kilkanaście metrów do tyłu. Ogromna dziura znajdowała się w klatce piersiowej szeregowego. Nie zdąrzył nawet krzyknąć. Jego oczy wypełniała teraz pustka.
Jakiś żołnierz Pekonfu nie wytrzymał napięcia i wychylił się nieświadomie. Kula plazmy urwała mu głowę.
-O SZITFAK! - Xin prawie porzygał się na ten widok.
-Zero moralności mają skurwiele! - Wykrzyczał sierżant i oddał kilka strzałów w kierunku maszyn wroga wyłaniających się z kurzu i pyłu.

Wróg siał zniszczenie. Ludzie nie mogli się nawet zbyt często wychylić, aby nie stracić głowy lub jakiejś kończyny.

Randal wychylił się, oddał kilka celnych strzałów i schował się. Jedna z maszyn została trafiona w sensor i zaczęła strzelać jak szalona we wszystkie strony, siejąc jeszcze większe spustoszenie. Gruz i pył sypał się na wszystkie strony, utrudniając celowanie żołnierzom.

-Jak walczyć do cholery w takich warunkach?! - Wykrzyczał Kemer - Zero honoru! - Dodał po chwili.

Granat EMP, rzucony przez martwego szeregowego, dopiero teraz wybuchł. Skubany pomyślał o opóźnionym zapłonie, dzięki czemu trzy maszyny przewróciły się bezwładnie na ziemię.

To dopiero pierwsze ofiary wśród wroga, a było go jeszcze tak dużo. Nadchodził ze wszystkich stron. Każdego zniszczonego robota zastępowały dwa inne.

-Śmierć jest blisko. Ale jeszcze nie czas na nią. - Pomyślał Xin.
Miał jeszcze tyle rzeczy do zrobienia w swym życiu.


kontradmirał Aethan

20 XII 2004 22:59 CET
Aethan

czekał na Ksch w swoim gabinecie. Kiedy tamten wszedł, holomapa galaktyki rozpłynęła się a Aethan przyciągnął dysk do swojej dłoni. Dark Psi odcisnęło niezmywalne piętno na jego twarzy, bliznę biegnącą przez prawe oko i prawy policzek.
- Chciałeś mnie widzieć - Ksch nie słuchał swoich słów, z niedowierzaniem patrzył na Aethana.

Kontradmirał popatrzył na niego, założył ręce na krzyżu, chociaż nigdy tego nie robił. Nigdy też nie miał na sobie czarnego płaszcza, zamiast czerwonego. Ksch wyczuł, że coś musiało się zmienić nie tylko w jego nawykach, ale w jego umyśle.
- Powiedz... czy mi ufasz? - spytał go Aethan.

Ksch był bardzo zdziwiony takim pytaniem. Na pewno nie dażył go zaufaniem, w tej formie podległości nie było zaufania, które jest odczuciem raczej pozytywnym. Był strach, pewność, podległość, posłuszeństwo, chociaż Ksch uwolnił się już od tych blokad psychicznych. Obecnie, jako samodzielnie funkcjonujący psionik, mistrz, miał właściwie wolną rękę w obdarzaniu kogokolwiek jakimikolwiek uczuciami, z zaufaniem włącznie. Jednak nie mógł powiedzieć, że ufa Aethanowi.
- Dlaczego pytasz?
- Nie mam nad tobą kontroli, nigdy nie miałem i nie chciałem mieć. Jesteś potężnym psionikiem, chciałbym mieć Ciebie za sojusznika, nie - wroga.
Ksch zdumiał się tymi słowami. Nie wiedział, do czego Aethan zmierza, był wyprowadzony w pole.
- Bo widzisz, awaria drzwi nie była przypadkowa - Aethan podniósł rękę i jego fotel obrócił się. Leżało tam ciało jednego z techników. Tego, który chciał pomóc Necrone´owi w naprawianiu systemu nagłaśniającego. Groteskowy obraz zirytował Ksch. Technik siedział na fotelu, ale jego gałki oczne były rodarte, jakby eksplodowały, zaś z wyciągniętego języka dalej płynęła ślina. Ksch wzdrygnął się, według niego Aethan mógłby człowiekowi oszczędzić cierpień.
- Nie panujesz nad sobą. musiałem dać trochę upustu mocy, która w tobie się znajduje
- Ja nie panuję nad soba? - stanowczo i doniośle spytał Aethan.
- Widzisz, co się z tobą dzieje...
- To nie ma nic do rzeczy - Aethan uczynił jeden gest, zacisnął pięść a szyja Ksch poczuła na sobie niewidzialną obręcz, która coraz mocniej zaciskała się wokół niej. Zaskoczony Ksch nie odparł ataku. Najpierw zablokował go szok, potem pomyślał, że Aethan jednak nie powinien myśleć, że Ksch może się z nim mierzyć.
- Chciałbym dalej myśleć, że mogę ci ufać, kontradmirale. W końcu łączą nas wspólne korzenie, czyż nie? Beze mnie byś nie istniał, to ja cię stworzyłem i to ja cię unicestwię, jeśli nie będziesz działał po mojej myśli - podniesiony głos kontradmirała opadł, tak samo jak blokada gardła - weźmiesz szwadron 3 i wylądujesz na planecie na pozycji 212-543-634. Stamtąd dotrzesz do kosmoportu i będziesz go utrzymywać, aż nie zjawi się tam Dejwut.

Aethan włączył komlink z mostkiem i zakomenderował:
- Kapitanie, strzelać, kiedy baterie będą gotowe. Działa jonowe, ognia! Uwaga, wszyscy szturmowcy ze szwadronów 1,2,3,4 do promów - wyłączył komunikator. - Słyszałeś, lecimy na planetę.

Ksch wyszedł, po drodze wziął Necrone´a i skierował się do doków.

Aethan patrzył chwilę za Ksch.
- Śledź go. Jeśli zrobi coś nieporządanego, zabij.
Z cienia wyłonił się Woskar...

Trzy promy bojowe podniosły się z Monolitha w osłonie 12 myśliwców. Z Hydry i Cerbera wyruszyły transportery z bronią. Myśliwce umiały przynajmniej nawiązać walkę z wrogimi maszynami. Raz po raz musiały ratować się rakietami, ale udało się odeskortować transportery do atmosfery planety. Dalsze lądowanie odbędzie się w kapsułach.

- Czarni, wracamy na pokład
- Tak jest sir! - odpowiedziało kilka pozostałych przy życiu gardeł, myśliwce skierowały się do hangaru oddalającego się Monolitha.

Jeden jednak, poleciał w drugą stronę... Woskar leciał w pewnej odległości za transporterami, aby nie być zauważonym. Wylądował około 500 metrów za oddziałem Ksch. "Byle tylko nie wpaść w ich pole widzenia" - pomyślał.


Dave Wood

21 XII 2004 18:53 CET
dejwut

przypiął karabin do zaczepu przy swoim stanowisku, a następnie zapiął pas zabezpieczający. Kilkunastu ludzi, którzy wraz z nim znaleźli się w barce desantowej uczyniło podobnie bez żadnej zachęty. Kirien trochę się pomęczyła z uchwytem i pasami, ale dzielnie znosiła kpiące spojrzenia komandosów.

Okręt desantowy zbliżał się do atmosfery. Płyty ceramiczne stawały się coraz bardziej czerwone, a turbulencje doprowadzały do szaleństwa. Trwało to tylko kilkanaście sekund, ale i tak dało się we znaki żołnierzom. Twarze większości ludzi lecących razem z Davem nie zmieniły się, jeden facet nawet spał. Kirien gorzej znosiła te problemy. Pani Komandor zbladła, i w takim stanie pozostała do końca podróży. Spojrzała na Wooda i uśmiechnęła się słabo. "Trzymaj się, dziewczyno, to dopiero początek" - pomyślał dowódca, który sam ledwo utrzymywał na twarzy normalne barwy. Zaraz po znalezieniu się w atmosferze Komandor dejwut zaczął wzywać Komandora Nocturna, który dowodził obroną. Niestety komunikator milczał.

- Nie ma kontaktu, cholera - zaklął - lądujemy tam, gdzie było ustalone. Odpalenie barek za minutę i 24 sekundy. Przygotować żołądki.
Śmiech utwierdził Wooda w przekonaniu, że ma do czynienia z ludźmi, którzy mieli za sobą niejeden desant. Sekundy mijały, a lot coraz bardziej się uspakajał.
- Przygotuj się na niezłą huśtawkę - szepnął do Kirien, która tylko popatrzyła na niego wzrokiem, który mógłby zabić. I Wood nie wątpił, że to nie jest tylko zabieg stylistyczny autora tego posta.

Elektroniczny wyświetlacz zapiszczał i wyświetlił liczbę 00:00. Nastąpiło odłączenie barek desantowych od okrętu. Pięć dwudziestometrowych okrętów oderwało się od zwalistej sylwetki desantowca i pomknęło w kierunku powierzchni. Żołnierze reagowali różnie, kilku wyło z radości, kilku z bólu spowodowanego przeciążeniem. Kirien miała zamknięte oczy i koncentrowała się. Po kilkudziesięciu sekundach piloci wypoziomowali lot a kilka sekund później w środku zapaliły się zielone światła. Wyznaczeni żołnierze odpięli pasy, po czym otworzyli boczne włazy. Podłoga rozsunęła się, a spod pokładu wysunęły się dwa sześciolufowe działka obrotowe z granatnikami. Komandosi przypięli się do działek i skalibrowali urządzenia celownicze. Cała akcja trwała łącznie piętnaście sekund.
- Strzelać bez ostrzeżenia. - Powiedział Wood do interkomu.

Kilkanaście sekund później barki zeszły wystarczająco nisko, by działonowi mogli otworzyć ogień. Ulice pod nimi zdawały się żyć. Powoli płynęły dziwnym, stalowym strumieniem. Kamery zamontowane pod barkami przesyłały obraz wprost do hełmów żołnierzy.
- Co to, kurwa, jest? - Zapytał jeden z komandosów po chwili.
- Odpalcie tam ze dwa granaty. - Powiedział Dave do działonowych na swojej barce.

Dwie czarne kule z cichym pufnięciem opuściły lufy granatników, a na ich miejsce natychmiast wskoczyły nowe. Przez chwilę panowała cisza. Dwie prawie jednoczesne eksplozje wstrząsnęły ziemią. Stalowa rzeka zafalowała, a w dziurach odsłoniętych przez granaty ukazał się szary beton. Po dwóch sekundach wyrwy znów pokryły się dziwnym, metalowym strumieniem. Zapanowało milczenie. Żołnierze w ciszy przyglądali się czemuś, co można było nazwać płynną śmiercią.
- Strzelać, do cholery! - Krzyknął Komandora do komunikatora.

Dziesięć działek kalibru 20 milimetrów zaśpiewało hymn wojny, uzupełniany przez bzyczenie silniczków, pufniecia granatników, ryk działonowych i warkot silników antygrawitacyjnych.

Roboty pod nimi nie pozostawały dłużne, ale morze ognia, lejącego się z góry sprawiało, że ich liczba malała z zastraszającą szybkością.

- Dwadzieścia sekund do punktu Alpha! - Zaryczał Wood do komunikatora próbując przekrzyczeć hałas. Nie był pewien, czy mu się udało. - Przygotować się!

Żołnierze w mgnieniu oka odpięli pasy zabezpieczające i wypieli z zaczepów karabiny. trzymając się uchwytów odbezpieczyli broń. Kirien wraz z dejwutem wyjęli pistolety. Wood miał ponad to miecz łańcuchowy. Co prawda na jego rodzinnej planecie Catachan bardziej popularna była rękawica mocy, ale instalacja takowej wiązała się z poważną operacją i utratą ręki.
Barki obniżyły lot, i teraz sunęły jakieś 6 metrów ponad powierzchnia ulicy, którą płynął już rzadszy strumień robotów. Włazy desantowe z sykiem otwarły się. Oczom żołnierzy ukazało się miasto. Nienaruszone. Walka trwała, ale Wood wiedział, że siły obrońców skupiają się tylko w kilku punktach. Krajobraz zmieniał się jednak z każdą chwila. Przybywało kraterów, wybitych szyb i wraków. Prawdziwe zwały wraków. "Niexle się bronili" - pomyslał Wood z uznaniem.

Po kilku sekundach lotu pierwszy okręt wystrzelił w kierunku powierzchni znacznik radiowy, będący jednocześnie zasobnikiem amunicji i stacjonarnym kaemem. Barki zbliżyły się do tego punktu. Robotów tu nie było, ale to miało się szybko zmienić.

Desant przebiegł bardzo sprawnie. Statki ledwie na chwilę dotykały gruntu, a komandosi potrzebowali mniej niż czterech sekund by opuścić pokład. Dwa pierwsze okręty, lekkie, bo pozbawione ładunku, szybko uniosły się i zaczęły krążyć nad terenem lądowania stanowiąc latające platformy. Żołnierze z zabójczą precyzja rozbiegli się dookoła zajmując pozycje obronne, lub tworząc je w razie potrzeby. Jeden z komandosów zarzuciwszy broń na plecy zasiadł za sterami kaemu. Znacznik ożył. Zaczepy wysunęły się na boki a następnie wbiły w powierzchnie gruntu a pomocą ładunków wybuchowych małej mocy. Wysięgnik hydrauliczny stanowiący podstawę działka, a zarazem antenę radiokomunikatora, podniósł się na wysokość 5 metrów zapewniając strzelcowi doskonałe pole widzenia. Dave obserwował to z pokładu swojej podchodzącej do lądowania barki i spojrzał na Kirien wzrokiem mówiącym "Widzisz? To są prawdziwi żołnierze! Jak w zegarku" i uśmiechnął się z zadowoleniem.

Kolejne barki podchodziły do lądowania.


Okiem kontradmirała

21 XII 2004 22:36 CET
Ksch

Lot w kierunku planety był Ksch na rękę. Część sił została przy nim - to zwiększało jego szanse. Spojrzał w kierunku Draconii. Tam miało rozstrzygnąć się wiele rzeczy. Aż do dzisiejszego spotkania z Aethanem wahał się co robić. Teraz już nie. Wiedział, że odtąd będzie działać na własną rękę. Jeżeli kontradmirał potrzebuje kogoś zaufanego to musi poszukać go gdzieś indziej...
- Kontradmirale - z zadumy wyrwał go, beznamiętny jak zwykle, głos Necrone´a.
- Tak kapitanie? - Ksch odwrócił się na obrotowym krześle.
- Jeden statek został odrobinę za nami.
Ksch spojrzał na radar - biała kropka w istocie jakby nie nadążała za resztą kolumny.
- Wywołaj pilota i daj mu porządny opieprz...albo - kontradmirał zastanowił się chwilę - albo nic nie rób. Kapitan wyglądął na zdezorientowanego.
- Nieważne. Zapomnij o tym. Aha Necrone.
- Tak kontradmirale?
- Spróbuj nawiązać kontakt z komandorem Nocturnem, zapytaj się go o ich sytuacje.
- O ile będzie to możliwe. Obcy mogą zakłócać nasze emitery - rzeczowo wyjaśnił albinos.
- Spróbuj. Jeśli się nie uda, zamelduj mi o tym jak najszybciej.

Minęło kilkanaście minut. Myśliwce odpierały drapieżne ataki obcych statków. Kilku pilotów przypłaciło to życiem.

Drzwi od kabiny otworzyły się. Albinos wszedł do środka. Ksch wciąż obserwował powierzchnie planety. Wchodzili w atmosferę.
- Kontradmirale - zaczął kapitan - przekaz nie udał się. Nie mamy łączności z Draconią.
- W porządku, spróbujemy po wylądowaniu...- nagle promem zatrzęsło, wejście w atmosfere nie było najłagodniejsze. Kilka kolejnych chwil okrętem chybotało, obaj oficerowie przypieli się pasami do foteli. Nie było nic widać. W pewnej chwili rzeczywistość wróciła - po obu stronach pozostały dwa myśliwce.
- 2 minuty do lądowania - oznajmił nawigator.
- Pełna gotowość bojowa - oznajmił przez komunikator kontradmirał. - Wszyscy żołnierze zbiórka za 30 sekund przy wyjściu z promu. Necrone szybko zabrał się do kompletowania uzbrojenia. Ksch schował blaster i emiter psi ostrza. Żadnej zbroi, żadnych zbędnych ograniczeń. Szare, skórzane rękawice na szarym mundurze. Arcyszpieg był gotów do arcyważnej rozgrywki. Obcy - RedOgowie - Aethan. Trzeba będzie walczyć na wielu frontach i polegać wyłącznie na sobie. Przyzwyczaił się do tego. Skinął na Necrone´a i ruszył w stronę wyjścia.

Prom wylądował tuż obok starej, zniszczonej fabryki. Właściwie to na środku drogi z niej prowadzącej. Przyfabryczne budynki były mocno zniszczone - odpadające kawałki gzymsów, resztki szyb - wojna już tutaj dotarła. Wokół nie było jednak widać przeciwników. Ofensywa obcych skoncentrowała się znacznie dalej. Drzwi promu otwierały się powoli. Dwa myśliwce kołowały w powietrzu, po chwili podniosły lot rozpoczynając drogę powrotną. Z promu wybiegło kilkunastu żołnierzy. Po kolei znajdowali osłony - za murami, załomami, kawałami gruzu. Mężczyzna w szarym mundurze wyszedł przedostatni. Powoli i spokojnie. Za nim albinos o dystynkcjach oficera. Kontradmirał skinął na dowódcę żołnierzy - ruszyli w karnym szyku dalej. I znów przygarbione sylwetki szukały ochrony - bieg, zasłona i pilnowanie pleców kolejnego. Necrone rozglądnął się i wskazał kontradmirałowi jakiś kształt w powietrzu. Mężczyzna w szarym mundurze pokręcił z niedowierzaniem głową. Statek lądował jakiś kilometr za nimi. Nagle wybuch - silna eksplozja po lewej stronie, w górę wyrzuciło jednego z żołnierzy, z jego nogi została miazga, wrzeszczał, wijąc się z bólu. Medyk szybko ruszył w jego stronę. Obcy również potrafili rozstawiać miny.

Oddział czekał na przylot drugiego promu. W skupieniu, na swoich pozycjach. Wróg był daleko, słyszeli odległe odgłosy walki. W pewnym momencie coś trzasnęło po prawej stronie. Jeden z żołnierzy odwrócił się. Kontradmirał wskazał na Necrone´a i gestem wytłumaczył, że ma wziąć dwóch ludzi i sprawdzić co tam się dzieje...


Szeregowiec J.

21 XII 2004 22:38 CET
J

Był wdzięczny za chwilę wytchnienia między atakami robotów. Zdążyli przynajmniej odciągnąć rannych do piwnicy, gdzie kilku medyków starało się im pomóc. Wszyscy żołnierze, z wyjątkiem kilku na czatach, odpoczywali. To była jedyna szansa, żeby chociaż napić się "wody" z manierki.

J przeklął cicho to na czym świat stoi. Był ranny w lewe udo. Odłamek przeorał zewnętrzną część wyrywając spory kawał mięśnia. Krew nadal ciekła przez opatrunek.
- Przynieście granaty i co tam jeszcze znajdziecie - rozkazał Kemer dwóm szturmowcom. - Ibra, sprawdź czy gdzieś nie zrobili dziury w murze na tyle duzej, żeby się dostać do środka. Weź ze sobą dwóch ludzi.
Żołnierze oddalili się wykonać rozkazy.

Spokój nie trwał zbyt długo. Obrońcy zdołali ustawić pola ostrzału, poprawić osłony i doposażyć się trochę, głównie w granaty. zaraz po tym zaczęły znów latać pociski plazmowe. Wróg nie ryzykował, ostrzeliwał punkty oporu ze sporej odległości, zmiękczając je. Dopiero wtedy rzucił się do ataku. Kolejne pająki wybiegały z różnych ulic na plac otaczający operę cały czas strzelając. Padały, ale każdy nastepny podchodził bliżej i bliżej...


Yaahooz

22 XII 2004 2:06 CET
Yaahooz

Czas mijał powoli, powolutku, pełzł niespiesznie, wcinając po drodze popcorn. Bow wróciła do siebie, ściągnięta na siłę przez admirała, który przypłacił kolejny wysiłek bólem głowy jak po litrze wódy. Ona zapadła z stan podobny do snu, dziwny i niezbyt wytłumaczalny, niezbyt przewidywalny. Yaahooz kazał jej pilnować Normowi, po tym jak odtransportowali ją razem do kajuty, gdzie polożyli ją na łóżku, znowu podłaczyli kroplówkę i dali kilka zastrzyków wzmacniających organizm.
Wrócił do kokpitu. Na Draconii trwała bitwa w powietrzu, kosmosie i na ziemi. Już tye czasu... Straty szły już w tysiące, było bardzo źle. Kilkanaście minut wcześniej 9 flota wyszła z nadprzestrzeni, co zmieniło układ sił. Z drugiej strony dochodziło coraz więcej raportów i raporcików o jakichś dziwnych zdarzeniach, sygnałach i obserwacjach jeżeli chodzi o okolicy planety Furina i nie tylko. 3 flota przygotowywała się, Yaahooz dostał wiadomość, że jeszcze kwadrans i będzie gotowa do działania.

Nad Draconią kilkanaście niszczycieli V-imperium 9 floty i pozostałych zaczęło zdobywać przewagę taktyczną nad wrogiem. Obcym zostało już tylko 6 niszczycieli, ale - co ciekawe, nie wyglądało na to, aby zamierzali się wycifać. Nieco dalej od planety statki Konfederacji miały już do pokonania jedynie 3 niszczyciele wroga, same dysponując 7 jednostkami i jedną w odwodzie (ponieważ uległa zbytnim uszkodzeniom aby dalej uczestniczyć w zmaganiach w szyku)...

Czas mijał. Nie chcia chyba, bo ilekroć yaahooz sprawdzał położenie Manty, wydawało się, że lecą jakimś pojazdem napędzanym olejem rzepakowym, a nie rdzeniem rozszczepialnym najnowszej generacji. A jednak, w końcu przekroczyli granice znanych na mapach terenów. Than zameldował o tym, tak dal formalności. Do celu było już niedaleko. Bow ciągle spała.
W końcu bombowiec admiralski wyszedł z nadprzestrzeni. Koordynaty się zgadzały, to musiało być już blisko. Yahooz popatrzył przez ekran przedni na pas asteroidów, który otaczał dosyć dużą planetę.
- Kieruj się na wysoką orbitę, a później schodzimy. Oblicz kąt wchodzenia i tak dalej. I podaj mi jakieś wyniki skanów atmosfery i tak dalej. O ile tam jakaś jest.
- Jasne szefie - stwierdził adiutant i zaczął robić, co mu powiedziano. Z tyłu rozległ się głos Pani Kontradmirał.
- Co to za miejsce?
Yaahooz drgnął zaskoczony, a później odwrócił się w fotelu i spojrzał na nią.
Wyglądała jakby jednak nie spała i to od dłuższego czasu. Znowu pojawiły się jej sińce pod oczami, była blada. Otulała sie kocem trzęsła się trochę, jakby z zimna.
- Nie wiemy. Ale na tą planetę wskazują koordynaty, które dostałem. To gdzieś tutaj. A jeżeli dane nie są złe, to trafimy. A raczej, oni nas trafią, bo nie wątpię, że wiedzą, że tu jesteśmy.
Than przerwał gadanie admirała, podając wyniki skanów.
Atmosfera była mocno rozrzedzona, więc jednak będa musieli wziąć kombinezony z dotleniaczami. Adiutant wprowadził też odpoiednie koordynaty i statek zaczął łagodnym łukiem zchodzić w stronę planety. W końcu przeszedł przez atmosferę. Niebo było bezchmurne, a powierchnia planety skuta lodem. Temperatura na zewnątrz poniżej 70 stopni celcjusza na minusie, teren płaski, tu i ówdzie pasmo skalistych gór, również białych od lodu. I pewnie śniegu. Yaahooz zastanawiał się co dalej, kiedy na niebie pojawiły się cztery małe punkciki. Zaczęły się zbliżać, po chwili było wiadomo, że to statki, myśliwce. Protoskie. Podobne do tych z wielkiego statku, na którym byli, ale jednak nieco smuklejsze, nieco inny typ zapewne. Jedna z lampek zapiszczała i adiutant odebrał jakąś wiadomość. Po cwhili spojrzał na admirała.
- Napisali abyśmy lecieli za nimi, przynajmniej tak twierdzi translator.
- No cóż... i tak nie mamy wyboru już teraz - uśmiechnął się krzywo Yaahooz. Bombowiec zmodyfikował kurs i ruszył na czterema myśliwcami, które zawróciły płynnie w powietrzu i skierowały się tam, skąd nadleciały.
- Mam tylko nadzieję, że nie będziemy tu zimować - zauważył kwaśno Than...



### Orbita ### (post w połowie odGMowy)

22 XII 2004 10:08 CET
Harvezd

Kontradmirał Harvezd usiadł na mostku obok Komandora dowodzącego flotą. Statki dzieliły już tylko sekundy od osiągnięcia punktu wyjścia nad Draconią. Jeden z oficerów technicznych odliczał monotonnym głosem. Gdy licznik doszedł do zera, statkiem szarpnęło a po chwili na ekranie ukazał się obraz bitwy.
-Wszyscy na stanowiska! Zaraz ma się tu zaroić od naszych myśliwców. Start w minutę. Kurs na niszczyciele Imperium. Wycelować wszystkie wyrzutnie w najbliższy okręt wroga. Pojedyńcza salwa. Wektor podejścia 88-666-69. Fregaty, otworzyć ogień, gdy tylko wrogie myśliwce wroga wejdą w zasięg.
Komandor upadł na fotel kapitański. Oficerowie rzucili się o przekazywania rozkazów flocie.
-Wywołać Kontradmirała Modilusa- polecił Harvezd- I statek Aethana- dodał spoglądając na złowieszczą sylwetkę Monolitha.
Po chwili na ekranie pokazały się twarze obu dowodców:
-Miło was znowu widzieć- przywitał się Harvezd.
Modilus uśmiechnął się nie przerywając wydawania rozkazów. Twarz Aethana pogrążona w półmroku zupełnie nic nie wyrażała.
-Jak sytuacja?
-Dajemy sobie radę. Konfederaci dostali największe obrażenia. Kommodor Rock przybył akurat w czas inaczej teraz rozmawiałbyś z kupą żarzącego się złomu...- Thorem wstrząsnęło kolejne trafienie.
-Jak sytuacja na planecie?
-Brak kontaktu z kompanią A. Jeżeli przeżyli lądowanie wrogich statków, to mają wielkie szczęście- "Mają" pomyślał Kontradmirał "Czuję ich"- Siły Kontradmirała Aethana właśnie dokonują desantu.
-Już dokonały- odezwał się po raz pierwszy od początku rozmowy Aethan- Niedługo Ksch i Dejwut dotrą do nich i wyciągną ich.
Harvezd przyglądał się Aethanowi mówiącemu z głebokim przekonaniem o wypełnieniu się spraw, które jeszcze nie nastąpiły. Było w nim coś zmienionego. Coś niepokojącego.
-Wyślemy desant, gdy tylko zbliżymy się do planety- zapewnił Komandor- Nasze myśliwce właśnie startują.
-Ocho.. - odezwał się Modilus. Spójrzcie.

Na ekranie wykwitł pióropusz eksplozji, gdy osłony i poszycie kolejnego niszczyciela Konfederacji floty Kommodora Rocka zostały spenetrowane przez salwy pocisków energetycznych. Tysiące ludzi w kilka sekund wyparowało, powodując echo bólu, krzyku i rozpaczy. Harvezda przeszedł dreszcz, gdy chłonął rozchodzącą się falę zbiorowego cierpienia.
Kątem oka ujrzał jak również Aethan chłonie ją.. lecz rozparty na fotelu, z ... delikatnym uśmiechem na twarzy? To musiało być przewidzenie. Zdecydownie.
Kontradmirał wrócił do obserwacji zbliżającego się pola walki. Coś działo się ze statkami wroga. Po ostatniej niszczycielskiej w skutkach salwie po ich powierzchni zaczęły pełzać niebieskie wyładowania.
-Ognia- ryknął Modilus- Wszystkim co macie. Nie ma chwili do stracenia.
Kontradmirał skinął na Komandora. Niepotrzebnie. Ten wydał już rozkaz.

W gradzie niszczycielskich pościsków niszczyciele Molocha rozłączyły się każdy na kilkanaście mniejszych - znanych już - stożkowatych okrętów, które, tracąc w kanonadzie nieliczne jednostki, zaczęły dzielić się na grupy i skierowały się w kierunku wrogich sobie niszczycieli. W miarę zbliżania się ich powierzchnia zaczynała coraz bardziej opalizować.


´><´

22 XII 2004 14:33 CET
Ibrachim

Zbliżali się do południowej ściany opery. Prowadził do niej długi hol, z zakurzonym i po części zawalonym gruzem czerwony dywan. Szeregowi, którzy szli za sierżantem, nie ukrywali przerażenia. Każda seria, każdy krzyk rannego czy każdy huk wzbudzał w nich przerażenie. Ibrachim rozglądał się po budynku, przypomniał sobie, że gdyby nie wyjął granatów ze strychu, on, J i większość żołnierze z opery pewnie by już nie żyli. Przedzierali się coraz to głębiej, aż doszli małej dziury w południowej ścianie. Sierżant stanął i rozejrzał się.
- Vak podaj mi saperkę - powiedział
Szeregowy wyjął z plecaka wojskową łopatę i podał młodemu Juslowi. Ibrachim zaczął walić ostrzem w ścianę, wyłupując z niej kawałki cegły.
- Na co się gapicie? Do roboty! - rozkazał
Żołnierze złapali za karabiny i zaczęli łupać kolbami w ścianę. Gruz i kurz zaczął się sypać na Valkiryjczyków. Po kilku minutach przez ścianę wydobywało się światło wschodzącego słońca. Z podwórza wydobywały się odgłosy walki.
- Biegiem do szańców - rozkazał Ibrachim
Szeregowi pobiegli i schowali się za prowizoryczną barykadą ze szczątków samochodów i gruzów oraz jakiegoś żelastwa. Jusl podbiegł do Nasstara pół siedzącego, pół leżącego przy drugim szańczyku.
- Ku chwale! - krzyknął Ibrachim
- Ku chwale! - odpowiedział mu głos Nasstara
- Przedostaliśmy się przez północną ścia... - tu przerwał mu odgłos nadchodzącego dużego pająka.
- Cholera! - krzyknął Xin z sąsiedniego okopu.
- Nie damy rady! Za dużo ich! - odpowiedział mu Nasstar
Gdy pająk był na tyle blisko, sierżant Jusl odbezpieczył i rzucił granat EMP. Pobliskie cztery małe pająki unieruchomiły się a duży ledwo się trzymał. Żołnierze zaczęli ostrzał sensoru, a Ibrachim wyjął z kabury Eagla.
- Co ty robisz !? - krzyknął Nasstar
Było już za późno na zatrzymanie młodego Jusla. Żołnierz podbiegł do bliższego szańczyka i przeczekał chwilę, potem ruszył do wyłomu w jezdni i schował się. Po chwili znowu ruszył, tym razem załadował pistolet i wślizgnął się pod pająka. Pięciometrowiec zaczął ruszać nogami i prawie przygniótł Ibrachima. Ostrze jednego odnóża wbiło się w łydkę sierżanta, po czym wyjęło i szykowało się do ponownego wbicia. Jusl zawył z bólu i odsunął, w ostatniej chwili nogę. Wyciągnął rękę z Eaglem i wystrzelił w obrzeża dolnego pancerza. Kula wbiła się w pająka i zatrzymała na kupie elektroniki. Spięcie spowodowało wyładowania elektryczne i maszyna rzucała się w konwulsjach po ulicy. Ostatkiem sił sierżant wyczołgał się spod pająka. Szeregowi, którzy szli z nim do południowej ściany, podbiegli i zabrali sierżanta, który jęczał z bólu. Duży pająk dzięki ostrzałowi i spięciu wewnętrznemu załamał się i zwalił na ziemię. Mniejsze pająki wycofały się na chwilę, aby później znowu zaatakować. Żołnierze zaViVatowali i krzyczeli z radości. Medyk podbiegł do Ibrachima i zaczął dezynfekować ranę.
- Masz szczęście, że nie wbił się w kość - powiedział lekarz
- Żel i opatrunek powinny pomóc, za dwie godziny powinieneś wrócić do poprzedniej formy... - mówił medyk
- ...zabierzcie go do piwnicy! - krzyknął lekarz
- Tutaj jest wyłom - wyszeptał sierżant, poczym zemdlał.

Xin

22 XII 2004 17:16 CET
Xin1

Powietrze znów zaroiło się od kul plazmy. Setki pocisków wbijało się w ściany budynków niszcząc je.
-Skubani są inteligentni. Chcą nas pozbyć osłony budynków. Wtedy będą nas mieli jak na dłoni. - Pomyślał.

Najgorsze było to, że wróg atakował ze znacznej odległości, większość broni Imperium nie miało takieog zasięgu. Zaledwie BPW, jego Baretta i kilka innych broni.

Xin wystawił swoją broń. Spojrzał w celownik optyczny i dostrzegł jednostki wroga. Dziesiątki pająków prowadziło ostrzał stanowisk sprzymierzonych wojsk.
Sierżant wymierzył dokładnie w sensor jednego z większych pająków. Chwilę to trwało, biorąc pod uwagę siłę wiatru, trajektorię lotu pocisku, etc. Po kilkunastu sekundach Xin oddał strzał i trafił tam gdzie chciał. Pocisk trafił prosto w sensor jednej z maszyn. Ta zaczęła panicznie strzelać przed siebie, czyniąc jeszcze większe zniszczenia.

Sierżant wpadł na kolejny pomysł.
-Przyślijcie mi tu J! - Wykrzyczał do jednego z szeregowych.
Żołnierz zaczął czołgać się niewiadomo gdzie.
Xin znów wymierzył, tym razem w jedną z tylnych jednostek przeciwnika. Miał nadzieję, że to wypali.
Kolejne kilkanaście sekund celowania. Pocisk poleciał w kierunku maszyny, trafiając ją w sensor. Wroga jednostka zaczęła strzelać bezmyślnie przed siebie, trafiając i niszcząc pająki, które nieszczęśnie znalazły się przed nią.
-Jednak nie jesteśnie do końca takie mądre. - Pomyślał.

Po chwili do sierżanta dotarł J.
-Wzywałeś mnie?
-Tak. Dasz radę przerobić kilka pocisków tak, aby wybuchały po sekundzie lub dwóch od trafienia? - Spytał Xin.
-Chyba tak. Zawsze mogę spróbować. - Odparł
-Dzięki. Postaraj się zrobić to jak najszybciej. - Xin podał J jeden magazynek z 15 pociskami po czym szeregowy odczołgał się w bezpieczne miejsce. Na jego udzie znajdował się opatrunek, z którego jeszcze sączyła się krew.

Sierżant zauważył, że Randal wyciągnął swoją snajperkę: XT-256 i skutecznie walił w kierunku wroga.
-Randal! - Krzyknął Xin.
Doc obrócił się w kierunku Xina.
-Celuj w te jednostki stojące z tyłu. Będą trafiać także swoich.
Randal kiwną głową, dając znak, że zrozumiał.

Teraz musiał tylko pogadać z Nocturnem.

Xin wystukał coś na swoim mini kompie, który znajdował się na jego przedramieniu.
-Komandorze?! Tu Xin! Wiem, że to dziwnie zabrzmi, ale musimy stąd wyemigrować tak szybko jak się da.
-Tyle to Ja też wiem! Ale do cholery nie teraz!
-Sir! Nie zauważył Pan, że te gówna chcą nas pozbawić wszystkich osłon?! Za kilkanaście minut będą nas mieli jak na dłoni! Nawet ruiny nas nie osłonią!

Xinowi odpowiedziała cisza. Nocturn zastanawiał się nad tym co usłyszał.


woskar

22 XII 2004 23:10 CET
woskar

Czarny myśliwiec przemierzał przestrzeń nad Draconią. Komandor włączył urządzenia maskujące i antyradarowe, ale nie łudził się, że radary Dowódcy Wywiadu Imperium nie wykryją go. Jedyne, co mógł zrobić to zachować odpowiedni dystans za statkiem Kontradmirała i modlić się, aby nie zwracali na niego większej uwagi.
Za chwilę wejdę w atmosferę, pomyślał. Z kieszeni płaszcza wyjął miętową gumę do żucia i zapiął pasy. Uśmiechnął się, gdy poczuł orzeźwiający smak.
Shadow´em szarpnęło. Oho, zaczyna się, powiedział do siebie. Zacisnął mocniej ręce na sterze i przygotował się na dalsze turbulencje. Nie musiał czekać długo. Myśliwiec zaczął się trząść i rozgrzewać. W środku zrobiło się całkiem duszno. Czarny kolor jest fajny, jeśli chodzi o ukrywanie się. Tylko, że się diabelnie rozgrzewa.
Nagle maszyną targnął potężny wstrząs. Zapaliło się kilka kontrolek i coś zaczęło wyć. Woskar nacisnął kilka przycisków, ale niewiele to dało.
- Cicho, do jasnej cholery! - warknął i uderzył pięścią w panel. Wszystko wróciło do normy.
Turbulencje się skończyły. Woskar miał dość nietęgą minę. Nigdy dobrze nie znosił wchodzenia w atmosferę. I tak było nie najgorzej, bo obyło się bez torsji.
Teraz dobrze było widać powierzchnię planety. Statek Kscha już wylądował. Woskar zaklął pod nosem.
- No, teraz to mnie już na pewno widzieli...
I faktycznie, w skutek chwilowej utraty kontroli nad statkiem, wszedł w atmosferę praktycznie nad nimi. Nie było szans, żeby tym razem go nie zauważyli.
Chcąć im szybko zniknąć z oczu, komandor wykonał gwałtowny manewr w prawo i poleciał dalej. Szukał miejsca do lądowania. Trzeba było zabezpieczyć myśliwiec. Około kilometra dalej znalazł wręcz idealne miejsce.
Niewielka kotlinka otoczona stromymi i wysokimi skałami. Tylko, żeby się tam jeszcze zmieścić...
Po chwili jednak udało mu się umieścić statek prawie, że na styk. Otworzył właz, wziął niezbędny sprzęt i wyszedł na zewnątrz.
- No proszę! Nawet nie zarysowany! - jego twarz znów wyszczerzyła się w uśmiechu.
Zabezpieczył maszynę i poklepał po silniku.
- Niech cię aniołowie strzegą do mojego powrotu. Mam nadzieję, że zastanę cię tu w całości... i że wogóle wrócę...
Woskar poprawił kapelusz i wspiął się po skałach. Były dość strome, ale w końcu poradził sobie z nimi. Z zejściem były już większe problemy. Musiał zeskoczyć, ale i to mu się powiodło. Na dole rozejrzał się. Żadnych blaszaków, to dobrze.
Dziarskim krokiem ruszył w kierunku lądowaniu statku Kontradmirała, aby kontynuować swoją misję.

* * *

Ruiny. Zapewne spalona fabryka. Dobrze, jest trochę cienia, można chwilkę odetchnąć.
Woskar przysiadł pod ścianą i otarł pot z czoła. Wyciągnął piersiówkę i pociągnął łyczek. Nalewka ziołowa od razu przegnała zmęczenie i przegrzanie. Dosłownie po dwóch minutach wstał i już zamierzał iść dalej, kiedy usłyszał skrzypnięcie. To brzmiało, jak potarcie metalem o metal.
- Blaszaki, psia ich mać...
Z kabury wyjął obromnego Desert Eagla z tłumikiem. Zajrzał przez dziurę w ścianie, gdzie kiedyś zapewne były drzwi od zaplecza. Pusto.
Po cichu zakradł się do głównej hali. Mnóstwo rupieci i zardzewiałych maszyn fabrycznych.
Skradał się pod ścianą, gdzie był największy cień. Po chwili zobaczył, co wywoływało metaliczne odgłosy.
Robot. Metalowy pająk wielkości cielęcia. Obrzydliwość. Woskar nigdy nie znosił pająków, panicznie się ich bał. Ten wprawdzie był mechaniczny, ale nadal wydawał się mu odrzucający.
Blaszak definitywnie czegoś szukał. I zdaje się, że znalazł. Gruba płyta w podłodze. Zejście do piwnicy, czy może raczej bunkra.
Komandor wziął głęboki oddech i skupił się. Odrzucił wszystkie emocje i przypomniał sobie maksymę, którą kiedyś usłyszał, kiedy uczył się strzelać z łuku. "Nie próbuj trafić w cel, zjednocz się z nim."
Wypalił. Pocisk przeciął powietrzę z cichym gwizdem i trafił prosto w jeden z wizjerów pająka. Ten odrazu zwrócił uwagę na żołnierza. Pozostałe wizjery bacznie wpatrywały się w ciemność, skąd doszedł strzał. Ruszył w tamtym kierunku.
Komandor oddał jeszcze cztery strzały, jednak podziurawiły one jedynie powłokę, nie czyniąc większych szkód. Wróg był już blisko.
Woskar odłożył pistolet i wyszarpał z pochwy szablę. Zdecydowanie wolał walkę w starciu.
- Deus spes mea - szepnął i pocałował klingę, gdzie taki właśnie stał napis.
Rzucił się do przodu, ale na tychmiast skoczył wysoko w górę, na jedną z zardzewiałych maszyn fabrycznych. Blaszak zatrzymał się i strzelił salwą. Pociski zrobiły tylko dziury w ścianie.
Żołnierz zeskoczył z tyłu i ciął w nieosłoniętą część, tam, gdzie odnóże łączyło się z tułowiem. Sądząc po syku i tym, że odnóże nagle zwisło bezwładnie, przeciął kable. Znów wyszczerzył się w uśmiechu i, korzystając z tego, że robot się odwraca w jego stronę, ciął jeszcze raz, szeroko. Tym razem opadły dwa odnóża, a cielsko zachwiało się i gruchnęło o ziemię z łoskotem. Ostatkami sił maszyna starała się jeszcze zaatakować, wystrzeliła kolejną serię. Kolejną nietrafioną serię.
Komandor wyszczerzył się jeszcze bardziej i ciął u nasady "głowy" blaszaka. Po metalowym cielsku przeszły linie wyładowań, po czym zupełnie znieruchomiało.
- Soli Deo Gloria! - szepną uradowany żołnierz i ucałowawszy drugą stronę klingi (z takim właśnie napisem), schował szablę do pochwy. Zaraz też podniósł pistolet i schował do kabury.
Podszedł bliżej do płyty w podłodze. Solidny, gruby tytanowy właz. A więc bunkier. Tyle, że właz był teraz lekko sfatygowany i można było spokojnie zajrzeć do środka.
Komandor nachylił się nad otworem.
- Militarna Sieć Valkiria! Jest tam kto?
Po chwili odpowiedział mu przerażony i osłabiony męski głos.
- Jesteśmy!
- Ilu?
- Dwanaście osób. W tym trzech chorych i dwu ciężko rannych.
- Poczekajcie tu jeszcze trochę, postaram się zorganizować pomoc. Póki co, zabarykadujcie się. Może przyjść tu jeszcze więcej tego plugastwa.
Woskar wstał i wyjął zza pazuchy komunikator. Chwilę się zastanawiał, po czym wpisał jako adresata Melfkę.

Pani Komandor,
w lokacji 236.567.982 pod ruinami fabryki znajduje się bunkier. W środku czeka swunastu cywili, w tym trzech chorych i dwu rannych. Jak będziecie mieć czas i możliwość, proszę przysłać tu pomoc. I to, najlepiej, w miarę szybko.

Nie podpisał się. Wysłał anonimowego V-maila.
- Panie żołnierzu... - słaby głos doszedł go od strony włazu.
- Słucham?
- Ma pan może trochę jedzania lub wody?
Komandor westchnął. Podał im manierkę z wodą i paczkę sucharów. Piersiówkę i gumę do żucia zostawił dla siebie.
- Dobra, muszę zmykać. Czas nagli. Trzymajcie się. Do widzenia! - woskar odwrócił się i szepnął, już tylko do siebie. - ...oby...


Necrone

24 XII 2004 8:49 CET
Necrone

Natychmiast wykonał polecenie dowódcy. Wskazał ręką na dwóch najbliższych żołnierzy i ruszył w stronę dziwnego dźwięku. Poruszali się ostrożnie. Necrone szedł pośrodku dwóch żołnierzy. Odgłos pochodził widocznie z dalszej odległości niż się spodziewali. Odeszli już znaczny kawałek od głównego oddziału przedzierając się przez liczne krzewy i fundamenty jakiś budynków. Wszyscy byli spięci. Poruszali się dość wolno, chcąc pozostać w ukryciu przez jak najdłuższy czas. W końcu doszli do podłużnego muru. Był on chyba jedyną pozostałością po dawnym baraku. Nie musieli wychylać nawet głów by zobaczyć gigantycznego pająka, który najwyraźniej nieświadomy ich wizyty zajmował się prawdopodobnie dalszym obserwowaniem okolicy. Albinos natychmiast rozdzielił bezgłośnie zadania dla swych podkomendnych. Bezszelestnie podeszli do końców muru, a albinos do środkowej jego części. Maszyna skierowała jeden ze swych czujników w ich stronę, lecz po chwili zrezygnowała, na rzecz według jej programu ważniejszą. Lekkie i szybkie wychylenie głowy i już wiadomo, że pająk jest sam. Na sygnał kapitana w stronę maszyny poleciały dwa granaty, po czym nastąpiła krótka seria z karabinów. Pająk padł jak długi. Ostrożnie wychylając głowy zwiadowcy zauważyli kilka ludzkich zwłok obok nieczułej góry metalu. Niemiłe myśli przebiegły przez głowę oficera. Nie widząc nikogo ani niczego w pobliżu albinos szepnął:
- To pewnie była czujka. Lepiej będzie jak się wycofamy i poinformujemy o wszystkim kontradmirała. Lepiej trzymać się na baczności.
Cofnęli się tą samą drogą, co przedtem. W trakcie drogi powrotnej Necrone otrzymał v-maila o przemieszczeniu się szwadronu i nie napotkaniu żadnego wroga. To tym bardziej zaniepokoiło kapitana. Oddział Kscha oddalił się, więc należało jak najszybciej do niego dotrzeć. Wychodząc w tym samym miejscu, w którym oddalili się od reszty zaczęli jak najszybciej i jak najostrożniej podążać za kontradmirałem. W końcu dotarli do szwadronu. Necrone szybkim krokiem podszeł do Kscha i zdał relacje ze swego zwiadu.
- Nie podoba mi się to. One chyba się do czegoś przygotowują.- zakończył kapitan.....


woskar

24 XII 2004 15:26 CET
woskar

Barak już dawno zniknął między skałami. Po kilkunastu minutach ostrożnego i - co oczywiste w tym przypadku - cichego marszu, komandor dotarł do miejsca desantu oddziałów Kontradmirała Ksch.
- Cholera, spóźniłem się...
Wtem usłyszał wybuchy i odgłosy wystrzałów w pewnej odległości od siebie. Skrył się dokładniej. Po zaledwie paru minutach zobaczył kilku żołnierzy Oddziałów Specjalnych. Prowadził ich albinos o szarży kapitana wywiadu. Necrone, adiutant Kscha.
- Dobrze, że jesteś, Przyjacielu... Zaprowadzisz mnie do Twojego szefa... - pomyślał woskar i uśmiechnął się pod wąsem. Wbrew pozorom, w tym uśmiechu nie było nic ze złośliwości ani mściwości.
I faktycznie, kapitan doprowadził go do Kscha. Jego oddział właśnie maszerował, ale kiedy albinos podszedł do Szefa Wywiadu, ten kazał szwadronowi się na chwilę zatrzymać. Necrone zaczął zdawać relację.
Woskar nie mógł ryzykować zbytniego zbliżenia się do oddziału, więc nie słyszał, o czym rozmawiają. Obserwował ich tylko z daleka, ukryty za sporym odłamem skalnym, jakich na tym terenie było dużo.
Nagle spostrzegł metaliczny błysk między skałami. Ostrożnie zakradł się w tamtą stronę.
Blaszak. Kolejny cholerny pająk. Tyle, że tym razem jeszcze większy, prawie taki jak koń. I do tego też się skradał... do rozmawiających oficerów.
Woskar miał nadzieję, że żołnierze zajmą się maszyną, ale kilku rozmawiało, jeszcze paru innych chwyciło za swoje drugie śniadanie, a pozostali rozglądali się wszędzie, tylko nie tam, gdzie trzeba. A ta metalowa puszka już brała na celownik obu oficerów.
- Krzywa twoja nać, blaszaku! - warknął cicho woskar, rozejrzał się jeszcze raz i podewziął decyzję. Skrzywił się, myśląc, jak to się może skończyć i co zrobi z nim Aethan, ale życie kontradmirała było ważniejsze.
Przeżegnał się, ucałował klingę szabli, w drugiej ręce sciskając granat EMP... na wszelki wypadek.
- Deus spes mea... - szepnął i rzucił się w stronę pająka.
Rozpędził się i odbił od kilku niewielkich głazów. Wskoczył na grzbiet metalowej bestii. Omal nie spadł, ale udało mu się utrzymać równowagę. Niestety maszyna znów zaczęła mu to utrudniać, kiwając się jak byk na rodeo.
Woskar ciął w odsłonięte obwody na sojeniu odwłoka. Niestety, kolejny podryg blaszaka sprawił, że chybił. Ostrze uderzyło w pancerz i skrzesało iskry. Metaliczny odgłos uderzenia i odgłosy wystrzałów działek robota zwrócił uwagę żołnierzy, którzy już zaczęli się kierować w stronę walczących.
- Cholera! - syknął komandor. - Nici z konspiracji.
Złość nagle dodała mu sił i ciął znów, nie trafił. Nagle jednak przypomniał sobie słowa swego byłego nauczyciela szermierki. "Uspokój się, a trafisz na pewno." Starając się utrzymać równowagę, oczyścił umysł z emocji.
W tym czasie żołnierze dobiegli na miejsce, ale to, co zobaczyli, zaskoczyło ich.
Dobrze. Zanim się otrząsną i zaczną strzelać, mam jeszcze parę sekund. Komandor zgrał się z ruchami pająka. Przestały być dla niego szaleńczymi podskokami bestii. Stały się tańcem. Tańcem, który on postanowił poprowadzić. Potężnie ciął szablą. Tym razem klinga weszła gładko w spoloty kabli i układy scalone w szparze u nasady odwłoka.
Cielsko robota zaiskrzyło i opadło bezwładnie na ziemię, wzbijając pył. Woskar skorzystał z okazji, by czmychnąć niepostrzeżenie.
Żołnierze już byli gotowi do strzału, ale trochę poniewczasie. Zanim kurz opadł, czarna postać zniknęła. Próbowali jej szukać, ale bezskutecznie, nikt nie widział, w którą stronę się udała.

* * *

Woskar po cichu przebiegł spory kawałek drogi, chowając się za skałami. Gdy był już w odpowiedniej odległości, by nie mogli go wypatrzać, przykląkł na jednym kolanie i odetchnął. Adrenalina dawało o sobie znać pulskowaniem krwi w skroniach.
- Soli... Soli Deo Gloria... - wyszeptał, dysząc. - Niewiele brakowało.
Ucałował klingę, schował ją do pochwy, a granat zabezpieczył i przypiął spowrotem do pasa.
Oparł się o skałę plecami. Tutaj, po ocienionej stronie, była przyjemnie chłodna.
Sięgnął po piersiówkę i pociągnął łyk.


Szwadron

25 XII 2004 16:54 CET
Necrone

Wszyscy skorzystali z chwili spokoju, gdy kapitan rozmawiał z kontradmirałem. Po zdaniu raportu wymieniali kilka uwag o terenie i dziwnym zachowaniu spotkanej maszyny. Obawy albinosa okazały się trafne. Po chwili w pewnej odległości pomiędzy skałami dało się usłyszeć odgłosy walki. Oficerowie wyrwani z rozmowy szybko spojrzeli w prawo skąd dochodziły dźwięki. Nie dostrzegli jednak niczego oprócz grupy żołnierzy, którzy wyraźnie zostali brutalnie ocuceni z swych rozmyślań. Kilku pospiesznie chowało racje żywnościowe, jednocześnie podnosząc swą broń. Niecenzuralne wyrazy, jak i rozkazy sypały się z ust kapitana. Szybko sformowano szyk i jeszcze szybciej ruszono w kierunku skał. Podzieleni na małe grupy jedni zajeli bezpieczne pozycje przy skałach wychylając się i ubezpieczając następne grupy. Żołnierze musieli zatrzymać się na moment, ponieważ duże tumany kurzu zakrywały całą widoczność. Po chwili naturalna zasłona zaczęła opadać, a z niej wyłonił się padający na ziemię mechaniczny pająk, a w oddali było widać znikającą czarną postać. Grupy nie strzelały czekając na rozkaz Kontradmirała. Żołnierze szybko zabezpieczyli teren. Kilu z nich chciało szukać tajemniczej postaci, lecz nikt nie wiedział, w którą stronę się udała.
Necrone podchodząc ostrożnie do maszyny powiedział:
- Tak. One szykują coś większego. Prawdopodobnie gdyby nie ta postać nasi żołnierze - spojrzał wymownie na tych, którzy pospiesznie chowali jedzenie - ponieśliby trochę strat. Trzeba zdwoić czujność i w trakcie marszu można wystawić czujki po bokach oddziału. Kontradmirał słuchając wypowiedzi albinosa wpatrywał się cały czas w horyzont jakby próbując coś wypatrzyć....


Okiem kontradmirała

27 XII 2004 13:55 CET
Ksch

Starał się dostrzec człowieka, który ich śledził. Wyczuwał jego obecność, czasem bliżej, czasem dalej od oddziału. Dał sygnał do wymarszu.

Oddział rozproszył się i przegrupował. Wszyscy, łącznie z kapitanem i kontradmirałem przemykali w dwóch rozciągniętych kolumnach, tak aby nie być łatwym celem dla robotów. Tajemniczy szpieg nie ujawniał się na razie. Ksch przestał się nim interesować. Zbliżali się w kierunku centrum miasta. Coraz częściej mijali potężne wyrwy powstałe od uderzenia obcych statków. W pewnym momencie prowadzący sierżant podniósł rękę. Wszyscy przylegli do ziemi. Ksch zgarbiony podbiegł do żołnierza.
- Co się dzieje Walters? - zapytał zwiadowcę.
Sierżant nic nie odpowiedział tylko wskazał ręką na zgrupowanie poniżej - kilkadziesiąt robotów stało w niecce przygotowując się do wymarszu. Jeden po drugim wysuwali żelazne nogi, włączali czerwone diody i ruszały w stronę miasta. Po chwili z dziury w ziemi wyłaziły kolejne i ustawiały się "niewłączone", aby po kilku chwilach, gdy nadejdzie ich kolej ruszyć.
Wskazał ręką szwadronowi, żeby ustawili się wokół niecki. Sam wycofał się w stronę albinosa, który jako jedyny zastygł w bezruchu.
- Nie spuszczaj ich z oczu - syknął w stronę Necrone´a - przejmujesz dowodzenie. Albinos skinął głową i ruszył w stronę oddziału. Żołnierze byli doskonale ukryci. Roboty nie zauważały ich. Szykowali broń, czekali na sygnał.

Ksch wycofał się w pobliże wzniesienia. Skoncentrował się. Zwiadowca był blisko. Czuł jego obecność. On go obserwował. Zamknął oczy. Po chwili spojrzał w stronę wzgórza. Był tam - niewielka sylwetka na samym szczycie. Przed atakiem na roboty musiał ustalić pewne rzeczy. Najpierw Dejwut - pomyślał i wysłał wiadomość do komandora, informując go o położeniu swojego oddziału i o zgrupowaniu wroga. Musieli zaatakować ich z obu stron. I to szybko. Im więcej zabiją przed aktywacją tym lepiej.
Szybkim krokiem ruszył w stronę wzgórza, starając się nie zgubić impulsu Zwiadowcy. - Nie uciekniesz mi - pomyślał kontradmirał przyspieszając.


Yaahooz i Bow

27 XII 2004 14:55 CET
Yaahooz

Manta dosyć długo leciała za małymi myśliwcami protoskimi. Wydawało się, że krajobraz na zewnątrz nie ulega zmianom. Ciągle tylko lód, śnieg, gdzieniegdzie nagie skały, zazwyczaj płaskowyż, czasami płytka dolina, na horyzoncie majaczyły od kilku chwil szczyty jakiegoś pasma gór.

W pewnym momencie myśliwce zaczęły zwalniać, aż w końcu zawisły w powietrzu nad... niczym.
- I co, to tutaj? - adiutant rozejrzał się sceptycznie przez ekrany.
- Zobaczymy - skwitował Yaahooz.

Po kilkunastu sekundach okazało się, że "tutaj" to faktycznie "tutaj".
Ogromna połać lodowej płaszczyzny pękła na dwoje, a później dwie klapy okrągłego włazu, o średnicy przekraczającej prawdopodobnie ze 3 kilometry, zaczęły saię powoli unosić. Pod nimi zaś było coś co przypominało ogromną, sztuczną jaskinię, która schodziła pionowo w dół, coraz bardziej rozszerzając swoją średnicę i ciągnąc się w głab ziemi na kilkanaście kilometrów. Na jej ścianach widniały dziesiątki statków różnej wielkości, które zadokowane były... do ścian. W ścianach widniały też dziesiątki pustych miejsc do dokowania, za którymi były wydrążone w skale korytarze i zapewne wiele innych pomieszczeń. Tak naprawdę ten ogromny pionowy słup był jednym wielkim kosmodromem, w którym mieścił się nawet protoski niszczyciel. Całośc była oświetlona setkami większych i mniejszych kryształów, które wsyatwały z okrągłych ścian i promieniowały jasnobłekitnie.
- O w mordę... - skwitował Than.

Manta podążyła za myśliwcami, zleciała jakieś 600 metrów w głąb pionowego kosmodromu, a następnie zadokowała przy jednym z uchwytów, bo takie instrukcje przysłali piloci myśliwców, które następnie szybko odleciały. Mechaniczne chwytaki złapały statek z dwóch stron i unieruchomiły go, a później do włazu przysunął się wysuwany korytarz, który przyssał się do wejścia od zewnątrz.
- Wygląda na to, że możemy iść na kawę - powiedział Yaahooz
- Raczej na kawsko - stwierdził Than - łeb mnie boli.

Kiedy Norm zdusił przycisk włazu, a ten otworzył się cichutko, w korytarzu stała jedna osoba. Protoss, prawdopodobnie żołnierz, który ukłonił się nieco w dziwny sposób (przyłożył nieco głowę do ramienia), odwrócił się i poszedł przed siebie.
Czwórka ludzi została przez niego zaprowadzona do dosyć przestronnej sali, oczywiście też wykutej w skale, oświetlonej kryształami. Protoss wskazał na lewitujące krążki, które najwidoczniej służyły do tego, aby na nich usiąść, a później wyszedł. Po kilkunastu sekundach z drugiego korytarza dało się słyszeć kroki, a później okrągłe drzwi otworzyły się. Otworzyły, czyli od środka do zewnątrz wjechały w ściany. Do pomieszczenia weszło trzech protossów. Ale nie żołnierzy. Nosili na twarzach coś w rodzaju masek, ponieważ widać było tylko ich oczy i to co powyżej oczu, mieli na sobie coś co przypominało tunikę (ale było dłuższe niż standardowa tunika), na którą narzucili płaszcze z jakiegoś cienkiego materiału. Głowy mieli odkryte, nie nosili kapturów. Yaahooz wstał i skłonił się ceremonialnie. Obcy oddali ukłon, a później chyba porozumiewali się z Admirałem telepatycznie, bo po chwili Yaahooz powiedział do pozostałych.
- Mówią, że możecie tutaj odpocząć. Przyniosą wam coś do jedzenia, picia i tak dalej. Ja pójdę z nimi, ponieważ na razie tylko pobieżnie powiedziałem co nas tu sprowadza, a cała sprawa wymaga szczegółowej rozmowy. Wygląda na to, że chyba nam pomogą - uśmiechnął się nieco do wymizerowanej dziewczyny. A później wyszedł za trzema protossami, którzy wcześniej zdążyli się odwrócić i wejść w korytarz.


Szeregowiec J.

27 XII 2004 19:01 CET
J

Zabrał się do pracy. Nie znał się najlepiej na przeróbkach amunicji, musiał mieć kogoś do pomocy. Skontaktował się z saperem z kompanii B, Summersem. Facet z zamiłowania zajmował się takimi rzeczami i, co najważniejsze, zawsze miał sprzęt do takiej roboty. Po minucie dotarł do pozycji szeregowca. J wytłumaczył mu w skrócie o co biega i wziął się za swoją robotę. Polegała ona na zrobieniu niewielkiego ładunku wybuchowego i detonatora wstrząsowego. Obwód miał reagować dopiero na drugi silny wstrząs, w przeciwnym razie pocisk eksplodowałby w lufie. Zrobienie takiego cacka zajmowało chwilkę.
Obok niego Summers nawiercał każdy nabój od Xina. Jak tylko dostawał gotowy ładunek od J, wszadzał go na miejsce i zalewał woskiem.
Po ponad pół godzinie wszystkie pociski były gotowe. J podczołgał się do Xina.
- Masz!
- Dzięki, będzie działać?
- Powinno, opóźnienie będzie mniejsze niż chciałeś.
- Ile wynosi?
- Skąd mam wiedzieć? Około mikrosekundy. Powinno i tak eksplodować pod pancerzem. Tylko dobrze celuj, bo przebijalność znacznie zmalała. Na duże roboty nawet nie masz co amunicji tracić.
- Okej, dzięki.
Xin od razu wypróbował nowy wynalazek strzelając do robota. Pocisk wbił się i eksplodował. Niezbyt silnie, ale wystarczyło do zrobienia dziury o średnicy 12 cm. Robot zaiskrzył i zaczął się miotać na wszystkie strony. Nie przestawał strzelać, co doprowadziło do uszkodzenia kolejnych dwóch maszyn.
- Yeah! - Xin zawył z radości.
- Dobra, ja wracam na swoją pozycję - powiedział J, widząc, że wynalazek działa jak należy.
Po minucie dotarł do Kemera, który twardo odpierał ataki od północy. Znalazł sobie pozycjęi otworzył ogień do szturmującego przeciwnika. Atak robotów powoli załamywał się, część jednostek wycofywała się do uliczek, reszta je osłaniała. Na placu leżało kilkadziesiąt maszyn, głównie mniejszych. Walka zamierała, w końcu się skończyła. Przynajmniej na razie. Wszyscy odetchnęli z ulgą. Nie na długo. Trzeba było zająć się rannymi i wzmocnić osłony.


´><´

27 XII 2004 19:26 CET
Ibrachim

Dwaj szeregowi, którzy byli wraz z nim w południowej części nieśli go do piwnicy. Przeciskali się przez kloce betonu i żelastwa, aż dotarli do schodów prowadzących do mini-szpitala. Podbiegli do nich sanitariusze i zabrali sierżanta. Ból u nogi nie przestawał, w końcu ostrze maszynki dziabnęło go i to ostro. Doniesiono go do prowizorycznego łóżka i zdjęto opatrunek. Lekarz wziął mini-rentgen i prześwietlił nogę. Kości były całe, ale jedno ścięgno zostało zerwane. W nodze były jeszcze kawałki metalu. Krwotok z kończyny ustał, doktor wziął się do usuwania opiłków "ciał obcych". Wsmarował w ranę szybko-gojący żel, który natychmiast zaczął działać. Po pół godzinie rana była widoczna, ale zasklepiała się, ból minął i sierżant mógł wrócić do towarzyszy broni. Wstał, lekko kulejąc wyszedł z piwnicy przy pomocy szeregowych. Przystanął, oparł się o ścianę i jedną ręką szukał czegoś po kieszeniach, drugą przytrzymywał się, aby nie stracić równowagi. Nerwowo chodził dłonią po kurtce i wkrótce znalazł w bocznej kieszeni zdjęcie. Była na nim przedstawiona jakaś rodzina. Ojciec, matka i dwóch synów. Ibrachim uśmiechnął się i schował zdjęcie do kieszonki.
- Coś się stało, sir? - zapytał szeregowy Vak
- Nie, wszystko w porządku - odpowiedział
Ruszyli dalej w kierunku północnej linii obrony opery. Idąc nie słyszeli żadnych odgłosów walk. "Pewnie wróg daje nam odpocząć". Po kilku minutach doszli.
Przy barykadach siedzieli żołnierze. Jedni nosili rannych, drudzy coś jedli, a inni jeszcze po prostu czekali, licząc amunicję. Wielu z nich było bardzo zmęczonych, nawet strach i przerażenie tak im nie dokuczało jak pragnienie snu i dobrego jedzenia. Sierżant podszedł do J`a i Kemera siedzących za dużą barykadą.
- Jestem - powiedział
- Nareszcie! - prawie krzyknął Kemer
- Znalazłeś jakieś dziury? - zapytał starszy Jusl
- Jedynie łączącą południowy i północny front, właściwie to ją zrobiliśmy - odpowiedział Ibrachim
- Co z moim BPW? - zapytał
- Poszło do piachu, jakiś szeregowy wsiadł do niego, ale z braku umiejętności zrobił spięcie w konsoli - odpowiedział J
- Cholera, który to?
- I tak już nie żyje
- Eh... ilu nas jeszcze zostało Kemer? - zapytał młody Jusl
- Z 30-40 będzie, ale i tak chłopcy są na wymęczeniu, amunicja już się kończy, jedzenie też. Jeżeli nikt po nas nie przyleci to marnie tutaj skończymy - odpowiedział mu brat
- Idą, idą! - krzyknęli dwoje szeregowych, którzy wyszli na zwiad.
- Do broni! - odkrzyknął Kemer, żołnierze rzucili się na posterunki i załadowali broń.
Ibrachim dostał od J`a karabinek i także wyczekiwał wroga. Z pyłu i kurzu wydobyły się dwa małe pająki, a za nimi jeszcze cztery.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
harvezd
Ten, o którym Seji mówi, że jest fajny



Dołączył: 16 Lis 2005
Posty: 1485
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: stont kleeckam

PostWysłany: Pią 18:28, 25 Lis 2005    Temat postu:

woskar

27 XII 2004 19:38 CET
woskar

Komandor wyprzedził nieco szwadron Kscha, wszedł na sporą skałę. Schował się za wierzchołkiem i obserwował poczynania żołnierzy. W dolinie się zakotłowało. Blaszaki właśnie formowały szyk. Były gotowe do wymarszu.
- Cholerne puszki, psia ich mać. Wygląda na to, że szykują szturm na miasto. Trzeba by je powstrzymać, tylko jak? - mruknął pod wąsem.
Valkirijczycy czyba też zauważyli, co się święci, gdyż przybrali postawę niską. Zrobiło się trochę zamieszanie.
Woskar mimowolnie skierował wzrok za roboty. Pierwsza partia właśnie wyruszyła. Komandor po chwili się ocknął i wrócił do obserwowania oddziału Kontradmirała.
Coś nie grało. Nigdzie nie mógł znaleźć Kscha. Nie było go wśród żołnierzy.
- No proszę, pan Kontradmirał również potrafi się skradać... - woskar uśmiechnął się lekko, ale po chwili spoważniał. - Gdzie go diabli ponieśli?
Jego twarz stężała. Przed chwilą się zdekonspirował, a Ksch był szefem Wywiadu i do tego psionikiem. Było oczywiste, że poszedł go szukać.
Trzeba się przygotować do konfrontacji, a raczej, żeby do niej nie dopuścić. Kontradmirał mógł się tu zjawić lada moment. Nie zostało wiele czasu.
Woskar sięgnął do sakiewki przy pasie. Wyjął kilka suszonych liści, korzeni i łodyżek ziół, pochodzących zapewne z różnych planet, które odwiedził ostatnimi czasy. Wziął po odrobinie każdego i roztarł w dłoniach, resztę wrzuciwszy spowrotem do sakiewki. Paseczek zrolowanych ziół wziął do ust i pociągnął łyk nalewki ziołowej z piersiówki. Wszystko razem zaczął rozcierać zębami, aż nalewka zmieniła smak i właściwości. Połknął i przymknął oczy. Przez jego ciało przebiegł dreszcz. Nagle skulił się, a potem gwałtownie wyprężył, niemal udeżając głową o skałę.
Rozwarł powieki. Jego źrenice były nienaturalnie rozszerzone. Płatki nosa również się rozszerzyły. Wciągnął w nozdrza powietrze. Poczuł zapach kurzu, dymu z miasta oraz oleju, zapewne z maszyn.
Zmysły się wyostrzyły.
Wtem usłyszał odgłos szurnięcia butem o skałę. Kontradmirał był już blisko. Jakieś 10 może 7 metrów po lewej. Za skałą w kształcie zębu rekina.
Komandor rzucił się na prawo. Jego ruchy były szybkie, zwinne... i bezbłędne. Przemykał między skałami niczym wielki, czarny kocur... lub raczej duch, bo nie wydawał przy tym żadnych odgłosów.
A mimo to słyszał, że Ksch podąża za nim. Również bezbłędnie, jak wilk za swą ofiarą. Nie dawał za wygraną.
Ale jak udało mu się go wyśledzić?
No jasne! Przecież jest psionikiem! Podąża za moją świadomością! Woskar zrozumiał, że już mu nie ucieknie...
Miał do wyboru albo dać się złapać, albo wywieść go w dolinę, gdzie były oddziały Molocha.
...albo przechytrzyć. Przypomniał sobie pewną technikę, którą poznał jeszcze jako nastolatek na pewnej mroźnej i górzystej planecie, wiele lat świetlnych stąd.
Przyspieszył kroku i zwiększył dystans. Gdy był już dostatecznie daleko, rzucił się we wgłębienie w skale, w taką małą, ciemną jaskinkę, jakich było tu wiele. Ukrył się jak najgłębiej mógł.
Usiadł po turecku. Wziął wielki wdech. Powoli zwolnił bicie serca do jak najwolniejszego, oczyścił umysł i... przestał myśleć. Nie było to proste, ale zupełnie wyciszył swoją świadomość, uśpił ją. Zupełnie tak, jakby umarł.

Ksch stracił sygnał. Nie wiedział, w jakiej odległości mógł się wtedy znajdować tajemniczy szpieg, jedynie przypuszczał kierunek. Choć i tego nie był w stanie określić dokładnie. Sygnał zupełnie jakby zniknął... zupełnie jakby ta istota umarła...


Oddział...

27 XII 2004 21:53 CET
Necrone

... był gotowy do akcji. Żołnierze ustawili się na pozycjach, ekwipunek był w najwyższej gotowości. Wystarczyło jedno słowo, jeden gest kapitana, a rozpętałoby się piekło. Grupa stojących maszyn nie wytrzymałaby ataku. Pozostawał jeden problem. Robotów było znacznie więcej w dziurze. Potrzebne było wsparcie, bo sami nie utrzymaliby pozycji gdyby wróg wciąż napierał. Cóż gra była warta świeczki. Zwlekał jeszcze chwilę obserwując niszę. Spojrzał jeszcze raz w stronę, w którą oddalił się Ksch, poczym dał sygnał do ataku. Żołnierze zaczęli obstrzał ze swych pozycji. W stronę blaszaków poleciało kilka granatów, oraz uderzyła w nie seria pocisków każdego z podkomendnych. Nie aktywowane roboty już nigdy nie wstaną. Po tej krótkiej chwili wszyscy przeładowali broń czekając na ruch maszyn. Pot spływał z czoła kapitana. Polecił st. szeregowemu Adamsowi oraz dwóm innym żołnierzom by obserwowali tyły oddziału. Sam tymczasem wysłał wiadomość do komandora Dejwuta z prośbą o wsparcie. W odpowiedzi komandor napisał, że o wszystkim już wie. Żołnierze czekali domyślając się ruchu przeciwnika....


Okiem kontradmirała

28 XII 2004 13:55 CET
Ksch

Biegł za Zwiadowcą, w lewo, w prawo, znów w lewo, skok nad skałą...nagle sygnał zanikł. Ksch stanął, zaczęrpnął powietrze, wyrównał oddech i... usłyszał strzały. Po chwili eksplozje granatów. Zaklął. Necrone nie poczekał na posiłki. Zaryzykował. Może miał racje, może się mylił. Kontradmirał zeskoczył na ziemię i spokojnie ruszył w stronę oddziału.

Właśnie przeładowywali. Udało im się zniszczyć kilkanaście uśpionych robotów. Nowe przestały wydostawać się ze szczeliny. Żołnierze trwali w skupieniu. Ksch podszedł do albinosa.
- Necrone, módl się - Ksch zniżył głos, tak żeby nie słyszała go reszta oddziału - żeby Twoja samowolna decyzja nie skończyła się tragicznie. Necrone uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Daliśmy im popalić kontradmirale... - nagle coś zgrzytnęło po prawej stronie. Osunął się gruz. I wtedy otworzyły ogień. Siekły do nich jak do kaczek, nie osłonięci niczym żołnierze dali się zaskoczyć powracającemu patrolowi pająków. Padł Walters - rozcięty niemalże na pół serią jednego z robotów. Szeregowy Adams zbierał z ziemi swoje trzewia, kilku innych leżało na ziemi. Już nigdy się z niej nie podniosą. Kontradmirał skoczył w stronę robotów. Osłony wzmocnił używając pełnej mocy. Strzały nie były w stanie się przez nią przebić. Jednak z każdym pokonywanym metrem słabł. Wyciągnął ostrze psioniczne. Odbił jedną wiązkę, drugą, skoczył pomiędzy dwie maszyny i ciął, jazgot, wybuch, dym. Lewa przecięta na pół, prawa pozbawiona nóg. Obok kontradmirała wyrosła sylwetka albinosa. W ręku miał potężny karabin ściągnięty z jednej z maszyn. Zaczął koncert, naboje przecinały powietrze, natrafiając na pancerze pająków, powodując kolejne eksplozje. Jednak robotów wciąż pozostało kilkanaście, kiedy Necrone wyczerpał już magazynek. Osłony Ksch gasły. Na szczęście oddział zdążył się już przegrupować i znaleźć schronienie między skałami. Rozpoczęli wymianę ognia, Ksch i Necrone rzucili się do ucieczki, kolejne serie robotów mijały ich o centymetry, po chwili kontradmirał poczuł potworny ból w lewym udzie i prawym nadgarstku, upadł. Do skał zostało kilka metrów. Necrone zdążył. Chociaż też krwawił. Ksch przerzucił miecz do lewej ręki. Błyskawicznymi młynkami odbijał kolejne pociski, jednocześnie odczołgując się. Wreszcie, kiedy zaczęło ciemnieć mu przed oczami ze zmęczenia i utraty krwi poczuł potężny uchwyt jednego z żołnierzy. Był bezpieczny. Na razie...


Sierżant Xin

29 XII 2004 16:34 CET
Xin1

J dostarczył mu amunicję. Na małe pająki spisywała się znakomicie.

Xin wymierzył w kolejne czworonożne gówno. Pocisk przebił sensor i wybuch pod pancerzem. Pająk zaczął się miotać na wszystkie strony strzelając bez sesnu na wszystkie strony, niszcząc dwa inne pająki.

Po jakiś 5 minutach piekła, które się wywiązało po przybyciu pająków, wszystko nagle ustało.
Sierżant wychylił się lekko ze swojej kryjówki.
Nic.
Spojrzał przez celownik swojego karabinu.
Pająki odeszły.
Xin spojrzał na Randala, który chował się kilkanaście metrów dalej. Doc widząc, że Xin na niego patrzy pytająco, tylko wzruszył ramionami.

-Co jest do cholery? - Pomyślał Xin.

Wychylił się jeszcze raz.
Nic. Ani śladu po robotach.
Sierżant postanowił zaryzykować. Podniósł się i stanął na środku tego, co kiedyś było ulicą.

Nic do niego nie strzeliło.
-Odeszły!!! - Krzyknął do resztek sił Valkirii i Konfederacji.

Po chwili do Xina dołączył Nasstar.
-Przynajmniej dały nam chwilę spokoju. - Powiedział komandor.
-Ta. Tylko, że to jest kompletnie bez sensu. Wiedzą, że wykończyły by nas w kilkanaście minut.
-Co ci chodzi po głowie? Powinieneś się cieszyć z chwili spokoju.

Xin rozmyślał nad czymś przez chwilę.
-Może masz rację. Może jestem przerważliwony. - Odparł sierżant po chwili.
-Powinieneś się udać do sanitariusza. - Nass wskazał na ranę Xina.
Sierżant dopiero teraz zauważył, że kilka odłamków szkła tkwi w jego ramieniu.

-Idę porozmawiać z Nockiem. Niedługo komandor Wood i kontradmirał Ksch powinni do nas dołączyć.

Nasstar oddalił się w keirunku tego co zostało po budynku.

Xin został sam na ulicy. Dopiero teraz poczuł ból w ramieniu.
Jednak nadal mu coś nie dawało spokoju. Po co te zasrane maszyny dały im dodatkową chwilę życia?

Sierżant udał się do punktu medycznego, gdzie jego rana została natychmiast oczyszczona i opatrzona.

-Coś tu jest nie tak. - Powiedział sam do siebie.
-Słucham? - Odparł sanitariusz.
-Nic. Po prostu głośno myślę.


woskar

4 I 2005 17:38 CET
woskar

Komandor otrząsł się z dziwnego stanu. Przez chwilę było mu niedobrze, ale gdy powąchał nalewkę ziołową, od razu nabrał werwy.
Z prawej dochodziły go odgłosy bitwy. Wyjrzał z ukrycia i zaklął. W dolinie wrzało. Ba, kipiało wręcz.
Wszystkie blaszaki zaangażowały się do walki. Tak samo Valkirijczycy.
Co robić? Chciał im pomóc, ale nie mógł nic zrobić, nie dekonspirując się. A może jednak...?
Może jednak mógł...
Grota, z której blaszaki wyszły. Skoro tam były zaktywowane, to może jest tam coś, co je wyłączy? Tak czy siak, warto spróbować.
Woskar podkradł się bliżej do pieczary. Zabłąkane pociski latały wkoło, ale żaden - szczęśliwie - nie trafił go. Chociaż było blisko - jeden ze strzałów zrobił mu śliczną, okrąglutką dziurkę u dołu płaszcza.
Komandor upewnił się, że nic już z nory nie wylezie i podbiegł bliżej.
Zajrzał do wnętrza. Nikogo.
- Chyba nic mi nie grozi... na razie...
Upewniając się, że nikt go nie widzi, skulił się nieco i zmobilizował całą swoją czujność. Przytulony do ściany zaczął podążać wgłąb groty.


Protossi

4 I 2005 19:20 CET
Bow

patrzyłam na nich jakby podwójnie, gdyż moje ciało "trzymało mnie w sobie" jakoś wybitnie mocno. Po ostatnim siłowym ściągnięciu mnie przez Yahooza nie zdarzało mi się już wychodzenie z siebie. Aż do teraz.
To chyba przez to silne pole psioniczne. Niemal wypychało mnie z ciała i kazało się z sobą zjednoczyć. Walczyłam, ile sił, ale różowa moc umysłów błękitnoskórych istot rosła z każdą chwilą.

Moje ciało bezwładnie opadło na podłogę. Byłam teraz jednością ze światem. Szybowałam... nie, raczej zanurzałam się w niemal czystej energii psionicznej i sama nabierałam mocy. Dopiero teraz czułam, do jakiego stopnia byłam osłabiona.

Nie mam pojęcia, ile trwałam w tym dziwnym stanie. W pewnym momencie poczułam, że przyciąganie mocy słabnie, a później całkiem zanikło. Mogłam wrócić do ciała.

Kontradmirał Bow poczuła się jak ktoś brutalnie obudzony z długiego, przyjemnego snu...


### Orbita ###

4 I 2005 22:04 CET
Harvezd

Rój klinowych okrętów wywołał kompletny chaos na wszelkich wyświetlaczach taktycznych. Liczba jednostek wroga w jednej chwili zwielokrotniła się, pozostawiając obrońców w stanie całkowitego zaskoczenia. Klinowe jednostki podjeły wirujący taniec formując powoli grupy, które podjeły kierunek na wyznaczone sobie cele.
Nie wyglądało to najlepiej i każdy, kto tylko widział sytuację, zdawał sobie z tego sprawę.


### Thor ###

Kontradmirał Modilus wpadł w kilkusekundowy trans kalkulacji i hipotetycznych dróg rozwoju stytuacji. Siedział na fotelu dowódcy intensywnie wpatrzony w holomapę taktyczną. Mostek zamarł w oczekiwaniu na rozkaz.
Jedna z grup wrogich okrętów kierowała się prosto na nich. Należało podjąć zdecydowane, nawet szaleńczo ryzykowne działanie, by ratować sytuację. I ratować siebie...? Przez myśl przemknęła mu treść wiadomości od Admirała "...gdy stanie się zbyt gorąco, zabieraj się z tamtąd..." Modilus podniósł wzrok. "Nie dzisiaj, Admirale", pomyślał.


### Statki Konfederacji ###

Kommodor Rock zmuszał jednostki do tytanicznego wysiłku zmieniając co chwila kurs, dostosowując go do każdej zmiany szyku wroga, ale nic nie przygotowało go na obecną sytuację. Należało zagrać w tym momencie ostrożnie, zachowawczo, wstrzęmięźliwie i przemyślanie...
-Zagramy VaBanqe!- oznajmił donośnym głosem- Formować zwarty szyk. Polecimy w jądro tego chaosu i podpalimy świat od środka! Dalej, wydałem rozkaz!
Bladzi i oniemiali oficerowie mostkowi przekazali rozkazy. Po chwili, statki konfederacji utworzyły zwarty szyk, mierzący we wszystkie strony setkami dział turbolaserów.
-Naprzód- oznajmił- Pełną parą w samą paszczę potwora! Ognia ze wszystkiego co mamy!


### Heimdall ###

-Sir, kieruje się na nas 1/3 sił wroga. Tyle samo podąża w kierunku zgrupowania okrętów Kontradmirała Modilusa- oznajmiono Komandorowi.
Dowódca Floty potrzebował chwili by przeanalizować sytuację:
-Jeżeli tam polecimy, zgubimy ich i siebie, bo przygniotą nas ilością- myślał głośno- Wysłać wiadomość do floty Kontradmirała Aethana. Niech lecą im z pomocą. My odciągniemy tych, którzy na nas lecą...
-Wysłano, sir!
-... Kurs w stronę planety. Wciągniemy ich w studnię grawitacyjną planety.
-I zrzucimy posiłki na planetę- dopowidział Kontradmirał Harvezd.
-I zrzucimy posiłki na planetę- powtórzył mechanicznym głosem Komandor.
Harvezd uśmiechnął się:
-Poprowadzę grupę desantową. Proszę mnie poinformować kiedy będziemy w odległości bombardowania planetarnego. Będę w swojej kabinie- oznajmił wychodząc z mostka.
Obyście nie byli w pobliżu, gdy otworzymy wrota piekła - pomyślał - Obyście usłyszeli moje wołanie.
Drzwi rozsunęły się z syknięciem. Powitał go półmrok kabiny.


### Woskar ###

Korytarz po chwili przyjął okrągły kształt. Pod butami Komandora zastukał metal. Wytężając wzrok, Woskar zorientował się, że stoi w wielkiej rurze, która prowadzi gdzieś hen w dal. W kierunku centrum miasta- pomyślał, a groza zalała go z siłą równą mrokowi panującemu w oddali. Podłoga była usiana śladami setek mechanicznych odnóży, które kierowały się w głąb. Przeskakując kałuże czegoś ochydnego, jednoczący się z ciemnością, pomknął do przodu.
Gdyby nie szermierczy refleks, przebiłoby go ramie jednego z pająków. Niespodziewanie wpadł do dużego sześciennego pomieszczenia- z licznych rozgałęzień można było wywnioskować, że do pomieszczenia, w którym krzyżowały się trzy-cztery większe kanały i kilka mniejszych. Trzy pająki- strażnicy powoli okrążały go. Jakby nie było dość niebezpieczeństw - z jednego z wielkich kanałów powoli, z sykiem hydrauliki, wynurzyła się sylwetka dużego pająka.
Woskar, mierząc odległości i szacując różne szanse zawężającego się pola możliwości wyszeptał krótkie przekleństwo.


### Dach ###

Xin spojrzał w niebo. Na ciemnym nieboskłonie dało się zauważyć odległe błyski. Ibrahim podążył za jego wzrokiem:
-Nadal walczą. Oby z mniejszymi stratami niż my tutaj.
Dołączył do nich Nasstar:
-Nie sądzę. Widzicie tamten większy błysk? To jeden z niszczycieli Imperium. Właśnie wyparowało kilka tysięcy istnień.
Grobową ciszę przerwał odgłos wybuchu dobiegający od południa. W oddali unosił się spiralny komin czarnego dymu. Po krótkiej chwili dobiegły ich odgłosy wystrzałów.
-Konfederaci. Ostra wymiana ognia. Nie przelewa im się.
Jakby na potwierdzenie jego słów na horyzoncie ziemia uniosła się w kuli eksplozji wyrzucając w niebo tony gruzu. I zapewne setki ciał.
-Meldujcie Nocturnowi. Przebili się od południa.


### Kompania Konfederacji ###

-Przebili się, Kommodorze!- ryczał do dowódcy jeden z podoficerów- młodzik o nadpalonym mundurze, z jedną nogawką przesiąknięta krwią.
Veste popatrzył na dwie linie barykad, które jako ostatnie broniły dostępu do centrum miasta z tej strony.
-Wycofać się poprzecznie o trzy kliki na zachód. Spotkanie w punkcie Delta! Migiem!
Podoficerowie pognali by przekazać rozkaz ewakuacji i dopilnować by nic waznego nie zostało pozostawione.
Kolejny dzień, kolejna bitwa, kolejni martwi- pomyślał Kommodor kierując lornetkę w stronę horyzontu. Z południa nadciągała fala wrogich jednostek, która z niszczycielską siłą pochłaniała wszelkie umocnienia i prowizoryczne ludzkie zabezpieczenia. "To żywioł nad którym nei łatwo przyjdzie zapanować" dokończył myśl. Rzucił się do ostrego sprintu w kierunku centrum. Za jego plecami został mały cylinder z mrugającą diodą.
Ostatni żołnierze wycofywali się w boczne alejki, ostrzeliwując się ostro i gnając na złamanie karku ku checkpointowi. Mechaniczne robale kroczyły do przodu strzelając na wszystkie strony i niszcząc wszelkie punkty oporu i miejsca utrudniające przemarsz.
Kommodor liczył kroki i przecznice.... trzydzieści... pięcdziesiąt... przecznica... dwadzieścia... czterdzieści.. przecznica.. pięćdziesiąt - przecznica... dwadzieścia.. no to cyk!
Ziemią zatrzęsło a z oddali dobiegł ogłuszający ryk eksplozji i czegoś jeszcze... agonalny jęk niszczonego i rozrywanego metalu.
-Tu Kommodor Veste. Opera zgłoś się. Przedarli się od południa. Kilkadziesiąt olbrzymów zmierza prosto do centrum. Przygotujcie się- ostatnie słowa wydyszał podejmując bieg. Jego żołnierze czekali w punkcie zbiórki.
Z przodu dobiegły go wystrzały. Już się zaczęło.


### Monolith ###

Niszczyciel Kontradmirała Aethana, osłaniając swoją masywną sylwetką korwety nieustannie wypluwające z siebie deszcz energetycznych pocisków zbliżał się ku Thorowi. Rój obcych okrętów okrążał go powoli, zawężając pole manewru i kąsając bez przerwy plazmowymi żądłami. W pewnym momencie Kontradmirał ujrzał widok, który wzmógł w nim gniew tak, że jego fala dobiegła do wszystkich szczątkowo czułych w promieniu kilkuset metrów.
Dwie klinowe jednostki wbiły się, przeładowując tarcze w kadłub jednej z fregat minifloty, pochłaniając w eksplozji kilkuset oddanych Imperium żołnierzy.
Reakcja była natychmiastowa- zestrzelono cztery najbliższe jednostki wroga, lecz nadal było ich za dużo, a dystans pomiędzy okrętami zmniejszał się z każdą chwilą.


### Konfederaci ###

-To działa- Kommodor Rock triumfował - Rozpraszają się! Nie przestwać strzelać. Zmiana kursu na największe zgrupowanie wrogich jednostek.
-Sir, od strony rufy zbliżają się trzy okręty. Prawie dotykają tarcz. Wyrzutnie rufowe są puste.
-Gdzie są myśliwce!?!
-Związane ogniem... O matko...
Nawet na mostku usłyszano echo uderzenia, gdy złowieszcze klinowe okręty uderzyły w poszycie niszczyciela. Wszyscy wstrzymali oddech.. Zapanowała chwilowa, absolutna cisza. Kommodor otrząsnął się jako pierszy:
-Raport uszkodzeń! Co się stało do cholery?!
Konsternację przerwał pierwszy oficer łącznościowy:
-Sir.. wygląda na to że..


### Thor ###

-Przeniknęli nasze tarcze?- nie mógł wyjść z podziwu Modilus- Wysłać myśliwce. Posłać na pokłady 6, 7 i 8 oddziały marynarki.
Kontradmirał włączył kom i ustawił tak by słyszano go w kazdym zakątku okrętu:
-Tu Kontradmirał Modilus. Przygotować się do abordażu. Wróg przeniknął na statek.


### Monolith ###

-Już trzy okręty, sir! Przenikają nasze osłony, jakby po prostu nie istniały. Nic z tego nie rozumiem....
-Nie dziwią mnie twoje braki w edukacji. Przygotować się do szturmu.

Po chwili na licznych okrętach floty walczącej w obronie Draconii zadudniły setki metalicznych odnóży.


Yaahooz

5 I 2005 14:29 CET
Yaahooz

Drzwi otworzyły się, Yaahooz wszedł z powrotem do pomieszczenia w którym była Bow, byli tam Norm i Than. Dostali wcześniej jedzenie, picie, oczywiście syntetyczne i skromne, bo protossi najwyraźniej nie odżywiali się tak samo jak ludzie i nie posiadali zbyt dużych ilości żywności, którą spożywał normalnie człowiek.
Twarz admirała była pozbawiona wszelkiego wyrazu. Było tak dosyć często, ale tym razem widać w nim było coś więcej, nie tylko brak emocji. Jakby w jednej chwili postarzał się o kilka lat. Ciężko było powiedzieć czy to był efekt stresu, który dopiero teraz zbierał swoje żniwo, czy może czegoś jeszcze.
Yaahooz usiadł i nic nie mówił. Than zaczął coś pytać, Norm też, choć głównie jadł jakąś syntetyczną papkę przypominającą kleik. Ale admirał jakby ich nie słyszał, gapił się jedynie w ścianę. Spojrzał przez chwilę na Bow, a później powiedział bezbarwnym głosem.
- Operacja zacznie się za jakieś 10 do 15 minut. Oni się właśnie przygotowują. Rozmawiałem z nimi dosyć długo o wszystkim, opowiadałem, a raczej pokazywałem co działo się na statku protoskim, o próbach templariusza. Z tego co mi przekazali, wynika że tym razem się uda, że są w stanie pomóc Pani Kontradmirał... - nabrał powietrza i kontynuował - A więc już niedługo. Tymczasem, Than, chodź ze mną, musimy chwilę porozmawiać.
Adiutant wstał i poszli z admirałem na drugą stronę pomieszczenia. Yaahooz zaczął coś mowić, na tyle cicho aby pozostali nic nie słyszęli. Than słuchał, a później zaczął coś odpowiadać, gestykulując nieco bardziej energicznie niż zazwyczaj, nawet wydawało się, że chce się popukać w głowę i gdyby mógł, to podniósłby głos. Yaahooz przerwał unosząc dłoń i znowu coś cicho powiedział. Kłócili się chyba, co trwało jeszcze moment, a później wstali i podeszli do Norma i Bow.
- Zrozumiałeś? - zapytał admirał adiutanta
- Tak jest - odpowiedział Than, a w jego głosie słychać było powstrzymywaną złość i jeszcze inne emocje.
- Dobrze. - Yaahooz spojrzał na Bow - chodź, już czas.


Xin

6 I 2005 22:44 CET
Xin1

wbiegł do centrum dowodzenia. Nocturn razem z Nasstarem i kilkoma innymi oficerami już szykowali plan walki z nadciągającymi robotami. Xin usłyszał strzępek rozmowy między oficerami.
-...schowamy się w budynkach i będziemy prowadzić ostrzał. - Powiedział jakiś kapitan. Mówił całkowicie bez sensu.
-Sir, jeśli mogę się wtrącić. Chowanie się po budynkach jest całkowicie bez sensu. - Xin skomentował strategię kapitana.
-A co sierżant, który nie ma prawie pojęcia o walce może o tym wiedzieć? - Odparł oficer.
Z pomocą sierżantowi przyszedł komandor Nasstar:
-Sierżant Xin służy w K-61, a jak Pan zapewne wie, do K-61 dostają się tylko geniusze strategiczny.
Kapitan już więcej nic nie mówił.

-Dziękuję Sir. Chowając się po budynkach, więcej żołnierzy zginie niż podczas normalnej walki. Kiedy roboty zauważą, że ostrzał prowadzony jest z budynków, natychmiast zacznął je ostrzeliwywać, przez co ludzie zaczną ginąć pod gruzami.

Xin odsapnął i kontynuował dalej:
-Zamiast tego, proponuję wysunąć się trochę w kierunku, z którego nadciąga wróg. Pająki wiedzą, że tu jesteśmy. Jeżeli zaatakujemy je wcześniej zyskamy element zaskoczenia, o ile można je zaskoczyć.

-No dobra, jednak w otwartej walce nie mamy zbyt dużych szans. - Powiedział Nocturn. Komandor spojrzał na mapę leżącą na stole. - Możemy przesunąć się do sąsiedniego kwadratu, tam ukryć się między gruzami, przeczekać, aż wróg nas minie i zaatakować od tyłu.

-O to mi chodziło Sir. - Powiedział Xin. - Kiedy wróg zajmie się nowym zagrożeniem, konfederaci będą mogli ostrzelać roboty od tyłu.

-No dobra, poinformuję PeKonf o naszym planie. Nass, idź poinformuj resztę żołnierzy. - Nocturn już zaczął wydawać odpowiednie rozkazy.

Sierżant analizował jeszcze przez chwilę mapę. Kapitan, który wcześniej sugerował masowe samobójstwo odsunął się i spoglądał na Xina spode łba.

*************

Po 10 minutach wszystko już było gotowe. Wróg miał nadejść lada moment. Xin leżał pośród gruzów razem z Kemerem i Randalem.
-Xin jeśli twój plan wypali, to będziesz chyba najsławnieszym strategiem dzisiejszych czasów. - Powiedział starszy Jusl.
-Kemer, narazie to musimy przeżyć. - Odparł pesymistycznie Xin.
-Cicho bądźcie. Nadchodzą. - Randal szybko uciszył pozostałą dwójkę.

Faktycznie, konfederaci minęli już pozycję Valkirijczyków. Zaraz za nimi podążało kilka dużych pająków plując plazmą w kierunku ludzi.
Z budynków posypał się gruz, plazma latała nad głowami konfederatów. Jeden z nich dostał prosto w nogi, urywając je. Żołnierz uderzył porządnie w glebę, krew ciekała mu z kikutów pod ogromnym ciśnieniem.

-Teraz. - Xin nadał komunikat na częstotliwości sprzymierzonych wojsk.

Valkirijczycy wstali ze swoich kryjówek i zaczęli ostrzał wroga. Pociski trafiały w pająki, przebijając pancerz i niszcząc roboty. Zanim wróg zareagował dwa pająki leżały już zniszczone. Pozostałe roboty zaczęły się obracać w kierunku nowego zagrożenia. Wtedy konfederaci zaczęli strzelać.

Roboty zaczęły wariować. Nie wiedziały do kogo mają strzelać. Plazma latała bezmyślnie nie czyniąc większej krzywdy ludziom. Już po kilku minutach było po wszystkim. Wszystkie pająki leżały na ziemi.

-Brawo Xin. Udowodniłeś swoje umiejętności. - Nocturn podszedł do sierżanta i poklepał go po plecach.

Nasstar prowadził jakąś rozmowę z konfederatami. Noc dołączył do rozmowy, tak samo Kemer.

Sierżant patrzył na swoje dzieło. Dzięki niemu wygrali bitwę.

Wszyscy poczuli lekkie drgania ziemii.
-Co jest do cholery?! - Odezwał się zdziwiony J.
Nagle jeden z budynków zaczął się walić. Wszyscy rozbiegli się w panice na wszystkie strony. Jeszcze pył nie opadł kiedy wszystkim ukazał się Robot-pająk kolosalnych rozmiarów, około 15 metrów wysokości. Machina wojenna kroczyła na sześciu nogach, każda była zakończona ogromnymi szczypcami, które bez problemu zmiazdzyłyby człowieka w ceramicznym pancerzu. Ze środka korpusu wyskawało wielkie działo, które zaczęło strzelać ogromnymi kulami plazmy we wszystkie strony, siejąc panikę i zniszczenie. Po obu stronach sześciennego korpusu znajdowały się dwa działa, które w tej chwili zaczęły strzelać laserem w ludzi.

Jakiś szeregowiec został złapany w potężne szczypce i zmiażdżony.
-NIEEEEEEEEEEE!!!!!!!! - Jakiś kapral zaszarżował na kolosa i zaczął strzelać ze swojego karabinu, który nie czynił krzywdy robotowi. Bestia zamachnęła się w jego kierunku jedną z kończyn. Kapral został uderzony z potwornie wielką siłą. Jego ciało poleciało w kierunku jakiegoś budynku i wbiło się w ścianę.

Ogromny pająk nie przestawał strzelać. Większość budynków zamieniła się w pył. Wielu żołnierzy zginęło od śmiercionośnych kul plazmy i lasera w przeciągu kilku sekund.

-Spierdalamy!!! - Nocturn wydał rozkaz do odwrotu. - Spotykami się w Tango 192. - Szybko wykrzyknął.

Żołnierze zaczęli w panice uciekać przed śmiercionośnym kolosem. Ludzie podzielili się na małe grupki i zaczęli uciekać w różnych kierunkach.
Xin znalazł się w jednej z takich grup razem z J, Kemerem i dwoma innymi szeregowymi.
-Spieprzamy do Tango 192! To jakiś bunkier, od którego biegnie cała sieć tuneli. - Sierżant poinformował swoich towarzyszy. - I niech Żaba ma nas w swojej opiece. - Dodał.


´><´

7 I 2005 14:50 CET

Ibrachim

Ibrachim wziął ze sobą dwóch przerażonych szeregowych. Biegli przez gruzy budynków i szczątki maszyn. Porozrzucane ciała żołnierzy, z nie których sączyła się jeszcze krew. Przez radio wydobywał się głos Nocturna:
- Rozdzielić się na kilku osobowe drużyny. O 15:24 zamykamy właz do schronu, kto nie zdąży... - tu przerwał na chwilę
- ...lepiej abyście zdążyli - skończył
Młody Jusl spojrzał na zegarek. "15:16, cholera trzeba się pospieszyć". Wyjął holomapę i szukał najszybszej drogi do Tango 192. "Tutaj skręcimy, potem kawałek prosto... nie... cholera, tutaj nie przejdziemy, dobra w lewo a potem w prawo i ciągle prosto...". Skręcili w boczną uliczkę i biegli dalej. Z oddali słyszeli potężne huki, wywołane przez kolosalnego robota. Po kilku minutach byli już na głównej drodze, od Tango łączył ich jedynie jeden kilometr. Na zegarku Jusla była godzina 15:21.
- Cholera! Szybciej! - krzyczał co chwila na żołnierzy.
Biegli ile sił w nogach, byli już bardzo blisko. "15:23, jeszcze minuta!". Ibrachim biegł ostatni, przez jakiś tunel, szeregowi dobiegli już do włazu bunkra. Nagle sierżant usłyszał, że coś za nim biegnie. Odwrócił się i w tej samej chwili skoczyła na niego 1,5 metrowa maszyna-tropiciel. Ibrachim krzyknął i upadł na ziemie. Robot wyjął z odnóży ostrza i mierzył nimi w Jusla. Sierżant próbował wyjąć z pochwy Eagle`a, ale noga maszyny stała na niej. Gdy robot zamachnął się jedna z jego nóg odskoczyła z pochwy. Wyjął broń w sekundę przed atakiem maszynki. Celny strzał w sensor i robot leżał na ziemi. Zrzucił go z siebie i nie zastanawiając się biegł w stronę bunkra. Popatrzył na zegarek: 15:26.

Wybiegł prosto na gruzowisko, przed którym stała pokaźna grupa okrwawionych żołnierzy. Wśród nich rozpoznał Nocturna i kilku RedOgów .
-Bunkier odcieło- powiedział Komandor- Musimy stąd pryskać zanim maszyny nas znajdą...
Usłyszeli tupot dobiegający z tyłu. Wycelowali lufy, gotowi otworzyć ogień do wszelkiech złowrogich obiektów, które mogły się lada chwila wyłonić zza rogu.
Jednak to wybiegła garstka żołnierzy, wsród których byli Xin, Randal, J i Kemer. Na widok gruzowiska blokującego dalsze przejście wyraźnie zrzedły im miny.
-Dajcie tu jakąś holomapę- polecił Nocturn- Trzeba znaleźć czybko jakąś alternatywną drogę przez ten chaos.


- Dobrze. - Yaahooz spojrzał na Bow - chodź, już czas

9 I 2005 0:06 CET
Bow

Kontradmirał posłusznie podreptała za dowódcą. Ciągle czuła się wyczerpana, ale od ostatniego przebudzenia miała wrażenie, że psychicznie, czy też psionicznie, jest jakby silniejsza. Mało tego-jest w pełni sprawna i nawet nieco niebezpieczna. Myślenie nie prawiało jej już problemu i gdyby nie fizyczne osłabienie, zapewne kazałaby sobie przynieść najświeższe raporty celem opracowania dla mediów.
Teraz jednak szła poslusznie szła za swoim dowódcą. A raczej za Kamilem, gdyż od jakiegoś czasu ich stosunki z czysto służbowych zamieniły się w bardzo prywatne. On nie rozkazywał, ale prosił, ona czasami pozwalała sobie na znacznie więcej niż pozwalał najluźniejszy nawet regulamin. Niewątpliwie stali się sobie bardzo bliscy. Trochę rodzeństwo, trochę przyjaciele od serca. Kiedyś Bow uchwyciła myśl Yahooza o sobie-małądziewczynkę, o którą się trzeba troszczyć. Żadnych podtekstów, wyłącznie ciepła troska. Od tego momentu ufała siwowłosemu mężczyźnie bezgranicznie. Teraz też szła za nim bez obawy, wierząc, że on nie pozwoli jej skrzywdzić.
Yahooz jakby na potwierdzenie myśli kontradmirał odwrócił się i ciepło uśmiechnął.
-Będę nad Tobą czuwał w trakcie operacji-powiedział.
W tym momencie w ścianie korytarza otworzyły się drzwi. Na widok sali operacyjnej Bow poczuła, że robi jej się dziwnie słabo. W ostatniej chwili zdążyła pomyśleć, że wszystko jes okropnie różowe, a potem była już tylko ciemność.

Szeregowiec J.

9 I 2005 12:56 CET
J

- Cholera, bunkier zasypany, a nas gonią maszynki! Zajebiście! - J przysiadł na fragmencie ściany kamienicy. Był zmęczony ciągłą walką, nieustającym napięciem i strachem. Podobnie zmęczeni byli w zasadzie wszyscy.
Nocturn i pozostali dowódcy dyskutowali nad holomapą okolicy. Podszedł też do nich Kemer i zawzięcie coś gestykulował. Nie mieli specjalnie wyboru dokąd pójść. Wokół nich było pełno maszyn wroga, więc i tak musieli by się przebić, gdziekolwiek by się nie skierowali. Dyskusja przy mapie wyraźnie się ożywiła. J podszedł bliżej. Ciekaw był jaką decyzję podejmą.
- Chyba oszalałeś - powiedział Feroz do Nocturna. - Chcesz żebyśmy zaatakowali?! W głowę się uderzyłeś?!
- Pomyśl trochę. Maszyny mają olbrzymią przewagę. Dla nich teoretycznie powinniśmy być grupką rozpaczliwie broniących się żołnierzy. Ich programy nie będą w stanie zrozumieć dlaczego atakujemy, zamiast siedzieć gdzieś w okopach. Nie rozumieją co to jest desperacja. Istnieje duża szansa, że wprowadzimy spore zamieszanie.
- A jeśli to nie jest program? Albo jeśli się zorientują? Będzie po nas.
- I tak jest, co byśmy zrobili. W grze w karty nie wygrasz fortuny, stawiając cały czas grosze. Musimy zaryzykować. Wszystko, albo nic.
- No cóż... Ty tu dowodzisz. Ale nadal mi się to nie podoba.
- Zaufaj mi, mam przeczucie, że się uda.
Szybko złapali sierżantów i przekazali rozkazy. Żołnierze byli mocno zaskoczeni, ale od razu rozpoczęli przygotowania. Byli przyzwyczajeni do słuchania dowództwa. Każdy sprawdzał ekwipunek, wyrzucał to co mu nie będzie potrzebne, żeby tylko trochę sobie ulżyć. Musieli poruszać się jak najszybciej. Część żołnierzy, głównie lekko ranni, zostawała przy ciężko rannych i lekarzach. Miejscowi i tych kilku cywili, którzy przetrwali dostało broń i mieli im pomóc. Niecała setka ludzi wyruszała do ataku. Podzielili się na mniejsze oddziały. Brakowało dowódców drużyn, dlatego też starszym i bardziej doświadczonym żołnierzom przydzielano młodych pod rozkazy. J też dostał trzech takich młokosów. I zadanie, mieli iść przodem jako zwiad.
- Cholera - zaklął szeregowy pod nosem, po czym powiedział już głośniej - dobra panowie, idziemy pierwsi. Głowy nisko, dwójkami. Wzajemnie się osłaniamy.
Ruszyli przez gruzowisko. Według mapy mieli się przemykać zaułkami tak długo, jak tylko to możliwe i zaatakować w najbardziej niespodziewanym miejscu. Przez dłuższy czas im się to nawet udawało. W pewniej chwili usłyszeli stukot odnóży robota. Natychmiast każdy znalazł sobie kryjówkę. Najmniejsza z wersji maszyn dotychczas widzianych przeszła powoli obok ukrytych żołnierzy, nie zwracając na nich uwagi. Gdy tylko kroki ucichły J wyszedł zza załomu muru. Wyglądnął na ulicę. W pewnej odległości od niego było jeszcze kilka robotów. Coś robiły przy supermarkecie. Szeregowy podjął decyzję o podkradnięciu się do nich. Przemknęli się bliżej, na parking. J wlazł pod jeden z zaparkowanych samochodów. Miał niezły widok na rozgrywającą się scenę. Jeden z robotów włąsnie podszedł do ludzkiego ciała leżącego na ziemi. W dolnej części otworzyła się klapa. Wysunął się z nie manipulator, chwycił ciało i wciągnął do środka. Maszyna zaraz potem ruszyła.
- Cholera, co jest grane? - pomyślał szeregowiec. Wyjaśnił szybko pozostałym o co chodzi. Zgodzili się, że należy to sprawdzić. J poinformował Nocturna o sytuacji. Ten zgodził się na śledzenie obiektu. W tle J usłyszał, że oddział komandora walczy. Ruszyli.
Maszyna szła przez opuszczoną część miasta. Ułatwiało to żołnierzom przemykanie się za nią. Tylko raz napotkali na patrol i musieli się ukryć. Na szczęście śledzony cel nie uciekł im z pola widzenia.
Po niemal dwóch godzinach dotarli do rejonu, gdzie w ziemię wbił się okręt wroga. Podeszli do krawędzi krateru. Tutaj o dziwo też trwała walka. Po drugiej stronie zagłębienia spory oddział atakował zgromadzone roboty.
- O jasna, to przecież nasi! - odezwał się jeden z młodzików.
- Zamknąć się - uciszył go J, przyglądając się prze lornetkę dokąd zmierza ich cel. Jak się okazało wszedł do środka okrętu.
- Dobra, idziemy. Tylko powoli i ostrożnie.


kadm Aethan

9 I 2005 13:16 CET
Aethan

- ... oddziały 3,4,5 obstawić luki wejściowe. Oddziały 6 i 7 na stanowiska do prawdopodobnych miejsc przebicia. Mostek! - krzyknął kontradmirał do komunikatora - Mostek! Manewry wymijające, proszę wysłać myśliwce. Wszystkie baterie na stanowiska, korzystać z artylerii przeciwpancernej! - kontradmirał wbiegł do swego pokoju i cisnął komunikator. Szybko wszedł do kabiny ze strojem wspomaganym. Klamry zacisnęły się wokół jego rąk i nóg. Jeszcze tylko sensor nerwowy wejdzie w potylicę, kontradmirał poczuje straszny ból i bedzie gotowy do walki.

Drzwi otworzyły się, ostatni, ósmy oddział czekał w zbrojowni, gotowy i zwarty do walki. Kontradmirał wszedł do nich, jego głowę i ręce oplatały wiązki pancerza, które wspomogą jego siły, przy boku czekał emiter psi oraz dwa miotacze, jego własnego pomysłu.

- Sir! Przebijają się w sektorze 5, pokład 3!
- Maszynownia! Drużyny 6 i 7, do maszynowni! Oddział, biegiem za mną!

Dobiegli na miejsce. 7ka już czekała z miotaczami skierowanymi w ścianę, zza której dobiegało dudnienie, niczym spadanie metalowych kul na pokład statku. Nerwowy moment oczekiwania mógł przerodzić się w wieczność... Przebijali się...


Xin

11 I 2005 21:12 CET
Xin1

usłyszał odgłosy walki dobiegające jakieś 100 metrów od jego pozycji.
Razem z grupką 8 szeregowych i jednego kaprala udali się w tamto miejsce.
Grupka żołnierzy przemykała między budynkami. Po chwili dotarli na miejsce. Oddział, niewiadomo jaki, próbował walczyć z jednym z kolosów. Niestety skończyło się to na tym, że ludzie schronili się za jakąś ścianą, a machina prowadziła ostrzał.

-Jak myślisz, żyją jeszcze? - Zapytał Xin kaprala.
-Może. Gdyby nie żyli to raczej by to gówno nie prowadziło ostrzału. - Odpowiedział.
-Słuszna uwaga. Trzeba by im pomóc. Mogą się nam przydać. Zwołaj tutaj resztę.

Kapral cofnął się po resztę szeregowych, którzy czekali kilkanaście metrów dalej, rozstawieni na straży. Po chwili wszyscy znalaźli się obok sierżanta.

-Dobra Panowie. Sprawa wygląda tak. Tam są ludzie, którzy mogą się nam przydać w walce z wrogiem. - Tutaj Xin wskazał na miejsce, w którym prawdopodobnie znajdują się ocaleni. - Plan jest taki: Jako, że te maszyny nie są zbytnio inteligente, to zaatakujemy tego giganta z dwóch stron. Jonson, Div, Edison i Ellyot, idziecie ze mną. Reszta z kapralem Newmanem. - Tutaj Xin przestał na chwilę, spojrzał w kierunku giganta, który nadal sprzelał, o dziwo tylko z dużo słabszych dział laserowcyh. Sierżant zaczął analizować sytuację. "Kto nie atakuje ten nie wygrywa" - Tak pisał jeden z największych strategów w dziejach Ziemii.

-Dobra. Kapralu, wy bierzecie go... to coś od lewej. My od prawej. Czy wszystko jest jasne?
Xinowi odpowiedziały tylko kiwnięcia głową.
-No to do dzieła Panowie. Aha, jeszcze jedno. Musimy wykonać atak synchroniczny. Zaatakujemy dokładnie w tej samej chwili. Zsynchronizujmy chronometry. Jest 17:21, atakujemy dokładnie o 17:30. Ruszajcie.

Żołnierze podzielili się tak, jak Xin kazał. Wszyscy ruszyli w wyznaczone strony.

Sierżant czekał już ze swoją grupką za ruinami jednego z domów. Kolos cały czas prowadził ostrzał. Coś było w tym dziwnego. Czemu nie strzelał z działa plazmowego, które by bez problemu zniszczyło ścianę, że którę chowają się ludzie.

17:30.
-Atakujemy! - Xin wybiegł zza rogu i zaczął strzelać w czułe ,według niego, miejsca: Sensory, wszelkiego rodzaju przewody. Razem z nim ostrzał zaczęli szeregowcy, oraz grupka kaprala.

Element zaskoczenia się udał. Maszyna przez chwilę nie wiedziała co zrobić, jednak po chwili zaczęła strzelać w kierunku żołnierzy kaprala.

Jednak w tej samej chwili, resztka ludzi wyszła z ukrycia i zaczęła strzelać do kolosa. Xin dostrzegł ich, mieli szanse go usłyszeć.

-Panowie!!!! Spieprzamy!!! Spotkamy się za 5 minut na placu jedności Drakonii!!! - Sierżant wykrzyczał to w kierunku nieznanych mu ludzi.
Ci chyba go usłyszeli bo zaczęli się wycofywać.
-Karpalu! Spieprzamy! Za 5 minut na placu jedności. Kwadrat F-12 na mapie! - Xin nadał komunikat do Newmana.
-Tajest!

Xin oddał jeszcze kilka strzałów. Maszyna straciła w wyniku tego ataku jedno z działek laserowych.

-Dobra Panowie! Spisaliście się znakomicie! A teraz to spadamy stąd.

Cała grupka zaczęła uciekać w kierunku placu.
O dziwo maszyna nie goniła ich. Po chwili sierżant ze swoją grupką znalazł się w wyznaczonym punkcie.

Na miejscu czekali już ci, którzy uchronili się przed machiną. Xin podszedł do jednego z nich.
-Witam. Jestem sierżant Xin z wojsk Imperium Valkirii. Kto wami dowodzi?
-Starszy szeregowy Nor. Tamten to kapral Smith. Idźcie do niego. - Nieznajomy wskazał na jednego z żołnierzy, który znajdował się na uboczu i analizował mapę.
Xin podszedł do niego.
-Sierżant Xin, K-61, wojska Imperium Valkirii.
-Kapral Smith. Główna jednostka policji na Drakonii. - Kapral uścisnął wyciągniętą w jego stronę rękę Xina.
-Co zrobiliście temu kolosowi, że nie strzelał do was plazmą? - To najbardziej ciekawiło Valkirijczyka.
-Jeden z naszych trafił prosto w działo zmontowanym na miejscu granatem EMP, jednak siła była tak mała, że objęła tylko działo. - Szybko wytłumaczył policjant.
-Hmm. No dobra. Macie jakąś broń?
-Tylko to co widziałeś. Karabinki typu N-69, trochę granatów i trochę amunicji.
-Dobra. Tyle starczy. Przejmuję tutaj dowodzenie. Masz coś przeciwko temu?
-W sumie to nic. Przydałby się nam ktoś doświadczony. - Odparł kapral.
-Dobra, zakomunikuj to swoim ludziom. Naszym priorytetem jest teraz dostać się w okolice tego tam. - Xin wskazał na jedną z wież wystających ponad poziom innych budynków, które jeszcze stały.
-Jesteś tego pewien? To samobójstwo.
-Wiem, ale oprócz nas, zmierza tam jeszcze około setki innych żołnierzy. Tam mamy prawdopodobnie większe szanse na przeżycie. - Odpowiedział Xin.
-Dziwną przyjmujesz strategię, ale okej, ty tu dowodzisz.

Kapral udał się w kierunku swoich ludzi. Wytłumaczył im zaistniałą sytuację. W tym samym czasie na plac wbiegł Kapral Newman ze swoją grupką.

***

Po około 20 minutach skradania się między ruinami, 25 ludzi dokarło na miejsce.
Xin rozstawił ludzi na straży, sam przykucną i zaczął obserwować okolicę przez lornetkę.
O dziwo, w okolicy nie było rzadnych maszyn. Prawdopodobnie przeszukiwały miasto w poszukiwaniu niedobitków.

-Komandorze Nocturn. Tu Xin. Mam małe wsparcie w postaci kilku policjantów w miatę dobrze uzbrojonych, ja jednak nie o tym chciałem.
-No to przechodź do rzeczy. - Sierżant usłyszał w odpowiedzi.
-Niech wszyscy się zbiorą w kwadracie J-19, jakieś 500 metrów od wieży.
-No dobra. I tak tam mieliśmy zamiar pójść.
-No dobra. Czekam. Xin out.
-Nocturn out.

Po 30 minutach wszyscy zebrali się w wyznaczonym kwadracie. Nocturn, razem z Nasstarem, Melfką, Ferozem, Morganą i innymi oficerami podeszli do Xina.
-No więc co jest tutaj takiego ważnego sierżancie? - Zapytał Feroz.
-To. - Xin podał mu lornetkę i wskazał na otwarte wrota do nie strzeżonej budowli wroga.

Feroz przez chwilę przyglądał się, potem oddał lornetkę Nocturnowi.
-Myślisz, że warto będzie tam wejść? - Zapytała Melfka.
-Myślę, że będziemy bezpieczniejsi wewnątrz, a przy okazji wyczynimy większe szkody. Te roboty raczej nie są zaprogramowane na walkę we wnętrzu własnych budynków, także strzelając do nas, zniszczą ogromną część swojej bazy. - Xin szybko wyjaśnił.

-To co robimy? Xin ma rację. - Powiedział Nasstar.
-Możemy jeszcze poczekać na Dave´a i Ksch´a. - Odparł Nocturn. - Ale nie wiadomo kiedy tu przybędą.


val´sereg

16 I 2005 16:46 CET
val´sereg

Poczuł nagle dziwny chłód. Znajdował się w jakimś ciemnym pomieszczeniu. W około niego słychać było dziwne odgłosy. Jakby stukanie metalu o metal. Mógł dostrzec kable, które zwisając z ciemności, kończyły się w jego ciele. "Boże, co oni ze mną robią...Przecież Impe...." W tym momencie jego rozważania przerwała jakaś ręka, która przeleciałą mu przed oczyma. Lecz ręka ta byłą całkowicie metalowa. Po chwili jednak ukazał się jej właściciel. Ogromny robot zaopatrzony w niezliczoną ilość odnóży i macek. Przeraził się. Chciał krzyknąć. Lecz w tym momencie uświadomił sobie, że nie może. Że żaden dżwięk nie wydobywa się z jego ust. Nerwowo spojrzał w dół. Jego obawa stała się prawdą. Nie posiadał już połowy ciała. Była ona zamieniona na olbrzymie nogi pająka. Ręce wszczepione w jakieś metalowe rzeczy. "Ratunku..." rozbrzmiewało w mózgu szeregowca. Na szczescie maszyna zdawała się nie zwracać uwagi na to co robił. Poczuł, że może poruszać rękoma. Nagle uniusł swą prawicę i kierowany jakby czyjimś rozkazem wypalił z działa laserowego umieszczonego na jego ręce. Sam nie wiedział jak. Chciał się tylko z tąd wydostać, a robot przed nim już nie sprawiał żadnej przeszkody. Powoli zaczął poruszać odnóżami. Przez chwilę myślał, że to nie on sprawuje nad nimi władzę, ale szybko odrzucił tę myśl. Zaczął iść w ciemności, kierowany jakimś dziwnym przeczuciem...


### Heimdall ###

16 I 2005 19:06 CET
Harvezd

-Za chwilę osiągniemy punkt bez odwrotu, sir.
-Ciąg wsteczny na 3 kliki przed- rozkazał Komandor.
Niszczyciele Imperialnej Floty Pogranicza leciały szerokim łukiem po obrzeżu pola bitwy, przecinając swoją trajektorią orbitę planety. Grawitacja czyniła swoje, więc znaczną moc generatorów przekierowano do silników i rufowych deflektorów. Okręty Molocha dały się wciągnąć w pułapkę i leciały wielką chmarą za klinem imperialnych niszczycieli.
-Sir, silniki wektorowe odpalone, wychodzimy ze studni grawitacyjnej.
-Na mój rozkaz odpalić na rufie miny obszarowe po dystalnej osi planetarnej... Teraz.
Zabójcze pociski pomknęły w kierunku okrętów-klinów, lecz po chwili zmieniły tor i eksplodowały po przeciwnej stronie chmary co planeta. Wrogie jednostki rozpierzchły się, a część wyposażona w słabsze silniki manewrowe niż niszczyciele imperialne została wciągnięta w studnię grawitacyjną Draconii.
Komandor oparł się wygodnie na fotelu:
-Otworzyć pełen ogień w kierunku wciągniętych okrętów- po chwili rozległo się delikatne dudnienie oznajmiające prowadzenie zmasowanego ognia z turbolaserów- Namierzyć statki, które wylądowały wokół stolicy. Za minutę chcę by je ostrzelano z orbity.
-Rozkaz!

### Thor ###
-Nie stać! Biegiem! Trzy oddziały z sieciami energetycznymi na ósmy pokład. Korytarze B, C i E!
-Sir, podobno przebijają się szybem windy w kierunku rdzenia. Mamy ciężkie straty w ludziach na poziomie siódmym.
-Włączyć przegrody w szybie! Od tej pory wszyscy poruszają się szybami drabinkowymi. Oddział marines do reaktora. Młody...
-Sir?
-...upewnijcie się, żeby to byli sami ochotnicy, najlepiej bez rodzin.
-Rozkaz!
-Sir, Monolith i fregaty Konfederacji meldują, że ich pokłady również zostały zaatakowane.
-Poinformucie ich, że robale kierują się do reaktora, niech wzmocnią tam straże... I przygotują sie na to, że prędzej wysadzę rdzeń Thora niż pozwolę na przejęcie statku.
-...


Kontradmirał Modilus

21 I 2005 12:50 CET
Modilus

"prędzej wysadzę rdzeń Thora niż pozwolę na przejęcie statku" - mimo, że zdenerwowanie w głowie Thomsona było gęstsze od kisielu te słowa brzmiały w niej uparcie. Wysadzę...niż pozwolę...prędzej wysadzę....przejęcie statku...prędziej wysadzę...cholera jasna on to naprawdę zrobi. Wrzucili mnie między dwóch szaleńców, którzy różnią się tylko tym, że obwody myślowe jednego z nich są oparte na węglu a drugiego na krzemie. On to wysadzi, a jak nie zdąży to ten drugi to wysadzi, Ceeez! Ty i twoje Termopile!!!
-Thomson? - głos Kontradmirała Modilusa był stonowany i spokojny zupełnie jak człowieka, który właśnie podniósł wzrok znad gazety, żeby ująć filiżankę kawy, a przy okazji rzec słówko do znajomego - wszystko w porządku?
Co ma być porządku?! Nic nie jest w porządku!!! Porządek zginął z momentem kiedy wsiadłem na ten statek!!! Wszyscy tu zginiemy, a on się jeszcze pyta czy wszystko w porządku! Nieeeee!!! Nie jest w porządku!!! Nie!!! - Tak, Panie Kontradmirale - mimo drżenia rąk mimika i tembr głosu wyszły Thomsonowi nader opanowanie.
-Śluza! - wykrzyknął ni stąd, ni zowąd dowódca - Śluza może być kluczem!
-Panie...
-Nic Thomson. Hank, do mnie, słuchaj - zanim roboty wniknęły na Thora ich statki transportowe przyssały się do poszycia, być może pająki nie są wyposażone w egzopancerze i nie wytrzymają próżni kosmicznej. Nakaż jednemu oddziałowi w egzosuitach zwabić któregoś w pułapkę i otworzyć śluzę zewnętrzną. Raport z akcji jak najszybciej do mnie.

Dymiący wrak pająka przestał wreszcie agonalnie podrygiwać, choć snopy iskiem dalej wystrzeliwały spod podziurawionego pancerza. Dobra, jeden mniej. Plutonowy przetarł spocone czoło rękawem i sprawdził baterie karabinu energetycznego -37% - no, energochłonne bydlęta. Scot, skocz do magazynu po...- spod stalowej kraty podłogi wyskoczyło odnóże pająka rozpruwając jeszcze przed chwilą kaprala od krzyża po mostek. Dwa inne roboty nie pozwoliły nawet przerażeniu napłynąć do oczu swoich celów, jednym ciosem dusząc nieme krzyki.
-Są pod podłogą!!! - krzyczał ktoś w interkomie Thora - są pod po...


...

22 I 2005 8:01 CET
val´sereg

Szedł. Szedł w ciemności. Jego metalowe odnóża dźwięcznie uderzały o beton. Po drodze mijał roboty, które o dziwo nic mu nie robiły. Przechodziły obojętnie jakby był jednym z nich. To go niepokoiło. Czasami chciał zawrócić, strzelić do wroga, lecz nie mógł. Nie potrafił. Tylko jego głowa zdawała się być posłuszna jego woli. W końcu zrezygnował. Postanowił oddać się we władzę biegowi wydarzeń. Skupił całą swą siłę woli by poruszyć prawą ręką. Nie szło mu to gładko, a przy okazji, co chwila odczuwał jakby kopnięcie prądem. Tymczasem ciemność zaczęła przeradzać się w jasność. Tunel wyraźnie kończył swój bieg. Odnóża zaprowadziły go na polanę, gdzie stało kilka potężnych robotów. Były wielkości sporego ścigacza, a na domiar złego jeszcze inne roboty zaczęły się schodzić. Stał pośrodku nich, lecz nie chciał zwracać na to uwagi. Zamknął swe oczy i jeszcze bardziej skupił się na poruszeniu ręką. Po kilku minutach zaczął już lekko nią poruszać w tył. Ale ręka znów powracała na swoje miejsce niczym jakiś mechanizm. Odnóża znów zaczęły iść. Najgorsze było to, że równocześnie usłyszał odgłosy metalowych szczęknięć i uderzenia metalu o kamienie. Kawalkada ruszyła. Gdy szeregowiec otworzył oczy spostrzegł, że kierują się w stronę miasta...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
harvezd
Ten, o którym Seji mówi, że jest fajny



Dołączył: 16 Lis 2005
Posty: 1485
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: stont kleeckam

PostWysłany: Pią 18:30, 25 Lis 2005    Temat postu:

woskar

22 I 2005 23:17 CET
woskar

- Oż, w dziób puchacza, dupę misia, mordę jeża... - komandor szepnął i rozejrzał się.
Pająki obserwowały go wizjerami. Powoli się przeżegnał i szepnął.
- Deus spes mea...
Nagle blaszaki, jak na komendę, uniosły działka i wymierzyły w komandora. Nie było czasu ani na skoncentrowanie się, ani na łyknięcie nalewki... dla kurażu, oczywiście.
Działa wypaliły, komandor w ostatniej chwili skoczył. Wykonał wcale akrobatyczny przewrót w powietrzu przez prawe ramię. W czasie skoku dobył szabli.
Wylądował na grzbiecie pająka, ale natychmiast odbił się i zeskoczył za robota. Działka wciąż śledziły jego ruchy i pluły ogniem, były jednak zawsze o krok za nim. Był szybki. Maszyny też chciały być szybkie, ale przez to popełniły błąd.
Woskar osłonił twarz ręką przed wybuchem. Pająk, za którym się skrył oberwał serią od swoich pobratymców, co nie wyszło mu na zdrowie.
Stalowy karapeks poleciał na dwa metry w górę, obracając się, a następnie uderzył z hukiem o ziemię na półtora metra od woskara.
Komandor nie myślał wiele, szybko chwycił stalową tarczę, która była względnie nieuszkodzona. Zawsze to jakaś osłona.
Niestety, jak na ironię, kiedy woskar wychylił się, kula rozryła mu bok. Syknął z bólu, ale powstrzymał odruch i chwycił stalową płytę. Zasłonił się nią. Dopiero teraz się skulił.
Bolało. Jak cholera. Na szczęście kula poszła po powierzchni.
Strzały dudniły o osłonę, ale wyglądało na to, że jeszcze sporo wytrzyma.
Pora sięgnąć po mocniejsze argumenty. Na chwilę przemknęła mu myśl o EMP granatach, ale lepiej je zachować na inną okazję.
Schował szablę i sięgnął po Desert Eagla.
Nastąpiła ostra wymiana ognia. Strzały blaszaków uderzały o tarczę i spychały go po trochu w stronę ściany.
Rana piekła jak diabli. Gniew w nim wzbierał, mroczył zmysły.
"Oczyść umysł, pozbądź się emocji" powtarzał sobie. Nic to nie dało.
- Czort z tym! SZELIGA! - zawył, dodając sobie otuchy.
Wychylił się zza tarczy i wypalił. Ukierunkowany gniew pchnął pocisk prosto do celu.
Pierwszy strzał rozbił wizjer jednego z pająków. Następne dwa zmasakrowały działka. Woskar oddał jeszcze trzy szybkie strzały. Wszystkie trafiły w sploty kabli między płytami. Pająk wydał z siebie syk i nogi zapadły się pod nim.
Drugi pająk strzelił serią tuż nad tarczą. Woskar w ostatniej chwili skrył się, ale pęd pocisków zmiótł mu kapelusz z głowy.
- TEEEMEEE!!!! - komandor wykrzyczał obelgę w jakimś egzotycznym języku i wypalił w blaszaka pięć razy. Szybko, nie celując.
Nie wiedział, gdzie trafił, ale gdziekolwiek by to nie było - poskutkowało. Maszyna na parę sekund stanęła w niebieskim płomieniu. Po chwili została z niej tylko dymiąca kupa żelaztwa.
Syk pneumatycznych kończyn zbliżał się niemiłosiernie.
- Czas na danie główne... - mruknął woskar.
Seria pocisków uderzyła w tarczę, spychając woskara znowu o kilka kroków do tyłu. Osłona jednak nie wytrzymała, pękła na dwoje.
Woskar teraz dopiero zobaczył, jak to bydlę jest wielkie. A było - miało ponad dwa metry w kłębie.
Rzucił się do przodu, przekoziołkował i padł na plecy pod brzuchem blaszaka. Syknął, gdyż podrażnił sobie ranę.
Uniósł pistolet, chcąc zrobić w brzuchu maszyny kilka ładnych dziurek. Pociągnął za spust.
Click, click.
- Cholera... - komandor odrzucił Deserta pod ścianę, obok kapelusza.
Podniósł się i dobył szabli.
Pająk zaczął wykonywać takie ruchy, by rozdeptać intruza, ale ten przemykał między odnóżami maszyny z niebywałą zwinnością. Jak łasica.
Komandor kilkakrotnie próbował podciąć układ hydrauliczny odnóży (oczywiście, uskoczyłby zanim by się na niego zawaliło to kilkutonowe cielsko), ale te były zbyt dobrze opancerzone. Ostrze się ich nie imało.
Pająk nagle się zatrzymał. Woskara dobiegł dźwięk, jakby wycelowywania działka.
Po ułamku sekundy dotarło do niego, co to znaczy. Maszyna chce sobie strzelić rakietę pod nogi.
Rzucił się pomiędzy odnóżami blaszaka i ile sił w nogach popędził przed siebie w stronę korytarza. Ubiegł może cztery, pięć metrów i rzucił się na ziemię, okrywając płaszczem.
Huk i fala gorąca rozeszły się po pomieszczeniu. Czuł gorące powietrze liżące jego plecy. I ranę.
Odłamki metalu posypały się po podłodze i uderzyły też w niego, nie czyniąc mu jednak większej krzywdy.
Komandor wstał, otrzepał się. Poszedł po kapelusz i pistolet. Były przyprószone warstwą pyłu, ale nie doznały uszczerbku. Wdział kapelusz, zmienił magazynek w pistolecie i schował go do kabury, a szblę do pochwy.
- Soli Deo Gloria...
Ranę polał nalewką. Zapiekło. Z sakiewki dobył jakichś listków, przeżuł je i przyłożył na ranę. To wreszcie przyniosło mu ulgę.
Wstał i rozejrzał się.
- No to gdzie teraz? - zapytał sam siebie.
Nie wiedział nawet, z którego korytarza wyszedł. Poczucie kierunku ani orientowanie się w terenie nie były jego mocnymi stronami.
Po chwili namysłu skręcił w korytarz po lewej.
- W sumie, to już i tak się zgubiłem. Mam tylko nadzieję, że będę w stanie znaleźć potem Ksch...
Komandor skrył się w cieniu i podążył wzdłuż korytarza, cicho jak cień...


Oddział...

23 I 2005 13:50 CET
Necrone

po odparciu ataku szybko się pozbierali. Zginęło kilku oddanych żołnierzy. Inni byli poważnie ranni. Wielu miało lekkie rany, a prawie nikt nie był całkowicie, nienaruszony. Nie byli pierwszy raz w akcji, ale i tak byli wstrząśnięci. Teren szybko zabezpieczono. Wszyscy mieli się na baczności. Rannych zniesiono ku ścianie góry, a odpowiedni ludzie się nimi zajęli. Wszyscy sprawni pomagali w organizacji ostatniego z trzech stanowisk. Odebrane maszynom ciężkie karabiny ustawiono na głazach przed rannymi. Strzelcy wyborowi ukryli się, bo bokach, a inni żołnierze klęczeli lub leżeli między nimi. Gdyby w tym momencie ktoś ich zaatakował byli by w stanie odeprzeć atak, co najmniej tak silny jak uprzednio. Nawet pomimo strat w ludziach. Jeszcze tylko trójka ludzi majstrowała przy maszynach. Było cicho. Za cicho.
Necrone znajdował się w środkowym stanowisku. Ból w prawej nodze nadal nie ustępował. Przez interkom wydawał rozkazy. Leżał oparty o głaz. Za jego plecami uwijało się dwóch medyków. W razie ataku to właśnie ten przyczółek należało bronić za wszelką cenę. Znajdowali się tam wszyscy żołnierze, których jeszcze można było uratować. Przez chwilę wyobraził sobie, co mogłoby się stać gdyby byli wzięci w krzyżowy ogień robotów, jeśli wcześniej by nie zaatakowali tych wyłączonych. Co prawda miał poczekać na wsparcie, ale podjął decyzję. Teoretycznie mógł się usprawiedliwiać, że posiłki nie dotarły do tej pory, ale każdy wiedział, że to głupie. Gdyby wydał jakiś inny rozkaz, może udałoby się uniknąć tego, co się stało. Postąpił pochopnie ufając swojej intuicji. Tym razem się nie udało.
Wszystko było gotowe. Pozostało tylko czekać na Dejwuta, a w między czasie skutecznie się bronić. W jego plecaku spoczywały nieśmiertelniki tych, którzy polegli.
Nagle usłyszeli niewielki huk z wnętrza dziury. Lufy karabinów skierowały się w tamtą stronę...


### Orbita ###

25 I 2005 21:56 CET
Harvezd

Formacja niszczycieli Imperium leciała na wysokości niskiej orbity, wypruwając ile się dało z generatorów. Jeszcze dwie oddane salwy skutecznie zniszczyły część klinowych okrętów, ale rój rozdzielił się na trzy grupy i kontynuował morderczy pościg. Nie było mowy o zawróceniu ani zwolnieniu. Dowódca Heimdalla wiedział, że jeżeli tylko da szansę dopaść się, podzieli losy abordowanych okrętów Konfederacji i Imperium. Sytuacja na nich nie wyglądała wesoło, szczególnie że utracono z nimi kontakt radiowy. Moloch zdawał się kąsać na wiele sposobów.
-Zwiększyć nachylenie... - rozkazał Komandor i zamyślił się - Stevenson, ile czasu zajmie komputerowi ustalenie współrzędnych krótkiego skoku ... Powiedzmy 1/20 roku świetlnego i dokonanie go przy pełnym zatrzymaniu?
Oficer techniczny zamyślił się. Na jego czole wykwitły krople potu, gdy w zdenerwowaniu dokonywał obliczeń w pamięci:
-Kilkanaście sekund. .
Komandor, przeklinając w duchu Stevensona i jego konkretne obliczenia odwrócił się do łącznościowców:
-Komunikat do wszystkich okrętów naszej floty. Dokonujemy synchronicznego skoku z pełnego zatrzymania. Przesyłamy kody. Uzbroić miny i przygotować do wyrzucenia przed samym skokiem. Liczniki czasowe na dwa tysiące milisekund.
-Sir - zaniepokoił się bombardier - To strasznie mało, nie sadzę aby...
-Nie pan tu jest od wydawania sądów. Wykonać rozkaz. Odpowiada pan nie tylko za powodzenie manewru ale za życia nas wszystkich - storpedował go kapitan odwracając się do pilotów - Zwiększyć ciąg i odlecieć na odległość... Stevenson, jaką odległość musimy osiągnąć od wrogich statków by dokonać zatrzymania i skoku zanim nas dopadną?
Młodszy oficer zamyślił się. Od jego obliczeń zależały dalsze losy floty w tej bitwie...

### Thor ###

Korytarz wypełniały kłęby dymu. Oddział czterech żołnierzy w egzopancerzach wyposażonych w miotacze ognia biegł korytarzem nie zważając na pękające pod ich stopami zniszczone korpusy i odnóża pająków. Bardziej przejmowali się rojem podążającym ich śladem od czasu wejścia na zainfekowany deck. Z oddali, z tyłu dobiegły odgłosy strzelaniny- mechapająki dopadły tylnią straż.
W pewnej chwili z bocznej sali, na idących z przodu wyskoczyły dwie piekielne maszyny tnąc, kłując i plując plazmą. Jeden z żołnierzy padł zmieniony w dymiącą, poszarpaną masę mięsa. Żołnierze, towarzysze poległego nie czekali. Otworzyli ogień jeszcze, gdy mechaniczne horrory skupiały swoją uwagę na idącym z przodu. Ogień i grad pocisków zrobiły swoje. Droga stała otworem- wznowili morderczy bieg. Za kolejnym załamaniem wypalili kilka uszkodzonych i makabrycznie starających się uzyskać pion mechanicznych korpusów. Minutę później dobiegli do śluzy. Tupot dziesiąteek odnóży nabierał na sile.
-Śluza gotowa.
-Dehermetyzacja na mój rozkaz- powiedział dowódca grupy.
-Są 15 metrów stąd. Przebiegły ostatni marker!
Żołnierze weszli we wnękę przy śluzie.
-Uaktywnić magnesy- na rozkaz buty żołnierzy przylgneły płasko do podłogi.
Stacatto wybijane na metalowej podłodze osiagało zenit.
-Otwieraj.

### Heimdall ###

Kontradmirał Harvezd przypiął ostatnie mocowanie pancerza. "Blaster, komunikator, płaszcz. Wszystko jest" pomyślał.
-Kontradmirale, dokonamy manewru skokoweg, po którym będzie pan miał zielone światło na dokonanie desantu.
RedOg nie odpowiedział na komunikat Komandora. Przyciemnił światło, usiadł na podłodzę i wysłał macki swej jaźni w kierunku planety...

"Usłysz mnie! Usłysz! Zbierz ludzi w jednym miejscu! Macie godzinę!"

### Szpon ###

-Pieprzyć to - powiedział Kommodor Rock widząc jak pająki przebijają się przez ostatnią barykadą za wrotami mostka.
Rzucił się przez ludzi biegnących do oblężonej śluzy i wpadł do prywatnej kabiny przylegającej do mostka. Chwilę później siedział w kapitańskim droppodzie, który inicjował sekwencję startu. Krótki komunikat wysłany przed odpaleniem silników pomknął w kierunku najbliższych systemów Konfederacji.

"Flota rozbita. Statki zainfekowane. Opuszczam pokład z danymi. Okręty Imperium w rozproszeniu."


### Monolith ###

-Straciliśmy kontakt z resztą floty - zameldowano Kontradmirałowi Aethanowi.
On sam, patrząc w wyświetlacze pokazujące obrazy inych statków floty, po tym jak kolejna z fregat zmieniła się w kulę płonącego metalu, sycąc się falą agonii i cierpienia przepełniającą jego zmysły, rzucił spojrzenie oficerowi łączności. Mężczyzna, mimo iż widział nie jedno i nie raz znosił humory dowódcy drgnął ze strachu widząc oczy Kontradmirała, który głosem dolatującym z najgłębszej otchłani swej mrocznej duszy zakomunikował:
-To mój statek. Prowadźcie do jądra ciemności.


Trzech protosskich mistrzów grzecznie czekało przed bramą

25 I 2005 22:13 CET
Bow

Nie okazywali strachu, ale wyraźnie widziałam, iż bardzo mocno starają się nie patrzeć na odźwiernych. Nie dziwiłam im się zbytnio.
Wydałam rozkaz wpuszczenia ich i spokojnie czekałam aż wejdą do środka. Byli bardzo wysocy, sięgałam im ledwie do pasa. Czułam ich wielką siłę psi, znacznie większą od kiedykolwiek spotkanej.
Grzecznie poprosili o wskazanie im miejsca wystąpienia "ubytku", a potem... wyszłam z siebie!

Nagle znalazłam się pod sufitem sali operacyjnej. Zobaczyłam Yahooza, jego przerażoną twarz i wzrok wbity w miejce, gdzie powinno być moje ciało.
Nie miałam odwagi spojrzeć. Niech robią, co chcą. Za to przyszedł mi do głowy szatański pomysł...

Chwilę później ze złośliwym uśmiechem na ustach znalazłam się w admiralskiej głowie.
Rozejrzałam się ciekawie. Dogoniłam wzrokiem grupę uciekających rozebranych dziewczyn. Wydały mi się dziwnie znajome. Jedna, druga... tak, wszystkie panie były wysoko postawionymi oficerami V-Imperium. No, no, ależ ten Yahooz ma świńskie myśli...
Poszukałam właściciela tegoż przybytku. Stał nieopodal wcale nie przejmując się najściem.
Przez chwilę nie widziałam go wyraźnie, lecz gdy go ujrzałam, zaparło mi dech w piersiach.
Przede mną stał stuprocentowy iddeał mężczyzny...


Yaahooz

26 I 2005 0:37 CET
Yaahooz

rozejrzał się po sali. Co prawda cały czas "rozmawiał" z trzema templariuszami, a raczej relacjonował im wszystko, co pamiętał na temat przypadłości Bow, na temat tego, co mówił templariusz na protoskim statku, spotkanym na obrzeżach federacji, na temat projektu Akira. Nie miał powodów niczego ukrywać, protoski wywiad i tak wiedział o projekcie, a Mroczni templariusze byli lepiej poinformowani niż protoski wywiad.

Sala była ogromna. Mogłaby spokojnie pomieścić kilkaset osób i jeszcze orkiestrę z kompozytorem. Wysoka na kilka metrów, oświetona dosyć mocno wszędobylskimi kryształami, szeroka na jakieś pięćdziesiąt metrów, długa na ponad dwa razy tyle. I zagracona masą różnego rodzaju dziwnych urządzeń. Od stołów, różnych aparatur, ekranów i holoerkanów, przez jakieś wielkie skrzynie, mniejsze skrzynie, pojemniki z różnego rodzaju cieczą, inkubatory, w których pływały niewyraźne kształty, których pochodzenia Admirał wolał nie dociekać. W efekcie w sali wcale nie było tak przestrzennie, jak mogłoby być.

Spojrzał na Bow. Leżała na czymś będącym skrzyżowaniem fotela z kozetką. Oczy miała zamknięte, na jednym z holoekranów ciągle skakały ciągi protoskiego pisma, różne liczby, oznaczenia, wykresy. Rozebrano ją częściowo i podłaczono do różnych rurek, igieł, czujników. Protosi zadbali o to by nic nie czuła, o to by nie była świadoma. Po tym jak udzieliła im wstępnych wyjaśnień co do swoich problemów, wyłaczyli ją, tak jak się wyłacza światło. Pstryk, poparte odpowiednio dużym impulsem telepatycznym, i kolana Bow ugięły się jak u lalki, którą upuszczono. Yaahooz czuł też delikatne sondowanie umysłu, jakim posiłkował się ten z Templariuszy, który sprowadził ją do stanu snu. Bow nie była świadoma tego, że śni. Wydawało jej się, że coś się dzieje, że znowu wyszła z ciała, że weszła do głowy Admirała. Takie obrazy formował jej Mroczny Templariusz, podczas gdy pozostali dwaj skończyli rozmawiać z Yaahoozem i zaczęli przygotowywać sprzet. Po kilku chwilach jeden z nich dał znak Admirałowi, by zrobił to, co wcześniej ustalono. Operacja się rozpoczęła...

...promienie na twarzy... ciemność... później odcienie szarości, które przechodzą powoli w fiolet, a później znowu bledną... Pasma mgły, iskry i znowu ciemność, a później ferja dźwięków, które rozrywają uszy.
I dudniące crescendo głosów, które szepcą... a później światło, które wdziera się siłą nieporównywalną z niczym innym, następnie blednie. Szarpnięcie, kolejne, znowu i znowu. Coraz silniejsze, coraz bardziej bolesne. Znowu ciemność... I znowu szarpnięcie, tym razem tak mocne, że dławiące wszelkie inne bodźce, trwające nieskończenie długo, kończące się po tak krótkim czasie. Wszystko wiruje, obrazy, dźwięki, rozpada się na kawałki...

Głosy dudnią bezustannie, obok jakiś szary, niewyraźny kształt rzuca się spazmatycznie. Lepka ciecz o słonym smaku pokrywa wargi, nos, zęby. Przekrwione oczy nie różnią się od bionicznych czerwonych rogówek. Gdzieś z daleka dobiega charkot, później krzyk, przenikliwy, raniący nadwyrężone bębenki. Mięśnie płaczą, ścięgna klną, kości trzeszczą, a kołkowaty język zatyka oddech. Głosy dudnią nieustannie, gdzies coś spada skądś i tłucze się niemal bezgłośnie, lepka ciecz wąziutkim strumyczkiem płynie ze spojówek, serce pracuje tylko dlatego, że coś mu każe, coś wzmacnia jego działanie, przyśpiesza do prędkości, której nie mogłoby osiągnąć samodzielnie. Ciemność miesza się z brakiem tchu, mięśnie błagają o życie, wygrażając już obecnymi zakwasami, ścinającym się białkiem. Z utwartych ust wydobywa sie niemy krzyk, kiedy znowu szarpią więcej i więcej, mocniej i mocniej...
Głosy dudnią, a później jest tylko cisza...


Bow obudziła się raptownie. Usiadla, łapiąc instynktownie za koc, którym ktoś ja przykrył i nasuwając go pod szyję na nagie ciało. Zachłysnęła sie powietrzem i rozejrzała panicznie. Adiutant Admirała, Than uśmiechnął się do niej. A w głowie kłebił się smutek, żal, strach. Czuła to, słyszała go. Słyszała jego myśli, których nie potrafił ukryć. Zobaczyła strzepki bardzo niedawnych wspomnień. Jak otwierają się drzwi i dwóch Templariuszy wynosi bezwładne, pokrwawione i nagie ciało mężczyzny. Jak niosą go na tych dziwnych noszach, jak pika niemrawo jakaś aparatura, a jego pierś unosi się bardzo płytko i bardzo rzadko. Jak jeden z nich zatrzymuje siłą woli adiutanta, który chce tam podbiec, który krzyczy, wrzeszczy niemal, pyta się o co chodzi, dlaczego on tak, co z nią, a oni krótko mówią, aby trzymał się tego, co mu powiedziano, żeby słuchał rozkazów, które dostał i zostawił ich teraz, bo każda sekunda jest ważna i że nie mają czasu na wyjaśnienia i żeby lepiej zajął się samicą, kiedy ta się obudzi. Później, nie wiadomo jak później, wnoszą ją, kładą, przykrywają, wyjaśniają mu co ma jej podać i kiedy, żeby czuwał, żeby wyjasnił rozkazy, kiedy się obudzi. I odchodzą...

Adiutant uśmiechnał się. Uśmiechem pozbawionym życia, wesołości, humoru, emocji.
- Dobrze, że Pani już nie śpi - powiedział - Mam nadzieję, że dobrze się Pani czuje. mam tu dla Pani jedzenie i picie, a tam jest ubranie. Jak Pani zje i się czegos napije, to niech się Pani ubierze. Musimy dosyć szybko opuścic te planetę. Zgodnie z rozkazami Admirała... - adiutant wstał gotów wyjść do sąsiedniego pomieszczenia...

... Skrawki rozmów docierały do uszu, do porozrywanej jaźni, do sponiewieranej świadomości. Albo tak sie wydawało. Były jakieś niewyraźne, ledwo słyszalne. Ciemnośc nabrała szarości, szarośc kolorów, ale jakichś bladych, słabych, niedokończonych. Sufit podrygiwał, kiedy go nieśli, ale nie miał siły nawet ruszyć głową o cal, by na nich spojrzeć. A właściwie to nosze go niosły, bo lewitowały samoczynnie. Później znowu wszystko zbladło, odeszło w cień. A po kolejnym niezmierzonym czasie wróciła świadomość. Rozmazany kształt na chwilę zamienił się w coś co ma rysy twarzy i błekitne, lśniące oczy. Coś gdzieś buczało, jak glos, ktory dobywa się z zepsutego glośnika, który ktoś przesterował maksymalnie mocno. A później znowu zapadła ciemność...






*Gdzieś, wśród ruin stolicy Draconii*

26 I 2005 11:39 CET
Melfka

- To co robimy? Xin ma rację - powiedział Nasstar.
Melfka właśnie otwierała usta, żeby wyrazić wątpliwość, czy pakowanie się na nieznany teren, najprawdopodobniej najeżony pułapkami, w dodatku o największej liczbie wroga przypadającej na metr kwadratowy, gdy poczuła muśnięcie czyichś myśli na swoich osłonach. "Czyżby jakiś P-konf próbował się skontaktować?" - pomyślała zaskoczona. Dla starych przyjaciół, w dodatku stojących tuż obok, osłony nie stanowiłyby problemu. Chwyciła cieniutką nitkę myśli i skupiła się na niej. Jakaś cząstka świadomości Melfki zarejestrowała, że pozostali omawiają plan dostania się do wnętrza wrogiego statku, lecz pani komandor nie zwracała na nią uwagi, zajęta próbą nawiązania kontaktu. To nie był nikt z Konfederacji, uświadomiła sobie. Nadawał ktoś, kogo dobrze znała i kto znajdował się bardzo, bardzo daleko. Mocniej chwyciła niematerialną nić i ustabilizowała kontakt. "Harv?" - wysłała pełną zaskoczenia myśl. "Usłysz mnie! Usłysz! Zbierz ludzi w jednym miejscu! Macie godzinę!" - dotarło do niej. Wysłała mentalny sygnał - potwierdzenie, że otrzymała wiadomość. "Nie martw się, u nas wszystko w porządku. Dajemy sobie jakoś radę, chłopaki mają jeszcze czas myśleć o świństwach i układać samobójcze plany. I wszystko byłoby świetnie, gdyby nie te pająki" - przekazała jeszcze, starając się nadać wypowiedzi żartobliwy ton. Do kontradmirała dotarły jeszcze jakieś nieskładne, pół-poważne myśli o arachnofobii, szalejących Ferozach i Paulinkach. A wszystko zabarwione wrażeniem doskonałej zabawy w imperialnym stylu. Harvezd po raz kolejny pomyślał, że odpowiedzialna za propagandę Melfka jest właściwą osobą do piastowania tego stanowiska. Chwilę później kontakt się urwał.
- Nigdzie nie idziemy - powiedziała nagle Melfka. Pozostali oficerowie, zajęci dyskusją w stylu "To od lewej czy od prawej?", umilkli zaskoczeni. Pani komandor może i miała paskudny charakter, ale nie zwykła się rządzić - zwłaszcza, gdy w grę wchodziły kwestie typowo militarne. - Nowe rozkazy, robaczki - uśmiechnęła się, widząc ich zaskoczone miny - od samego kontradmirała Harvezda.
Skupiła się na moment, przesyłając wiadomość Harvezda do wszystkich RedOgów.
- Bierzemy się do roboty - Nocturn uśmiechnął się. - Morgana, Melfka, spróbujcie skontaktować się z grupą Kscha. Flint, Ty znajdź Vestego i wtłocz mu do mózgu, że w godzinę ma się znaleźć... - komandor urwał na chwilę, popatrzył na mapę. - Tutaj - wskazał punkt niedaleko od ich obecnej pozycji. - Reszta - kontaktować się z grupami, które wyszły w teren. Posterunki niech przesuną się trochę bliżej nas i będą gotowe do szybkiego wycofania się.
- Noc - powiedziała Melfka, lekko chwiejąc się na nogach. Kontakt z Harvezdem i wcześniejsze przebijanie się przez umysł Feroza wyczerpały ją bardziej, niż myślała. - Niech jakiś psionik wyśle Harvowi dokładne dane o naszej pozycji.
"Co z cywilami?" - wysłała mu jeszcze myśl. Przypomniała sobie anonimowego v-maila, podającego pozycję jakiegoś bunkra i ukrytych w nim ludzi. Bezwiednie zacisnęła dłoń na materiale munduru. "Są bardziej bezpieczni siedząc w miejscu, niż przedzierając się przez miasto" - uspokoiła samą siebie. - "W godzinę i tak tu nie dotrą, a Harv pewnie planuje coś wielkiego."
Uśmiechnęła się do Morgany, która już wypuściła sondy w poszukiwaniu grupy Kscha. Melfka dołączyła do niej i po chwili natrafiły na ślad obecności jakiegoś psionika. "Kirien?" - pomyślały jednocześnie, odruchowo stabilizując połączenie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
harvezd
Ten, o którym Seji mówi, że jest fajny



Dołączył: 16 Lis 2005
Posty: 1485
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: stont kleeckam

PostWysłany: Pią 18:37, 25 Lis 2005    Temat postu:

Słowem wstępu – brakuje tu kilku(dziesięciu) postów, które zniszczył Wielki Pad. Poniżej prezentuję pobieżne odtworzenie sytuacji do momentu Padu oraz zarys tego, co miało sięwydarzyć dalej, co było planowane przez kilka wtajemniczonych osób, i jedenno z możliwych zakończeń.

Bow, Yaahooz i Than

Trójka, po opuszczeniu bazy Protossów, kieruje się ku pustynnej planecie Beta Draconis, na której znajduje się tajna baza DoomTrooperów – najlepszej i najbardziej elitarnej jednostki w Imperium. Bow, mając yaahoozową odznakę dowódcy DT udaje się przekonać do siebie bezwzględnie posłusznych przełożonym DT i wyrusza po krótkim czasie z małą, acz zabójczą flotą z powrotem w kierunku sektora Krythos, gdzie toczy się walka. Po drodze przejmują prom Delirium ze specjalnym agentem Kendachim i konfederacyjnym senatorem Kimem na pokładzie.
Tymczasem Admirał Yaahooz jest w stanie śmierci klinicznej, jego jaźń opuściła ciało – do którego to smutnego wniosku dochodzi Bow, próbująca badać (hyhy) ciało Yaahooza swoimi ujarzmionymi przez Protossów parazmysłami.

Jaźń Yaahooza

Yaahooz, będąc podłączony do wzmacniającej moce PSI machiny Protossów, po przeoraniu synaps Bow i wypłaszczeniu tego, co w niej się burzyło ostatkiem sił wysłał silny impuls w poszukiwaniu Bawetty. Niestety coś poszło nie tak i jaźń Admirała odłączyła się całkowicie od ciała znajdując dziecko. Umysł Admirała przebudził się w dziecku, które znajdowało się w tajnym ośrodku badawczym Straży Konfederacji na Polterii – planecie stolicy P-Konfederacji.
Po przejęciu kontroli nad przypadkowymi pracownikami Yaahooz w ciele Bawetty wydosta się na rękach urzędnika-zombie z kompleksu i odleciał małym promem w kierunku spaceportu.
Superkomputer sterujący administracją Konfederacji stawia Straż Konfederacji w stanie czerwonego alarmu. Cała siatka agentów rozpoczęła polowanie.

Drakonia - planeta

Niedobitki sił Imperium łączą się z siłami Konfederacji i lokalnej milicji w punkcie wyznaczonym telepatycznym przekazem Harvezda Melfce. Z orbity zostaje zrzucony przenośny generator tarczy – prototyp urządzenia opracowanego w tajnych laboratoriach Areny, sektora Imperium opanowanego przez technokrację. Oddział specjalny przejmuje urządzenie i rozpoczyna prace nad postawieniem tarczy, zanim okręty na orbicie przystąpią do bombardowania. Czas mija...
Tymczasem Woskar podążając dalej podziemnymi tunelami strzeżonymi przez pojedyncze roboty-pająki dociera do serca labiryntu. Okazuje się, że roboty budujątam jakąś piekielną maszynerię, w której woskar z przerażeniem odkrywa taśmę produkcyjną mechanicznych horrorów. Z niemałymi perypetiami wydostaje się z podziemi, wpdając wprost na oddział Kontradmirała Ksha, któremu udalo się zabezpieczyć ten sektor. Wycofują się w momencie, gdy z podziemi wylewa się fala robotów. Kierują się na miejsce zgrupowania sił lądowych podejmując śmiertelny wyścig z czasem.

Drakonia – orbita

Po wyjściu z nadprzestrzeni i zesłaniu generatora pola siłowego, Heimdall – obecnie flagowy statek Imperium – czeka na moment do podjęcia bombardowania orbitalnego. Na jego pokładzie w promach desantowych czekają oddziały szturmowców, które Kontradmirał Harvezd ma poprowadzić na odsiecz.
Tymczasem na Monolicie Aethan sięga do jądra ciemności i kierując targające jego ciałem strumienie mrocznej energii systematycznie niszczy robale na pokładzie. Udaje mu się dotrzeć do samego statku abordażowego, który unieszkodliwia.
Modilus otwiera wszystkie grodzie na pokładzie Odyna, przez co zdecydowana większość pająków zostaje wyciągnięta w próżnię kosmosu. Ci, którzy zdołali schronić się na poziomie doków czekają bezczynnie na ratunek. Oddziały w kombinezonach kosmicznych przeczesują statek w poszukiwaniu mechanicznych niedobitków.
Z przestrzeni wychodzi flota Imperium (załóżmy że Szósta) i przystępuję do związania ogniem pozostałych nieprzyjaciół.

Furina – orbita

Nad więzienną kopalnią Imperium wychodzi z nadprzestrzeni Czwarta Flota Imperium w odkrywa silne zgrupowanie okrętów Molocha. Na orbicie znajduje się też dziwny konstrukt w kształcie kuli, który zdaje się być źródłem zakłóceń komunikacji w całym sektorze. Po ofiarnej walce, Pulsar – jak nazwano szybko konstrukt – zostaje zniszczony a Moloch rozbity. Statki przystępują do nawiązania komunikacji z Imperium i samą Drakonią, a oddziały szturmowe zostająwysłane na planetęw celu ustalenia co sięstało z górnikami.


And now the story continues:

Draconia - planeta

Oddziały Ksha dołączają do zgrupowania aliantów uciekając przed wyniszczającym ostrzałem ścigających je pająków. Uruchomiona zostaje tarcza i w tym momencie będące na orbicie przystępują do niszczącego ostrzału planety. Powietrze wokół tarczy zmienia się w morze plazmy, skały się topią, a hordy pająków zostają rozbite na atomy. Po przedłużającym się okresie niepewności z dymu wyłaniają się okręty desantowe ze szturmowcami Imperium i Kontradmirałem Harvezdem. Rozpoczyna się ewakuacja z planety.

Draconia – orbita

Nowoprzybyłe statki Imperium odnoszą zwycięstwo nad resztkami sił Molocha, gdy z nadprzestrzeni wychodzą dwie kolejne konfederacyjne floty pogranicza.
Floty niszczą ostatnie wrogie okręty i przyjmują na swoje pokłady rannych ewauowanych. Trwa ratowanie uwięzionych w opanowanych przez insektoidy statkach ludzi.
Aethan będąc całkowicie po kontrolą mrocznych sił, wybija połowę swojej załogi wysysając z nich energie życiowe i odzyskuje względne panowanie nad sobą. Fala energii dociera do najbardziej czułych na fluktuacje psionicznych energii RedOgów, lecz nie potrafią oni określić jej źródła.
Na pokładzie Freyi – flagowego okrętu Czwartej Floty Imperium – dochodzi do podpisania dokumentu o tymczasowym podziale Sektora Krythos pomiędzy Imeprium a Konfederację w celu uporania się z siłami Molocha. Z najwyższych przedstawicieli Imperium brakuje tylko Aethana. Wysyłą on Nasstara jako zastępcę. Budzi to pewne podejrzenia.
RedOgowie odnoszą wrażenie, że oficer podpisujący ze strony P-Konfu szczególnie nie chce by Imperium zainteresowało sięśrodkowymi rejonami Sektora, dlatego odział przebiegł tak, żę Imperium przypadła część najbliżej terytorium imperialnego, z rejonem Furiny, oraz planetami Ka, Sened i Antef, a Konfederacja zabrała resztę, czyli terytoria przyległe do Drakonii – Anchor, terytoria przyległe do Konfederacji – Sais, oraz centralne terytorium Sektora Krythos, którego topografia, oprócz leżącej niedaleko Anchor, planety Geb, jest Imperium nie znana. Drakonia ogłoszona zostaje terytorium neutralnym.
Siły Konfederacji przystępują do oczyszczania Sektora, majac w nim zdecydowaną przewagę liczebną.
Tymczasem odebrany zostaje komunikat od 6. Floty Imperium z Furiny, która wzywa przedstawicieli Imperium z Drakonii. Komunikat opieczętowany jest wysoką klauzulątajności na poziomie Kontradmirała. Z niepokojem, okręty Imperium udają się w stronę Furiny.

Furina

Gdy docierają do planety – kopalni, głównodowodzący stacjonującej tam floty zdaje sprawozdanie. Na planecie napotkano wbite w powierzchnię okręty klinowe, oraz zaawansowane formy mechaniczne, która stawiły zdecydowany opór. Jednakże, co dziwne w pewnym momencie z planety odebrano sygnał:
„Jestem samoświadomą istotą. Nie jesteście moim nadrzędnym przeciwnikiem. Przyślijcie przedstawiciela w celu prowadzenia pertraktacji. Mamy wspólnego wroga- Konfederację”.
Równie zdziwieni, co zaniepokojeni, przedstawiciele Imperium wysyłają komunikat potwierdzający przystąpienie do rozmów. W odpowiedzi otrzymują koordynaty.
Grupa w składze Morgany, Melfki, Ksha, Flinta, Harvezda i Modilusa udaje się na planetę w obstawie szturmowców. Gdy lądują na pustej płycie kosmodromu wita ich absolutna pustka. Żadnych pojazdów molocha, żadnych robotów. Jedynie ślady niedawnej walki i wielkie, ziejące pustkąwejście do podziemia kompleksu. Gdy podchodzą bliżej, ciemnośćrozpalająświatła, co uznane zostaje za zaproszenie.
Kierując się korytarzami, bohaterowie mijają po drodze kilometry okablowania, dziwne, obco wyglądające urządzenia zbudowane z przetworzonej technologii Imperium. Zapalające się przed nimi światła w korytarzach kierują ich do wielkiej hali, gdzie kiedyś znajdowało się stanowisko przeładowywania wydobywanej rudy. Teraz pomieszczenie tonie w zielonkawym półmroku, rozświetlane ekranami, diodami, i różnego rodzaju świetlnymi wskaźnikami obcej inżynierii. W samym środku pomieszczenia, znajduje się podwyższenie, na którym z czegoś co przypomina połączenie konsoli i tronu wyrasta ewidentnie ludzki korpus, jednakże połaczony kablami i w połowie scalony z elementami mechanicznymi. Zmodulowanym głosem wita ich, gdy tylko drzwi za nimi sięzamykają.
Istota przedstawia się jako Głos Roju. Oznajmia iż przemawia w imieniu „autonomicznej rasy samoświadomej”, będącej wynikiem manipulacji inżynierii biotechnicznej i eksperymentów P-Konfederacji, jednakże teraz osiągnęła samoświadomość i nie ma zamiaru dać się unicestwić. Tłumaczy, że atak na stanowiska Imperium wystąpił przez pomyłkę, gdyż „Rój ciągle się uczy i nie potrafił jeszcze ocenić różnorodności odmiennych, białkowych form życia”. Tym, co Głos proponuje Imperium w zamian za zawieszenie broni, jest informacja na temat tajnego projektu Konfederacji, w którym miano posłużyć się „jednostką ludzką o sygnaturze Bawetta”. W razie odmowy, Głos gwarantuje delegacji bezpieczne opuszczenie podziemi.
Do delegacji Imperium należy decyzja, czy zawrzeć pokój z mechaniczną formą życia i zdobyć informacje na temat dziecka Bow i Aethana, czy też odmówić zważając na honor Imperium i obrzydzenie do pertraktacji z S.I. o przerośniętym ego.
Modilus nastawia się na zniszczenie zagrozenia raz a dobrze. Flint i Harvezd są bliscy jego poglądom, ale zastanawiają się, czy nei lepiej uderzyć na niego tu i wydusić informacje siłą. Morgana i Melfka rozważają uznanie samoświadomości tego bytu jako wyznacznika stanowiącego o oddzielności rasowej. Tymczasem Ksch transmituje wszystko Aethanowi. Sądowanie Głosu nic nie daje. RedOgowie po prostu go nie wykrywają!
Opcja pokojowego rozwiązania zdaje się ostatecznie brać górę.
Tymczasem nad Furiną pojawia się flota DoomTrooperów. Bow dowiadując się od Aethana o mających właśnie miejsce pertraktacjach i warunkach stawianych przez „parszywą maszynę” podejmuje decyzję o zejściu na planetę i osobistego porozmawiania i wydobycia informacji o córce.
Aethan kierowany jakimiś jeszcze bliżej nienznaymi motywami osobistymi uprzedza ją jednak i wdziera się na miejsce obrad spowity pajęczyną mrocznej energii.
Wybucha zamieszanie. Głos zostaje rażony błyskawicą mrocznej energii wystrzeloną przez Aethana. Krzyczy on by Głos ukorzył się przed nim i błagał o litość oraz by wyznał co wie na temat jego córki. RedOgowie starają się go powstrzymać, lecz padają rażeni. Szturmowcy związani są walką z wyłaniającymi się z ciemności robotami.
Aethan, ogarnięty szaleństwem wyrywa ciało Głosu z tronu, gdy pojawia się Bow z DoomTrooperami. Przemawia do męża by „zaprzestał obłędnych czynów”, ale Aethan posyła jej błyskawicę. Bow wchłania uderzenie, ale siła odrzuca ją do tyłu. DoomTrooperzy otwierają ogień do renegata, ale Aethan przy pomocy – o dziwo - Harvezda zatrzymuje pociski polem psionicznym. Harvezd pomaga Aethanowi wyciągnąć ciało Głosu i cała ekipa ucieka przy pomocy DoomTrooperów do promów a nimi na orbitę. Tymczasem okręty dokonują ostrzału planety zamieniając ją w morze stopionej skały.
W drodze na okręt flagowy Bow robi scenę Aethanowi, RedOgowie patrzą na niego z niepokojem, ale w końcu wszyscy dokonują „wejścia” w umysł leżacego niczym martwy korpus na podłodze promu Głosu Roju. Niestety to nic nie daje.
Na pokładzie Heimdalla Głosem zajmują się cybertechnicy. Szeregowa Foxlady, która po wydarzeniach na Valkiria Prime przeszła serię operacji w wyniku których stała się niemal w 90% androidem dokonuje wejścia w „ducha” Głosu. Podążając w głąb jego rozszepionej wielotorowej cyberjaźni odkrywa, że Rój skupia aktywność przesyłu danych w kierunku środkowej części Sektora Krythos. Dodatkowo system kodowania danych przez Rój przypomina lekko zmodyfikowany kod Konfederacji! Szeregowa dzieli się teorią, że Rój jest wytworem Konfederajcji! Obwody Głosu ulegająsamozniszczeniu.
W międzyczasie z powierzchni planety startuje klinowy okręt i ucieka w nadprzestrzeń emitując komunikat „Nie chcieliście po dobroci, to teraz poznacie furię Roju!”. Część sił Imperium – w tym Heimdall rusza za nim w pościg. Większa część DoomTrooperów udaje się do systemu Ka by zniszczyć znajdujące się tam okręty Molocha.
Aethan zostaje odizolowany i postawiony pod strażą DoomTrooperów na pokładzie Heimdalla.
Pościg dociera do systemu Antef, gdzie rozgrywa się bitwa miedzy siłami Imperium a siłami Molocha.

Antef – orbita

Trwa bitwa, siły którejśtam floty imperialnej walczą nad planetą Antef z okrętami Molocha. Sama planeta to kula płynnego Azotu, więc nie ma na niej życia. Flota odnosi zwycięstwo gdy reszta statków Roju dokonuje przeskoku w kierunku środka sektora. Na chwilę przed skokiem tych statków, wszyscy czuli psionicy odbierają silny impuls. Bow i Aethan rozpoznają Bawettę. Impuls doszedł z zajmowanego przez Konfederację środka sektora. Przed dokonaniem skoku pościgowego, Heimdall otrzymuje komunikat, że flota Imperium rozgromiła całkowicie siły wroga w systemie Ka – cały rejon przydzielony Imperium został oswobodzony.

Pościg

Flota podąża tropem statków Molocha aż do granicy rejonów. Tam dochodzi do ostrej dyskusji pomiędzy oficerami – jedni nie chcą psuć krótkotrwałego rozejmu z Konfederacją, drudzy (głównie czuli psionicznie) są za wdarciem się na teren Konfów. Ostatecznie dochodzi do podziału – RedOgowie i kilku żołnierzy przesiada się na niszczyciel DoomTrooperów. Są tam też Bow i Aethan, z którego nikt nie spuszcza oka.
Podążając śladem nadprzestrzennym w pewnym momencie odbierają ciąg komunikatów. Okazuje się, że w mijanym systemie Geb, Konfederacja toczy bitwę z siłami Roju. Niszczyciel mija system i kieruje się dalej za śladem. Ten, prowadzi ich na obrzeże nieznanego systemu, w którego środku znajduje się skoncentrowanie sygnałów, o którym mówiła szeregowa Fox. Korzystając z naturalnej osłony pasa (jeżeli 3/4 systemu wypełnionego asteroidami to nadal pas) asteroidów niszczyciel powoli zbliża się do środka.

Rój

W systemie znajduje się ciąg konstruktów przypominających kosmiczny kompleks naukowy. Budynki są konfederacyjne, ale ewidentnie opanowane przez Molocha. W stoczniach trwają prace nad kolejnymi statkami. Rój pomniejszych jednostek kłębi się w całej przestrzeni. Załoga niszczyciela jest w kropce. Swoją rolę odgrywa nie wychylający się do tej pory Senator Kim. Prezentuje on zebranym najwyższym oficerom Imperium dane z dysku.
Ku przerażeniu Bow ujawnione zostaje, iż „Straż Konfederacji podjęła się uprowadzenia Bawetty by zdobyć DNA jednostki silnie uzdolnionej psionicznie. Dziecko zrodzone ze związku owocu projektu Akira (mającego na celu wychodowanie silnie uzdolnionego psionika i stymulację jego możliwości do osiągnięcia możliwego maksimum) oraz z osobnika dysponującego wyjątkowymi zdolnościami kontroli mrocznych energii było idealym celem. Projekt obłąkanych konfederatów zakładał stymulację zdolności u Bawetty i wychodowanie klonów do stworzenia z nich Armii psioników. Psioników, którzy mogliby stawić czoła Imperatorowi i doprowadzić Imperium do upadku. Niestety nie mogli dokonać uprowadzenia bez współpracy z kimś wysokopostawionym w strukturach Imperium. Wcześniejsze próby klonowania nie wiadomo jakimi sposobami zdobytego DNA Imperatora nie przyniosły upragnionych rezultatów (pamiętny klon Imperatora – człowiek w masce – z Vyprawy VI), więc by podążyć nowym torem postarano się zastosować inżynierię biomechaniczną. Projekt wymknął się jednak z pod kontroli. Wyhodowana jednostka osiągnęła samoświadomość na nowym poziomie. Przejęła kontrolę nad systemami kompleksu i postanowiła zniszczyć swoich twórców- oprawców. Tak więc w jądrze ciemności znajduje się Bawetta albo jej klon i ktoś musi się po nią udać.”
Wg. Kima sposobem na to jest odpalenie ładunku EMP z generatora znajdującego się na obszarze kompleksu, co pozwoli unieszkodliwić taki rejon, że mały oddział będzie miał czas udać się do głównego kompleksu i sprawdzić jak wygląda prawda.
Oddział DoomTrooperów udaje się w celu aktywacji generatora EMP, a RedOgowie&reszta BG udają się do kompleksu głównego. Po walkach, których mi się już nie chce opisywać docierają do miejsca przeznaczenia.

Jądro ciemności

Bohaterowie przemierzając korytarze i laboratoria natrafiają na jedno gdzie w wielkich basenach chodowane są dziwne pół-zwierzęta pół-maszyny, dodatkowo o niepokojących cechach antropomorficznych. Całkowitym szokiem jest wkroczenie do jednego z laboratoriów w którym w rzędach stoją podłączone do aparatury podtrzymującej życie, zanurzone w zielonkawym płynie dzieci i płody. Niektóre z doroślejszych osobników są przytomne. Wszystkie u których daje się rozpoznać płeć to dziewczynki. Klony Bawetty!
Aethan chce zniszczyć to miejsce. Bow jest temu przeciwna, widząc w klonach, nie poddanyche jeszcze zbrodniczym eksperymentom biomechanicznym swoją córkę. Wywiązuje się sprzeczka, w trakcie której Aethan po raz kolejny daje upust targających nim energii niszcząc kilka pojemników. Bow widząc to uderza w niego swoją mocą. Aethan kontratakuje, wywiązuje się walka, w której RedOgowie stają po stronie Bow. Aethan stawia dzielnie czoła. Bow w pewnym momencie traci kontrolę nad strumieniem przejętej od Aethana energii i poraża wszystkich czułych psionicznie rozbłyskiem energii. Niszczy też najbliższe pojemniki. Gdy dochodzą do siebie po krótkiej chwili dostrzegają, że brakuje Aethana. Śluza do głębszej części kompleksu stoi otworem.
Lekko otumanieni bohaterowie kierują tam swoje kroki, mijając po drodze ślady świeżych zniszczeń- dzieło Aethana. Docierają w końcu do sali, w której za stodem zniszczonych pająków rozpoznają Aethana stojącego naprzeciw wielkiego przeszklonego zbiornika wypełnionego podobnei zieloną cieczą jak wcześniej. W tym zbiorniku znajduje się kobieta z której ciałą wychodzi cała masa okablowania i elektroniki – podobnie jak z Głosu Roju wcześniej.
Gdy podchodzą bliżej, do nieruchomo wpatrującego się w kobietę Aethana, ta otwiera oczy i spogląda bezpośrednio na Bow. Bow pada nieprzytomna. Wszyscy inni zdają sobie nagle sprawę, iż nie mogą się ruszyć. Aethan obraca się i patrząc na ciało Bow, mówi: „Córko, zabierz nas z tąd”. Po chwili zbiornik zjeżdża pod podłogę, razem z Aethanem stojącym przy nim. Dopiero gdy pokrywa windy zasuwa się, bohaterowie odzyskują możliwość ruchu.
Nieprzytomną Bow należy jak najszybciej zabrać na pokład niszczyciela, szczgólnie, że DoomTrooperzy nadali komunikat, że zbliża się flota Konfederacji. Po krótkiej ucieczce, nad którą nie będę się tu rozwodził, Niszczyciel rusza w ślad za pojedynczym okrętem Molocha – za Aethanem i .. Bawettą?
Tymczasem Bow dochodzi do siebie dzięki kolejnej wycieczce w głąb jaźni dokonanej przez RedOgów, przy której wychodzi cała masa osobstych faktów na temat Cenzorki Imperialnej. Żyje ona teraz tylko jedną myślą – zabić Aethana. Zabić abominację, która nie jest jej córką.
Niszczyciel opuszcza układ, omijając zręcznie flotę Konfederacji, która zjawia się by przejąć kontrolę nad technologią. Jednakże DT zostawili kilka ładuków termojądrowych, które niszczą cały kompleks. Teraz można udać się w pościg za Aethanem.
Nie można namierzyć ślad okrętu, lecz Bow czuje więź psioniczną z Bawettą i wie gdzie lecieć. Tym sposobem bohaterowie docierają na pogranicze Imperium i Zewnętrznych Rubieży na porośniętą dżunglą planetę, na której w schodkowej piramidzie Aethan ma swoją tajną bazę – co wyznaje Ksch.

Wielki finał

Przedzierając się przez hordy autochtonów, wydających się wielbić Aethana niczym bóstwo grupa bohaterów dociera do wielkiej pieczary wypełnionej róznej wielkości kryształami energetycznymi – jakich używają Protossi. Po środku, przy największym i – jak się zdaje – najsilniejszym, na końcu długiej kładki pod którą rozciąga się przepaść bez dna stoi odziany w czarny płaszcz Aethan i tym razem ubrana – podobnie jak Aethan – kobieta.
Wywiązuje się walka, w której większość RedOgów rozrzucona zostaje po ścianach, nie psionicy zostają ogłuszeni, a na placu boju z ich strony zostaje tylko Bow.
Aethan – jak każdy czarny charakter w dobrym kryminale – wyjawia jej iż to on zawarł pakt ze Strażą Konfederacji. „Nie zamierzał czekać aż w ich córce przebudzi się moc. Chciał mieć już tu i teraz istotę silną, zdolną tak jak on i gotową stawić czoło wszechświatu. Ma zamiar – zaraz po dokonaniu dekapitacji Bow – ruszyć z Bawettą na Valkirię Prime i pokonać Imperatora. Prawdziwa Bawetta najprawdopodobniej nie żyje, zresztą i tak nigdy mu na niej nie zależało”.
Gdy kończy mówić te słowa cała piramida zaczyna się trząść. Zdziwiony Aethan i jego mroczna dziedziczka kierują swój wzrok na wejście do sali. Po chwili w polu widzenia pojawia się... Admirał Yaahooz niosący na rękach prawdziwą Bawettę!
Aethan posyła w jego stronę błyskawicę, lecz ta niknie zanim dociera do celu. Wewnętrzny blask kryształów przygasa. Zdziwiony Aethan nie rozumie co się dzieje. Odwraca się do córki, każąc jej zabić „tego głupca”, lecz klon zostaje poderwany do góry przebijającym jego klatkę ostrzem. Za nią wyłania się protosski mroczny templariusz. Dziewczyna szepcze „mamo” patrząc na Bow i umiera. Wokół Aethana pojawiają się kolejni templariusze.
Yaahooz krzyczy do wszystkich w sali: „teraz!”. Niczym lawina zwalają swe uderzenia psioniczne w jednym zgranym ataku.
Aethan traci kontrolę nad energią. Ziemia zaczyna się trząść. Sklepienie zaczyna się sypać. Aethan korzysta z zamieszania i wymyka się. Bohaterowie wraz z protosskimi templariuszami opuszczają piramidę. Yaahooz dziękuje templariuszom za pomoc. Ci mu mówią, że teraz oba szczepy nie mają już wobec siebie długów. Nad piramidą wychodzi z ukrycia olbrzymi protosski Carrier i armada Sędziów. Templariusze zostają na planecie by dopilnować by „Dziedzictwo Protossów wróciło do prawowitych właścicieli”.

Epilog

Bohaterowie wracają na Valkirię Prime. Po drodze Yaahooz streszcza jak poprzez wejście w ciało Bawetty odzyskał ją. Gdy dotarł do Protossów udał się z nimi w kierunku Beta Draconis, po ciało – wykradzione DoomTrooperom przez Dark Templarów. Po przywróceniu go do właściwego ciała i przebudzeniu Bawetty okazało się, że stracił moce.

Po przybyciu do stolicy, okazuje się, że Imperator oczekuje wszstkich przybyłych. Na audiencji obecny jest Aethan. Imperator oznajmia, iż niewdzięczny syn Imperium, Aethan zostaje odesłany na daleką placówkę, gdzie będzie mógł dożyć starości w bezczynności. Sprzeciwia się jednakże zgładzeniu „zdrajcy” – jak nazywa go Yaahooz. Rozwścieczony Yaahooz zrywa oznaczenia admiralskie i rzuca je Imperatorowi pod stopy. Imperator pokazuje byłemu Admirałowi drzwi. Yaahooz nie waha się co zrobić.
W jego ślady idzie kilka innych osób zebranych na sali i wychodzą razem wypowiadając posłuszeństwo Imperatorowi. W ciągu kilku następnych dni opuszczają Imperium kierując się wykupionym krążownikiem „ToFu” w kierunku granicy.
RedOgowie zostają rozwiązani, jako jednostka podporządkowana Yaahoozowi. W obliczu skasowania formacji, wielu z nich porzuca Imperium i podąża śladami ToFu.

Drakonia zostaje odbudowana. Sektor Krythos zostaje podzielony pomiędzy Imperium a Konfederację zgodnie z wcześniej ustaloną linią. Na Furinie zaokrętowana zostaje silna flota mająca trzymać oko na Konfederatów w tym Sektorze.
Superkomputer sterujący siecią administracyjną Konfederacji zaczyna mieć serię dziwnych zachowań określanych do pewnego czasu jako „awarie”.

Bawetta wyrasta na ładną dziewczynkę całkowicie pozbawioną mocy psionicznych.
Tylko czasami w nocy budzi się z dziwnym wrażeniem, ze słyszy czyjś głos.


Napisane w 24h. To moja wizja zakończenia uwzględniająca interesy kilku osób, ale też pomijająca wątki których nie czułem - jak np. działania dejwuta. Nie uwzględaniłem wszystkich postaci a jedynie te kluczowe. Wyobraźcie sobie, że po prostu tam gdzieś jesteście. ;)

Zachęcam do wpisywania się poniżej jaką decyzję podjęliście na ostatniej audiencji u Imperatora.

Pozdrawiam,
dzięki za grę.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez harvezd dnia Wto 21:26, 09 Gru 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Bow
Młoterator



Dołączył: 17 Lis 2005
Posty: 644
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wratislavia Valkiria

PostWysłany: Pon 0:16, 28 Lis 2005    Temat postu:

Natychmiast po powrocie zostalam odeslana do szpitala, co uniemozliwilo mi podjecie jakiejkowiek decyzji. Po wyzdrowieniu, ze wzgledy na dobro Bawetty przyjelam ofiarowana mi ciepla posadke w ministerstwie propagandy. Utrzymywalam jednak kontakt ze stara gwardia czego nikt mi nie utrudnial. Spokojnie podrywalam Yahooza planujac jednoczesnie zabicie Aethana...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Xweet
Ten, który wyszedł przez otwarte drzwi



Dołączył: 19 Lis 2005
Posty: 13
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Szczecin

PostWysłany: Pon 10:32, 28 Lis 2005    Temat postu:

Po wyleczeniu poważnych ran odniesionych w jednej z pierwszych bitew i wszepieniu protez (lewy brak i ręką, oraz nogi od kolan w dół) zostałem przywrócony do służby. Na audiencji byłem w oddali, nie ruszyłem śladami "ToFu". Obecnie służę w Wywiadzie, gdzieś na granicy z Konfederacją, z czego nie jestem zbyt zadowolony, więc powoli myśle o wypowiedzeniu służby.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Byliśmy żołnierzami... Strona Główna -> V-Sesje Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Następny
Strona 1 z 10

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin